Rozdział 98 (Eliasz & Oliver)

LEAVE THE CITY

Eliasz stał przed walizką, wybierając rzeczy, które chciał ze sobą zabrać. Dostał pozytywną odpowiedź od doktorantki, która nadal była zainteresowana pracą z nim. Całe szczęście, ponieważ chłopak długo do niej nie pisał. Kobieta stwierdziła jednak, że za bardzo jej zależy na współpracy z jednym z najlepszych studentów kierunku, by tak po prostu zrezygnować.

Chłopak zobaczył, jak na ekranie jego telefonu coś mignęło. Wziął go w dłoń.

Napisał do niego Joaquin, przypominając mu o tym, że czeka na niego dzisiejszego wieczoru na ognisku organizowanym przez niego i Kamila. Wysłał mu adres i zdjęcie miejsca.

Eliasz powiedział, że się nad tym zastanowi, jednak... Chyba podjął już decyzję.

Do pokoju chłopaka weszła Robyn, niosąc w dłoniach koszule, które przywieziono z pralni.

– A jednak się zdecydowałeś na ten wyjazd – powiedziała matka, kładąc ubrania na jego fotelu. – Chcesz, żebyśmy zawieźli cię z ojcem na pociąg?

– Nie, poradzę sobie sam. Zresztą, jadę dopiero pod wieczór. Ale dzięki, mamo.

Robyn uśmiechnęła się do niego.

– Eliaszu... Wyglądasz na zmartwionego. Coś cię trapi?

– Nic mi nie jest. Przepraszam, muszę jeszcze coś zrobić.



Kobieta spojrzała na niego z troską, jednak nie ciągnęła tematu dłużej. Skinęła głową i wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi.

Eliasz usiadł na łóżku, wpatrując się w zdjęcie, które pochodziło z wspólnego wyjazdu przyjaciół pod namiot – to samo, o którym mówił Joaquín.

Był już zmęczony pielęgnowaniem tego, o co zabiegał od dłuższego czasu. Istniał w nim ogień, który spalał go od środka, i tym ogniem były jego nieznane uczucia, kłócące się ze sobą. Wydawało mu się, że jego dłonie są pokryte sadzą od ciągłej walki ze sobą. Popioły tej wewnętrznej bitwy unosiły się w powietrzu, stanowiąc cień jego życia.

Płomienie były tak niskie, że aż go to zastanowiło. Może już się poddał?

Altruizm naprawdę go zabijał. A może było to coś, co uważał za altruizm? Może pod maską dobroci ukrywało się coś, do czego nie chciał się przyznawać?

Jesteś pewien, że chodziło o wyparcie wspomnień, a nie własnej tożsamości?

Zaśmiał się pod nosem, przypominając sobie własne słowa. To było przeniesienie czy wyparcie własnych uczuć?

Potrzebował zmian, ale gdy już następowały, nie mógł się do nich przyzwyczaić. Jeśli będzie daleko od domu, poradzi sobie. Nie będzie toczył żadnej walki. Kiedyś wszystko się wypali. I już nie powróci. Odejdzie na zawsze.

Pokręcił głową, chowając zdjęcie do szuflady w biurku. Po chwili jednak zmienił zdanie i wpakował zdjęcie do walizki.

Zamknął walizkę na zamek, wychodząc z pokoju.

*

Oliver siedział w pracy, uzupełniając raport z badań, jakie ostatnio przeprowadził.

Zerknął na zegarek. Za dwie godziny miał pojawić się na ognisku u Danileckich. Miał nadzieję, że wyrobi się z pracą.

Wyciągnął z szuflady dokumenty, przy uzupełnianiu których pomagał mu Eliasz. Chłopak był niezawodny. Oliver do tej pory nie mógł uwierzyć, że dzięki niemu tak szybko skończył, gdyby nie Evans, pewnie ugrzązłby w papierach na dobry weekend albo i dłużej.

Wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy. Kilka godzin temu napisał do Evansa, czy on również pojawi się u Danileckich. Chciał z nim o czymś porozmawiać, jednak chłopak do tej pory się nie odezwał. Czym mógł być zajęty, skoro zdał sesję w przedterminie?

Oliver zastanowił się przez moment. W sumie nie przyszło mu do głowy, by zapytać się, dlaczego chłopak to zrobił. Zazwyczaj uczniowie zdawali sesję szybciej, by mieć więcej wolnego czasu, jednak Eliasz i tak miał dobre oceny w kieszeni, skoro był jednym z najlepszych uczniów na swoim roku.

