Rozdział 69 (Joaquin)

Skończyły się żniwa, więc pola były puste. Zboże, zwinięte w ogromne kule, czekało na wpakowanie go do stodoły. Pogoda stopniowo się zmieniała. Niebo na powrót zostało pokryte białymi chmurami, z których raz na jakiś czas skapywały deszcz lub zwykła mżawka. Mieszkańcy znów nie mogli obejść się bez parasola. Mimo wszystko, nikt nie marznął, ponieważ słońce ukazywało się co kilka dni. Nadchodząca jesień miała być nazwyczaj łagodna. 

Joaquin nawet nie zdążył się zorientować, kiedy lato przeleciało mu przez palce. Wszystko dlatego, że gdy inni wypoczywali, on się uczył. Jego pokój był zawalony książkami i notatkami, a Danileccy przepytywali go, sprawdzając jego wiedzę, zanim zrobił to nauczyciel. W międzyczasie chłopak skrobał swoje przemyślenia, które przyjaciele nazywali "jego przyszłą powieścią". Jednym słowem, miał pełne ręce roboty... Ta robota zdecydowanie się opłaciła, ponieważ dzięki niej zdał pierwszy państwowy egzamin i mógł podjąć dalszą naukę*. 

Gdy wrócił do siedziby redakcji, musiał zająć się zaległościami, których przecież nikt za niego nie nadrobi. Czasem zastanawiał się, dlaczego to on był jedynym rysownikiem wymienianym w stopce redakcyjnej. Czyżby pani Whelan miała do niego aż takie zaufanie? Czy może dlatego, że ludzie zawsze spoglądali na komiksy z uśmiechem na ustach? A może chodziło o naukę, przecież potrzebował iluś godzin styczności z określonymi przedmiotami...

Wszedł do siedziby redakcji, idąc w stronę swojego biurka. Zastał Alison trzymającą nogi na blacie i przeglądającą jakiś plik papierów. Joaquin stanął jak wryty. 

 – Hej, co ty robisz?! – zawołał, dobiegajac do niej w pięć sekund. Niemal wyrwał jej skrypt z dłoni i wrzucił go do swojej szuflady. 

 – To się naprawdę dobrze czyta. 

Joaquin oparł czoło o swoją dłoń, chcąc się uspokoić. Nie powinien zostawiać skryptu na biurku. Zazwyczaj Alison nie była aż tak ciekawska, niepotrzebnie dał jej ku temu powód. 

 – Nie lubię dawać ludziom nieukończonych prac. 

 – Nie uważasz, że ktoś powinien to zrecenzować? Jestem pewna, że dzięki temu więcej ludzi dowiedziałoby się o tym, co robisz. 

 – To nie tak, Alison – westchnął, siadając przy biurku. – Część z tych historii jest trochę... 

Osobista? Czy to chciał jej powiedzieć? Ukrył przecież w tych wydarzeniach swoje myśli, bohaterów podobnych do znanych mu ludzi. Nie był pewien, czy chciał, by czytelnicy tak to widzieli. 

 – Trochę...? – dopytała dziewczyna, zerkając na niego z ukosa. – Trochę jaka? 

 – Niedopracowana – powiedział w końcu. 

Miał rację. Wiele spraw wciąż było niedomnkiętych, przynajmniej tak mu się wydawało. Nie chciał jednak o tym rozmawiać. Wziął do ręki laptopa leżącego na biurku i zajął się pracą. 


Alison chyba to zrozumiała, ponieważ nie zadała mu już żadnego pytania dotyczącego książki. 

Kwadrans później do pokoju weszła pani Whelan, witając się z nimi. Niemal od razu dostrzegła niemrawą minę Joaquina i spytała się, czy coś się stało. Zaprzeczył, a Alison nie chciała tego komentować. Pani Whelan pokręciła głową i położyła chłopakowi dłoń na ramieniu, zapraszając go do swojego biura. 

Joaquin ruszył za kobietą, wpatrując się w podłogę. Czy będzie go pytać o to, co robi w międzyczasie? 

