Rozdział 97 (Joaquin & Kamil)
HOUSE OF GOLD
Joaquín i Kamil siedzieli w samolocie, gdy ten wzbijał się w powietrze. Ostatni raz przyglądali się wszystkim zabytkom i niezwykłej architekturze tego miasta, tym razem z góry.
To były niesamowite dni pełne wrażeń. Kamil przeglądał zdjęcia, przyglądając się wszystkiemu, co udało im się spróbować, przetestować i zwiedzić.
Danileccy uniknęli kilometrowych kolejek, kupując bilety wstępu przez internet. Widzieli wspaniałą Sagrada Familia, której niezwykłe witraże i zdobienia zapierały dech w piersiach. Projektując kościół, artyska ukrył w nim mnogość scenek i symboliki, co nie umknęło uważnym oczom młodych turystów. Nie brakowało w niej odniesień do przyrody – pełno w niej pelikanów, gołębi i form roślinnych. Jeśli budowla zostanie ukończona, będzie najwyższą świątynią na świecie.
Oczom chłopaków nie umknął również Park Güell, kolejne dzieło Gaudiego. Co ciekawe, początkowo projekt nie zakładał istnienia ogrodu miejskiego, a raczej prywatnego miasta-ogrodu dla przyjaciela Gaudiego, Eusebio. Przepiękne kolorowe mozaiki odbijały światło słoneczne. Joaquín czuł się wtedy tak, jakby znalazł się w jakimś fantastycznym świecie oderwanym od rzeczywistości.
Będąc w Park de la Ciutadella, chłopcy przyglądali się ogromnym palmom i niezwykłym fontannom, przez co kompletnie zapomnieli, że cały czas byli w mieście. Spędzili też wiele czasu w murach muzeów i na ścieżkach Starego Miasta. Znaleźli się również na plaży, na której spotkali największy tłum. Stamtąd ruszyli do Parc de Labirent, popularny wśród hiszpańskich elit w XIX i XX wieku. W środku zielonego labiryntu znajdował się posąg Erosa, bóstwa miłości. Właśnie tam chłopcy zrobili sobie jedno z ostatnich wspólnych zdjęć z Barcelony. Była ich jeszcze masa, podobnie jak i odwiedzonych przez nich zdjęć, jednak będą je przeglądać dopiero po powrocie do domu.
Kamil schował aparat do torby, zerkając na Joaquína. Chłopak przeglądał opinie na temat pierwszego rozdziału opowieści, który pojawił się w najnowszym numerze magazynu o fantastyce.
– I co?
– Pierwszy rozdział został naprawdę nieźle przyjęty przez większość czytelników – powiedział Joaquín, pokazując kruczowłosemu opinie internautów. – To dobrze wróży.
– Mówiłem ci, Jojo. Nie bez powodu się tam znalazłeś.
– Rany, nie mogę uwierzyć, że czas tak szybko zleciał – westchnął chłopak, zerkając przez okno błękitne niebo. – Ciekawe, jak mają się Brus i Raf.
– Dzwoniłem do dziadka dzisiaj rano. Powiedział, że odbierze nas z lotniska. Ma dla nas jakąś niespodziankę.
– Niespodziankę?
– Wiadomo, nie chciał powiedzieć, co co chodzi. Dowiemy się na miejscu.
– W porządku – zakończył Joaquín, wracając do przeglądania wiadomości.
Kamil zamknął oczy, zakładając słuchawki na uszy.
*
Kilka godzin później chłopcy znaleźli się na lotnisku w stolicy. Brus czekał na nich przy wejściu kończącym odprawę. Pomachał im na dzień dobry, witając się z nimi.
– Patrząc po waszych minach, świetnie się bawiliście – powiedział, przytulając chłopców do siebie. – Jaszko, czy ty się opaliłeś?
– Kamil zmusił mnie do wyjścia na plażę – odparł Joaquín, zerkając na ukochanego z ukosa. – Podobno wyglądam teraz bardziej jak człowiek niż...