Zastanawiał się, o co chodziło Eliaszowi. Jego emocje nie były tak łatwe do rozczytania, chłopak umiał je precyzyjnie ukryć. Był łagodny i opanowany, doroślejszy, niż mogłoby się wydawać.

Mężczyzna tępo wpatrywał się w dokumenty, zdając sobie sprawę z tego, że podczas jego ostatnich spotkań z Eliaszem to on był tym, który wciąż opowiadał o sobie. Sam zachowywał się względem Eliasza tak, jak Emma i Claire względem niego.

– Kretyn – szepnął, uderzając się w głowę plikiem kartek. – Po prostu kretyn.

Prawie trzydziestoletni psycholog nie był w stanie rozszyfrować kogoś, kogo miał prawie zawsze przy sobie – tylko dlatego, że był zbyt zajęty własnym życiem, by dostrzec to, co działo się w życiu przyjaciela.

Strzeliło go to jak pocisk z armaty i sprawiło, że nie mógł się już skupić na pracy.

Z jakiegoś powodu powiedział mu o Nicoli, ale nie zastanawiał się dłużej nad reakcją chłopaka.

Ich rzeczywista relacja mogłaby wyglądać inaczej, gdyby Oliver nie popełnił błędu, spotykając się z Claire. Do tamtej chwili wszystko układało się dobrze, a on zwyczajnie tego nie zauważył.

Najgorsze było to, że nie potrafił stwierdzić, w jakim położeniu znajduje się on sam.

Czy mogliby być czymś więcej niż tylko przyjaciółmi?

Wzdrygnął się, czując, jak jego telefon wibruje. Spodziewał się odpowiedzi od Eliasza, ale była to tylko wiadomość z przychodni – jego pacjent odwołał wizytę, więc z całą pewnością mógł udać się na spotkanie z przyjaciółmi bez wyrzutów sumienia.

Oliver odłożył dokumenty na bok. Postanowił, że zajmie się nimi w weekend. Dzisiejszego dnia nie miał do nich głowy, za bardzo przejął się chłopakiem – tak bardzo, że poczuł, jak rozbolała go głowa. Czyżby przywiązywał do tego zbyt wielką wagę?

Może zamiast próbować wpasować się w schemat oczekiwań, pora zrobić coś, żeby wyłamać się z tego błędnego koła?

A jeśli coś się zepsuje i ich przyjaźń się posypie?

Wyjrzał przez okno. Po błękitnym niebie przesuwały się białe chmury, raz po raz przesłaniając słońce.

Oliver wstał z fotela, przeciągając się. Wziął swoją marynarkę i torbę, po czym wyszedł z biura.

Żeby zrobić cokolwiek, musiał przekonać się, czy jego przypuszczenia były słuszne. Nie chciał stracić Eliasza przez taką głupotę, nie był w stanie go poświęcić na rzecz własnego widzimisię.

Ale jeżeli bał się go stracić... To mówiło samo za siebie.

Chłopak nadal nie odbierał. Mężczyzna miał nadzieję, że nie wróżyło to nic złego.

Wyszedł z pracy, kierując się w stronę swojego samochodu.

*

Eliasz stał nad grobem babci, wpatrując się w zimny granit.


– Wrócę dopiero za jakiś czas – szepnął, podpalając znicza.

Czuł ogromny ciężar obowiązku na swoich barkach. Gdyby mógł z nią porozmawiać tak, jak kiedyś, być może wiedziałby, co robić. Józefina na pewno by go wsparła, tak, jak robiła to od dziecka. Była przy nim w najgorszych chwilach, a to, co przeżywał teraz, było najgorsze.

Eliasz usiadł na ławce, obserwując płomień ognia tańcujący na spalanym knocie.

Jego problem nie nadawał się do tego, by o nim myśleć. Czuł się podle, gdy wiedział, że trawi go zwyczajna, chorobliwa zazdrość. Skoro Oliver nadal był z Claire, musiał czuć się z nią szczęśliwy. Eliasz nie chciał go widzieć w takim stanie, bo sam się w ten sposób pogrążał. I chociaż zdawał sobie sprawę z tego, że jego podejście było okropne, było mu dobrze w dziurze, którą sam sobie wykopał – przynajmniej na razie.

