Rozdział 67 (Maks)
To były zdecydowanie najprzyjemniejsze wakacje, jakie Maks miał za sobą. Przez ten czas zdążył poznać kilkanaście ciekawych osób i spędzić z Eileen nieco czasu sam na sam. Dotychczas nie mieli takiej intymności, ponieważ każde z nich zajmowało się pracą. Teraz chłopak musiał pogodzić się z tym, że pora wrócić do domu. Zanim jednak wróci do biura panny Miles, znajdzie się jeszcze w gospodarstwie Fintanów.
Po tym, jak pożegnał się ze znajomymi, spakował torbę do bagażnika i usiadł za kierownicą, czekając za Eileen, która rozmawiała jeszcze ze swoją znajomą z zajęć. Chłopak sprawdził, czy zabrali wszystko. Klucze od chatki zostały już oddane właścicielom, którzy sami przyjechali teraz na teren obozowiska.
Eileen wskoczyła na miejsce pasażera i zapięła pasy, machając swoim przyjaciołom.
– Szkoda, że musimy już wracać...
– Teoretycznie nie musimy, ale mówiłaś, że twoi rodzice będą potrzebowali pomocy, prawda?
– Tak. Zaczynają się żniwa, mamy przez to więcej ludzi chcących znaleźć się na terenie gospodarstwa w tym czasie – oznajmiła dziewczyna, gdy Maks wyjechał na główną drogę.
Skinął głową. Wiedział, że Eileen nie miała problemów z pomaganiem rodzicom. Nieco spuścili z tonu, gdy dowiedzieli się, że ona i Maks są razem, więc nie wołali jej za każdym razem, gdy spędzała z chłopakiem więcej czasu, niż zwykle. Dzięki temu nie dochodziło już do tak niezręcznych sytuacji jak ta podczas zeszłorocznej Gwiazdki. Maks uśmiechnął się na samą myśl o tym. To wtedy wszystko się zaczęło.
Słońce nadal grzało, jednak na początku sierpnia było o wiele łagodniejsze. Samochód mijał po drodze spieszące w stronę pól traktory i ludzi, którzy kręcili się już po polach. Turyści wciąż szusowali po jezdni na rowerach, robiąc sobie długie wycieczki krajoznawcze.
Gdy Maks i Eileen dotarli wreszcie na teren gospodarstwa, powitała ich gromada dzieciaków biegających po okolicy. Chłopak zatrzymał się przed wjazdem, nie chcąc nikogo rozjechać. Eileen wyszła z samochodu i kazała dzieciakom przerwać tę gonitwę chociaż na moment.
Goście gospodarstwa już znaleźli się na miejscu, więc Ginger i Ted mieli pełne ręce roboty. Jakby tego było mało, dzieciaki nie dawały im spokoju. I nie chodziło tylko o Ethana, Axela czy Aarona, ale też pozostałych, wszyscy domagali się bowiem domku na drzewie.
– Domku na drzewie? – spytał Maks, prostując się. – A kto im to obiecał?
– Hugh powiedział kiedyś, że pomoże nam go skończyć, ale widzę, że nici z tego – wyjaśniła Eileen, wskazując na mężczyznę siedzącego na ganku. Cały czas trzymał ze sobą chusteczki.
– Katar sienny? – zagaił Maks, podchodząc bliżej mężczyzny.
Hugh skinął głową, nic nie mówiąc. Miał zaczerwienione oczy, a jego nos miał już chyba dość. Eileen westchnęła ciężko, zastanawiając się, co mają na to poradzić.
– Przecież nie dokończymy im takiego domku na zawołanie, nawet jeśli przygotowałeś już narzędzia. Nie jestem budowlańcem... Maks, a ty dokąd?
– Idę zobaczyć plany.
Dziewczyna spojrzała na chłopaka z niedowierzaniem, po czym pobiegła za nim. Zatrzymali się pod wielkim orzechem, pod którym leżały już przygotowane materiały. Maks wziął do ręki papier, na którym rozrysowano położenie poszczególnych desek. Rozłożył go na ziemi i wziął ołówek, zaznaczając na brystolu fragmenty, które zostały już dołączone.
– Dobra, dam radę – oznajmił po jakimś czasie, podnosząc się z ziemi.
– Maks, chyba żartujesz – zaczęła Eileen, chociaż na jej twarzy już pojawił się uśmiech. – Chcesz się tym zająć?
– Możesz mi pomóc – powiedział chłopak, przerzucając sobie przez ramię torbę, w której znajdowały się pozostawione przez Hugha narzędzia. – Kontrukcja wymaga tylko wzmocnienia. Ja tam wejdę, a ty zajmij się dzieciakami, żeby nie kręciły się w pobliżu.
