Rozdział 66 (Kamil)


Od szóstej nad ranem chłopak siedział na łóżku, wpatrując się w śpiącego Joaquína. Po tym, jak wstało słońce, nie mógł już zasnąć. Myślał o wszystkim, czego się wczoraj dowiedział. Jego matka wróciła do Auditum po tylu latach. Nie miał nawet siły liczyć, ile czasu minęło od ich ostatniego spotkania. Przypomniał sobie wszystkie chwile, jakie spędzili razem i nagle zdał sobie sprawę z tego, że miał matkę. Nie wybuchł wczoraj zbytnim gniewem, nie chciał krzyczeć. Nie miał już siły, chyba z tego wyrósł. Nie potrzebował denerwować się na kogoś, kogo całe życie nie było. Eliasz miał rację, pieniądze nigdy nie mogłyby zastąpić prawdziwej miłości. Kamil wolałby jakoś łączyć koniec z końcem i mieć rodziców, niż być samotnym, niechcianym dzieckiem z mnóstwem banknotów. 

Chociaż jego życie było początkowo pełne smutku, strasznie depresyjne, chociaż miał ochotę zniknąć z tego świata, nafaszerować się tabletkami i zasnąć lub po prostu zginąć pod kołami ciężarówki... nie zrobił tego. Może w rzeczywistości tchórzył przed utratą życia. Może za bardzo zależało mu na dziadku, który był dla niego jak ojciec i matka jednocześnie. Może coś mówiło mu, że nie warto, że jeszcze obierze jakiś cel. Cokolwiek to było, Kamil ostatecznie się nie poddał. Walczył po swojemu, chociaż większość czasu był zgryźliwy i markotny, to jednak chciał w jakiś sposób poświęcić się ludziom. Przecież inaczej by im nie pomagał.


Miranda wiedziała o niektórych występkach syna. Jednak nie znała całej prawdy, przynajmniej – do niedawna. Na szczęście akceptowała wybór Kamila, on zaś obiecał sobie, że nie będzie wracał do przeszłości, odkąd zamknął tamten rozdział. Miał zamiar tej obietnicy dotrzymać. 

Kruczowłosy wstał powoli, nie chcąc budzić Joaquina. 

Gdy skończył się myć, narzucił na siebie czyste ubrania i ruszył w stronę kuchni. Dziadek też jeszcze spał, więc Kamil wyszedł na dwór, niosąc coś do przekąszenia Rafowi. Owczarek wyskoczył z budy, merdając ogonem. 

– Stary, ale ty wyrosłeś – oznajmił kruczowłosy, gdy Raf stanął na łapach, prosząc o jedzenie. Co prawda i tak nie dorównywał mu wzrostem, ale niejedną osobę mógłby przewrócić. Kamil dziwił się, że pies nie zareagował negatywnie na Mirandę, chociaż wcale jej nie znał. Być może wynikało to z obecności Joaquína. Albo po prostu... dobrze go wychował. 


Chłopak ukucnął w kojcu, przyglądając się jedzącemu Rafowi. Pies na szczęście nie denerwował się takim towarzystwem, był zbyt zajęty pochłanianiem wszystkiego, co znalazło się w misce. Kamil pogłaskał go za uchem i wyszedł z kojca. 

Jeśli miałby przebaczyć, a nigdy nie zapomnieć, to tylko z jednego powodu – by nikomu nie wyrządzić takiej samej krzywdy. 

Chłopak wrócił do mieszkania, w którym dało się już słyszeć czyjeś kroki na schodach. Joaquin zszedł na dół, przeciągając się lekko. Widząc Kamila, zatrzymał się. 

– Wszystko w porządku? 

– Tak myślę – odparł kruczowłosy, zerkając na niego z ukosa. 

Joaquin podszedł do niego i skinął głową, po czym przytulił się do niego z całej siły. 

– Jojo, chcesz mnie udusić? 

– Po prostu uznałem, że tego potrzebujesz, Lili. 

Kamil uśmiechnął się.

– No dobra, rozumiem. Pora się obudzić. 

Joaquín pewnie skinął głową. Wypuścił Kamila ze swoich objęć i ruszył do łazienki. 

Kwadrans później zebrali się na wspólnym śniadaniu. Brus czytał gazetę, którą wczoraj kupił, zaś Joaquin rozpisywał w swoim notatniku pomysły na kolejne rozdziały swojej opowieści. Kamil wpatrywał się w nich przez jakiś czas, zastanawiając się, dlaczego czuł się inaczej. Przecież... Nic się nie zmieni. Matka nie zostanie tutaj na stałe. Dowiedział się wczoraj, że obecnie i tak przebywa we Francji. To zabawne, ale Kamil nie znosił francuskiego, zresztą – dlaczego miałby go lubić.