Wstał z ławki, zerkając na zdjęcie babci.

Do odjazdu pociągu zostało kilka godzin. Jego walizka czekała na dworcu w specjalnym schowku, więc nie musiał wracać do domu, skoro z rodzicami pożegnał się rano.

Znajoma doktorantka wysłała do niego zapytanie, czy odebrać go z dworca i oprowadzić po mieście, póki mieli na to czas. Zgodził się.

Wszystko było już postanowione.

Eliasz odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę wyjścia z cmentarza, gdzie czekała na niego zamówiona taksówka.

*

Oliver siedział w samochodzie, stojąc w korkach. Eliasz wciąż mu nie odpisywał, co okropnie mu nie pasowało. Chłopak jeszcze nigdy się tak nie zachowywał, to było do niego zupełnie niepodobne.

Mężczyzna postanowił zadzwonić do Joaquína, żeby spytać, czy chłopak wiedział, co się dzieje.

W słuchawce rozległo się szczekanie i głosy ludzi, które Oliver dobrze znał.

– Co słychać, jesteś już w drodze?

– Tak, stoję w korkach – odparł Oliver, zerkając na jezdnię zza kierownicy. – Eliasz pisał do ciebie?



W słuchawce zapadła cisza. Acris powtórzył pytanie.

– Słuchaj, Oliver... Mam wrażenie, że go dzisiaj nie będzie.

Mężczyzna poczuł, że zaczyna się denerwować.

– Mów mi, co wiesz.

– Nie mogę, obiecałem mu, że...

– Mów!

Joaquín milczał, jakby zastanawiał się, czy może powiedzieć o czymś, co z pewnością wiedział, a co musiał ukrywać.

– Eliasz strasznie się zmienił. Coś się stało – wyjaśnił Joaquín, odchodząc w miejsce, w którym nikt nie mógł słyszeć jego słów. – Widzieliście się ostatnio?

– Pewnie, gdy wy siedzieliście w Hiszpanii.

– Co się między wami stało?

– Co?

– Pytam się, co się między wami stało! – powtórzył poirytowany Joaquín. – On coś przeżywa, Oliver, mówiłem mu, że jego poziom altruizmu wreszcie uderzył w swoją górną granicę.

Acris zastanowił się przez moment, wciąż wpatrując się w czerwone światło.

– Wszystko zaczęło się parę miesięcy temu, Oliver – kontynuował chłopak. – Myślałem, że ty też to widzisz.

– Co miałem widzieć?

– Kurw...czę – Joaquin szybko zamienił słowa, nie chcąc przeklinać. – Jesteś psychologiem, a nie zauważasz podstawowych znaków tego, że ktoś może cię lubić więcej niż trochę?

Mężczyzna umilkł, słysząc tę reprymendę. Wstyd było to przyznać, ale chłopak miał rację.

Po wszystkich jego porażkach w związkach, Oliver był przekonany, że nie istnieją ludzie, którzy lubiliby go tak po prostu. W ogóle nie zwrócił uwagi na to, co robił Eliasz, ponieważ miał wrażenie, że chłopak był taki miły dla wszystkich. To prawda, był miły dla wszystkich, ale nie jeździł do wszystkich po to, by wysłuchiwać ich trosk i zażaleń, nie pomagał wszystkim wtedy, gdy mieli doła, nie rezygnował ze swoich spraw na rzecz innych.

Robił to dla Olivera, szczególnie dla niego.

– Oliver? Jesteś tam?

– Jestem. Powiedz mi, co wiesz.

– Eliasz zdecydował, że wyjedzie na staż. Wiem tylko tyle, że ma pociąg dzisiaj o dziewiętnastej. Próbowałem go przekonać, by pojawił się u nas przed wyjazdem, ale nie wiem, czy zdziałałem cokolwiek – wyjaśnił Joaquín. – Był wkurzony całą tą sprawą z Claire.

– Ożesz w mordę – stęknął Oliver, niemal uderzając głową w kierownicę. – Zerwałem z nią kilka dni temu.

– I jeszcze mu nie powiedziałeś!?

– No nie! – powiedział mężczyzna, podnosząc głos.

– Jasna cholera, Oliver! Wystarczyło zadzwonić!

– Nie będę do niego dzwonić z każdą bzdurą, bo w końcu będzie miał mnie dosyć.

