Rozdział 74 (Joaquin & Kamil)

Joaquín nie znajdował się na lotnisku po raz pierwszy, jednak po raz pierwszy miał lecieć w tak długą podróż, trwającą ponad cztery godziny, nie licząc przesiadek. 

On, Kamil oraz Brus zostali zaproszeni przez Mirandę oraz jej partnera Álvaro na Gwiazdkę już kilka miesięcy temu, we wakacje, ale dopiero na początku listopada postanowili, że się tam wybiorą. Poza tym, Joaquín i Kamil mieli swój powód, dla którego powinni pojawić się w domu Mirandy – przekazać jej zaproszenie na ich uroczystość. Kruczowłosy długo myślał nad tym, czy to dobry pomysł. Jednak była ona jego matką, co więcej, sama chciała wszystko naprawić i naprawdę miała nadzieję, że jeszcze uda jej się nawiązać lepszy kontakt z synem. Kamil nie chciał się przed tym bronić, zresztą – nie musiał. Wiedział, że Joaquínowi zależy na tym, by zakończyć wszystkie dramaty rodzinne. Dlatego też Danileccy zostawili Rafa z ciocią Mary, a sami wpakowali się do samolotu i ruszyli w trasę.


Wszyscy pasażerowie mieli przygotować się do kolejnego lotu – po przesiadce na podparyskim lotnisku, mieli wylądować w porcie Bordeaux – Mérignac, skąd musieli się jeszcze przedostać do Saint – Émilion. 

Brus właśnie przeglądał jedną z francuskich gazet, raz po raz pytając Kamila o znaczenie poszczególnych nagłówków. W tym kraju kruczowłosy musiał stać się tłumaczem, ponieważ Francuzi wyjątkowo nie znosili angielskiego, przynajmniej taki stereotyp utrzymywał się wśród wielu osób. Owszem, można było usłyszeć ten język na lotnisku lub wśród młodych, jednak starsi woleli posługiwać się ojczystą mową. Właśnie dlatego Joaquín cieszył się, że cała rodzina mogła siedzieć obok siebie, a to wszystko tylko za sprawą Mirandy, która osobiście załatwiła im bilety jeszcze tego samego dnia, w którym dowiedziała się, że chcą ją odwiedzić. 

Joaquín poczuł, że Kamil trąca go w ramię. Ściągnął słuchawki z uszu. 

 – Wziąłeś tabletki, Jojo? Minęło już parę godzin, więc... 

 – Oczywiście, że tak – przerwał mu chłopak, uśmiechając się. – Nic mi nie jest, Kami. Działają tak, jak zawsze.

Kruczowłosy skinął głową, a Joaquín oparł się o fotel, wsłuchując się w najnowszą płytę zespołu Paddy And The Rats, Lonely Hearts Boulevard, którą dostał na urodziny od Alison i jej dziewczyny. 

*

Obudził się ponad godzinę później, gdy samolot w końcu wylądował. Pasażerowie zaczęli podnosić się z siedzeń. Joaquín przeciągnął się lekko, po czym zabrał swoje rzeczy i ruszył za Kamilem i Brusem. 

Uderzyła go zmiana nie tylko godzin, ale też temperatury. Słyszał o tym, że zimy w tym rejonie są o wiele cieplejsze, ale nie spodziewał się, że będzie widział tylu ludzi zdejmujących swoje czapki i kurtki – było ponad dziesięć stopni celsjusza, chociaż słońce chowało się za chmurami. 

Trójka skierowała się do wyjścia z lotniska, gdzie wśród wielu poruszających się szybko ludzi, czekała na nich Miranda. Od czasu, gdy Joaquín widział ją na żywo po raz pierwszy, nic się nie zmieniła – a jednak wyglądała na szczęśliwszą. 


 – Bienvenue en France! – zawołała, witając się z nimi. – Witajcie we Francji! 

 – Dzień dobry, skarbie. Ile kilometrów dzieli nas jeszcze od twojego miasteczka? Nie jestem pewien, czy wytrzymam – powiedział Brus, poprawiając okulary. 

