Rozdział 78 (Kamil)

Święta Bożego Narodzenia w domu Mirandy miały swój urok, chociaż różniły się od tradycji, do jakiej Kamil był przyzwyczajony w swojej rodzinie. Przede wszystkim, kiedy Danileccy odwiedzali ciocię Mary, na stole było mnóstwo tradycyjnych, polskich potraw – czasem z domieszką irlandzkich. Tymczasem w St. Émilion, czy ogółem we Francji, Kamil doświadczył sporej zmiany. Przede wszystkim, świąt nie spędzało się na gruntownych porządkach, chociaż wszyscy przebywali w tym czasie razem. Wszystkie ozdoby, jakie chłopak widział, były bardziej bajkowe, niż kiedykolwiek. Co więcej, nie było żadnych specjalnych potraw przeznaczonych tylko na konkretne święta, a prezenty odpakowywało się dopiero 25. grudnia, nad ranem. Obchody świąt kończyły się też tego dnia, ponieważ następnego Francuzi znajdowali się już w pracy albo na zakupach, by gonić się po sklepach w trakcie ogromnych obniżek. 

Przyjazd Kamila, Brusa i Joaquína sprawił, że Miranda i Álvaro mieli dość... ciekawe święta. Wiele podróżowali i rozmawiali, nawiązali bardzo dobry kontakt. 

Jednak kruczowłosy nie spodziewał się, że tuż przed Wigilią ujrzy swojego ojca – po raz pierwszy od kilkunastu lat i prawdopodobnie ostatni... 

Gdy Kamil usłyszał, co takiego wydarzyło się w domu Mirandy pod jego nieobecność, niemiłosiernie się zdenerwował, chociaż udało mu się to ukryć przed pozostałymi. W tamtym czasie, widząc leżącego na podłodze obojałego Joaquina, i Marcela, patrzącego na wszystkich z odrazą, miał ochotę tego człowieka zabić. Nigdy nie uważał go za swojego prawdziwego ojca. Mężczyzna wypiął się na niego, gdy Kamil był jeszcze w łonie matki, co więcej – chciał się go pozbyć. Tymczasem kruczowłosy przez lata próbował zyskać jego miłość. Wszystko na nic, Marcel był pozbawiony serca i myślał tylko o sobie. Kamil zastanawiał się, czy wynikało to z przywiązania do Kalii, jego zmarłej przedwcześnie matki, której kruczowłosy prawie nie pamiętał, czy może z charakteru. Nie miał wpływu na zmianę postępowania Marcela, ale chciał zrobić wszystko, by nigdy nie stać się takim człowiekiem, jak on. 

Nie żałował, że Marcel postanowił zostawić ich rodzinę i już nigdy nie wrócić. Był zależny tylko od siebie i może przestanie ich gnębić. Podjął decyzję, więc Kamil musiał ją uszanować. Brus postąpił podobnie. Kruczowłosy nie widział w oczach dziadka żadnego żalu ani smutku. Brus przez lata musiał się mierzyć z Marcelem i z pewnością zdążył uświadomić sobie, że go nie zmieni. 

Czasem Kamil zastanawiał się, czy Marcel faktycznie jest synem Brusa, ponieważ w niczym go nie przypominał. Nigdy jednak o to nie zapytał. Zresztą, rozgrzebywanie przeszłości nie miało dla niego sensu, jeśli był teraz o wiele szczęśliwszym człowiekiem niż dotychczas. Uznał sprawę ojca za zamkniętą. Odnalazł ludzi, na których naprawdę mu zależało. Nie można być kochanym przez wszystkich, zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie miał coś przeciwko nam. 

Mimo tej przykrej niespodzianki w przedzień Wigilii, ona naprawdę się udała. Danileccy wnieśli do francuskiego domu nieco polskich kolęd i zwyczajów, a Joaquín nauczył się od Álvaro czegoś o hiszpańskich tradycjach wigilijnych. Opuchnięta po upadku noga wcale mu w niczym nie przeszkadzała, chociaż Kamil naprawdę się o niego martwił. Chłopak zapewnił go, że nic mu nie jest, a badania wykazały, że nie ma poobijanych innych narządów. Upadek ze schodów mógł być groźny, ale nie dla niego – w poprzednim wcieleniu przeżył więcej niż niejeden śmiertelnik. Dobrze, że wierzył w swoje umiejętności w świecie zwykłych ludzi, ale Kamil wolał być ostrożny, i to za ich obu, skoro Joaquín nie zawsze był.


