Rozdział 82 (Kamil & Joaquín)
TAKE ME WITH YOU
Kamil siedział w sklepie, wpatrując się w to, co widział za oknem. Tegoroczny styczeń nie był szczególnie mroźny, szczególnie w okresie jego urodzin. Tym razem nie obchodził ich jakoś hucznie, zresztą – nigdy tego nie robił. W zeszłym roku to Joaquín wpadł na pomysł z koncertem Lindsey, o czym kruczowłosy pamiętał aż po dzień dzisiejszy.
Do sklepu wszedł Brus, niosąc w dłoni talerz z kanapkami. Stanął obok wnuka.
– Nie zjadłeś śniadania, Wielkoludzie – oznajmił łagodnie. – Zima to nie jest dobra pora, by chodzić o pustym żołądku.
– Nie jestem głodny, dziadku.
Brus odetchnął ostentacyjnie, jakby chciał dać mu znak, że nie rozumie tego zachowania. Oparł się o ladę, kładąc chłopakowi dłoń na ramieniu.
– Co się dzieje?
Kruczowłosy milczał przez chwilę, jakby zastanawiał się nad doborem słów.
– Masz czasem wrażenie, że jesteś z kimś blisko, a jednocześnie daleko?
Brus zdjął okulary i potarł je o koszulę, po czym włożył je na nos.
– Owszem... Cały czas sprawiałeś takie wrażenie, Kamilu. I wciąż to robisz.
Dwudziestodwulatek odwrócił się w jego stronę.
– Mój drogi... Chociaż mogę się domyślać, nie wiem, co ci siedzi w głowie. I nie dowiem się, jeśli mi tego nie powiesz – wyjaśnił Brus, wpatrując się w jego oczy.
Chłopak spuścił głowę. Wydawało mu się, że jeśli powie, co czuje, zabrzmi to patetycznie.
– Znając ciebie, może chodzić tylko o jedną osobę. Nie mylę się? – zagaił mężczyzna.
– To aż tak widać?
Brus skinął głową, klepiąc go po ramieniu.
– Chodź, zrobimy sobie przerwę. Jeśli ktoś przyjdzie do sklepu, zadzwoni.
Kamil, początkowo niechętnie, skinął głową i ruszył za dziadkiem w stronę zaplecza, skąd obaj przeszli do kuchni. Danilecki wstawił czajnik na gaz, kładąc talerz z kanapkami na stole.
Chwilę później obaj siedzieli przy stole, popijając kawę.
– Mów, co ci leży na sercu. Nie takich historii o Joaquínie się nasłuchałem – zachęcił go Brus.
Kamil westchnął ciężko, lekko kręcąc kubkiem.
– Chodzi o to, że... Ostatnio prawie wcale go nie widuję. Ciągle się mijamy. Wiem, że ma te swoje egzaminy, ale... Dziadku, to jest strasznie męczące. Szczególnie teraz, kiedy... – Urwał, zerkając na swój claddagh. – Czy ja robię coś źle?
Brus pokręcił głową, zerkając na niego z powagą.
– Kamilu, już przez to przechodziliśmy. Przestań przypisywać sobie złe intencje. Nie masz pojęcia, ile robisz dla innych ludzi, a jak mało myślisz o sobie. To normalne, że w pewnym momencie zaczynasz odczuwać brak tych, na których ci zależy. Nie masz w tej chwili żalu, prawda? Po prostu... tęsknisz.
– Odczytałeś mnie – odparł chłopak, uśmiechając się niezręcznie.
Dziadek odpowiedział mu uśmiechem.
– Wiesz, czym jest symbol, który ty i Joaquín nosicie?
Kamil skinął głową. Oczywiście, że wiedział. Pamiętał dzień, w którym chłopak przyszedł do niego z pierścieniem i oświadczył mu... Wszystko, co dało oświadczyć się w tamtym momencie, łącznie z samym sobą.