– Niż trup – zakończył kruczowłosy, z dumą zakładając ręce na piersi. – Nie znosi słońca, to i tak niezła wygrana.
– Co to za niespodzianka, dziadku?
– Weźcie walizki. Wszystkiego dowiecie się w mieszkaniu – zapowiedział Brus z tajemniczym uśmiechem na ustach.
Kamil i Joaquín spojrzeli po sobie ze zdziwieniem. Ruszyli za Danileckim w stronę parkingu.
– Co powiecie na to, żeby za parę dni zrobić ognisko? – ciągnął Brus, wyjeżdżając na główną ulicę. – Moglibyście opowiedzieć nam o tym, jak było w podróży, no i zaprosilibyście przyjaciół.
– Świetny pomysł, dziadku, ale gdzie mielibyśmy to zrobić?
– Ja i Stefan znamy świetne miejsce nad zalewem. Kiedyś jeździliśmy tam na ryby, teraz postawili przy nim niewielki ośrodek wypoczynkowy dla turystów. To świetne miejsce na piknik.
Joaquín skinął głową, zgadzając się z mężczyzną, a Kamil również nie miał nic przeciwko.
– Zadzwonię dzisiaj do Mary i Stefana, żeby im powiedzieć – zakończył mężczyzna, parkując samochód pod kamienicą. – No, jesteśmy na miejscu.
Danileccy wysiedli z auta, biorąc ze sobą walizki. Wnieśli je na korytarz.
– A teraz chodźcie ze mną, muszę wam coś pokazać.
Chłopcy ruszyli za dziadkiem w stronę zaplecza. Brus wyprowadził ich na dwór tylnymi drzwiami, podchodząc do kojca.
– Niespodzianka.
Spojrzeli w stronę budy, w z której wyskoczył młodziutki golden retriever. Joaquín ucieszył sięjak dziecko, które dostało worek zabawek od świętego Mikołaja. Wszedł do kojca, biorąc psa na kolana.
– Jest cudowny! – zawołał, odwracając się w stronę Brusa.
– Skąd się tu wziął? – spytał Kamil.
Dziadek wyjaśnił mu, że to wszystko za sprawą znajomego Hugh, który szukał kogoś, kto zaopiekuje się szczeniakiem.
– Jeszcze nie ma imienia, ale pomyślałem, że zostawię to wam, bo...
– Gavi – powiedział Joaquin, wchodząc mu w słowo. – Tak go nazwiemy.
Kruczowłosy pokiwał głową z uśmiechem, zgadzając się z chłopakiem.
– O dziwo, dobrze dogaduje się z Rafem – kontynuował Brus, widząc, jak psiak łasi się do Joaquína. – Zachowują się tak, jakby znali się od dawna.
Chłopcy wymienili się spojrzeniami, po czym uśmiechnęli się do siebie.
– A skoro o niespodziankach mowa... Opowiadanie Joaquína znalazło się w gazecie.
– Wiem, wiem, spotkałem panią Whelan, powiedziała mi o tym. Zdaje się, że wszyscy wasi przyjaciele też już o tym wiedzą – zaśmiał się Brus, poprawiając okulary. – W tym mieście wiadomości szybko się rozchodzą. Jednym słowem, mamy co świętować.
– Znajdę czas, żeby go wyprowadzać. A w ogóle to... – Joaquín rozgadał się, zastanawiając się głośno nad zawiłościami życia golden retrieverów.
Brus i Kamil spojrzeli po sobie, śmiejąc się pod nosem. Gavi wyskoczył z kojca, biegając po całym ogródku. Raf leżał spokojnie na schodkach, wygrzewając się w popołudniowym słońcu. Szczeniak podbiegł do niego, ciągnąc go za ogon.
– Wstawiam wodę na herbatę – oznajmił Brus, idąc po schodach do mieszkania. – Opowiecie mi, jak minęła podróż.
– Jasne, dziadku. – Joaquín przytulił się do Kamila, wpatrując się w psy bawiące się razem.