Dwudziestego piątego grudnia Kamil obudził się wczesnym rankiem. Wymknął się z łóżka po cichu, by nie obudzić śpiącego jeszcze Joaquína. Zamknął za sobą drzwi i zszedł po schodach na parter, zerkając do salonu. Na dworze panował jeszcze mrok, choinkowe światełka błyszczały w ciemności. Kamil zbliżył się do świątecznego, pachnącego i niesamowicie ustrojonego świerku. Na szczycie drzewka znajdowała się złota gwiazda, a tuż pod nią bombka z imionami Mirandy i Álvaro. Chłopak uśmiechnął się pod nosem. Cieszył się, że matka jest teraz szczęśliwsza niż wcześniej. 

Ukucnął, wpatrując się w prezenty, jakie znalazły się pod choinką. 

Odwrócił głowę, słysząc szelest. 

– Camille? Tu te réveilles tôt1

Miranda stanęła w drzwiach, narzucając na siebie szlafrok. Kamil uśmiechnął się do niej i skinął głową. Podeszła bliżej, siadając obok niego po turecku. 

Wcześniej nie zwracał uwagi na to, jak bardzo był do niej podobny. Podczas wspólnych rozmów zdążył się przekonać, że jej poprzednie zachowania były dyktowane postępowaniem Marcela, od którego się uzależniła. A gdy odkryła prawdę, zrozumiała, że popełniła błąd. Powiedziała jednak, że jednego nie żałuje – tego, że urodziła Kamila. Przebywała z nim więcej czasu niż Marcel, będąc jeszcze w kamienicy Danileckich. Nauczyła go wielu rzeczy. Rozmawiała z nim w swoim ojczystym języku, którego Kamil od dziecka lubił słuchać, ale nie lubił mówić. Miranda próbowała to rozumieć, nawet jeśli chłopak był wychowywany w wielojęzycznej rodzinie. 

– Cieszę się, że ty, tata i Joaquín przyjechaliście do nas w te święta – powiedziała nagle kobieta, wyrywając go z zamyślenia. – Álvaro bardzo chciał was poznać. 

– Ja też, maman. Swoją drogą, jak wy się poznaliście? 

– Och, wiesz... – zaśmiała się, poprawiając włosy. – To było rok temu na lotnisku w Paryżu. Spieszyłam się na odprawę, nie miałam na sobie nawet makijażu, tylko stary sweter i poniszczone trampki. Zamieniliśmy ze sobą kilka słów. Przy odlocie Álvaro podszedł do mnie jeszcze raz i poprosił o mój numer. Kilka miesięcy później dowiedziałam się, że przez to spóźnił się na swój samolot, ale było warto. 

Kamil roześmiał się, słysząc to. Miranda była piękna, z makijażem i bez. Nic dziwnego, że Álvaro chciał ją zobaczyć jeszcze raz.


– Álvaro pochodzi z Andory, ale często podróżuje, zupełne jak ja. W sumie rzadko bywamy w domu – dodała Miranda. – Przyzwyczaiłam się do podróży, więc siedzenie tutaj przez kilka dni z rzędu jest dla mnie dziwne. Z kolei ty wolisz siedzieć raczej w jednym miejscu, z tego, co wiem. To się nie zmieniło? 

Chłopak skinął głową. Kobieta uśmiechnęła się i sięgnęła po jedną z bombek, obracając ją w dłoni. 

Camille... Odnośnie tego, co stało się przedwczoraj... Marcel dał się ponieść emocjom. 

Kamil spojrzał na nią z ukosa. 

– Uderzył cię kiedyś? Zepchnął ze schodów? 

– Nie... 

– W takim razie nie usprawiedliwiaj go – odparł Kamil, zakładając ręce na piersi. 

Miranda posmutniała. 

– Nie próbuję. Staram się zrozumieć jego zachowanie. Zawsze był człowiekiem, który chciał rządzić wszystkim. Rzucił się na Joaquína, ponieważ się go bał. 

– Że co? – mruknął kruczowłosy. – Jak... 