Zamknął za sobą drzwi. Pani Whelan wzięła dwa kubki i wstawiła wodę w czajniku. Usiadła przy swoim biurku, prosząc go, by zajął miejsce naprzeciwko niej. Chłopak oparł się o siedzenie fotela, by w końcu zająć miejsce. 

 – Zrobiłem coś źle? – zaczął, ponieważ nie miał pojęcia, po co został wezwany. 

 – Bynajmniej – zaprzeczyła kobieta, unosząc dłoń. – Bardzo dobrze ci poszło, Joaquin. Jestem dumna z twoich wyników. Same A i B+, nieliczne C**, ale wybaczę ci tę matematykę, przedmioty ścisłe to jednak nie twoja działka... Wezwałam cię tutaj dlatego, że nieco się o ciebie martwię. Ostatnio chodzisz jakiś przygnębiony. 

Chłopak wpatrywał się w swoje splecione dłonie. Spojrzał w okno, przenosząc wzrok na gałęzie drzew poruszane przez wiatr. 

Nie potrafił powstrzymać wspomnień, które zalewały go od jakiegoś czasu. Nawet jeśli tragiczna przeszłość została zażegnana, on i tak pamiętał, co działo się z jego rodzicami. Nie potrafił się nawet cieszyć z sukcesów w nauce albo z tego, że za parę dni będzie obchodził urodziny. Gdy przypominał sobie, dlaczego się urodził, zastanawiał się, zaczynał tego żałować. 

 – To chyba nie jest kwestia pogody, prawda? – zagaiła kobieta, stawiając przed nim kubek z gorącą herbatą. – Depresja praktycznie nie dopada takich, jak ty. 

 – Zbliża się rocznica śmierci moich rodziców. 

Pani Whelan nie znała prawdy, a przynajmniej nie tej Prawdy, którą Naznaczeni ukrywali przed światem. Wiedziała, że Aniela zginęła tragicznie, że miało to związek z pożarem, zaś Andrzej zmarł na zawał serca, ale nic poza tym. Nie mogła wiedzieć, że cała rodzina Zimmermannów została wplątana w śmiertelną grę, w której tylko Joaquin ocalał. 

Dlaczego to wspomnienie wróciło? Miał nadzieję, że nie pojawiło się w jego umyśle z powodu powrotu matki Kamila. Przecież cieszył się z jego szczęścia, kochał go i nie zazdrościł mu. Mimo wszystko... Czuł się źle. Powinien już dawno o tym zapomnieć. Zmarnował dwa lata na kontakty z ludźmi, których nienawidził, zamiast się uczyć... Tylko dlatego, że jako sierota musiał jakoś przeżyć.

Kobieta posmutniała nieco, wpatrując się w kubek. 

 – Rozumiem. To musi być dla ciebie ciężkie. 

 – Jak całe życie – szepnął sam do siebie. 

 – Masz kogoś, kto wspiera cię we wszystkim, co robisz... Prawda? – zagaiła, sugestywnie zerkając na jego pierścień.

Joaquin pewnie skinął głową. Oczywiście, że miał.

 – Zróbcie coś razem. Może poczujesz się lepiej. 

Chłopak uśmiechnął się kącikiem ust. Gdzieś w głębi czuł, że pani Whelan w jakiś sposób troszczy się o ludzi pracujących w redakcji, szczególnie o niego, skoro był tu najmłodszy. 

 – W porządku, Joaquín. Liczę na ciebie – zakończyła kobieta, biorąc do ręki kalendarz. 

Joaquin zabrał ze sobą kubek z herbatą i ruszył w stronę swojego biurka. 

Alison siedziała spokojnie, niemrawo wpatrując się w monitor. 

 – Przepraszam, nie powinnam ruszać twoich rzeczy bez pozwolenia – zaczęła, kiedy położył kubek na blacie. 

 – Już dobrze – uciął, zakładając słuchawki. Chciał się na chwilę odciąć od świata, w którym przyszło mu istnieć. 