Jednak język wroga trzeba znać. Jako nastolatek Kamil sam sięgnął po podręcznik, by uczyć się tego języka, a później zdawał go podczas egzaminu państwowego tylko po to, by pewnego dnia powiedzieć matce, co o niej sądzi. I zrobił to właśnie wczoraj, lecz nie było to nic złego. Powiedział jej prawdę – co czuł po jej odejściu. 

Wziął do ręki kubek z kawą. Zobaczył matkę po raz pierwszy od kilku lat, ale mimo wszystko ją poznał. Niewiele się zmieniła. Widzał rozmaite emocje wypisane na jej twarzy, gdy w końcu do niej podszedł. Uśmiechał się, nie udawał, a ona nie mogła uwierzyć, że go widzi. Zależało jej na tym, by wrócić. Była osobą wykończoną psychicznie przez wymagania Marcela i kruczowłosy dobrze o tym wiedział. Mało brakowało, a sam stałby się kimś podobnym. 

Czy kiedyś będzie musiał spojrzeć ojcu w oczy i powiedzieć mu, co tak naprawdę myśli? Czy Marcel w ogóle zasługuje na to, by nazywać go ojcem? 

Kamil pokręcił głową, wyrywając się z zamyślenia. Być może kiedyś przyjdzie czas, że dowie się tego. 

W południe wszyscy byli gotowi. Miranda ustaliła, że zobaczą się w parku, czyli tam, gdzie podziały się wspomnienia Kamila. To tam zostało zrobione zdjęcie, które przez lata ukrywał w starej szkatułce należącej kiedyś do matki. Wciąż zastanawiał się, czy w końcu je wyrzucić. Nigdy jednak tego nie zrobił, jakby nie mógł się pożegnać ze starym życiem. A teraz... Znów szedł z nim na spotkanie. 

Miranda stała przy fontannie. Gdy zobaczyła przybyłych, uśmiechnęła się. 


– Chciałabym zaprosić was na wspólny obiad. 

– Podoba mi się pani tok myślenia – rzucił Joaquín z uśmiechem. 

Kamil przewrócił oczami, słysząc to. Być może on i Miranda jakoś się dogadają. 

Wkrótce wszyscy znaleźli się w pobliskiej restauracji, siedząc na świeżym powietrzu w cieniu ogromnych parasoli. Dzięki rozmowom, jakie przeprowadzili, Kamil dowiedział się, że on i ojciec mieli identyczny sposób wyszukiwania informacji. Marcel dostarczał kiedyś zdjęć gazecie, zanim stała się jedną z najbardziej poczytnych w mieście. W ten sposób Miranda znalazła artykuły Joaquina. Dowiedziała się, że chłopak sam pracuje nad tekstami i dodatkowo uczy się do egzaminów, nawet w wakacje, poświęcając na to każdą wolną chwilę. Kobieta była zdumiona i jednocześnie gratulowała mu samozaparcia i pasji.  

Kamil wiedział, że Jojo jest dumny z siebie. Chociaż chwaliło go wiele osób, wydawało się, że komplement z ust Mirandy wiele dla niego znaczy. 

Po południu wybrali się na długi spacer. Kamil miał nieco czasu, by znów porozmawiać z matką sam na sam. Gdy Joaquin i Brus szli kilka metrów przed nimi, przyglądając się łódkom płynącym po rzece, Kamil i Miranda powoli zmierzali tą samą ścieżką, raz po raz zerkając na biegnących obok lub jadących na rowerze mieszkańców. 

Camille, muszę się o coś spytać – zaczęła kobieta, znów zwracając się do niego po francusku. – Jak poznałeś Joaquina? 

Kamil poszukiwał w umyśle wymijających odpowiedzi na to pytanie. Miranda nie znała, i nie powinna poznać, historii Joaquina, przynajmniej nie w takiej formie. Kruczowłosy sądził, że mogłaby tego nie znieść – przeszłość chłopaka była dość drastyczna. 

W końcu Kamil wymyślił, że obaj poznali się w sklepie, co nie było aż tak wielkim zatajeniem prawdy. 

– Słuchaj, mamo, eee... Mówiłem ci już, że ludzie są różni i nie wszyscy chcą tego samego... 

Mon fils, wiem o tym – powiedziała Miranda, zatrzymując go. – Wiem, kim jesteś. Joaquin też wyróżnia się wśród ludzi. Jest... niezwykły. Sprawił, że się uśmiechasz. Naprawił to, co ja i twój nieszczęsny ojciec zepsuliśmy. Wy jesteście inni nawet wśród... innych. Prawda? 

Kamil skinął głową. Obaj uważali, że człowiek to coś więcej niż ciało. To dusza wciśnięta w spowitą skórą ziemską puszkę, osobowość. 

