Rozdział 99 (Przyjaciele, cz.1)

GOLDEN DAYS

Nad niewielkim zalewem wiał ciepły, późnomajowy wiatr. Zbliżał się czerwiec, a z nim lato, na które wszyscy czekali z utęsknieniem. Wśród traw dało się usłyszeć cykady, umilające ludziom pobyt swoją nietypową muzyką.

Brus i Stefan wyciągnęli z bagażnika samochodu wszystkie przekąski zakupione na wspólne posiedzenie przy ognisku. Mary weszła pod zadaszenie, pod którym znajdował się sporych rozmiarów stół, przy którym miała zmieścić się cała rodzina Danileckich i przyjaciele chłopców.

Maks i Eileen weszli na teren ogrodu, wpatrując się w przygotowywane przez Joaquína ognisko. Chłopakowi towarzyszyły dwa psy – Raf oraz Gavi. Młody golden retriever nie odstępował Joaquína na krok. Dwudziestolatek pogłaskał psa, podnosząc się z przysiadu. Pomachał do Maksa i Eileen.

– Dzięki, że przyjechaliście!

– Rany, wy to naprawdę potraficie świętować miesiącami – zauważył Maks, obserwując potrawy, jakie pojawiły się na stole. – Dobry wieczór!

Mary uśmiechnęła się do chłopaka i powitała go, machając mu z oddali.

Eileen ukucnęła przy Gavim, głaszcząc go. Pies zaczął skakać wokół niej, domagając się pieszczot.

– Jak się sprawuje? – spytała dziewczyna, odwracając się do Joaquína.

– Jest kochany. Strasznie się do mnie przywiązał. Przez jakiś czas spał z nami w pokoju, ale Kamilowi wcale się to nie podobało – powiedział chłopak. – Zazdrośnik.

– Słyszałem to! – zawołał kruczowłosy, podbiegając go niego.

Joaquín zaczął się śmiać, uciekając przed nim i kręcąc się wokół ogniska. Kamil przywitał się z Maksem i Eileen.

– Przywiozłeś to, o co prosiłem?

Kaiserowi przypomniało się, co miał zabrać z bagażnika samochodu. Skinął głową i odwrócił się na pięcie, wołając Kamila, by pomógł mu zabrać rzutnik, który pożyczył z pracy od szefowej.


Joaquín i Eileen podeszli do stołu, pomagając cioci Mary. W tym czasie Brus i Stefan doglądali ogniska, podsycając ogień.



– A co z Oliverem i Eliaszem? – spytała dziewczyna, zwracając się do Joaquína.

– Nie mam pojęcia, czy w ogóle się pojawią.

– Co się stało?

Chłopak westchnął ciężko, przypominając sobie rozmowę z dwoma przyjaciółmi.

– Eliaszowi odbiło. Oliver próbuje przemówić mu do rozsądku, o ile w ogóle uda mu się go znaleźć.

Eileen uniosła dłoń, zatykając nią usta w geście zdziwienia i troski zarazem.

Joaquín zerknął na swój telefon. Do tej pory nie otrzymał żadnej odpowiedzi zwrotnej ani od Eliasza, ani od Joaquína.

– Muszę cię o coś zapytać – szepnęła Eileen.

– Hm?

– No bo... Patrząc na ciebie i Kamila, rozumiem, co do siebie czujecie. Wzięliście ślub. Wiesz, mogę się mylić, ale wiem, kiedy ktoś może być zakochany i... – dukała dziewczyna, nieco przy tym gestykulując. – Czy Eliasz przypadkiem... No wiesz... Nie zadurzył się trochę w Oliverze?

– Trochę? To mało powiedziane, Leen – odparł Joaquín, poprawiając okulary.

– Ale Oliver, przynajmniej z tego, co widziałam dotychczas, był w związkach z kobietami, co nie? Przepraszam, jeśli niezręcznie się o tym rozmawia, ale naprawdę chcę wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi.