 – Około pięćdziesięciu, tato – odparła Miranda. – Mam nadzieję, że dobrze się czujesz? 

 – Tak, ale nie marzę o niczym innym, jak tylko o odpoczynku – podsumował Danilecki, śmiejąc się. 

 – Będziemy mieli na to sporo czasu, dziadku – zakończył Kamil. 

Joaquín uśmiechnął się do Mirandy. Owszem, mieli tu zostać na prawie dwa tygodnie. Cieszył się, że kobieta obiecała mówić w tym czasie po angielsku, by nie miał problemów ze zrozumieniem, o co jej chodzi. Robiła to też ze względu na Brusa. 

Gdy znaleźli się przy renaulcie należącym do kobiety, Kamil i Joaquín wpakowali walizki do bagażnika, po czym kruczowłosy usiadł z dziadkiem z tyłu, a Joaquín – z przodu. 

Obserwował mijane po kolei miasta, miasteczka i wioski. Wiedział, że świat jest piękny, ale podróżując po nim, przekonywał się o tym na własnej skórze. 

W końcu wszyscy znaleźli się w St. Émilion. Zewsząd wyłaniały się winnice. Słynne średniowieczne miasteczko było mniej zatłoczone zimą, lecz właśnie w tym czasie – wyjątkowo piękne, obwieszone świątecznymi ozdobami i lampkami. Joaquín wcześniej obserwował je tylko w internecie. Teraz, widząc te średniowieczne budynki, stare kościółki i wąskie uliczki, poczuł się, jakby wracał pamięcią w swoje rodzinne strony. 


Miranda zatrzymała się pod jednym z budynków. Wszyscy pasażerowie wysiedli z samochodu, wpatrując się w to, co mieli przed sobą. Mieli przed sobą piękny stary dom porośnięty bluszczem. Miranda dostała go w spadku po swoich rodzicach. W oddali, na wzgórzu znajdowały się pozostałości jakiegoś średniowiecznego zamku, otoczone przez winnice. Joaquín był pewien, że pobyt tutaj mu się spodoba. Przyglądał się świetlnym soplom zwisającym z balkonu i ozdobom świątecznym rozstawionym wokół wejścia. 

Miranda wprowadziła wszystkich do domu, kierując ich do pokojów. Joaquín i Kamil znaleźli się na piętrze. Kiedy kruczowłosy znalazł się pod prysznicem, Joaquín otworzył drzwi balkonowe, wychodząc na zewnątrz. Rozpościerał się stąd widok na łąki. 

 – Jesteś głodny, Joaquínie? – spytała Miranda, stając obok niego. 

Chłopak uniósł dłoń i otworzył usta tak, jakby miał temu zaprzeczyć, ale ostatecznie nic nie powiedział. Zawsze był głodny i zdaje się, że kobieta o tym wiedziała. Uśmiechnęła się. 

 – Álvaro wróci za godzinę, wtedy was sobie przedstawię. Na pewno chcesz trochę odpocząć, to musiała być męcząca podróż, oui? 

 – Świetny pomysł – podsumował Joaquín. – Chyba przydałby mi się prysznic po tylu godzinach lotu. 

 – Pokażesz mi resztę domu, maman? – rzucił kruczowłosy, który ni stąd, ni zowąd, znalazł się obok nich, susząc włosy ręcznikiem. 

Mirandę bardzo uradowały słowa Kamila, ponieważ uśmiechnęła się od ucha do ucha i porwała go ze sobą. Joaquín roześmiał się na ten widok. Po chwili wyciągnął swoje rzeczy z walizki i udał się pod prysznic. 

Wystrój tego domu bardzo mu się podobał. Miał wrażenie, że wszystko jest tutaj nowe. Zdaje się, że budynek przeszedł jakiś gruntowny remont albo po prostu był tak wspaniale urządzony od zawsze. 

Kilka minut później Joaquín narzucił na siebie nowe ubrania. Zbiegł po schodach, trafiając na Brusa, który właśnie wypoczywał w swoim pokoju. Pomachał do niego z uśmiechem, a dziadek zaprosił go do środka, klepiąc kanapę. Joaquín usiadł obok niego. 