– Pewna stara legenda mówi o czekaniu na ukochaną osobę i powrocie do niej mimo wszystkich obiecanych przez świat doczesny skarbów1 – kontynuował Brus. – Z tego, co mi wiadomo, wy dwaj tego dokonaliście. Porozmawiaj z nim o tym, jeśli masz taką potrzebę. O pewnych rzeczach trzeba sobie mówić. Może nie wiem wszystkiego, ale sądzę, że im więcej prób przed wami, tym silniejsi będziecie, z każdą wygraną walką.
Chłopak ścisnął dłoń dziadka, uśmiechając się do niego.
– Dzięki, dziadku.
Wzdrygnął się, słysząc dzwonek dobiegający z zaplecza.
– No, koniec przerwy. Wracamy do pracy – oznajmił Danilecki, wstając od stołu. – Pamiętaj, co ci mówiłem. Zrób to jeszcze dzisiaj.
Brus wrócił za ladę, rozmawiając z klientem. Kamil stanął na zapleczu, obserwując tę scenę. Zawsze zastanawiał się, dlaczego dziadek po śmierci Kalii ponownie się nie ożenił. Kiedyś go o to zapytał, ale Brus nie umiał mu odpowiedzieć na to pytanie. Wcześniej Kamilowi nie wydawało się, że dziadek może czuć się samotny z tego powodu. Teraz nagle o tym pomyślał.
Mimo wszystko rozmowa z Brusem, chociaż krótka, coś mu uświadomiła. Czasem nie musisz być szczęśliwy, mając kogoś dla siebie, kogoś, kto jest tak blisko ciebie tak, że czujesz go całym sobą. Potrzeba świadomości, że jest ktoś, kogo możemy kochać i kto kocha nas. Miłość ma wiele aspektów... Dziadek jest taki młody w duchu właśnie dlatego, że to rozumie. Potrafi cieszyć się ze szczęścia innych. Jest podobny do swojej kuzynki, cioci Mary.
Kamil uśmiechnął się pod nosem. Właśnie dlatego tak kocha swoją prawdziwą rodzinę.
* * *
Pod wieczór Joaquín wrócił do domu, niosąc w dłoniach torbę wypchaną książkami i zeszytami. Ściągnął buty i spojrzał w lustro wiszące na ścianie przy szafie. Ostatnio chodził w ogrodniczkach, ponieważ dzięki temu mógł trzymać przybory przy sobie. Lubił spodnie z mnóstwem kieszeni. Ten nowy wygląd bardzo mu się podobał. Był artystyczny, zupełnie jak jego zajęcia.
Wszedł do kuchni, chcąc zrobić sobie herbaty. Ostatnimi czasy dopadało go zmęczenie psychiczne, jednak innego rodzaju niż kiedyś. Miał wrażenie, że chłonie wiedzę niczym gąbka, a to było mu potrzebne, by pozytywnie przejść przez wszystkie testy. Dzięki temu, że pracował w redakcji, omijały go niektóre zadania praktyczne, z czego był bardzo zadowolony. Poza tym, nauczyciel zgodził się na oddawanie prac pisemnych i artystycznych w konretnym teminie. Gdyby nie pani Whelan, Joaquín nie miałby takich możliwości.
Chłopak rozejrzał się po mieszkaniu, poszukując pozostałych domowników. Nigdzie jednak nie znalazł ani Brusa, ani Kamila. Nawet Raf gdzieś zniknął. Czyżby wszyscy trzej wybrali się na spacer bez niego?
Posmutniał. Nagle miał wrażenie, że ostatni raz widział ich wieki temu. Nauka i praca zajmowały go tak bardzo, że nie pamiętał, kiedy ostatni raz był bliżej Kamila niż tylko przez ścianę... A jeśli on to zauważył, kruczowłosy również musiał. Nigdy jednak o tym nie mówił. Czyżby on odczuwał to inaczej?
Joaquín usiadł na schodach, wpatrując się w parę ulatniającą się z kubka. Czasem żałował, że tyle lat życia minęło bezpowrotnie. Powinien teraz naprawiać to, co kiedyś by spieprzył.