– Może i był – ciągnął Joaquin, obracając w dłoniach plastikowy kubek – ale to wcale nie definiuje tego, kim jest naprawdę.

– To znaczy?

– Nie wiem, jak ci to powiedzieć. Po prostu czuję, że jego przeszłość wyglądała nieco inaczej.

– A jak wy się w ogóle poznaliście?

– Zaangażowaliśmy się... we wspólny projekt – wydukał chłopak, nie chcąc zdradzać jej tego, co dotyczyło ich przeszłego życia. – Miałem pewne problemy osobiste i Oliver mi z nimi pomógł. Jest dobrym psychologiem, tylko że... Nie zawsze dostrzega to, co dzieje się wokół niego.

– Najciemniej pod latarnią, co?

Chłopak skinął głową, zgadzając się z dziewczyną.

Kamil i Maks podłączyli sprzęt do prądu, sprawdzając, czy wszystko poprawnie działa. W międzyczasie Brus podszedł do swojego wnuka, pytając go, czy jeszcze na kogoś czekają.

Kruczowłosy spojrzał na Joaquína.

– Brakuje nam dwóch osób, dziadku.

– Dzwoniłeś do nich? – spytał mężczyzna, czyszcząc zakurzone okulary ściereczką. – Robi się ciemno.

– Poczekajmy jeszcze trochę – poprosił Joaquín. – Wierzę, że tutaj dotrą.

Danilecki uśmiechnął się do niego i skinął głową. On i Stefan usiedli przy ognisku, szykując specjalne kije, na które można było nadziewać kiełbaski i chleb. Dodatkowo mieli kilka ryb, które udało im się złowić.

Kamil podszedł do Joaquína. Chłopak spojrzał na Maksa i Eileen, rozmawiających z ciocią Mary, która szukała jakiejś ciekawej stacji radiowej. Wszyscy byli czymś zajęci.

Kamil złapał Joaquína za rękę i odciągnął go kilka metrów dalej.

– Jojo, powiesz mi wreszcie, co się dzieje? Czy Eliaszowi odbiło?

– Nie widzę innego wyjścia – odparł chłopak ze smutkiem. – Oliver pisał do mnie, będąc jeszcze na dworcu. Wiem tylko tyle, że pociąg nie odjechał, a Eliasza nigdzie nie ma.

– Cholera jasna – stęknął kruczowłosy, uderzając się w czoło. – Czy im naprawdę...

– Kami, pamiętasz, co robiłeś kilka lat temu? – przerwał mu Joaquín. – Chodzi mi o tę całą akcję z Edith, kiedy...

– Weź mi nie przypominaj... Byłem pijany!

– Oj, nie o tym myślę. Tylko o tym, że ostatecznie wybrałeś mnie. Z kolei Oliver mógłby wybrać kogokolwiek – ciągnął chłopak. – Dla niego to nieważne, z kim jest, ale z kim dobrze się czuje.

– Ale to Oliver. Facet ma na karku więcej doświadczeń niż my – rzucił Kamil, podpierając brodę dłonią. – A skoro o doświadczeniach miłosnych mowa, to nie sądzę, żeby Eliasz kiedykolwiek jakieś miał. Zresztą, o czym my tu gadamy, chcesz napisać o nich powieść?

– Poważnie się nad tym zastanawiam. Myślę nad tym, dlaczego Eliasz czuje to, co czuje.

– Ty powinieneś wiedzieć to najlepiej. Przywiązuje się do ludzi poprzez przeżycia związane z nimi – wyjaśnił Kamil, wkładając ręce do kieszeni. – Ale...

– Ale co?

– Nie wiem. Chciałbym, żeby wyszedł z tego cało.

Joaquín uśmiechnął się do niego.

– Miejmy nadzieję, że pójdzie po rozum do głowy.

Kamil skinął głową.

Chłopcy wrócili do towarzystwa, które siedziało przy ognisku.