 – Ostatni raz byłem w takiej trasie kilka lat temu, na wspólnym zjeździe kolegów z wojska. Ech, starość nie radość. 

 – Radziłeś sobie w samolocie lepiej niż ja! – zawołał Joaquín. 

Brus roześmiał się, zmierzwiając mu włosy. 

 – Słyszę, jak Kamil i Miranda kręcą się po domu. Nie rozumiem nic z tego, co mówią, ale mam wrażenie, że są zadowoleni ze wspólnego spotkania – powiedział Danilecki, przecierając swoje okulary. – No dobrze, zanim będzie ta kolacja, muszę się chwilę zdrzemnąć. 

 – Jasne, dziadku. 

Joaquín wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Przeszedł kilka kroków i znalazł się w kuchni. Pomieszczenie było łączone z salonem, w którym stała wspaniale ustrojona choinka. Chłopak stwierdził, że nie ma zamiaru czekać do kolacji. Znalazł maślane croissanty oraz dżem malinowy. Od razu poczuł się, jak w domu. 

Miranda i Kamil znaleźli go przy kolejnej porcji tego słodkiego pieczywa. Uśmiechnął się, niewinnie wzruszając ramionami. 

 – Mogę zrobić nam kawy – powiedziała Miranda, zwracając się do Kamila. Chłopak skinął głową, siadając przy stole naprzeciwko Joaquína. 

Kobieta uruchomiła ekspres i włączyła czajnik, by zagotować wodę. Na dworze zrobiło się ciemno, jednak wokół domu znajdowały się niewielkie latarenki umieszczone w ziemi, które oświetlały budynek. 

Odwróciła się w stronę chłopców, gdy kawa była już gotowa, a woda w czajniku zaczęła wrzeć. 

 – Podobno twoją ulubioną herbatą jest jaśminowa – powiedziała, stawiając przed Joaquínem kubek. 

Skinął głową. Doskonale wiedział, kto udzielił jej takich informacji. Kątem oka zerknął na Kamila, który wpatrywał się w swoją kawę. Uśmiechnął się pod nosem. 

Trójka siedziała w ciszy dosłownie przez minutę, ponieważ niedługo po tym rozległ się dźwięk otwieranych drzwi. Ktoś wszedł do mieszkania. Wokół niósł się szelest papierowych toreb. 

 – Bonjour y bienvenidos – zaczął mężczyzna, wchodząc do kuchni. – Hi, guys – rzucił jeszcze po angielsku. 

Miał ciemną karnację, skórę w kolorze kawy z mlekiem. Jego głowę zdobiły nieco kręcone hebanowe włosy. Miał też ciemne oczy i zarost. Joaquín zdążył się już dowiedzieć, że partner Mirandy jest Hiszpanem i bardzo się z tego powodu ucieszył. Wreszcie będzie mógł potrenować swój hiszpański, chociaż nikt z obecnych tutaj nie wiedział, że miał taki zamiar. 


 – Chłopcy, to jest Álvaro – uśmiechnęła się Miranda, kiedy Álvaro postawił siatki na blacie stołu, by przywitać się z gośćmi. – A to mój syn, Camille oraz... 

 – Soy Joaquín – wtrącił chłopak, kiedy Alvaro podał mu dłoń. 

 – Joaquin... ¿Hablas español? 

 – Si. Un poco. 

Kamil roześmiał się w duchu. Jasne, "un poco". Joaquín nie przyzna się, że uczy się tego języka, bo nie lubi, gdy ktoś wytyka mu błędy i podkopuje jego umiejętności. Kruczowłosy postanowił jednak zachować tę uwagę dla siebie. Cieszył się, że Jojo się uczy, nawet jeśli robił z tego wielką tajemnicę. 

 – Muy bien – ucieszył się mężczyzna, klepiąc chłopaka po ramieniu. – Ale pozwolisz, że w towarzystwie będziemy mówić jednym językiem, co, Joaquín? – dodał po angielsku. 