Siedział tak przez jakiś czas i zdążył już wypić całą herbatę. W końcu usłyszał, jak drzwi mieszkania otwierają się, a do środka wchodzą Raf i Brus.
– Cześć, Jaszko* – rzucił Brus, widząc chłopaka wstającego ze schodów. – Długo cię nie było.
– Musiałem oddać nauczycielowi swoje prace – wyjaśnił chłopak, uśmiechając się. Pogłaskał Rafa, który natychmiast do niego doskoczył, domagając się pieszczot. – A... Gdzie jest Kamil?
– Pojechał zawieźć samochód na przegląd do znajomego mechanika, coś tam się zaczęło knocić – odparł Brus, wieszając szalik na haczyku. – Zostawi go w warsztacie i wróci na nogach.
– Gdzie to jest?
– Dwie przecznice stąd, już kiedyś tam razem byliśmy, pamiętasz? – powiedział Brus, podając mu adres.
Chłopak zaczął się ubierać.
– Idę po Kamiego – wyjaśnił. – Po drodze zrobimy zakupy na kolację, bo w lodówce nic już nie ma. Dziadku, zrobisz mi jakąś listę?
Brus uśmiechnął się do niego.
– Kupcie, co chcecie. Tylko pamiętajcie o Rafie, bo jego karma się skończyła.
Chłopak skinął głową, po czym wziął pusty plecak i wyszedł z mieszkania.
* * *
Kamil wracał od mechanika, obserwując po drodze gwieździste niebo. Tutaj, w tych ciemnych zakamarkach miasta, lśniące punkty Wszechświata były bardziej widoczne. W oknach kamienic paliły się światła, ludzie powoli wracali do domów.
Kruczowłosy stanął na zakręcie, widząc biegnącą ku niemu niską postać. Zmrużył oczy. Po chwili zdał sobie sprawę, kto to i też zaczął biec w jego stronę.
– Znalazłem cię! – zawołał Jojo, prawie na niego wpadając. – Dziadek mi powiedział, że będziesz tędy szedł. Hej, musimy iść po jakieś zakupy na kolację, bo padam z głodu.
– Mogę ci coś powiedzieć?
– Możesz mi to mówić po drodze – oznajmił chłopak, ciągnąc go za sobą.
Obaj ruszyli w stronę centrum.
– No? To o co chodzi? – zagaił Joaquín, gdy szli pustą ulicą, na której świeciły już latarnie.
Kamil odetchnął ciężko, w końcu opowiedział mu, o czym rozmawiał z dziadkiem. O nieobecności, tęsknocie i wszystkim tym, co go dręczyło.
– Ja też potrzebuję twojego towarzystwa – zakończył, zerkając na niego z ukosa. – W sumie... Nieco bardziej niż inni.
Joaquin wpatrywał się w niego przez chwilę, po czym złapał go za rękę.
– Ja twojego też, Kami. Myślałem dokładnie o tym samym, dlatego od jakiegoś czasu dzieje się to, co się dzieje. Ale wynagrodzę ci to, bo...
– Jak chcesz to zrobić? – przerwał mu kruczowłosy. – Przecież pracujesz, a jeśli nie, to się uczysz.
– Daj mi skończyć! – zaśmiał się Jojo, dając mu kuksańca w ramię. – Ostatnio miałem wiele na głowie, bo chciałem pozaliczać egzaminy w przedterminie. Pooddawałem wszystkie prace i, o ile nie będę miał żadnych poprawek, oczekuję chociaż dwóch tygodni tygodni wolnego.
Kamil spojrzał na niego z błyskiem w oczach.
– Naprawdę?
Joaquín nadal się śmiał.
– Naprawdę. Możemy teraz zrobić te zakupy?
Kamil siedział w sklepie, wpatrując się w to, co widział za oknem. Tegoroczny styczeń nie był szczególnie mroźny, szczególnie w okresie jego urodzin. Tym razem nie obchodził ich jakoś hucznie, zresztą – nigdy tego nie robił. W zeszłym roku to Joaquín wpadł na pomysł z koncertem Lindsey, o czym kruczowłosy pamiętał aż po dzień dzisiejszy.
