Rozdział 89 (Eileen)

THIS PROMISE

W gospodarstwie Fintanów Eileen stała przed lustrem, poszukując w swoim kuferku odpowiedniej biżuterii. Chociaż do uroczystości miała jeszcze kilka godzin, postanowiła dobrać wszystko o wiele wcześniej. Była już u fryzjerki, która sprawiła, że jej włosy będą wyglądać podczas wesela idealnie. Teraz ona musiała zająć się resztą.

Wciąż nie mogła uwierzyć, że ten dzień nareszcie nadszedł. Odkąd poznała Joaquína i Kamila, zawsze po cichu im kibicowała. Wspomnienia znów zwróciły jej uwagę na pamiętny dzień, gdy cała ekipa przygotowywała salę u Tashy na urodziny Maksa. Już wtedy zauważyła, że chłopcy stanowią niezwykle uroczą parę, uzupełniającą się w niemal każdym aspekcie. Nigdy nie sądziła, że ktoś może się tak dogadywać. Szczególnie, że nie mieli za sobą szczęśliwej przeszłości. To, w jaki sposób udało im się przełamać przeznaczenie, było dla Eileen niezwykłym potwierdzeniem istnienia siły wyższej, jaką jest Miłość.

Odetchnęła z ulgą, znajdując kolczyki pasujące do jej sukienki. Spojrzała w lustro, zakładając je. Uśmiechnęła się do siebie. Miała nadzieję, że podczas uroczystości nie rozpłacze się, rozmazując przy tym cały makijaż. Na wszelki wypadek postanowiła, że nie będzie się zbytnio malować.

Odwróciła głowę, słysząc jak ktoś puka do drzwi. Po chwili do pomieszczenia wszedł Maks, uśmiechając się do niej. W dłoniach niósł prezent opakowany w celofan, ozdobiony tęczowymi wstążkami.

– Cześć, kochanie – powitała go dziewczyna. – Pokaż mi to cudo.
Maks skinął głową i podał jej prezent, przy okazji całując ją. Roześmiała się i odsunęła go od siebie, przyglądając się temu, co przygotowali dla Joaquína i Kamila. Kilka miesięcy temu wpadli na pewien pomysł. Postanowili zebrać wszystkie zdjęcia, jakie przyjaciele mieli razem i złożyć z nich wspólny album, łącząc fotografie z najlepszymi cytatami, jakie padły podczas ich wspólnych wypadów. Co więcej, Maks złożył film przedstawiający wszystkie najlepsze chwile i skompilował je z ulubioną muzyką chłopaków. Album wyglądał niesamowicie.

– Wciąż pamiętam, jakie zdjęcia tam wrzuciliśmy. To coś pięknego. I film... Och, nie mogę się doczekać, kiedy to zobaczą – powiedziała, nie ukrywając radości.

– Ja też – zaśmiał się Maks. – Jak idą przygotowania?

– Wszystko gotowe. A u ciebie?

– Byłem zatankować na stacji i odebrać garnitur. Jeśli chcemy zostawić prezent na sali, musimy wyjechać trochę wcześniej. Zdaje się, że szykuje się piękny dzień. Na niebie nie ma ani jednej chmury.

– Ktoś chyba zamówił dobrą pogodę – powiedziała Eileen, odkładając prezent na stolik. – Jestem tak zdenerwowana, że nie mam ochoty nawet na jedzenie – dodała, śmiejąc się cicho.

– Wiem, kto denerwuje się bardziej – oznajmił Maks, zakładając ręce na piersi. – Nie jesteś sama. Ale spokojnie, Leen. Znając Joaquína, będzie chciał mieć wszystko dopięte na ostatni guzik, a i tak sam wywinie jakiś numer. A że nie lubi się przyznawać do błędów, wybaczy jakiekolwiek potknięcia każdemu.

Eileen roześmiała się, słysząc to. Pewne rzeczy pozostawały niezmienne.

– Ach! Wreszcie poznamy całą rodzinę Kamila!

– Tę prawdziwą rodzinę – zaznaczył Maks.

– Czy to prawda... Że jego ojciec zmienił nazwisko, gdy dowiedział się o zaręczynach?

Maks skinął głową, a uśmiech zniknął z jego twarzy.

– Przyjął nazwisko po swojej matce. Ale... Może to i lepiej?

Eileen przytaknęła. Nie było nic gorszego niż fałszywe uczucia.