Chłopak roześmiał się, po czym skinął głową, zgadzając się z mężczyzną. 

 – Umieram z głodu. Chyba pora na kolację, nie sądzisz, kochanie? – zagaił Álvaro, zwracając się do Mirandy. – Rozpakuję zakupy. 

 – Mogę pomóc – zaczął Kamil, ale Miranda go zatrzymała. 

 – No, no. Jesteście moimi gośćmi – odparła, zakasając rękawy. – Zawołam was, kiedy kolacja będzie gotowa. Odpocznijcie trochę, bo od waszego przyjazdu wciąż jesteście na nogach. 

Joaquín musiał przyznać jej rację. Czuł się okropnie zmęczony, ale dzisiejszego dnia on i Kamil mieli jeszcze coś ważnego do powiedzenia, więc nie mógł tak po prostu zasnąć. 

***

Jakiś czas później kolacja była już gotowa. Joaquín dowiedział się, że jest to posiłek dość obfity, w jego rodzinnych stronach przypominał bardziej obiad i to jeszcze z deserem. Zupa-krem, do tego ryba podana z gotowanymi warzywami. Na stole znalazły się też wędliny i sery, a także słodki deser, mus czekoladowy oraz biały nugat z migdałami. Gdy chłopak przyglądał się, jak Álvaro i Miranda pracowali razem w kuchni, przypomniał sobie o tym, jak jego rodzice wspólnie przygotowywali posiłki, chociaż to zdarzało się rzadko. Cieszył się więc, że znów może to widzieć. 

Brus został wybudzony ze swojej drzemki przez Kamila i również zjawił się w kuchni, wreszcie poznając Álvaro. Joaquín zastanawiał się, jak mężczyzna zareaguje na człowieka, który jest ojcem Marcela, jednak nie wydarzyło się nic złego. Wręcz przeciwnie, wydawało się, że Álvaro bardzo Brusa polubił. W końcu Brus naprawdę szanował Mirandę i chciał dla niej jak najlepiej. 

Cała czwórka w końcu zasiadła do stołu. 

Joaquín śmiał się w duchu, słysząc wesołe, wielojęzyczne rozmowy. Najbardziej niezwykłe w tych relacjach było to, że mimo różnic narodowościowych, wszyscy potrafili się dogadać. W języku niewerbalnym wiele rzeczy jest uniwersalnych, a najbardziej uniwersalną część tego języka stanowi uśmiech. 

Miranda wiele razy podkreślała, że wcześniej Kamil był nazbyt poważny. Przy stole nikt nie poruszał tematu Marcela, ale Joaquín dobrze wiedział, że to on był głównym powodem smutku w życiu kruczowłosego. Chłopak cieszył się więc, widząc go zadowolonego wśród towarzystwa, które stanowiło jego prawdziwą rodzinę. 

Gdy wszyscy przesiedli się na kanapę wraz z deserem w dłoni, Joaquín uznał, że nadeszła pora, by oznajmić Mirandzie i Alvaro o jego i Kamila zamiarach na przyszły rok. Chłopak nie sądził, że będzie się tak stresował, ale musiał powiedzieć to, co ma do powiedzenia i nie chciał, by zabrzmiało to sztywno. Kruczowłosy musiał to zauważyć, bo postanowił zabrać głos jako pierwszy, gdy Joaquín ukradkiem wyciągnął zaproszenia, jakie własnoręcznie przygotował jakiś czas temu. 

 – Mamo, ja i Joaquín chcielibyśmy, żebyś razem z Alvaro była naszym gościem... 

 – Gościem? – spytała wesoło Miranda. – Z jakiej okazji? 

Joaquín wyrecytował resztę zaproszenia. Po uroczystości, która odbędzie się za pół roku, na zawsze stanie się członkiem rodziny Danileckich.

Gdy skończył, kobieta spojrzała na nich z zaskoczeniem. Przez moment w salonie zapanowała cisza, przez co chłopcy nie bardzo wiedzieli, do czego to zmierza. Po kilku sekundach jednak Miranda wstała z kanapy i podeszła do nich, obejmując ich mocno. 