Do sklepu wszedł Brus, niosąc w dłoni talerz z kanapkami. Stanął obok wnuka.
– Nie zjadłeś śniadania, Wielkoludzie – oznajmił łagodnie. – Zima to nie jest dobra pora, by chodzić o pustym żołądku.
– Nie jestem głodny, dziadku.
Brus odetchnął ostentacyjnie, jakby chciał dać mu znak, że nie rozumie tego zachowania. Oparł się o ladę, kładąc chłopakowi dłoń na ramieniu.
– Co się dzieje?
Kruczowłosy milczał przez chwilę, jakby zastanawiał się nad doborem słów.
– Masz czasem wrażenie, że jesteś z kimś blisko, a jednocześnie daleko?
Brus zdjął okulary i potarł je o koszulę, po czym włożył je na nos.
– Owszem... Cały czas sprawiałeś takie wrażenie, Kamilu. I wciąż to robisz.
Dwudziestodwulatek odwrócił się w jego stronę.
– Mój drogi... Chociaż mogę się domyślać, nie wiem, co ci siedzi w głowie. I nie dowiem się, jeśli mi tego nie powiesz – wyjaśnił Brus, wpatrując się w jego oczy.
Chłopak spuścił głowę. Wydawało mu się, że jeśli powie, co czuje, zabrzmi to patetycznie.
– Znając ciebie, może chodzić tylko o jedną osobę. Nie mylę się? – zagaił mężczyzna.
– To aż tak widać?
– Chodź, zrobimy sobie przerwę. Jeśli ktoś przyjdzie do sklepu, zadzwoni.
Kamil, początkowo niechętnie, skinął głową i ruszył za dziadkiem w stronę zaplecza, skąd obaj przeszli do kuchni. Danilecki wstawił czajnik na gaz, kładąc talerz z kanapkami na stole.
Chwilę później obaj siedzieli przy stole, popijając kawę.
– Mów, co ci leży na sercu. Nie takich historii o Joaquínie się nasłuchałem – zachęcił go Brus.
Kamil westchnął ciężko, lekko kręcąc kubkiem.
– Chodzi o to, że... Ostatnio prawie wcale go nie widuję. Ciągle się mijamy. Wiem, że ma te swoje egzaminy, ale... Dziadku, to jest strasznie męczące. Szczególnie teraz, kiedy... – Urwał, zerkając na swój claddagh. – Czy ja robię coś źle?
Brus pokręcił głową, zerkając na niego z powagą.
– Kamilu, już przez to przechodziliśmy. Przestań przypisywać sobie złe intencje. Nie masz pojęcia, ile robisz dla innych ludzi, a jak mało myślisz o sobie. To normalne, że w pewnym momencie zaczynasz odczuwać brak tych, na których ci zależy. Nie masz w tej chwili żalu, prawda? Po prostu... tęsknisz.
– Odczytałeś mnie – odparł chłopak, uśmiechając się niezręcznie.
Dziadek odpowiedział mu uśmiechem.
– Wiesz, czym jest symbol, który ty i Joaquín nosicie?
Kamil skinął głową. Oczywiście, że wiedział. Pamiętał dzień, w którym chłopak przyszedł do niego z pierścieniem i oświadczył mu... Wszystko, co dało oświadczyć się w tamtym momencie, łącznie z samym sobą.
– Pewna stara legenda mówi o czekaniu na ukochaną osobę i powrocie do niej mimo wszystkich obiecanych przez świat doczesny skarbów1 – kontynuował Brus. – Z tego, co mi wiadomo, wy dwaj tego dokonaliście. Porozmawiaj z nim o tym, jeśli masz taką potrzebę. O pewnych rzeczach trzeba sobie mówić. Może nie wiem wszystkiego, ale sądzę, że im więcej prób przed wami, tym silniejsi będziecie, z każdą wygraną walką.
Chłopak ścisnął dłoń dziadka, uśmiechając się do niego.