Po południu wyszedł z redakcji. Narzucił kaptur kurtki na głowę i jechał na hulajnodze ścieżkami, które prowadziły go do kamienicy. Obserwował pływające po rzece kaczki i ludzi zmierzających do sklepów. 

Stanął na moście, wpatrując się w swoje odbicie w wodzie. 

Joaquin przypomniał sobie wszystko, co o rodzicach powiedział mu Oliver, jednak ta opowieść została sformułowana przez Perduella. Chłopak nie był pewien, czy moze ufać tym słowom. Jego pamięć była zawodna. Posiadał niewiele wspomnień. Wszystkie były rozmyte tym, co robił – a czasem, czego nie robił – w przeszłości. Istniały decyzje, których nie podjął sam. 

Pokręcił głową. Im dłużej będzie o tym myślał, tym gorzej będzie się czuł. Ruszył przed siebie. 

Gdy znalazł się w kamienicy, ściągnął buty i zostawił je w korytarzu razem z kurtką. Poszedł do swojego pokoju i położył się na łóżku, gapiąc się w sufit. Nawet nie był głodny. Ściągnął okulary, kładąc je na szafce. Zamknął oczy, wtulając się w poduszkę. 

*

 Nie miał pojęcia, jak długo tak leżał. Po jakimś czasie poczuł, że ktoś usiadł na skraju łóżka. 

 – Dobrze się czujesz? – spytał Kamil. – Jojo, co ty... 

Joaquin odchylił głowę i poczuł, że jego poduszka jest wilgotna. Zupełnie tak, jakby płakał we śnie. Podniósł się, potarł oczy i pociągnął nosem. 

Zanim Kamil zdążył cokolwiek powiedzieć, Joaquin przysunął się do niego, opierając o niego głowę. Kruczowłosy spojrzał na niego zdezorientowany. 

 – Czasem chciałbym o wszystkim zapomnieć – powiedział Joaquin łamiącym się głosem. 

Chyba gadał od rzeczy. Niedawno chciał pamiętać, a teraz... Teraz to już nie miało sensu. 

 – Myślisz o rodzicach, prawda?

Joaquin uniósł głowę, zerkając mu w oczy. 

 – Skąd... 

 – Jojo, znam cię nie od wczoraj – westchnął Kamil. – Wiem, co się zbliża i wiem też, że to cię boli. Jestem z tobą. 

Kruczowłosy przytulił go do siebie. Joaquin wtulił się w niego jeszcze bardziej. 


 – Nie potrafię powiedzieć, czemu się tak czuję... To przyszło nagle... 

 – Wiem... Rok temu byłoby podobnie. Spokojnie. 

Joaquin zamilknął, już nie miał ochoty nic mówić. Słowa Kamila nie uspokoiły go od razu, ale jednak zadziałały, gdy wreszcie zdołał zebrać myśli do kupy. Odsunął się od niego, zakładając okulary. 

 – Już lepiej? – spytał Kamil, patrząc na niego z troską. 

 – Chodźmy stąd. 

Kamil skinął głową, idąc do drzwi. Poczekał na Joaquina, po czym obaj zeszli na dół. 

Brus leżał z Rafem na kanapie w salonie, drzemiąc. Kruczowłosy wyłączył grający niepotrzebnie telewizor, po czym zamknął drzwi i poszedł do kuchni. 

Joaquin usiadł na krześle, wpatrując się w stół. 

 – Jesteś głodny? 

 – Nie. 

 – W takim razie... Ruszamy w drogę. 

Chłopak spojrzał na Kamila, nie mając pojęcia, co ten planuje. Kruczowłosy uśmiechnął się enigmatycznie, ubierając swoje tenisówki. 

 – No chodź. Nie będziesz przecież rozmyślał cały dzień, prawda? 

Joaquin wyszedł na korytarz, po czym ubrał buty. Kamil rzucił mu kurtkę i otworzył drzwi, pokazując chłopakowi schody. Jojo zapiął się pod szyję. Poprawił okulary. 