– Wasza relacja to jedna z tych rzeczy, której Marcel nie zmieni i nad którą nie ma kontroli. Masz nad nim przewagę, Camille. Dla niego liczy się tylko instynkt i to na nim buduje relacje międzyludzkie, zwłaszcza z kobietami – wyjaśniła kobieta. – Zamienił miłość na pożądanie. Marcel nigdy was nie zrozumie, ponieważ nie czuje tego, co wy. Jest pusty w środku, nieszczęśliwy, a próbuje to ukryć pod płaszczem gniewu. A ty... Ty, w przeciwieństwie do niego... wiesz, czym jest nieegoistyczna miłość. 

Kamil spojrzał jej w oczy. Uśmiechnęła się do niego. 

– Widzę, jak traktujesz mnie, chociaż nie było mnie przy tobie większość czasu. Widzę, jak opiekujesz się Brusem. I wreszcie widzę, jak kochasz Joaquína, bardziej niż kogokolwiek. Twoje reakcje mówią same za siebie. Zrobiłbyś dla niego wszystko – powiedziała Miranda, przytulając go. – Nie jesteście więźniami ludzkich instynktów. Ani on, ani ty. Wyrosłeś na dobrego człowieka, mon fils

Kruczowłosy objął ją, chowajac głowę w jej ramionach.


Jeśli chcesz go poznać, daj mu odejść. Jeśli cię kocha, powróci. Jeśli odejdzie, nigdy nie kochał. 

Przekonał się o prawdziwości tych słów już dawno, ale od wczoraj był pewien bardziej niż kiedykolwiek.

Ciszę panującą w salonie przerwało skrzypienie schodów. Kamil zerknął na Mirandę, po czym oboje wstali z podłogi, podchodząc do drzwi. Wyjrzeli zza framugi. 

Joaquín powoli schodził na dół, ostrożnie stawiając lewą stopę na ziemi. Gdy ich zauważył, uśmiechnął się nieznacznie. 

Salut – zaczął. – Wcześnie wstaliście. 

– Oui – odparła Miranda. – Joyeux Noël! 

– Feliz Navidad – zaśmiał się chłopak, gdy w końcu stanął na parterze obiema stopami. Był już przyzwyczajony do wielojęzyczności tego domu. – Wesołych świąt.  

Kwadrans później w salonie pojawili się też Álvaro i Brus. Wszyscy złożyli sobie świąteczne życzenia, po czym usiedli na sofie, zajmując się prezentami. 

Kamil zerknął na Joaquína. Chłopak wpatrywał się w Mirandę, widząc jak otwiera swój prezent. Wziął do ręki telefon leżący na blacie stolika, chcąc nakręcić jej reakcję, gdy tylko rozpakuje podarunek. Rysował ten portret ołówkiem, a do jego wykończenia wykorzystał suszone kwiaty, róże i magnolie. Wzorował się na pracach Alfonsa Muchy, czeskiego imigranta przebywającego we Francji, który wyjątkowo potrafił oddać piękno kobiet. 

– Oh mi Dios! Ç'est merveilleux!* – zawołała Miranda, wpatrując się w obraz. Długo nie mogła oderwać od niego wzroku. – Merci. Powieszę go tutaj – dodała w końcu, wstając z kanapy.

Umieściła obraz na wolnym haczyku nad kominkiem. 

– Tienes un gran talento, Joaquín** – oznajmił Álvaro, wpatrując się w dzieło. – Naprawdę masz talent. 

– Cóż, nie bez kozery siedzi w redakcji jednej z najpoczytniejszych gazet w Auditum – odparł Brus, dumnie poprawiając okulary. 

Joaquín wyprostował się dumnie, słysząc te słowa, a Kamil roześmiał się, widząc jego reakcję.

Pozostali byli tak samo dumni, jak on.


* * *

Jakiś czas później Kamil siedział w oknie, wpatrując się w to, co znajdowało się za szybą. Chociaż w rodzinnym mieście Mirandy nie spadł śnieg, okoliczne pola i tak pokrywał szron, więc wydawały się zupełnie białe.

Na parterze wybrzmiewały tradycyjne francuskie kolędy, ponieważ Miranda, Álvaro i Brus usiedli razem przy kominku z winem, opowiadając sobie jakieś historie z młodości. Kamil postanowił dać im trochę czasu, skoro za kilka dni wszyscy wrócą do normalnego życia. Sam miał okazję rozmawiać z Mirandą, ale wiedział, że dziadek też za nią w jakiś sposób tęskni, a ona za nim.

Odwrócił głowę, słysząc skrzypienie schodów. Skrzypiały tylko wtedy, gdy ktoś chodził po nich bardzo powoli – na przykład stawiając najpierw jedną stopę, później drugą.