Eileen uśmiechnęła się zawadiacko i skinęła głową. Maks wspiął się po drabinie przymocowanej już do pnia drzewa. Sprawdził przedtem, czy na pewno jest stabilna.
Domek był już prawie gotowy, brakowało tylko końcowych elementów, by dzieciaki z niego nie powypadały. Maks ponownie przyjrzał się szkicowi i chwycił za leżące w kącie deski. Wyciągnął z torby narzędzia i zabrał się do pracy.
Zastanawiał się, czemu wcześniej tego nie robił. Ostatnimi czasy czuł się coraz lepiej. Kiedyś, wchodząc na drabinę, od razu czułby zmianę ciśnienia. Odkąd sprawa Naznaczonych została zamknięta, a on opuścił mury świątynii na rzecz pracy w biurowcu panny Miles, nie odczuwał żadnych zdrowotnych komplikacji. Czy to możliwe, że przebywając w towarzystwie Aggie nabawił się jakiejś nerwicy? Tego nie wiedział. Był jednak świadomy tego, że pewne choroby psychiczne zawsze objawiały się somatycznie. Zmiana środowiska naprawdę mu pomogła.
Po jakimś czasie odetchnął z ulgą, zerkając na swoje dzieło. Zajęło mu to mniej niż godzinę, skończył akurat w porze kolacji. Wpakował narzędzia do torby i zerknął z otworu na okno, czy nikt nie stoi pod domkiem, po czym spuścił torbę na linie. Sam zaś zszedł po drabinie, kierując się w stronę mieszkania.
Wpadł do kuchni, by sięgnąć po coś zimnego do picia. W pomieszczeniu siedzieli już Fintanowie. Ginger przygotowała chłodną lemoniadę, zaś Eileen kończyła układać kanapki na talerzu.
– Robota wykonana – oznajmił Maks, gdy w końcu ugasił pragnienie.
– Aż nie mogę uwierzyć, że ci się chciało – odparła Ginger z uśmiechem.
– Mówiłam – podkreśliła Eileen, kładąc talerz z kanapkami na stole. – Tata powinien jeszcze sprawdzić, czy to jest stabilne, prawda?
Maks skinął głową. Chociaż był pewien, że wykonał wszystko według planu, przezorny zawsze ubezpieczony.
Po kolacji Fintanowie udali się do ogrodu. Ted przyjrzał się ukończonej chatce na drzewie i skinął głową. Sprawdził, czy wszystko zostało wykonane tak, jak należy, po czym zawołał dzieciaki. Chłopcy oraz parę innych istot biegających po terenie gospodarstwa niemal przyfrunęło jak na skrzydłach, po czym wszyscy wdrapali się na szczyt.
– Jak ta lala – uznał Ted, z podziwem pocierając podbródek.
– Dobra robota, Maks – dodał Hugh, chowając do kieszeni kolejną chusteczkę.
Jednak Maks już go nie słyszał, ponieważ on i Eileen wrócili na ogrodową huśtawkę, by wpatrywać się w to wszystko z daleka. Dziewczyna oparła się o jego ramię, odpychając się nogami od ziemi, przez co wprawiła huśtawkę w ruch. Oboje poczuli na swojej twarzy przyjemny powiew sierpniowego wiatru.
– Przypomina mi tamtą chatkę. Musimy do niej kiedyś wrócić – powiedziała dziewczyna, wpatrując się w dzieciaki biegające wokół domku na drzewie niczym strażnicy wobec skarbu.
– Do tego czasu będziemy już mieli własną – odparł Maks, po czym zaczął się śmiać, zdając sobie sprawę, co powiedział. Eileen jednak nie uznała tego za żart. Podniosła się, siadając obok niego. W tym momencie naprawdę nie miał pojęcia, czy powiedział coś dziwnego, co sprawiło, że Eileen strasznie się zarumieniła. Spojrzał jej w oczy, próbując doszukać się odpowiedzi.
– Z tobą? Brzmi... bardzo fajnie – oznajmiła po przejmującej chwili ciszy, również się śmiejąc. Maks odetchnął z ulgą, przyciągając ją do siebie. Całowali się przez jakiś czas, dopóki nie usłyszeli czyichś kroków kierujących się w ich stronę.
Ginger stanęła przy huśtawce, przyglądając się siedzącej na niej dwójce.
– Bardzo dziękujemy, Maks. Dzieciaki nareszcie się uspokoiły.
Chłopak uśmiechnął się do niej. Oparł plecy o huśtawkę, wpatrując się w jasne jeszcze niebo. Chciałby kiedyś zamieszkać w takim radosnym miejscu, jak to.
Być może... Sam takie stworzy?