– Co się dzieje z Eliaszem i Oliverem? – spytał Maks, odwracając się do nich.

Joaquín postanowił powiedzieć mu prawdę. Słuchając tego, chłopak przeklął pod nosem i błagalnie uniósł oczy ku górze.

– Ale wam odbija – powiedział w końcu Kaiser, podchodząc do laptopa Kamila. – Jojo, kiedy ostatnio kontaktowałeś się z Eliaszem?

– Kilkadziesiąt godzin temu. A co?

– Zadzwoń do niego teraz.

Joaquin wyciągnął telefon z kieszeni. Sygnał odezwał się kilka razy, później ucichł.

– Czyli go nie wyłączył.

Maks pobiegł do samochodu, przynosząc z niego niewielki karton, z którego wyciągnął coś, co przypominało antenę. Ustawił ją obok laptopa. Wyciągnął z opakowania telefon, wkładając do niego kartę.

– Kochanie, co ty robisz? – zagaiła Eileen, pochylając się nad Maksem.

– Sprawdzę ostatnie logi – wyjaśnił chłopak, uśmiechając się tajemniczo. – Zakładając, że Eliasz jest w Baile Átha Cliath, jestem pewien, że w tej chwili ma włączoną nawigację. Spróbuję go namierzyć.

– Robiłeś to już kiedyś?

– Przygotowywałem się na obronę dyplomu i przy okazji zmodyfikowałem softa.

Wszyscy spojrzeli po sobie ze zdziwieniem, nie wiedząc, o co chłopakowi chodzi. Maks westchnął ostentacyjnie.

– Dajcie mi chwilę.

Przyjaciele stali nad nim, gdy wstukiwał wszystkie informacje na klawiaturze. Brus, Stefan i Mary przysiedli się do młodych, zastanawiając się, o co ten cały szum. Żadne z nich nie miało pojęcia, co dzieje się na ekranie laptopa. Kaiser miał naprawdę niezwykłe umiejętności.

– Mam go! – zawołał triumfalnie Maks, unosząc pięści w triumfalnym geście.


***

Oliver stanął przy samochodzie, wpatrując się w budynek dworca przy stacji Conolly. Stracił już wszelką nadzieję na to, że jeszcze zobaczy Eliasza.

W którymś momencie usłyszał dzwonek własnego telefonu. Poderwał się, niemal upuszczając komórkę pod fotel. Złapał ją w ostatniej chwili.

– Słucham?

Eliasz jest przy Trinity College, zmierza w stronę parku.

– To ty, Maks? Skąd to wiesz?

– Później wyjaśnię. Jeśli się pospieszysz, jeszcze go złapiesz.

– Tylko szybko – wtrącił Joaquín, zabierając Kaiserowi telefon – bo zrobiłem się głodny.

Oliver roześmiał się, po czym zakończył połączenie. Usiadł za kierownicą i zamknął za sobą drzwi. Zapalił silnik, ruszając z miejsca.

***

Joaquin wciąż trzymał telefon w dłoni. Maks rozejrzał się po przyjaciołach, oczekując jakiejś reakcji.

– Sądzicie, że w ogóle tu dzisiaj dotrą?

– Myślę, że powinniśmy ich zostawić w spokoju – zauważyła Eileen, odwracając się do Danileckich. – Nie sądzicie?

Joaquín skinął głową, zgadzając się z nią.



– Nie będę tu kwitnąć, naprawdę jestem głodny.

– Podobno są dorośli – dodał Kamil. – Poradzą sobie.

Przynajmniej taką miał nadzieję.

