Rozdział 70 (Kamil)

Gdyby nie zasłony w salonie, chłopaka obudziłoby październikowe słońce. Otworzył oczy, widząc leżącego obok Joaquina. Spał jeszcze, miał za sobą ciężkie dni. Kamil wiedział, że raz na jakiś czas dopadały go takie stany przygnębienia, gdy chłopak przypominał sobie o tym, co działo się w przeszłości. Lęk nigdy nie był sprzymierzeńcem, ale kruczowłosy wiedział już, jak sobie z nim radzić. Jeśli tylko mógł, próbował też pomóc innym. 

Wstał, widząc jak Raf również przewraca się na posłaniu. Pies obudził się, słysząc Kamila. Kruczowłosy kazał mu być cicho. Zwierzak i jego pan wyszli z pokoju, zostawiając Joaquina na kanapie. 

Nadszedł jeden z tych dni, który powinien być szczęśliwszy. Chłopak po raz pierwszy mógł przeżyć swoje urodziny w atmosferze radości i pokoju, nie zaś gniewu i rozpaczy. 

Gdy Kamil umył się i ubrał, ruszył w stronę kuchni. Brus już tam siedział, przeglądając listy. 

– Cześć, dziadku. 

– Wstawiłem wodę na herbatę. Jak tam plany, zrealizowane? 

– To niespodzianka – zaśmiał się Kamil, zerkając w stronę drzwi. Ściszył głos. – Przecież ci mówiłem, że tak. 

– Wiem, Kamilu. Chciałem się tylko upewnić, że nasz solenizant będzie miał dobry humor. 

– Ach, chodzi ci o tamto... Poradził sobie. 


Brus skinął głową. Zerknął na Rafa, który właśnie pojawił się w kuchni, stając przy Kamilu. Zwierzak przycupnął bliżej kuchenki, przyglądając się zjawisku na patelni. Wyciągnął język.

– To nie dla ciebie – oznajmił Kamil, odsuwając Rafa stopą. Pies odsunął się, okrążając go z drugiej strony. Chłopak spojrzał na niego z politowaniem, po czym wziął kawałek naleśnika i podał go Rafowi. Czworonóg pochłonął go w mgnieniu oka. 

– Pańskie jedzenie jest tutaj – rzucił Brus, stając obok psa. Wyciągnął karmę i pomachał opakowaniem przed oczami Rafa. Futrzak szczeknął, podskakując lekko, po czym podreptał do swojej miski. Chwilę później zajął się śniadaniem. 

Kamil położył naleśniki na talerzu i zaczął szukać w szafie syropu klonowego. To był dość dziwny pomysł na śniadanie jesienią, ale skoro Jojo je lubił, warto było się postarać. 

Usłyszał czyjeś kroki na korytarzu. Joaquin stanął przy kuchennych drzwiach, przeciągając się. Założył okulary i spojrzał na stół. 

– Łoo... Śniadanie! – zawołał, widząc to, co stało na blacie. 

– Witamy – odezwał się Brus z uśmiechem na ustach. 

– Może najpierw się ogarnij, co? – wtrącił Kamil, obracając drewnianą łopatkę w dłoni. – Spokojnie, nie zjemy ci wszystkiego. Tylko większość. 

Joaquin prychnął pod nosem, po czym odwrócił się i ruszył w stronę łazienki. 

Kwadrans później wszyscy usiedli przy stole. Odkąd Joaquin otrzymał swój służbowy telefon, non stop w nim grzebał, studiując literaturę albo odbierając jakieś smsy. Jakby tego było mało, zajmowało go strzelanie fotek obrazom, rzeźbom, architekturze – wszystkiemu, co było związane z jego nauką – i jedzeniu. Kamil był zażenowany za każdym razem, gdy to widział, jednak nie mógł nic na to poradzić. W końcu Jojo, jako jeden z członków redakcji gazety Życie Auditum, musiał się socjalizować. W gruncie rzeczy kruczowłosy bardzo się z tego powodu cieszył. Jojo wyszedł do ludzi i nie był już odszczepieńcem. To pomagało mu żyć. 