– Ech, może nie mówmy o tym. Dzisiaj wszyscy mają być szczęśliwi – zakończyła, uśmiechając się do chłopaka. – Sprawdźmy, czy na pewno wszystko mamy.

Odpowiedział jej uśmiechem.

*



Uroczystość miała odbyć się w parku niedaleko zameczku. Joaquín i Kamil postanowili przenieść wydarzenie na zewnątrz, ponieważ pogoda zdecydowanie im na to pozwoliła. Do ślubnego kobierca prowadziła ścieżka z drzew, która przypominała sławny Tunel Miłości, jaki znajdował się na Ukrainie. W specjalnej, śnieżnobiałej altanie znajdowało się miejsce dla ślubujących sobie osób oraz prowadzącego ceremonię. Wszystko było ustrojone barwnymi różami. Krzesła dla gości ustrojono delikatnymi kremowymi wstążkami, pomiedzy wpleciono lilie. Okolicę porastały kwiatowe rabaty, które czyniły z parku coś w rodzaju barwnego raju.

Eileen widziała w oddali wszystkich ludzi mających stać się uczestnikami szczęścia Danileckich. W tłumie dostrzegła odznaczającą się Tashę, której suknia została wykonana własnoręcznie. Była długa, jednak zwiewna. Dziewczyna stała obok przyjaciółki Joaquína oraz jej dziewczyny. Lisa obróciła się i poprawiła naszyjnik Alison. Eileen zaśmiała się. Alison pełniła rolę świadka Joaquína. Chłopak wybrał ją nie bez powodu. Miała w sobie charyzmę, była osobą godną zaufania. Chciała stać się kimś, kto przyczyni się do organizacji dzisiejszego wydarzenia. Ona i Lisa zajęły się przygotowywaniem sali w ramach prezentue – florystka własnoręcznie układała wszystkie kwiatowe kompozycje i przystrajała salę. Niewątpliwie miała do tego rękę. Wszystko prezentowało się fantastycznie, zdobienia zapierały dech w piersiach.

W końcu Eileen dostrzegła Mirandę Delaunay, matkę Kamila, która trzymała swojego partnera pod ramię, wpatrując się w ozdoby dokoła altany. Z uśmiechem obróciła się w stronę mężczyzny, pokazując mu coś w oddali. Skinął głową, obejmując ją.

Eileen obróciła głowę, słysząc rozmowy pozostałych osób. Zauważyła dziadka Kamila, który rozmawiał o czymś z jego ciocią i wujkiem. Dziewczyna zaczęła się zastanawiać, jak będzie wyglądało znalezienie się chłopaków na ślubnym kobiercu... Zważając na to, że dzięki nim wszystko miało odbiegać od schematów, wolała nie spodziewać się niczego. Wiedziała, że i tak zostanie zaskoczona.

Skoro o zaskoczeniu mowa, na weselu mieli pojawić się Julie oraz Mal, poprzedni właściciele Eclaircie. Tasha, która dowiedziała się o ich powrocie do kraju, poprosiła o pomoc w przygotowaniu menu. Oczywiście Joaquin dowiedział się o tym i nie omieszkał zaprosić ich na uroczystość. Zdaje się, że był dłużnikiem Julie, chociaż Eileen nie wiedziała, z jakiego powodu. Gdy obserwowała małżeństwo, wyobrażała sobie pięknych tego świata z jakiejś rozkładówki. Wyglądali razem cudownie.



Podmuch wiatru poruszył wstęgą, która przystrajała altanę. Ktoś już miał to poprawić, kiedy do wstęgi doszedł Oliver. Eileen przyjrzała się mu. Jego osobą towarzyszącą była Claire, którą poznał kilka miesięcy temu. Ta dwójka również stanowiła nierozłączną parę na dzisiejszej uroczystości.

Eileen przeniosła swój wzrok na Kamila, który pojawił się przy dziadku, pytając go o coś. Stanowił jedną z wyższych postaci w tym gronie, nie sposób było go nie zauważyć. Wyróżniał go jednak nie tylko wzrost i ubiór, do wyboru którego przyczynił się kiedyś Eliasz, ale też sposób bycia. Nie tylko znów się uśmiechał, ale też potrafił dostrzec i zrozumieć punkt widzenia innych. Rozmawiał z ludźmi, słuchał ich. Szanował. To również było dla Eileen niezwykłe – jak bardzo miłość potrafi zmienić ludzi...