*
Późnym wieczorem cała trójka wyszła z psami na spacer. Brus zdążył już zdobyć dla Gaviego całą wyprawkę, więc szczeniak mógł spokojnie wybiegać się po parku. Raf posłusznie szedł na smyczy obok Brusa, obwąchując wszystko, na co trafił po drodze.
W parku słychać było muzykę, dobiegającą z głośników pobliskiej kawiarni. Wokół biegały dzieciaki, a ich rodzice spacerowali ścieżkami usypanymi z piasku. Po ścieżkach nieopodal jeździli rowerzyści.
Danileccy zatrzymali się przy fontannie. Kamil wpatrywał się w Gaviego, który zapoznawał się z każdym skrawkiem parku, a Joaquín usiadł na ławce obok dziadka. Postanowił zadzwonić do Eileen, żeby podziękować jej za tę inicjatywę. Dziewczyna odebrała, ale nie mogła zbyt długo rozmawiać, ponieważ jeszcze siedziała w pracy. Słysząc, jak szczeniak się wabił, ucieszyła się. Miała nadzieję, że maluch będzie szczęśliwy w ich domu. Korzystając z okazji, chłopak zaprosił ją i Maksa na ognisko. Dziewczyna przyjęła zaproszenie i obiecała, że się pojawią.
Joaquín i Kamil siedzieli w samolocie, gdy ten wzbijał się w powietrze. Ostatni raz przyglądali się wszystkim zabytkom i niezwykłej architekturze tego miasta, tym razem z góry.
To były niesamowite dni pełne wrażeń. Kamil przeglądał zdjęcia, przyglądając się wszystkiemu, co udało im się spróbować, przetestować i zwiedzić.
Danileccy uniknęli kilometrowych kolejek, kupując bilety wstępu przez internet. Widzieli wspaniałą Sagrada Familia, której niezwykłe witraże i zdobienia zapierały dech w piersiach. Projektując kościół, artyska ukrył w nim mnogość scenek i symboliki, co nie umknęło uważnym oczom młodych turystów. Nie brakowało w niej odniesień do przyrody – pełno w niej pelikanów, gołębi i form roślinnych. Jeśli budowla zostanie ukończona, będzie najwyższą świątynią na świecie.
Oczom chłopaków nie umknął również Park Güell, kolejne dzieło Gaudiego. Co ciekawe, początkowo projekt nie zakładał istnienia ogrodu miejskiego, a raczej prywatnego miasta-ogrodu dla przyjaciela Gaudiego, Eusebio. Przepiękne kolorowe mozaiki odbijały światło słoneczne. Joaquín czuł się wtedy tak, jakby znalazł się w jakimś fantastycznym świecie oderwanym od rzeczywistości.
Będąc w Park de la Ciutadella, chłopcy przyglądali się ogromnym palmom i niezwykłym fontannom, przez co kompletnie zapomnieli, że cały czas byli w mieście. Spędzili też wiele czasu w murach muzeów i na ścieżkach Starego Miasta. Znaleźli się również na plaży, na której spotkali największy tłum. Stamtąd ruszyli do Parc de Labirent, popularny wśród hiszpańskich elit w XIX i XX wieku. W środku zielonego labiryntu znajdował się posąg Erosa, bóstwa miłości. Właśnie tam chłopcy zrobili sobie jedno z ostatnich wspólnych zdjęć z Barcelony. Była ich jeszcze masa, podobnie jak i odwiedzonych przez nich zdjęć, jednak będą je przeglądać dopiero po powrocie do domu.
Kamil schował aparat do torby, zerkając na Joaquína. Chłopak przeglądał opinie na temat pierwszego rozdziału opowieści, który pojawił się w najnowszym numerze magazynu o fantastyce.
– I co?
– Pierwszy rozdział został naprawdę nieźle przyjęty przez większość czytelników – powiedział Joaquín, pokazując kruczowłosemu opinie internautów. – To dobrze wróży.
– Mówiłem ci, Jojo. Nie bez powodu się tam znalazłeś.