Kamil wrzucił brudne naczynia do zlewu. Dzisiejszego dnia Brus wybierał się w odwiedziny do wujka Stefana i jego znajomych, więc wyszedł z domu wcześniej. Tymczasem Kamil miał inne plany, które realizował razem z pozostałymi. Miał nadzieję, że żaden z tych newsów nie dotarł do uszu Jojo, nawet jeśli chłopak wiedział, jaki dziś dzień. 

Kruczowłosy odłożył ostatnie naczynie na suszarkę, gdy usłyszał dzwonek do drzwi. Skinął głową na Joaquina, by poszedł otworzyć. 

Nie minęło kilka minut, gdy Joaquin wleciał do kuchni, trzymając w dłoniach jakąś paczkę. Kamil uśmiechnął się pod nosem, widząc jak chłopak chce się dostać do środka. 

– O rany! – zawołał Jojo, obracając się w stronę kruczowłosego. 

– No, co tam masz? – zagaił kruczowłosy, chociaż doskonale wiedział, co znajdowało się w paczce. Bilety wstępu, kilka breloczków. 

Dobrze wiedział też, dokąd wybierze się dzisiaj cała ekipa. Godzinę drogi stąd otwarto park rozrywki, w którym odbywały się przeróżne imprezy. Była tam kręgielnia, strzelnica i masa innych atrakcji. Miejsce to odnalazł Kamil dzięki Tashy, która poznała właścicieli parku podczas ich wizyty w Éclaircie. Nikt nie wiedział, czy tego jedynego dnia pogoda im dopisze, ale wyglądało na to, że mieli szczęście. 

– Ruszamy w drogę – oznajmił Kamil, wycierając mokre dłonie o spodnie. 

Joaquin uśmiechnął się do niego, po czym wybiegł na korytarz, ubierając się. 

Wsiedli do samochodu. W tle rozbrzmiała muzyka z odtwarzacza Jojo, który podłączył go do radia. Kamil wsadził kluczyki do stacyjki, odpalając silnik. Po chwili chłopcy wyjechali na główną ulicę prowadzącą do wyjazdu z miasta. 

*** 

Przyjaciele czekali przed wejściem do parku. Kamil zamknął samochód, idąc za Joaquinem. Chłopak uśmiechnął się na widok wszystkich. Tasha przywitała się z nim pierwsza, składając mu życzenia. Później Maks, Eileen, Oliver i Eliasz postąpili podobnie, na czele z Alison i jej dziewczyną, Lisą. Jojo jeszcze nigdy nie otrzymał tylu uścisków i całusów jednego dnia. 

– W porządku Jojo. Ty rozporządzasz swoją paczką – oznajmił Kamil, zerkając na niego z ukosa. Chłopak skinął głową i rozdał każdemu ze zgromadzonych odpowiedni brelok – szklaną kostkę w kolorach tęczy z imieniem, który służył za bilet wstępu na teren parku. Wszyscy przypięli je w widocznym miejscu i ruszyli w stronę wejścia. 

Kamil szedł obok Joaquina, który rozglądał się po parku z zachwytem. Z racji tego, że Jojo był solenizantem, wszyscy przyjaciele postanowili zrzucić się na breloczki, by zorganizować tę imprezę. Dzięki temu każdy mógł uczestniczyć w czym tylko chciał. A czego tutaj nie było! Budki, w których uczestnicy mogli wygrać upominki, strzelając do celu. W jednym z pomieszczeń znajdowała się też niemal profesjonalna strzelnica. Poza tym, paintball cieszył się sporym powodzeniem. Oprócz tego kręgle, różnorodne potrawy do spróbowania i wiele innych rzeczy, których Kamilowi odechciało się liczyć. Jakby tego było mało, wiele osób świętowało Halloween, więc w parku nie brakowało przebierańców. 