– Wiesz... Zawsze sądziłam, że umiesz czytać w myślach – powiedziała nagle Miranda, wyrywając go z zamyślenia. – Może dlatego potrafiłeś mnie zrozumieć? 

Uśmiechnął się. Czytał w myślach? Tak było kiedyś. Teraz był zwyczajnym człowiekiem, po prostu... Miał w sobie więcej empatii niż dotychczas. 

Wieczorem wszyscy znaleźli się pod hotelem, siedząc na ławkach w oczekiwaniu na drinki. Miranda uparła się, że to ona pokryje wszystkie koszty, przy okazji pokazując pozostałym zdjęcia ze swojego rodzinnego miasteczka. Towarzyszyły temu dźwięki przejeżdzających samochodów i szum wody płynącej w rzece niedaleko pompowni. Z głośników stojących w barze wydobywał się właśnie utwór Billa Whelana, Andalucia, wprowadzając mieszkańców i turystów w hiszpański, rozmarzony, wakacyjny nastrój. 

Brus, Miranda i Joaquin wymieniali się opiniami na temat zdjęć, przeglądając przy okazji najnowszy numer Życia Auditum, w którym Jojo umieścił swój pierwszy komiks dotyczący życia mieszkańców. Chłopak był na tyle cięty, by zauważyć, co dzieje się w mieście i przedstawić to w atrakcyjny dla czytelników sposób, przy okazji niezauważenie wytykając błędy innych. 

Zamówione przez nich drinki miały niesamowite kolory, więc gdy tylko pojawiły się na tacy niesionej przez kelnera, pozostali bywalcy restauracji wpatrywali się w nie z podziwem. W szkłach odbijały się jeszcze promienie zachodzącego powoli słońca. 


Miranda wzięła w dłoń swoją szklankę i uniosła ją. 

A votre santé! 

¡Salud! – zawołał Joaquín, wtrącając ten hiszpański odpowiednik. 

– Jak to dobrze, że to międzynarodowy hotel – podsumował Brus. – Na zdrowie! 

Kamil pokręcił głową z niedowierzaniem, śmiejąc się ze wszystkimi. 

Siedzieli razem do późnych godzin wieczornych. Kamil uznał, że pora wracać do domu, kiedy Joaquin zaczął przysypiać na jego ramieniu. Nie wszyscy szaleją po alkoholu, niektórzy po prostu zasypiają albo... odpływają w jakieś nieznane (sobie i innym) rewiry umysłu. Pijany Jojo zamieniał się w wykładowcę historii, sztuki i filozofii, nawet psychologii – zarówno uniweryteckiej, jak i życiowej – a przecież był głośną gadułą i bez tego.

– Wylatujesz pod koniec tygodnia? – zagaił po angielsku Brus, zerkając na Mirandę kierującą się w stronę hotelowego wejścia. 

– Tak – odparła. – Dziś jadę do stolicy, stamtąd wyruszę do kraju. 

– Odwiedź nas czasem w Auditum. To miasto naprawdę się zmieniło. 

– A może... Tym razem to wy odwiedzicie mnie, wszyscy trzej? – rzuciła Miranda, spoglądając na Kamila. – W Saint – Émilion są naprawdę piękne widoki, Joaquin byłby zachwycony architekturą krajobrazu. No i... Mamy dobre wino, szczególnie na Gwiazdkę. 

– Jeśli naprawdę nas zapraszasz, przygotuj się na to, że znikną ci wszystkie zapasy z kuchni. I spiżarni – odparł chłopak, zerkając na Joaquína z ukosa. 

Miranda roześmiała się. 

– Nie jest mi to straszne. Bądźcie moimi gośćmi. 

Wyciągnęła z torebki mały notes, po czym zapisała na kartce numery telefonów i adres kontaktowy. Podała go chłopakowi. Kamil wziął go do ręki, po czym schował do kieszeni spodni. 

– Chwila, moment! 

Cała trójka odwróciła się, słysząc dobiegający zza ich pleców głos Joaquina. Chłopak nagle obudził się i odzyskał świadomość, wyskakując zza ławki. 

– Chyba nie myśleliście, że znikniecie bez fotografii, co? Nie na mojej warcie. 

Zatrzymał kelnerkę, która właśnie zbierała puste naczynia, by zrobiła im zdjęcie. Dziewczyna skinęła głową i poprosiła wszystkich, by ustawili się obok siebie na tle flag kilku państw, które powiewały delikatnie za ich plecami. Miranda ustawiła się obok Brusa i Kamila, a Joaquin stanął przed kruczowłosym. Znowu był najniższą postacią na fotografii, ale wcale mu to nie przeszkadzało. W końcu dobrze się czuł w towarzystwie tych ludzi. 