– Nadszedł czas. – Dziewczyna usłyszała głos dobiegający zza jej pleców. Obróciła się, widząc za sobą prowadzącego uroczystość mężczyznę. W przeciwieństwie do pary młodej, miał na sobie ciemny garnitur, dzięki czemu mógł się wyróżnić. Eileen uśmiechnęła się. Zobaczyła, jak Alison podchodzi do Joaquína. Mężczyzna uśmiechnął się, idąc ścieżką w stronę altany. Joaquín odetchnął, chcąc się uspokoić.

Wszyscy goście uspokoili się, zajmując miejsca. Wielu z nich obracało głowy, poszukując Joaquína. On sam zaś poszukiwał kogoś innego. W końcu go dostrzegł.

Kamil stanął przy prowadzącym ceremonię, obracając się w stronę przejścia prowadzącego do altany. Wyraz jego twarzy wyrażał kilka emocji na raz. Radość. Oczekiwanie. Niepewność, która została zastąpiona przez nadzieję. Miłość. Eileen mogła przysiąść, że tak szczęśliwie, jak dziś, kruczowłosy nie wyglądał jeszcze nigdy. A przecież pamiętała wszytskie dni, jakie on i jego chłopak spędzili razem. Mimo wszystko... Ten dzisiejszy należał do tych jedynych w swoim rodzaju. Wyglądał tak, jakby obiecał sobie, że uczyni taką każdą chwilę ich wspólnego życia.

Joaquín stanął przy przejściu, kraciasym łuku pokrytym kwiatami. Po raz ostatni spojrzał na Brusa, który położył mu dłonie na ramionach i przytulił do siebie, po czym zajął swoje miejsce tuż obok Mary i Stefana.

Chwilę później obok chłopaka pojawiła się Alison. Jako świadek miała iść tuż obok, doprowadzić Joaquina do altany. Eileen ujrzała ją w sukni, której materiał lśnił niczym słońce, co wydawało się przecież niemożliwe.

Idąc przed siebie, chłopak czuł na sobie spojrzenia innych, Eileen mogła się o to założyć. Wiedziała, że wszyscy są pełni przejęcia. Widziała ukrywane łzy, uśmiechy i unoszone w górę kciuki. Joaquín z pewnością był dumny z tych, którzy stawili się tu dzisiaj razem z nim, by mu towarzyszyć. Rodzina, przyjaciele – oni wszyscy staną się częścią wspomnień z dnia, który ma odmienić jego życie już na zawsze.

Będąc coraz bliżej altany chłopak czuł się tak, jakby jego serce miało wyskoczyć z klatki piersiowej i poszykować gdzieś daleko. Wiedział jednak, że musi go pilnować. Chciał spędzić z Kamilem jak najwięcej czasu. Myślał o tym dzisiaj, pisząc swoją przysięgę. Przygotowywał się do tego przez kilka miesięcy, w tym czasie zdążył zapisać masę notatek, przedrzeć się przez wszystkie kartki i zużyć długopisy. To doświadczenie ukazało mu, jak poważnie traktuje tę sprawę. Nie mógł się dziwić. Gdy skończył, był z siebie dumny. Teraz okaże się, czy miał rację.

Alison stanęła po prawej stronie altany, Eliasz zaś znalazł się polewej. Joaquín zatrzymał się naprzeciwko Kamila. Chłopak uniósł głowę, zerkając na niego. Eileen to nie umknęło. Ile by dała, by widzieć takie spojrzenie codziennie! Oni oddali sobie wszystko, co posiadali. Swoje uczucia, myśli i przede wszystkim – siebie.

Eileen poczuła, że jeśli nie przestanie się nad tym zastanawiać, rozklei się. Musiała się jednak powstrzymać. Złapała Maksa za rękę. Chłopak zdawał sobie sprawę z jej emocji. Objął ją i przysunął do siebie.

Mężczyzna prowadzący ceremonię powitał wszystkich zgromadzonych. W jego wypowiedzi pojawiła się definicja małżeństwa i to, czym jest miłość. Każdy postrzegał ją inaczej. Miłość była jednak aspektem, którego pragnął każdy człowiek na ziemi, nieważne, jak bardzo kamienne wydawało się jego serce. Była oddechem, który przywracał zmarłych do życia. Sprawiała, że zakochani chcieli ukazać innym to, co widzieli w wybranku. Obraz, jaki nie mógł zostać w żaden sposób opisany, wyjątkowy i niepowtarzalny. Obietnica, jaką składali sobie małżonkowie, była wieczną. Jeśli ktoś miał coś przeciwko zawarciu tego związku, powinien się odezwać teraz lub zamilnąć na wieki.