Przyjaciele znaleźli się w sali, którą przyszykowano specjalnie na dzisiejszą okazję. Przy suficie i krzesłach znajdowały się kolorowe balony wypełnione helem, a przy każdym krześle – urodzinowa czapka i dodatki. Pracownicy parku ustawili na stole tort i przekąski oraz napoje, zapraszając Joaquina na specjalnie przygotowane krzesło. Chłopak roześmiał się, widząc to i obrzucił Kamila podejrzliwym spojrzeniem. 

– No co? Urodziny obchodzi się raz w roku, nie? 

Przyjaciele zebrali się wokół Joaquina, śpiewając mu życzenia urodzinowe. Chłopak, nie wiedząc, co ze sobą zrobić, wsłuchiwał się w nie przez moment, po czym dołączył do grupy. 

Tort został przygotowany przez Tashę z najwyższą starannością. Na jego szczycie znajdowało się zrobione z czekolady pióro, delikatnie wbite w marcepanowy kałamarz stojący obok śmietanowej książki. Robił ogromne wrażenie, podobnie jak przekąski. 

Kamilowi udało się ustalić wszystko kilka tygodni wcześniej, by każdy zarezerwował sobie ten dzień dla Joaquina. Chciał, by to się udało, by chłopak mógł odczuć, że ma wokół siebie ludzi, którzy o niego dbają i dla których jest ważny. 

Godzinę później wszyscy ruszyli w stronę parku. Jojo jako pierwszy pobiegł na strzelnicę, by wyżyć się na przygotowanych na ten cel kukłach przypominających strachy na wróble. 

– To jest świetne! – zawołał Joaquin, wykańczając wszystkie cele. Ściągnął ochronne gogle i zerknął na Kamila, który właśnie oddał swoją broń do schowka. 

– Eliasz i Oliver poszli na kręgle. Chcesz się do nich przyłączyć? Pozostali też tam idą. 

– Jasne! Idziemy! – Joaquin pociągnął chłopaka za sobą. Kamil uśmiechnął się, widząc, że Jojo był żywszy niż parę dni temu. 

Kręgielnia była zamkniętym pomieszczeniem pełnym błyszczących kolorowych kul i ludzi, którzy zmagali się ze sobą, rywalizując w grupach. Światło lamp ukazywało pokryte kropelkami potu twarze zadowolonych osób. 

Przyjaciele brali w dłonie odpowiednie kule. Eileen udał się pierwszy strike. Maks, zanim rzucił swoją kulą, obliczał trajektorię jej lotu, co nieco rozbawiło Eliasza. Jednak chłopak trafiał za każdym razem, będąc w drużynie z Eileen, Lisą i Tashą. Wydawało się, że Oliver, Alison i Eliasz nie mają z nimi szans. Joaquin i Kamil rozdzielili się, dołączając do przeciwnych grup. 


– Gotowi? Teraz zobaczymy, czy matematyka ci pomoże – powiedział do Maksa Eliasz, biorąc rozmach. 

– Nie wątpisz chyba w królową nauk – odgryzł się chłopak, widząc jak kula rozbija niemal wszystkie kręgle, poza jednym. – No nieźle, terapeuto. Rozmawiałeś z tą kulą? 

Eliasz założył ręce na piersi, zerkając na niego z zawiadiackim uśmiechem na ustach. 

Następna rzucała Tasha, i zanim pozostali się spostrzegli, po raz kolejny zdobyła najwyższą liczbę punktów w rzucie. 

– Jest! – zawołała, klaszcząc w dłonie. 

Joaquin obrócił w dłoniach swoją kulę, biorąc rozmach. Nawet nie zauważył, kiedy kula pociągnęła go za sobą, on zaś wylądował w połowie drogi do kręgli. Podniósł się z ziemi, poprawiając okulary. Pozostali zerknęli na niego z przerażeniem. 

– No cóż. Nie można być dobrym we wszystkim, nie? – zaśmiał się, wzruszając ramionami. 