– Rany, nie mogę uwierzyć, że czas tak szybko zleciał – westchnął chłopak, zerkając przez okno błękitne niebo. – Ciekawe, jak mają się Brus i Raf.
– Dzwoniłem do dziadka dzisiaj rano. Powiedział, że odbierze nas z lotniska. Ma dla nas jakąś niespodziankę.
– Niespodziankę?
– Wiadomo, nie chciał powiedzieć, co co chodzi. Dowiemy się na miejscu.
– W porządku – zakończył Joaquín, wracając do przeglądania wiadomości.
Kamil zamknął oczy, zakładając słuchawki na uszy.
*
Kilka godzin później chłopcy znaleźli się na lotnisku w stolicy. Brus czekał na nich przy wejściu kończącym odprawę. Pomachał im na dzień dobry, witając się z nimi.
– Patrząc po waszych minach, świetnie się bawiliście – powiedział, przytulając chłopców do siebie. – Jaszko, czy ty się opaliłeś?
– Kamil zmusił mnie do wyjścia na plażę – odparł Joaquín, zerkając na ukochanego z ukosa. – Podobno wyglądam teraz bardziej jak człowiek niż...
– Niż trup – zakończył kruczowłosy, z dumą zakładając ręce na piersi. – Nie znosi słońca, to i tak niezła wygrana.
– Co to za niespodzianka, dziadku?
– Weźcie walizki. Wszystkiego dowiecie się w mieszkaniu – zapowiedział Brus z tajemniczym uśmiechem na ustach.
Kamil i Joaquín spojrzeli po sobie ze zdziwieniem. Ruszyli za Danileckim w stronę parkingu.
– Co powiecie na to, żeby za parę dni zrobić ognisko? – ciągnął Brus, wyjeżdżając na główną ulicę. – Moglibyście opowiedzieć nam o tym, jak było w podróży, no i zaprosilibyście przyjaciół.
– Świetny pomysł, dziadku, ale gdzie mielibyśmy to zrobić?
– Ja i Stefan znamy świetne miejsce nad zalewem. Kiedyś jeździliśmy tam na ryby, teraz postawili przy nim niewielki ośrodek wypoczynkowy dla turystów. To świetne miejsce na piknik.
Joaquín skinął głową, zgadzając się z mężczyzną, a Kamil również nie miał nic przeciwko.
– Zadzwonię dzisiaj do Mary i Stefana, żeby im powiedzieć – zakończył mężczyzna, parkując samochód pod kamienicą. – No, jesteśmy na miejscu.
Danileccy wysiedli z auta, biorąc ze sobą walizki. Wnieśli je na korytarz.
– A teraz chodźcie ze mną, muszę wam coś pokazać.
Chłopcy ruszyli za dziadkiem w stronę zaplecza. Brus wyprowadził ich na dwór tylnymi drzwiami, podchodząc do kojca.
– Niespodzianka.
Spojrzeli w stronę budy, w z której wyskoczył młodziutki golden retriever. Joaquín ucieszył sięjak dziecko, które dostało worek zabawek od świętego Mikołaja. Wszedł do kojca, biorąc psa na kolana.
– Jest cudowny! – zawołał, odwracając się w stronę Brusa.
– Skąd się tu wziął? – spytał Kamil.
Dziadek wyjaśnił mu, że to wszystko za sprawą znajomego Hugh, który szukał kogoś, kto zaopiekuje się szczeniakiem.
– Jeszcze nie ma imienia, ale pomyślałem, że zostawię to wam, bo...
– Gavi – powiedział Joaquin, wchodząc mu w słowo. – Tak go nazwiemy.
Kruczowłosy pokiwał głową z uśmiechem, zgadzając się z chłopakiem.
– O dziwo, dobrze dogaduje się z Rafem – kontynuował Brus, widząc, jak psiak łasi się do Joaquína. – Zachowują się tak, jakby znali się od dawna.
Chłopcy wymienili się spojrzeniami, po czym uśmiechnęli się do siebie.
– A skoro o niespodziankach mowa... Opowiadanie Joaquína znalazło się w gazecie.