Kamil stanął przy motocyklu i wyciągnął kaski z bagażnika. Jeden z nich podał Joaquinowi. Chłopak założył go i usiadł za kruczowłosym. Silnik został uruchomiony, motocykl ruszył naprzód. 

Jechali przez miasto, omijając po drodze samochody mieszkańców i tiry zmierzające w stronę drogi tranzytowej. Kamil przyspieszył, przemykając przez skrzyżowanie na żółtym świetle. Joaquin mocno objął go w pasie, zastanawiając się, dokąd jadą. 

Wiatr poruszał liśćmi leżącymi na ścieżkach, gdy dwukołowiec wyjechał poza tereny Auditum, sunąc po asfaltowej drodze. Chłopcy przejechali przez most, kierując się w stronę lasów. Słońce powoli zachodziło, jednak jego promienie nadal ukrywały się pomiędzy gałęziami. Joaquin uniósł głowę, przyglądając się gromadzie ptaków, które właśnie przelatywały nad nimi. Ich skrzydła, wprawione w ruch, poruszały się z gracją. Wkrótce klucz zniknął za lasem. 

Kamil zatrzymał motocykl nad jeziorem, tuż obok stojącej na wzniesieniu, samotnej ławki. Joaquin ściągnął kask i poprawił okulary. Odetchnął świeżym powietrzem i podszedł do kruczowłosego. Chłopak uśmiechnął się do niego i pokazał mu to, co znajdowało się przed nimi. Joaquin odwrócił głowę. 

W lśniącej tafli jeziora ginęło światło słoneczne, zupełnie tak, jakby ktoś przekreślił błękit wody złotym atramentem, który się zatapiał. Wiatr poruszał wysoką trawą, która tańczyła na wzniesieniu. Na wodzie tworzyły się maleńkie fale. Po jeziorze pływało jeszcze kilka łabędzi, chociaż najprawdopodobniej szykowały się już do odlotu. Świetlista kula znikała za lasem, chowając się za drzewami. Niebo zmieniało swój kolor, przechodząc od błękitu do żółci wpadającej w pomarańcz. 

Kamil usiadł na ławce i skinął ręką na Joaquina. Chłopak wahał się przez moment, jednak po chwili zajął miejsce obok niego. Siedzieli w ciszy, wsłuchując się w szumiący las. Raz na jakiś czas w oddali dało się usłyszeć auto, które przejechało za nimi, rozświetlając trasę. 

 – Pamiętam... – zaczął nagle Joaquin, wpatrując się w krajobraz. – Pamiętam, że matka malowała coś podobnego. Siedzieliśmy wtedy z ojcem obok niej. Widziałem, jak strugał coś w drewnie. Wydaje mi się, że to była łódka. Później puścił ją, by popłynęła w dal. Tamto miejsce było bardzo podobne do tego tutaj. 

Spojrzał na Kamila, który również nie spuszczał wzroku z odbicia zachodzącego słońca. 

 – Czy to dziwne, że za nimi tęsknię, skoro nie widziałem ich przez połowę swojego życia? 

Kruczowłosy odwrócił głowę w jego stronę. 

 – A jak myślisz? 

 – No... Nie. 

 – To pewnie tak jest – odparł Kamil. 

Joaquin wbił wzrok w ziemię. Zdał sobie sprawę z tego, że zadał kruczowłosemu pytanie, które pewnie on sam zadawał sobie setki razy. Nawet jeśli rodzice szybko zniknęli z ich życia, to jednak... Byli rodzicami. 

I mimo wszystko obaj czuli się do nich przywiązani, jeśli nie uczuciowo, to więzami przeszłości. Każdy z nich chciał zostawić to za sobą. Joaquin wiedział, że Aniela i Andrzej są w lepszym miejscu. Jego miejsce również może być lepsze, jeśli tylko je takim uczyni. W końcu on, w przeciwieństwie do nich, wciąż miał wybór. Nadal żył. 

Podniósł się z ławki, stając przed murkiem, który odgradzał trasę od wzniesienia. Słońce zaszło za horyzont, światło i ciepło dnia zanikało w cieniu i chłodzie wieczora. 