Przyjaciele odetchnęli z ulgą, śmiejąc się po chwili. 

Kamil przyglądał się temu z uśmiechem na ustach. Nigdy by nie pomyślał, że wszyscy zapomną o tym, co było, i będą żyć dniem dzisiejszym. Jeśli o to chodzi w życiu – by wyciągać konsekwencje z przeszłości i po prostu zamykać ją w kufrze doświadczeń, to najlepszy sposób na życie, jaki mógł sobie wyobrazić. Mógł na to wpaść wcześniej, ale lepiej późno, niż wcale. 

Zerknął na Joaquina, który właśnie zaliczył swój pierwszy, dobry rzut. Chłopak zacisnął pięść w geście zwycięstwa. Cóż, najważniejsze było to, by on się uśmiechał. Nie tylko dziś, ale już zawsze. 

Nawet się nie spostrzegli, kiedy zrobiło się późno. Spędzili w parku niemal cały dzień. Pod koniec postanowili jeszcze ruszyć do gabinetu luster, ponieważ to on płatał najwięcej figli przyjeżdżającym tu turystom i łatwo było się w nim zgubić. Być może dlatego cieszył się taką popularnością, podobnie jak i Dom Strachów, do którego w Halloween nie można było się dopchać. 

Joaquin szedł przodem, porównując swoje odbicie ze stanem faktycznym. Kamil zatrzymał się przy jednym z lustem, wpatrując się w klona ze zwierciadła. Doppergǟnger nie miał na sobie czarnych niczym rozpacz ubrań. Gdyby wtedy miał się przebrać, wyglądałby jak śmierć. Ale teraz... Wyglądał jak normalny facet. Tym razem to był on, nie żaden demon. 

– Kami? Idziesz czy zostajesz sam ze sobą? – spytał Jojo, obracając się w jego stronę. 

Chłopak wpatrywał się w lustro bez słowa. Nie był zbytnim optymistą. Ale patrząc w to lustro i nie widząc siebie, a przeszłość, nie był też realistą. Więc... Kim był naprawdę?

– Posłuchaj... – powiedział Jojo, podchodząc do niego. Wskazał palcem na jego odbicie w zakrzywiającym obraz lustrze. – To nie ty. – Wskazał palcem na Kamila. – To jesteś ty. Takiego ciebie kocham. I tej wersji się trzymajmy. Chodź, kolosie. 

Kamil po raz ostatni zerknął na odbicie w lustrze, po czym uśmiechnął się pewnie, zostawiając je w tyle. Czasem droga do celu, na szczyt, jest trudna. Ale był pewien, że rozpościerał się stamtąd piękny widok, warty ludzkich starań. 

Gdy chłopcy wyszli na zewnątrz, zapłonęły już ozdobne pochodnie, prowadzące turystów po specjalnych dróżkach. Ten obraz wyglądał naprawdę niezwykle, jakby dziesiątki świetlików rozbłysły wśród drzew. 

Przyjaciele czekali na nich przy stolikach, siedząc nad swoimi deserami. Nagle wszyscy odwrócili głowy, słysząc jakiś wybuch. Zza ich pleców wyłoniły się świetliste palmy w kształcie dynii. Zorganizowano pokaz fajerwerków. Turyści obserwowali rozsypujące się na nieboskłonie migające punkciki, wzdychając z zachwytem. 


– Wiesz... – powiedział Jojo, zwracając się do Kamila, gdy wszyscy byli zajęci pokazem. – To, co działoby się dzisiaj, gdyby nie pokonanie Perduella... Zostawiłem tę sprawę im – dodał, pokazując palcem na niebo. 

Kamil zerknął na niego. Joaquin uśmiechnął się i położył głowę na jego ramieniu. 

– Mam nadzieję, że moi rodzice są teraz tak samo szczęśliwi, jak ja. 

Kamil spojrzał w niebo, wpatrując się w gwiazdy. Kilka z nich zamrugało. 

Byli szczęśliwi. Oni, we dwóch – na pewno.