                                                                               ***


Eliasz spacerował po Baile Átha Cliath, przyglądając się parom przechadzającym się po skwerkach. W końcu znalazł się na oświetlonym lampami dziedzińcu uczelni. Stanął naprzeciwko budowli, rozglądając się dokoła. Zauważył magnolie, które rozkwitły już dawno temu. Jedna z uczennic biegła w stronę biblioteki, niosąc ze sobą kupę książek. Minęła Eliasza bez słowa, mocno obejmując woluminy. Pod jej butami roznosił się dźwięk deptanego żwirku, z którego usypano ścieżki. Ucznowie powoli opuszczali teren kampusu, ale nikt nie zwrócił uwagi na idącego w stronę uniwersyteckiego parku Eliasza.

Chłopak zatrzymał się w parku i uniósł głowę, wpatrując się w różowiejące niebo.

Zaplanował swoją ucieczkę, ale ściany jego schronu zaczęły się burzyć. Miał poczucie, że uciekał przed życiem.

– Tutaj się ukryłeś.

Evans wzdrygnął się, słysząc znajomy głos. Odwrócił głowę, widząc za sobą Olivera. Mężczyzna stanął metr od niego, wpatrując się w chłopaka zmęczonym wzrokiem.

– Jak mnie znalazłeś?

– Wszyscy cię szukaliśmy, Eli – wyjaśnił Acris, chowając komórkę do kieszeni.

– Joaquín... – syknął blondyn, wlepiając wzrok w ziemię.

– To nie jego wina, tylko moja. Dlaczego przed nami uciekasz? Dlaczego uciekasz... Przede mną?

Wokół nich zapanowała cisza, chociaż w oddali kręcili się studenci zmierzający w stronę wyjścia z kampusu.

Eliasz w milczeniu wpatrywał się w ziemię. Nie potrafił rozmawiać z Oliverem tak, jakby on tego chciał. Próbował ratować innych, tym samym raniąc siebie. Ale nawet jeśli cierpi, dalej będzie to robił, nieważne, ile razy się skaleczy.

W swoich oczach był złym człowiekiem, podobnym do tego, którym był w dzieciństwie. Tym razem jednak wszystko obróciło się o stoosiemdziesiąt stopni. Zachowywał się jak sadysta, ale tylko względem jednej osoby – siebie.

– Eli, posłuchaj... Jeśli chodzi o naszą ostatnią rozmowę...

– Oliver, twoje życie prywatne mnie nie interesuje – przerwał mu Eliasz. – Znudziło mi się wyciąganie ludzi z bagna, nie mogę...

– Zerwałem z Claire.

– Co?

Eliasz uniósł głowę, zerkając na niego z szokiem widocznym na twarzy. Mężczyzna podszedł bliżej niego.

– Nasza ostatnia rozmowa coś mi uświadomiła – powiedział Acris, poprawiając okulary. – Jest coś, czego nigdy mi nie powiedziałeś.

– Nie mam ci nic do powiedzenia – mruknął chłopak, buńczucznie zakładając ręce na piersi.

– Eliasz, błagam... – stęknął Oliver, łapiąc się za głowę. – Odkąd cię poznałem, miałem cię za dorosłego człowieka, więc zacznij się tak zachowywać.

– Dorosłego!? – obruszył się Evans, zaciskając pięści w gniewie. – Poleciałeś do Włoch pod przykrywką konferencji, żeby załatwiać sprawy ze swoją byłą. I wciągnąłeś w to mnie! Musiałem obserwować, jak robisz z siebie kretyna, czy ty wiesz, jak to boli?

– Hej, przekraczasz teraz pewną granicę, wiesz?

– Gówno mnie to obchodzi! Jestem zaangażowany w twoje życie bardziej niż ty sam, do ciężkiej cholery!

Oliver stanął jak wryty, słysząc to.

– Oczywiście, że nie wiesz, o czym mówię – żachnął się Eliasz, gorzko się śmiejąc. – Widziałeś tylko czubek własnego nosa. Samo to, co mówisz, świadczy o tobie.

– Eli...