 – Wracamy do domu? – spytał Joaquin, obracając się w stronę Kamila. Chłopak spojrzał na niego i skinął głową, wstając. Jojo po raz ostatni zerknął na jezioro, po czym założył kask i usiadł z tyłu. Motocykl ruszył przed siebie.

*


Dotarli do miasta, gdy latarnie rozświetlały mroczne już uliczki Auditum. Zaczął padać deszcz, ciężkie krople znów pokrywały miasto kałużami. Woda zaczęła spływać w kierunku studzienek, a chodzący po mieście ludzie uciekali, poszukując schronienia.


Kamil odstawił motocykl z tyłu bloku, chowając go pod specjalnym zadaszeniem. Chłopcy przebiegli przez podwórze w stronę wejścia na zaplecze. Kruczowłosy wyciągnął klucze z kieszeni i przekręcił je w zamku, po czym obaj wpadli do środka i zdjęli kaski. Oparci o framugę, wpatrywali się w krajobraz ukryty za wodną kotarą. 

Joaquin poczuł się o wiele lepiej. Zerknął na Kamila, który obserwował wodę przemieszczającą się z rynny na chodnik, biegnącą w stronę ulicy. 

 – Kami... 

 – Tak? – Chłopak odwrócił głowę w jego stronę. 

Joaquin spojrzał na niego, uśmiechając się. 

 – Dzięki, że mnie tam zabrałeś. 

Kamil zerknął na chłopaka kątem oka, po czym zamknął drzwi. 

 – Chodźmy do domu – powiedział, łapiąc go za rękę. 

Brus szedł korytarzem na górę, będąc ubranym w szlafrok. Widząc chłopaków, zatrzymał się na schodach i zmierzył ich wzrokiem. 

 – Gdzie wy się szlajacie o tak późnej porze? Jest jakaś moda na nocne przejażdżki w deszczu? 

 – Można tak powiedzieć, dziadku – usprawiedliwił się Kamil. 

 – Ech, młodzi zakochani – roześmiał się Brus, zakładając ręce na biodrach. – Tylko mi błota nie nawnoście, chłopcy. Dobrej nocy. 

 – Jasne, dziadku. Dobranoc. 

Kamil poczekał, aż Brus zamknie drzwi swojego pokoju, po czym odwrócił się w stronę Joaquina. 

 – Idź pod prysznic, co? Głupio byłoby teraz zachorować. 

*** 

Pół godziny później on i Kamil siedzieli w salonie, skacząc po kanałach. Raf spał spokojnie w swoim kącie. Joaquin siedział na kanapie skulony. Zerknął w stronę kruczowłosego, który w końcu przestał manipulować pilotem i odłożył go na bok, wyłączając telewizor. W pokoju świeciła teraz tylko nocna lampka. 

 – Przyjdziesz tutaj? – zagaił Kamil, wyciągając do niego ręce. 

Joaquin uśmiechnął się, po czym wyskoczył z przysiadu jak dziecko i wylądował bliżej chłopaka. Kruczowłosy zaśmiał się, spoglądając mu w oczy. 

 – Na pewno masz prawie dwadzieścia lat, a nie dwa? 

 – Wiesz mi, dla własnego bezpieczeństwa, nie chcesz tej drugiej opcji – westchnął Jojo, bawiąc się jego włosami. 

 – Grozisz mi? 

 – Nie, doradzam – zaśmiał się Joaquin, wpatrując się w niego. Kamil odwzajemnił jego uśmiech, ściągając mu okulary. Położył je na szafce stojącej obok. Pociągnął za koc położony na oparciu i przykrył ich.



Joaquin zamknął oczy. Nareszcie mógł spać w spokoju.


-------------------------------------------------------------------
* Jojo zdał zaległy Junior Certificate, dopuszczający go do dalszej nauki. Teraz chłopak chce podejść do egzaminu  LCA (taka nasza matura, ale po technikum - dalej praca/ studia).
**Skala ocen w Irlandii jest podobna do amerykańskiej, w rozpiętości od A do F.