– Wiem, wiem, spotkałem panią Whelan, powiedziała mi o tym. Zdaje się, że wszyscy wasi przyjaciele też już o tym wiedzą – zaśmiał się Brus, poprawiając okulary. – W tym mieście wiadomości szybko się rozchodzą. Jednym słowem, mamy co świętować.
– Znajdę czas, żeby go wyprowadzać. A w ogóle to... – Joaquín rozgadał się, zastanawiając się głośno nad zawiłościami życia golden retrieverów.
Brus i Kamil spojrzeli po sobie, śmiejąc się pod nosem. Gavi wyskoczył z kojca, biegając po całym ogródku. Raf leżał spokojnie na schodkach, wygrzewając się w popołudniowym słońcu. Szczeniak podbiegł do niego, ciągnąc go za ogon.
– Wstawiam wodę na herbatę – oznajmił Brus, idąc po schodach do mieszkania. – Opowiecie mi, jak minęła podróż.
– Jasne, dziadku. – Joaquín przytulił się do Kamila, wpatrując się w psy bawiące się razem.
*
Późnym wieczorem cała trójka wyszła z psami na spacer. Brus zdążył już zdobyć dla Gaviego całą wyprawkę, więc szczeniak mógł spokojnie wybiegać się po parku. Raf posłusznie szedł na smyczy obok Brusa, obwąchując wszystko, na co trafił po drodze.
W parku słychać było muzykę, dobiegającą z głośników pobliskiej kawiarni. Wokół biegały dzieciaki, a ich rodzice spacerowali ścieżkami usypanymi z piasku. Po ścieżkach nieopodal jeździli rowerzyści.
Danileccy zatrzymali się przy fontannie. Kamil wpatrywał się w Gaviego, który zapoznawał się z każdym skrawkiem parku, a Joaquín usiadł na ławce obok dziadka. Postanowił zadzwonić do Eileen, żeby podziękować jej za tę inicjatywę. Dziewczyna odebrała, ale nie mogła zbyt długo rozmawiać, ponieważ jeszcze siedziała w pracy. Słysząc, jak szczeniak się wabił, ucieszyła się. Miała nadzieję, że maluch będzie szczęśliwy w ich domu. Korzystając z okazji, chłopak zaprosił ją i Maksa na ognisko. Dziewczyna przyjęła zaproszenie i obiecała, że się pojawią.
Joaquín uśmiechnął się, widząc tę wiadomość.
Wstał z ławki i zrobił zdjęcie bawiącemu się Gaviemu, wysyłając je Eileen. Przy okazji wysłał je też do Eliasza.
Chwilę później poczuł, jak jego telefon wibruje.
– Cześć, Eli.
– Wróciliście już z podróży, jak widzę. I macie nowego psa.
– Jakoś tak wyszło – odparł Joaquín, niewinnie unosząc dłonie. – Co porabiasz?
– Pomagam młodszym z metodologią tak, jak Oliver pomagał mnie. Właśnie wracam z korepetycji – wyjaśnił blondyn. – Jak minęła podróż?
– Zobaczymy się pojutrze? W piątek o dziewiętnastej. Mamy zamiar zrobić ognisko. Zrobiliśmy kupę zdjęć, ciężko byłoby opowiadać o Barcelonie bez nich.
W słuchawce zapadła cisza.
– Szczerze mówiąc, to... Nie mam czasu. Mam wtedy pociąg.
Joaquína zmroziło.
– Co? Wyjeżdżasz? Dokąd?
– Dostałem się na staż w Béal Feirste. Wyjeżdżam na kilka tygodni.
– I zapomniałeś nam o tym powiedzieć!?
– Nie – zaprzeczył Eliasz. – Nie chciałem nikomu mówić.
Danilecki pokręcił głową z niedowierzaniem, oddalając się od ławki jeszcze bardziej, by nikt niepowołany nie usłyszał jego rozmowy.
– Co ty pieprzysz?
Eliasz wciąż milczał.