 – Jestem z was taka dumna – powiedziała, a w jej głosie dało się wychwycić wzruszenie. – Nie mogę uwierzyć, Camille. Naprawdę znalazłeś swój powód do uśmiechu, zupełnie tak, jak mówiłeś! 

Kruczowłosy przytulił się do niej. 

 – W takim razie trzeba to uczcić! – zawołał Álvaro, wstając z kanapy. Zniknął na chwilę za rogiem, szukając czegoś w schowku. Po chwili zjawił się w pokoju z butelką francuskiego wina w dłoni. 

 – Felicitaciones! – powiedział, gdy wszyscy mieli już lampkę wina w dłoni. 

W salonie rozległy się odgłosy kieliszków uderzających o siebie. 

Joaquín odwrócił się w stronę Brusa, widząc uśmiech na jego twarzy. To on powiedział, że spełnianie marzeń zaczyna się od ich posiadania. Marzeniem Joaquína od zawsze było posiadanie kogoś, na kim będzie mógł polegać. Przez lata wydawało mu się, że to marzenie nigdy się nie spełni, a jednak... Stał pośród ludzi stanowiących jego rodzinę, a już niedługo zostanie to potwierdzone na zawsze. 

*** 

Późnym wieczorem wszyscy szykowali się do snu. Miranda i Álvaro zaplanowali, że przez kilka następnych dni, jeszcze przed Gwiazdką, pokażą gościom okoliczne wioski i miasta. Zaproponowano im, by zobaczyli Bordeaux, na co przystali z ochotą. Joaquín nie miał szczególnej ochoty tłuc się przez pół Francji tylko po to, by zobaczyć wieżę Eiffela, poza tym – będzie miał taką okazję za jakiś czas, podczas przesiadki na paryskim lotnisku. 

Chłopak stał na balkonie w przydługiej polarowej bluzie, czując jak zimne grudniowe powietrze powoli daje mu się we znaki. Nic dziwnego, skoro był już w piżamie. Wszedł do pokoju, zamykając za sobą drzwi. 

Kamil siedział na łóżku z mapą w dłoni, zaznaczając poszczególne miejsca, do jakich mieli się wybrać. Skrupulatnie obliczał trasę, chcą sprawdzić, ile kilometrów dzieli ich od Bordeaux albo Tuluzy. Joaquín zastanawiał się, czy uda im się odwiedzić Hiszpanię, skoro są już tak blisko, ale chyba nic z tego. Poza tym, mógłby odbyć tam zupełnie inną podróż i to już za kilka miesięcy... 

Uśmiechnął się na samą myśl o tym. To, co kiedyś było nierealne, teraz znajdowało się w zasięgu jego rąk. 

Kruczowłosy odłożył wszystko na półkę. 

 – Była naprawdę zachwycona zaproszeniami, które przygotowałeś – oznajmił, kiedy Joaquín usiadł obok niego. – Nie pamiętam, kiedy widziałem taką radość w jej oczach... 

 – Oboje wydawaliście się zaskoczeni – odparł chłopak, biorąc do ręki poduszkę. – Ona naszym zaproszeniem, a ty – jej odpowiedzią. W sumie... Nic dziwnego, skoro jesteście do siebie podobni, nie tylko pod względem wyglądu. 

 – Co masz na myśli, Jojo? 

 – Czy ja wiem... – rzucił Joaquín, kładąc się na łóżku. – Oboje zawiedliście się na jednym człowieku i na powrót znaleźliście szczęście, zmieniając swój sposób myślenia. Cechuje was pewna determinacja, którą widać, kiedy robicie cokolwiek razem. 


 – Czy mi się wydaje, czy ostatnio za często się uczysz? – zaśmiał się Kamil, przeczesując jego włosy. – Muszę to skonsultować z jakimś psychologiem... 

 – Skonsultuj to – odparł Joaquín, rzucając w niego poduszką. Kruczowłosy złapał ją w dłonie i podłożył sobie pod głowę. 

Szykowały się wspaniałe święta.