– Zanim zaczniesz gadać o moich emocjach i mnie analizować, powiem ci, co ja sam czuję: najpierw sądziłem, że po prostu taki jestem, że wszystkich traktuję tak samo. Ale nie, mój mózg stwierdził, że tobie należy się jakieś specjalne traktowanie, jakbyś był niewiadomo kim! No i się zaczęło! A że nie byłem do końca pewny, co właściwie robię, popłynąłem pod prąd. I zobacz, jak to się skończyło! Poświęciłem ci więcej czasu niż komukolwiek, ale przecież nie chodziło mi o to, by cokolwiek zyskać. Cieszyłem się, jak widziałem cię szczęśliwego, Oliver. I nienawidziłem patrzeć, jak cierpisz. A robisz to sobie, odkąd cię znam!

Acris wsłuchuwał się w wywód chłopaka bez słowa, w kompletnym milczeniu.

– Jestem złym człowiekiem – mówił Eliasz z wypiekami na twarzy. – Złym, bo nagle zacząłem chcieć czegoś w zamian. Przykro mi, ale od jakiegoś czasu nie jestem w stanie kontrolować chemii swojego mózgu, gdy cię widzę, zresztą nie tylko mózgu, jestem tylko człowiekiem i też mam uczucia, też mogę się zakochać, no i...

Eliasz wypowiedział coś w stylu "arrrrgh", niemal łapiąc się za głowę.

– Przemyślałem to sobie i stwierdziłem, że muszę wyjechać, żeby o tobie zapomnieć – kontynuował, wskazując na Olivera palcem. – Wiem, zachowałem się jak kompletny debil względem każdego z was. Odezwała się moja stara natura, nic na to nie poradzę, za długo się z nią kryłem. Zresztą, mój monolog jest chyba fantastycznym przykładem tego, że powinieneś mnie unikać, bo jestem beznadziejnym człowiekiem i...

– Przestań.

Eliasz wzdrygnął się, słysząc gniew w głosie Olivera.

– Mógłbym powiedzieć, że nigdy nie zastanawiałeś się nad tym, co czuję, ale to nieprawda. Myślałeś o mnie zdecydowanie za dużo – powiedział mężczyzna, patrząc na niego ze smutkiem. – Masz przed sobą całe życie, co robiłbyś z kimś takim jak ja? Sam powiedziałeś, że jestem przegrywem życiowym.

– Nie powiedziałem...

– Masz rację. Wszyscy, którzy byli ze mną, już dawno odeszli. To ja ich od siebie odpychałem. Miałbym przeżyć to samo z tobą? Jesteś jedyną osobą, której naprawdę boję się stracić.

Eliasz wpatrywał się w niego w milczeniu. Potarł oczy, czując, że emocje przejmują nad nim górę. Nie potrafił płakać, chociaż jego wcześniejsze postanowienia i motywacje legły w gruzach.

– Byłeś przy mnie wtedy, gdy tego potrzebowałem – kontynuował Oliver, podchodząc coraz bliżej niego. – Po tej całej masakrze stałeś się moim przyjacielem, starałeś się mnie zrozumieć. Leciałeś za mną tam, gdzie cię ciągnąłem. Nie pozwoliłeś, żebym sam spędzał Boże Narodzenie. Wysłuchiwałeś moich rozterek, pomagałeś mi w pracy, a teraz... Teraz chcesz po prostu odejść?

– Tak będzie lepiej dla nas obu.

– Nie decyduj o tym sam! – Oliver podniósł głos. – Nie jechałem za tobą z chorego poczucia obowiązku! Zrobiłem to dlatego, że mi na tobie zależy!

– Każdy przyjaciel by to zrobił, nie ma w tym nic szczegól...

Nie dokończył, ponieważ Oliver odwrócił go do siebie i pocałował, jeszcze zanim Eliasz zdążył na to zareagować.



– Przyjaciele tak nie robią, prawda? – spytał Acris po chwili milczenia.

Evans odsunął się od niego, pocierając usta rękawem.

To zbyt piękne, by było prawdziwe, a w emocjach człowiek może zrobić wszystko.