– To... Do zobaczenia, mamo – powiedział Kamil, gdy Miranda stanęła na schodach prowadzących do pokojów gościnnych. 

– Bądź szczęśliwy, Camille. Ty również, tato – odparła kobieta, patrząc na Brusa. – Przepraszam, że przyjechałam tutaj sama. 

Mężczyzna uśmiechnął się do niej promiennie. 

– Nie masz za co przepraszać, skarbie. Cieszymy się, że wróciłaś. Każdy kiedyś wraca. W odpowiednim czasie. 

Miranda uśmiechnęła się i jeszcze raz przytuliła wszystkich na pożegnanie, po czym zniknęła za drzwiami hotelu. 

* * * 

Kamil zdał sobie sprawę, że dwa ostatnie dni należały do jednych z najdziwniejszych w jego życiu. Zupełnie tak, jakby były snem, nie rzeczywistością. Wszystko potoczyło się bardzo szybko, a mimo to wiedział, co chciał wiedzieć.
Spojrzał na Joaquina, który niemrawo szedł po chodniku. Wyglądał na przemęczonego. Nawet Brus szedł żwawiej, niż on. Kamil pokręcił głową z niedowierzaniem. Ciekawe, czy na własnym ślubie też się tak wykończy. 

Joaquin obudził się nieco, czując, że ktoś podnosi go z ziemi. 

– Hej, co ty wyrabiasz? 

– Ledwo idziesz. A ja nie niosę cię pierwszy raz, Jojo – odparł Kamil. 

Chłopak parsknął śmiechem, jednak wcale nie protestował. Objął go i oparł głowę o jego ramię. 


Letni wiatr przemykał jeszcze pomiędzy liśćmi, kiedy na mieście dało się słyszeć radosne śmiechy mieszkańców zmierzających w stronę pubów i restauracji. Światła latarni zabłysnęły, przeganiając mrok. Przyjemny zapach otoczył wszystkich przechodniów, którzy mijali pobliskie drzewa. 

Kamil zorientował się, że Jojo zasnął, po czym spojrzał na Brusa, który szedł przed siebie w zamyśleniu. 

– Co ci chodzi po głowie, dziadku? 

– Och, nic takiego. Po prostu mieliśmy okazję doświadczyć małego cudu. 

Kruczowłosy zwolnił kroku, zastanawiając się nad jego słowami. W pewnej chwili zdał sobie sprawę z czegoś, czego nie dostrzegł wcześniej. Brus wcale nie wydawał się zaskoczony wizytą Mirandy, zupełnie tak, jakby... 

– Ty wiedziałeś? – spytał nagle Kamil, nie mogąc w to uwierzyć. – Dlaczego mi nic nie powiedziałeś? 

– To był zupełny przypadek. Ciotka Mary zauważyła ją nieco wcześniej, będąc w galerii handlowej, i dała mi znać, zanim zawiozłeś nas do kardiologa. Stwierdziłem, że nie będę cię do tego przygotowywać. I tak nieźle sobie poradziłeś. Zachowałeś się jak dorosły człowiek, którym zresztą jesteś. 

Kamil uśmiechnął się do Brusa. Dziadek miał rację, to nie było łatwe, a mimo to potrafił przełknąć żal i dumę. A może ich już dawno nie było? W końcu zastąpiło je zupełnie nowe uczucie, które dawało życie, nie zaś – odbierało je. 

Po długim spacerze wszyscy trzej dotarli pod kamienicę. Brus wyciągnął z kieszeni klucze. Otworzył drzwi, zaś Kamil wniósł Joaquina do salonu i położył go na kanapie, przykrywając kocem. Wrócił do kuchni, by przyszykować jedzenie dla Rafa. Wyszedł na zewnątrz, dziadek już otworzył bramkę kojca. Pies wyskoczył na podwórko, radośnie podskakując wokół swoich właścicieli. 

– Może te dwa dni nie zwrócą mi dwudziestu lat, ale cieszę się, że ją zobaczyłem. 

– Ja również, Kamilu. Jest kolejnym przykładem tego, że żyjemy po to, by się zmieniać – inaczej przestajemy żyć. Dobrze, że masz się dla kogo starać. 

Kamil poczuł, że dziadek wpatruje się w niego. Zerknął na Brusa z ukosa, śmiejąc się. Nawet jeśli nie mógł już czytać w jego myślach, wiedział, o co chodzi. 

Wrócili do mieszkania, zamykając za sobą drzwi. 

Kamil usiadł na łóżku, wpatrując się w kartkę od Mirandy. Wyciągnął spod biurka szkatułkę, w której trzymał stare zdjęcie i włożył notkę do środka.