– Cholera, ty przed czymś uciekasz – mruknął Joaquin, buńczucznie zakładając ręce na piersi.
– Przed niczym nie uciekam! – zdenerwował się Eliasz.
– Eli, wiem, co to znaczy. Słyszę to w głosie każdego, kto ma jakieś obawy. Wychowałem się z takimi osobami – podkreślił Joaquín, poprawiając okulary. – Uczysz się tego, nie wiesz, że ucieczka nie jest dobrym pomysłem?
Eliasz westchnął gniewnie.
– Słuchaj, muszę się pakować, nie mam czasu...
– Zaczekaj. Widziałem, co działo się na weselu. Chodzi o Olivera i Claire, prawda?
Po drugiej stronie słuchawki znów zapanowała cisza.
– Nie rób głupstw z tego powodu – ciągnął Danilecki. – Wiem, że się o niego martwisz, ale jeśli coś do siebie nie pasuje, długo nie przetrwa. Widziałem gorsze związki.
– Nie potrzebuję twoich rad.
– Do cholery jasnej, a ja nie chcę ci ich dawać! – Joaquín podniósł głos. – Ale jeśli chociaż trochę nas lubisz, to chyba się z nami pożegnasz, prawda?
– Nie, jeśli ona tam będzie.
Eliasz prychnął pod nosem. Joaquín jeszcze nigdy nie słyszał tak agresywnego tonu przyjaciela.
– Zobaczę, co da się zrobić – odparł, próbując zachować spokój. – Ale za to ty nie znikniesz bez słowa.
– Jeśli komukolwiek...
– Nie martw się. Nikomu nie powiem. Obiecuję.
– Przepraszam.
– Ja... trochę cię rozumiem, Eli – powiedział Danilecki. – Nie lubię, kiedy moi przyjaciele cierpią, nie znoszę, jak są wykorzystywani. Byłeś tym, który wciąż poświęcał się dla innych, zawsze. Ale każdy z nas ma jakąś granicę wytrzymałości. Nawet ty.
Eliasz milczał. Dało się słyszeć tylko jego oddech.
– A co do Olivera – ciągnął chłopak – facet ma prawie trzydzieści lat. Ogarnie się w końcu.
– Czemu jesteś tego taki pewien?
– Kiedy rozmawiałem z nim rok temu na naszym wspólnym wyjeździe pod namiot... domyśliłem się, jak może się czuć. Ale zdaje się, że ty wiesz o nim więcej. Jesteście najlepszymi przyjaciółmi. Nikt wam tego nie odbierze, nieważne, kto stanie między wami.
Evans się uśmiechnął, Joaquín był tego niemal pewien, nawet jeśli tego nie widział.
– Dzięki, Jojo.
– Będziemy na ciebie czekać, Eli.
Joaquín spojrzał na swój telefon po tym, jak połączenie się urwało.
Kamil podszedł do niego, prowadząc za sobą Gaviego, który szarpał się ze smyczą.
– Kto dzwonił? – zagaił kruczowłosy, stając obok chłopaka.
Joaquín nic nie odpowiedział. Obiecał to Eliaszowi.
– Będziemy musieli pomyśleć nad tym, jak zorganizować ognisko – powiedział w końcu, kucając przy Gavim. Pogłaskał szczeniaka za uchem.
Kamil spojrzał na niego ze smutkiem, jakby wiedział, że stało się coś złego.
– Wróciliście już z podróży, jak widzę. I macie nowego psa.
– Jakoś tak wyszło – odparł Joaquín, niewinnie unosząc dłonie. – Co porabiasz?
– Pomagam młodszym z metodologią tak, jak Oliver pomagał mnie. Właśnie wracam z korepetycji – wyjaśnił blondyn. – Jak minęła podróż?
– Zobaczymy się pojutrze? W piątek o dziewiętnastej. Mamy zamiar zrobić ognisko. Zrobiliśmy kupę zdjęć, ciężko byłoby opowiadać o Barcelonie bez nich.
W słuchawce zapadła cisza.
– Szczerze mówiąc, to... Nie mam czasu. Mam wtedy pociąg.