– Nie chcę związku z litości.

– Sądzisz, że zerwałem z Claire z litości?

– Zerwałeś z nią, bo chciałeś to zrobić. Ja nie mam z tym nic wspólnego.

– No i wracamy do punktu wyjścia – jęknął Oliver, chowając twarz w dłoniach.

Eliasz jeszcze nigdy nie był taki zawzięty. Mężczyzna nie znał tak dobrze tej ukrytej natury chłopaka, stanowiła ona zagadkę, nad którą chętnie posiedziałby dłużej.

– Wiesz, na czym polega problem? – spytał w końcu. – Prowadzimy monologi, a nie rozmowy. Czy właśnie tak powinien wyglądać związek dwójki dojrzałych osób?

– Oliver, zejdź na ziemię.

– Już na niej jestem! Czegokolwiek bym nie zrobił, i tak mogę cię stracić – kontynuował uparcie Oliver. – Wolę wiedzieć, co tracę, niż nigdy tego nie poznać. Nie jesteś mi obojętny, Eli. Nigdy nie byłeś. A jeżeli przy tobie naprawdę nauczę się, co to znaczy kochać drugiego człowieka, to...

Eliasz wpatrywał się w niego bez słowa. W jego oczach Oliver dojrzał zdumienie, smutek, nadzieję – emocji było zbyt wiele, by mógł je zliczyć. Niezręczna cisza sprawiła, że zaczął się zastanawiać nad tym, co powiedział. Mówił to, co naprawdę myślał.

Wreszcie powiedział to, co naprawdę czuł.

Chłopak wtulił głowę w jego ramiona, obejmując go mocno. Oliver przytulił go do siebie.

– Nie chcę znowu widzieć, jak jesteś smutny – szepnął. – Szczególnie z mojego powodu.

– To zacznij myśleć nad tym, co robisz, sławetny psychologu.

– Pomożesz mi z tym?

– To będzie długa i kosztowna terapia, wiesz? Mamy wiele zmiennych...

– A ile wynosi procent błędu?

– Mniej niż jedna tysięczna – odparł Eliasz. – Może być?

– Gdzie mogę podpisać kontrakt?

Eliasz zaśmiał się głośno, odpychając go od siebie. Oliver wpatrywał się w niego z uśmiechem na ustach. Radość chłopaka była tym, co zwiastowało jego szczęście. Chciałby czuć je już zawsze.

***

Późnym wieczorem Danileccy siedzieli przy ognisku, wpatrując się w ogień. W pewnym momencie wszyscy przyjeciele usłyszeli odgłos silnika. Joaquín i Kamil pociągnęli za sobą Maksa i Eileen, po czym wybiegli na ulicę, widząc Olivera i Eliasza wysiadających z samochodu.

Evans i Acris zauważyli biegnących w ich stronę przyjaciół. Chwilę później poczuli, że znaleźli się w mocnym uścisku.

– Jesteście dwójką debili! – powiedział Kamil.

– Przyszły magister i obecny doktor kretynizmu – podkreślił Joaquín, poprawiając okulary, które spadały mu z nosa.

– To wasze nowe tytuły naukowe – wtrąciła Eileen. – Ale i tak was kochamy.

– W granicach naszych możliwości – zaznaczył Maks.

Oliver i Eliasz spojrzeli po sobie z uśmiechem, obejmując przyjaciół.

*

Brus, Mary i Stefan stanęli w bramie, wpatrując się w szóstkę przyjaciół.

– Jak miło się na to patrzy – westchnęła Mary.

– Młodzi... Zupełnie inny świat – zauważył Brus, zakładając ręce na piersi.

– Kiedyś to były złote czasy, co? – rzucił Stefan, klepiąc go po ramieniu.

– Złote czy nie... – wtrąciła ciocia, zerkając na niego z ukosa. – Te są nasze.

Trójka dorosłych wymieniła się spojrzeniami, uśmiechając się do siebie.