Goście milczeli. Wszyscy byli jednomyślni.

Mężczyzna zerknął w bok, poszukując osoby, która niosła ślubne obrączki. Okazało się jednak, że to wcale nie był człowiek... Eileen wciąż nie mogła się nadziwić, że na ścieżce prowadzącej do kobierca pojawił się Raf! Wyglądał niezwykle w swojej zwyczajnej, czarnej obroży, którą uchakarteryzowano na muszkę. Niósł w pysku koszyk, w którym znajdowały się obrączki. Stanął obok mężczyzny prowadzącego ceremonię, łasząc się do Joaquína i Kamila.

Eileen mogła płakać i śmiać się jednocześnie. Nigdy nie sądziła, że ktokolwiek tak wytresuje Rafa, by stał się częścią tego dnia. Gdy mężczyzna odebrał obrączki – również claddaghy, lecz tym razem ze szczerego złota – Brus przywołał Rafa do siebie. Owczarek niemiecki posłusznie wrócił do niego i położył się przy jego nogach.

– Kamilu Jeremiaszu Danilecki, Joaquínie Emilu Zimmermanie – zaczął prowadzący, zwracając się do nich. – Pytam was teraz, czy chcecie zawarcia tego małżeństwa i uczynienia go trwałym i szczęśliwym?

– Tak – odparli niemal jednocześnie. Spojrzeli po sobie, nie byli zaskoczeni.

Prowadzący skinął głową, pozwalając zabrać obrączki z ozdobnej poduszki. Kamil wziął dłoń Joaquína, zerkając na nią z troską. Chłopak wiedział, że gdyby nie był wystarczająco wytrzymały, w tej chwili znalazłby się gdzieś indziej.

Eileen również odniosła takie wrażenie, gdy tylko usłyszała słowa przysięgi chłopaków. Łzy same popłynęły. Nie mogła ich kontrolować.

– Idąc drogą życia, czasem się potykam. Upadam i powstaję, zostając na swej drodze naszpikowanej wzniesieniami, na której wciąż widzę twoje ślady – zaczął Kamil, powoli wsuwając obrączkę na palec chłopaka. – Czuję, że kochałem cię w niezliczonych wcieleniach. I czasem pozwalałem mojemu pijanemu sercu spalać się w płomieniach. Na ciebie mogę czekać do końca świata. Spotkamy się nawet po drugiej stronie. Znów przysięgam przed tobą, będę wciąż wracał tam, gdzie jesteś.

Eileen domyślała się, że w tej chwili Joaquín nie jest w stanie niczego odpowiedzieć. Wsłuchując się w słowa Kamila poczuł, jak pieką go oczy. Mimo wszystko wziął się w garść. Ujął obrączkę w dłoń, zerkając na chłopaka.

– Przebudziliśmy się po tysiącach snów. Przebudziliśmy się po raz kolejny. To nie koniec, to nowy początek... – Urwał. Musiał się skupić. Zamknął oczy, chcąc przypomnieć sobie słowa. Tylko tak mógł to zrobić. – Część rzeczy łączy siła wyższa, wystarczy tylko w nie uwierzyć. Byłeś moim światłem w najciemniejszej godzinie, oto moja przysięga: wyznaję, że będę wciąż wracał tam, gdzie jesteś. Pamiętam błysk w twoich niebieskich oczach, widziałem go zawsze w moich poprzednich wcieleniach, a wszechświat w końcu wskazał nam drogę, więc zabierz mnie ze sobą. Obiecuję być przy tobie. Chcę dzielić z tobą wszystko, co mam. Daję ci wszystko, co posiadam. Gdy mnie zawołasz, będę obok.

Odetchnął, trzymając dłoń Kamila, na której już znalazła się obrączka, którą założył, wypowiadając przysięgę. Z początku nie odważył się unieść głowy. Zrobił to jednak. Wtedy to zobaczył. Kruczowłosy wpatrywał się w niego od dłuższego czasu. Joaquín dostrzegł łzy, które pojawiły się na policzkach Kamila. Mimo wszystko chłopak ich nie otarł, jakby nie był w stanie nic teraz zrobić, jakby był w jakimś transie. Wokół zapanowała cisza, którą przerywał tylko cichy szmer wydobywający się spomiędzy gałęzi drzew, świergot ptaków i szum fontanny znajdującej się w kwiatowym labiryncie.