– No ja walę, on nigdy nie miał cię dosyć, przecież on cię kocha, do jasnej cholery! – krzyknął Joaquín, co dało się wyraźnie odczuć w słuchawce z powodu szumu. – Więc albo wreszcie ze sobą porozmawiacie, albo waszą przyjaźń trafi szlag!

Po drugiej stronie zapanowała cisza. W końcu mężczyzna się odezwał.

– Jadę na dworzec.

– Co takiego?

– Może uda mi się go złapać. Mówiłeś, że pociąg jest o dziewiętnastej?

– Tak, to ten do Béal Feirste, ale...

– Muszę spróbować. Zresztą, mam tam po drodze.

– Tylko uważaj na siebie – stęknął Danilecki. – Wyczerpałeś już limit głupot na ten czas.

– Wiem, dzieciaku, nie musisz mi mówić.

– Jasne, dorosły jak cholera człowieku. Powodzenia. Tylko wróć do nas w jednym kawałku.

– Postaram się. Na razie.

Oliver wyłączył telefon, ruszając na zielonym świetle z impetem kierowcy rajdowego.

*

Acris zajechał na dworzec główny z piskiem opon.

Biegnąc po ruchomych schodach, zauważył kogoś, kto wyglądał jak Eliasz. Oliver podbiegł do niego, jednak okazało się, że się pomylił. Przeprosił go i ruszył w stronę hali głównej. Na wejściu znajdowała się masa ludzi. Mężczyzna spojrzał na elektroniczną tablicę rozkładów. Niestety, z niej niczego się nie dowiedział, ponieważ była wyłączona z powodu testu systemu.

Wepchnął się między ludźmi do kolejki z biletami, by zapytać, z którego peronu ma odjechać pociąg do Béal Feirste. W międzyczasie ogłoszono, że maszyna rusza z ostatniego peronu.

Acris biegł przez halę, omijając idących z walizkami ludzi. Kilka razy prawie wpadł na zdenerwowanego pasażera i nie zdążył przeprosić, jednak sprawa była zbyt pilna, by się wracać.

Mężczyzna wyskoczył na zewnątrz, biegnąc w stronę pociągu. Maszynista właśnie gwizdnął, a drzwi zamknęły się, nie pozwalając nikomu wsiąść do środka maszyny.

Acris zatrzymał się na peronie, wpatrując się w odjeżdżający pociąg.

Oliver rozejrzał się dokoła, widząc witające się rodziny, które wróciły z dalekiej podróży. Zrezygnowany usiadł na ławce, wpatrując się w tory kolejowe.

– Nie zdążył pan? – spytała młoda konduktorka, która wysiadła z poprzedniego pociągu. – Dokąd?

– Do Béal Feirste.

– Ma pan szczęście – odpowiedziała z uśmiechem. – I tak by pan tam dziś nie dojechał.

Oliver spojrzał na nią ze zdziwieniem.

– Jak to?

– Godzinę temu miał miejsce wypadek, który spowodował uszkodzenie sieci trakcyjnej, jakiś tirowiec wjechał w słup ciężarówką – powiadomiła go kobieta. – Dzisiaj będą funkcjonować już tylko autobusy, do których przesiadają się wszyscy pasażerowie.

Mężczyzna poderwał się z miejsca.

– Powie mi pani, gdzie je znaleźć?

Kobieta uniosła dłoń, pokazując mu dworzec autobusowy znajdujący się naprzeciwko.

Oliver podziękował jej za pomoc, po czym ruszył w tamtą stronę.

*

Eliasz wpatrywał się w telefon, pisząc wiadomość do doktorantki. Ostatnio nic mu się nie udawało, nawet pociąg postanowił wystawić go na łaskę losu. Autobusy były zapchane ludźmi, a podróż dłużyłaby się w nieskończoność. Chłopak postanowił, że zostawi walizkę w depozycie i wyruszy do Béal Feirste jutro z samego rana.

Odwrócił się na pięcie, zmierzając w kierunku wyjścia.

W jego nieodebranych połączeniach znajdowało się mnóstwo tych, które były od przyjaciół, szczególnie od Olivera. Eliasz spojrzał na to ze smutkiem. Zachowywał się jak ostatni debil, wiedział o tym. Ale nienawidził pożegnań, nienawidził siebie za to, że nie mógł z tym nic zrobić.

Nienawidził siebie za to, że nie umiał myśleć o sobie.


... ciąg dalszy nastąpi...