Joaquína zmroziło.
– Co? Wyjeżdżasz? Dokąd?
– Dostałem się na staż w Béal Feirste. Wyjeżdżam na kilka tygodni.
– I zapomniałeś nam o tym powiedzieć!?
– Nie – zaprzeczył Eliasz. – Nie chciałem nikomu mówić.
Danilecki pokręcił głową z niedowierzaniem, oddalając się od ławki jeszcze bardziej, by nikt niepowołany nie usłyszał jego rozmowy.
– Co ty pieprzysz?
Eliasz wciąż milczał.
– Cholera, ty przed czymś uciekasz – mruknął Joaquin, buńczucznie zakładając ręce na piersi.
– Przed niczym nie uciekam! – zdenerwował się Eliasz.
– Eli, wiem, co to znaczy. Słyszę to w głosie każdego, kto ma jakieś obawy. Wychowałem się z takimi osobami – podkreślił Joaquín, poprawiając okulary. – Uczysz się tego, nie wiesz, że ucieczka nie jest dobrym pomysłem?
Eliasz westchnął gniewnie.
– Słuchaj, muszę się pakować, nie mam czasu...
– Zaczekaj. Widziałem, co działo się na weselu. Chodzi o Olivera i Claire, prawda?
Po drugiej stronie słuchawki znów zapanowała cisza.
– Nie rób głupstw z tego powodu – ciągnął Danilecki. – Wiem, że się o niego martwisz, ale jeśli coś do siebie nie pasuje, długo nie przetrwa. Widziałem gorsze związki.
– Nie potrzebuję twoich rad.
– Do cholery jasnej, a ja nie chcę ci ich dawać! – Joaquín podniósł głos. – Ale jeśli chociaż trochę nas lubisz, to chyba się z nami pożegnasz, prawda?
– Nie, jeśli ona tam będzie.
Eliasz prychnął pod nosem. Joaquín jeszcze nigdy nie słyszał tak agresywnego tonu przyjaciela.
– Zobaczę, co da się zrobić – odparł, próbując zachować spokój. – Ale za to ty nie znikniesz bez słowa.
– Jeśli komukolwiek...
– Nie martw się. Nikomu nie powiem. Obiecuję.
– Przepraszam.
– Ja... trochę cię rozumiem, Eli – powiedział Danilecki. – Nie lubię, kiedy moi przyjaciele cierpią, nie znoszę, jak są wykorzystywani. Byłeś tym, który wciąż poświęcał się dla innych, zawsze. Ale każdy z nas ma jakąś granicę wytrzymałości. Nawet ty.
Eliasz milczał. Dało się słyszeć tylko jego oddech.
– A co do Olivera – ciągnął chłopak – facet ma prawie trzydzieści lat. Ogarnie się w końcu.
– Czemu jesteś tego taki pewien?
– Kiedy rozmawiałem z nim rok temu na naszym wspólnym wyjeździe pod namiot... domyśliłem się, jak może się czuć. Ale zdaje się, że ty wiesz o nim więcej. Jesteście najlepszymi przyjaciółmi. Nikt wam tego nie odbierze, nieważne, kto stanie między wami.
Evans się uśmiechnął, Joaquín był tego niemal pewien, nawet jeśli tego nie widział.
– Dzięki, Jojo.
– Będziemy na ciebie czekać, Eli.
Joaquín spojrzał na swój telefon po tym, jak połączenie się urwało.
Kamil podszedł do niego, prowadząc za sobą Gaviego, który szarpał się ze smyczą.
– Kto dzwonił? – zagaił kruczowłosy, stając obok chłopaka.
Joaquín nic nie odpowiedział. Obiecał to Eliaszowi.
– Będziemy musieli pomyśleć nad tym, jak zorganizować ognisko – powiedział w końcu, kucając przy Gavim. Pogłaskał szczeniaka za uchem.
Kamil spojrzał na niego ze smutkiem, jakby wiedział, że stało się coś złego.
... ciąg dalszy nastąpi...