– Kamilu Jeremiaszu Danilecki, Joaquinie Emilu Danilecki... – zaczął mężczyzna prowadzący ceremonię. Chrząknął lekko, jakby sam chciał opanować wzruszenie. Po chwili uniósł mikrofon i oznajmił, że związek małżeński pomiędzy dwójką stojącą na ślubnym kobiercu został uroczyście, i zgodnie z prawem, zawarty.

Zwrócił się w stronę Kamila, chcąc coś powiedzieć, jednak ten nie czekał już na pozwolenie. Przysunął się do Joaquína i objął jego twarz, całując go. Chłopak zamknął oczy, splatając dłonie na jego szyi. Słyszał jeszcze brawa, jakie rozległy się wśród gości, a później marsz, jaki towarzyszył weselom od zarania dziejów.

W końcu odsunęli się od siebie, lecz goście nie przestawali bić braw. Kamil ujął go za rękę, zaś Joaquín spojrzał na niego z uśmiechem. Przeniósł swój wzrok na Alison i Eliasza, którzy właśnie podeszli do nich, składając gratulacje. Nie kryli wzruszenia, ściskając ich tak mocno, jak się tylko dało.



Wszyscy przenieśli się do zameczku, gdzie w wielkiej sali czekało na nich więcej atrakcji. Główną był tort przygotowany przez Tashę oraz Julie i Mala. Trzypiętrowe arcydzieło ozdobione pięknymi, kolorowymi motylami z marcepanu, które niemal odlatywały, tworząc wielobarwną mozaikę. Wszyscy stanęli naprzeciwko tortu oraz Joaquína i Kamila. Unieśli kieliszki z szampanem. Każdy, kto miał coś do powiedzenia, mógł to zrobić teraz, wznosząc toast, jednak najważniejsze były słowa świadków. Pierwszy odezwał się Eliasz, który opowiadał o tym, jak poznał się z Kamilem. I tak od zawsze się wkurzali. Cała sala wybuchnęła śmiechem, słysząc to. Eliasz obrócił się w stronę chłopaków, życząc im szczęśliwego życia.

Następna była Miranda, która wygłosiła wspaniały referat o miłości. Eileen uśmiechnęła się na samą myśl o tym. Matka Kamila zerkęła na swojego syna i jego wybranka, ocierając łzy. Gdy spotkała ich pierwszy raz, wiedziała, że połączy ich coś niezwykłego. Następnie powiedziała coś po francusku – tylko do Kamila. Chłopak uśmiechnął się do niej i przytulił ją. Chociaż mieli swoje sekrety, to właśnie sprawiało, że byli wyjątkowi.

Do życzeń dołączyli się również Brus, Mary i Stefan, oficjalnie witając Joaquína w swojej rodzinie. Brus podkreślił, że dotychczas miał tylko jedną najważniejszą osobę. Teraz chłopak również dołączył do tego grona. Joaquín przytulił się do niego, dziękując mu za wszystko.

Eileen musiała się opanować, by ona i Maks mogli podejść do Kamila i Joaquína. W końcu jej się to udało. Gdy zobaczyła chłopaków, nie mogła się powstrzymać, by ich nie przytulić.

– Wiedziałam, wiedziałam, że będziecie szczęśliwi... – powiedziała łamiącym się głosem.

– Cieszę się z wami, chłopaki – dodał Maks, przybijając im piątki. – Swoją drogą, nareszcie koniec żalenia się.

– Zhakowałem ci system odpornościowy? – zażartował Joaquín.

– Taaa... Bardziej zrobił to Kamil, kiedy cię nie było. Ale zostawię te opowieści na później – odparł chłopak, mrugając porozumiewawczo do Kamila.

– Nie ośmielisz się!

– Sprawdź mnie.

Cała czwórka roześmiała się.

Eileen zastanawiała się, czy usłyszy coś jeszcze. Zerknęła na Kamila i Joaquina, którzy najprawdopodobniej sami mieli coś w planach. Nie mieli zamiaru kroić tortu tak, jak to zawsze robiło się na początku ceremonii. W tym momencie Eileen zauważyła, że na scenie pojawił się Eliasz, biorąc do ręki gitarę. Obok niego pojawiła się Alison, siadając przy perkusji.