Do pokoju wszedł Joaquín, niosąc w dłoni swój zeszyt z notatkami. Nie przestawał się uczyć nawet w czasie wolnym. Traktował ten egzamin naprawdę poważnie. Kamil wpatrywał się w niego przez moment.

– Co? – rzucił chłopak, nie bardzo wiedział, o co mu chodzi. – Aaa... – odparł po chwili, poprawiając włosy. – Chyba muszę ściąć włosy. Zahaczały o plaster, a były już na tyle długie, by zaczesać je w kitkę, więc pożyczyłem frotkę od twojej mamy...

– Jojo... Czegokolwiek byś nie założył, i tak zawsze mi się podobasz.

Joaquín złapał się za głowę i roześmiał się.

– Mówię poważnie! – zaprotestował Kamil, gdy Joaquín podszedł bliżej, siadając na parapecie obok niego. – Co w tym śmiesznego?

– Ni-ic – powiedział chłopak, gdy przestał się śmiać. – Po prostu... Zawsze jesteś poważny.

Kamil posmutniał nieco, widząc plaster, jaki znajdował się jeszcze na lewym policzku Joaquina.

– Przykro mi, że trafiłeś na kosę – oznajmił.  – Ale gdybyś... nie powinieneś...

– Co nie powinienem? Dowalić mu? On cię zranił, Kami. Mam gdzieś, czy oberwałem, czy nie – rzucił chłopak, dotykając plastra. – Cholera, było warto. Szkoda, że nie widziałeś jego miny. Pewnie nie wpadł na to, że tacy jak ja mogą znać chwyty z judo i aikido – dodał z dumą w głosie. – Pieprzony tchórz zepchnął mnie ze schodów, bo wiedział, że inaczej nie wygra. Taki z niego macho jak ze mnie hetero. 

Kamil uśmiechnął się do niego.



– Jesteś w gorącej wodzie kąpany, wiesz?

– Masz jeszcze czas na składanie reklamacji – oznajmił Joaquín, patrząc mu w oczy. – Za niecałe pół roku będzie za późno.

– A co jest za niecałe pół roku? – spytał Kamil, drocząc się z nim.

– No wiesz... Przejmę twoje nazwisko. I mieszkanie. Lodówkę. Z zawartością, oczywiście.

– Już to zrobiłeś! A poza tym... Bez lodówki przeżyję, ale... Przejąłeś coś ważniejszego – odparł kruczowłosy. – Bez serca raczej nie da się żyć.

Joaquín spojrzał na niego z zażenowaniem, jednak na jego twarzy pojawił się rumieniec. Chłopak zacisnął usta i oparł głowę o ramię Kamila.

– Prędzej umrę niż przeżyję te twoje romantyzmy, Lili.

– Przecież nie będę cię witał lewym sierpowym, Jojo! – obruszył się Kamil, jednak z jego twarzy nie zniknął uśmiech. – A w małych dawkach się przyzwyczaisz, nawet do moich romantyzmów, przez resztę życia.

Atmosfera rozluźniła się, gdy do pokoju zapukała Miranda. Na jej twarz wstąpił szeroki uśmiech, kiedy zobaczyła chłopców siedzących razem.

– Mam nadzieję, że wam nie przeszkadzam, ale ja i Álvaro chcieliśmy, byście posiedzieli z nami trochę dłużej. W końcu za parę dni wyjeżdżacie...

– Jasne, maman. Już idziemy. Znaczy, Jojo akurat się dokuleje.

Camille, czy ty właśnie zażartowałeś? – Miranda roześmiała się, opierając się o framugę.

– Uczę się od najlepszych.

– Dobra, dobra – rzucił Joaquín, powoli schodząc z parapetu. – Dość już tych uprzejmości, Kolosie. Idziemy.

Ruszył w stronę drzwi, stając obok Mirandy.

Kamil spojrzał na dwójkę z uśmiechem na ustach.

Chociaż spotkał w życiu ludzi, którzy pokazali mu, jak nienawidzić... On odnalazł tych, którzy wiedzieli, jak kochać. I to z nimi postanowił spędzić resztę swoich dni.

--------------------------------
Tłumaczenie dialogów:
1Kamil? Wcześnie wstałeś.
* O mój Boże! To jest cudowne! (...) Dziękuję.
** Masz wielki talent, Joaquin.