Joaquin wziął w dłoń mikrofon, sprawdzając, czy jest podłączony. Eileen spojrzała na niego ze zdziwieniem. Czy on też chciał coś jeszcze powiedzieć? Gdy dziewczyna się nad tym zastanawiała, Kamil stanął obok Joaquina, stając przy syntetyzatorze. Skinął głową, będąc gotowym.

Goście spojrzeli po sobie, szepcząc. Nikt nie wiedział, co się szykuje.

Wkrótce usłyszeli dźwięk gitary, a niebawem – głos Joaquina śpiewającego From Here To Mars zespołu We The Kings, czyli historię o zakochaniu pod gwiazdami.

Eileen spojrzała na Maksa, który również był w szoku, wszyscy bowiem wiedzieli o talencie Kamila i Eliasza, jednak nikt nie wiedział, że Joaquin potrafi tak śpiewać. Jego głos, przez lata wyrażający tylko ból i pogardę, nareszcie wyraził nadzieję i ukrytą gdzieś w głębi radość ze wspólnego spotkania. Był niezwykły, bo należał do zwykłego człowieka, który wskazał innym to, co najważniejsze.

Eileen dołączyła się do śpiewu, razem z Joaquínem tworząc refren. Znała tę piosenkę, ponieważ kiedyś, rozmawiając z Kamilem o jego zainteresowaniach, dowiedziała się, jaką miłością darzył kosmos. Teraz jego Wszechświatem stał się Joaquín, który przekazywał mu swoją miłość poprzez słowa piosenki.

Cała sala zaczęła tańczyć pod koniec utworu, gdy Eliasz zaskoczył wszystkich niesamowitą solówką na swojej gitarze. Ten chłopak niewątpliwie miał talent, którym dzielił się razem z innymi podczas wielkiego święta pary młodej.

Gdy utwór skończył się, cała sala zaczęła bić wykonawcą brawo. Eileen nie mogła się powstrzymać, by nie bić tych braw najgłośniej. Nigdy by nie pomyślała, że goście również zostaną zaskoczeni takim prezentem.

– Żebyście wiedzieli, że to, co niepewne, staje się pewne dzięki nadziei i wierze – zaczął Eliasz, mówiąc te słowa do mikrofonu. – Nieważne, jakie przesłanie usłyszycie, ono zawsze niesie coś ważnego ze sobą – podsumował. Obrócił się w stronę sali. – Za Joaquína i Kamila, bo znaleźli swoje światło!

Goście wznieśli okrzyk zachwytu, bijąc brawo tak, jak zrobili to wszyscy ci, którzy znajdowali się na scenie.

Joaquín pokręcił głową z niedowierzaniem, po czym uśmiechnął się i objął przyjaciół najsilniej jak potrafił.

– Dziękuję wam. Naprawdę.

Kilkanaście minut później Joaquín i Kamil wspólnie pokroili tort, rozdzielając go wśród gości. Wszyscy zajęli miejsca przy stołach, rozmawiając ze sobą. Atmosfera byłą niezwykle radosna, właśnie taka, jak wyobrażała to sobie Eileen. Chciała, by w ten dzień na twarzach wszystkich ludzi gościł uśmiech, bo właśnie on dawał nadzieję. A o niej była dziś mowa, jak i o wierze i miłości, bez których to wszystko zwyczajnie... przestałoby istnieć.

Słońce długo jeszcze gościło na nieboskłonie, gdy rozpoczęła się wspólna zabawa. Wszyscy znaleźli się na środku sali, tańcząc do muzyki, która wygrywała w głośnikach. Była wybrana wspólnie, dzięki czemu każdy mógł tutaj znaleźć coś dla siebie. Joaquín i Kamil znaleźli się w kole, gdy muzyka podobna do tej jazzowej sprzed kilkudziesięciu lat wprawiła gości w osłupienie, a jeszcze bardziej to, jakim świetnym tancerzem okazał się Joaquín. Eileen nigdy nie wątpiła w to, że ten chłopak ma w sobie potencjał.

Wszyscy ludzie na sali tego jednego dnia stali się jedną, wielką wspólnotą, rodziną, o jakiej każdy mógłby tylko pomarzyć. Zniknęły podziały, zniknęły zwady, nie pojawiły się kłótnie. Nie było zła, istniało tylko dobro, które rozprzestrzeniało się na twarzy każdej z osób, jaka tylko się uśmiechała. Wokół panowało szczęście, jakiego nie dało się zagłuszyć.

A w środku tego szczęśliwego kręgu znajdowali się Joaquín i Kamil. I tak zostanie już na zawsze.