– Dzięki, dziadku.
Wzdrygnął się, słysząc dzwonek dobiegający z zaplecza.
– No, koniec przerwy. Wracamy do pracy – oznajmił Danilecki, wstając od stołu. – Pamiętaj, co ci mówiłem. Zrób to jeszcze dzisiaj.
Brus wrócił za ladę, rozmawiając z klientem. Kamil stanął na zapleczu, obserwując tę scenę. Zawsze zastanawiał się, dlaczego dziadek po śmierci Kalii ponownie się nie ożenił. Kiedyś go o to zapytał, ale Brus nie umiał mu odpowiedzieć na to pytanie. Wcześniej Kamilowi nie wydawało się, że dziadek może czuć się samotny z tego powodu. Teraz nagle o tym pomyślał.
Mimo wszystko rozmowa z Brusem, chociaż krótka, coś mu uświadomiła. Czasem nie musisz być szczęśliwy, mając kogoś dla siebie, kogoś, kto jest tak blisko ciebie tak, że czujesz go całym sobą. Potrzeba świadomości, że jest ktoś, kogo możemy kochać i kto kocha nas. Miłość ma wiele aspektów... Dziadek jest taki młody w duchu właśnie dlatego, że to rozumie. Potrafi cieszyć się ze szczęścia innych. Jest podobny do swojej kuzynki, cioci Mary.
Kamil uśmiechnął się pod nosem. Właśnie dlatego tak kocha swoją prawdziwą rodzinę.
* * *
Pod wieczór Joaquín wrócił do domu, niosąc w dłoniach torbę wypchaną książkami i zeszytami. Ściągnął buty i spojrzał w lustro wiszące na ścianie przy szafie. Ostatnio chodził w ogrodniczkach, ponieważ dzięki temu mógł trzymać przybory przy sobie. Lubił spodnie z mnóstwem kieszeni. Ten nowy wygląd bardzo mu się podobał. Był artystyczny, zupełnie jak jego zajęcia.
Wszedł do kuchni, chcąc zrobić sobie herbaty. Ostatnimi czasy dopadało go zmęczenie psychiczne, jednak innego rodzaju niż kiedyś. Miał wrażenie, że chłonie wiedzę niczym gąbka, a to było mu potrzebne, by pozytywnie przejść przez wszystkie testy. Dzięki temu, że pracował w redakcji, omijały go niektóre zadania praktyczne, z czego był bardzo zadowolony. Poza tym, nauczyciel zgodził się na oddawanie prac pisemnych i artystycznych w konretnym teminie. Gdyby nie pani Whelan, Joaquín nie miałby takich możliwości.
Chłopak rozejrzał się po mieszkaniu, poszukując pozostałych domowników. Nigdzie jednak nie znalazł ani Brusa, ani Kamila. Nawet Raf gdzieś zniknął. Czyżby wszyscy trzej wybrali się na spacer bez niego?
Posmutniał. Nagle miał wrażenie, że ostatni raz widział ich wieki temu. Nauka i praca zajmowały go tak bardzo, że nie pamiętał, kiedy ostatni raz był bliżej Kamila niż tylko przez ścianę... A jeśli on to zauważył, kruczowłosy również musiał. Nigdy jednak o tym nie mówił. Czyżby on odczuwał to inaczej?
Joaquín usiadł na schodach, wpatrując się w parę ulatniającą się z kubka. Czasem żałował, że tyle lat życia minęło bezpowrotnie. Powinien teraz naprawiać to, co kiedyś by spieprzył.
Siedział tak przez jakiś czas i zdążył już wypić całą herbatę. W końcu usłyszał, jak drzwi mieszkania otwierają się, a do środka wchodzą Raf i Brus.
– Cześć, Jaszko* – rzucił Brus, widząc chłopaka wstającego ze schodów. – Długo cię nie było.
– Musiałem oddać nauczycielowi swoje prace – wyjaśnił chłopak, uśmiechając się. Pogłaskał Rafa, który natychmiast do niego doskoczył, domagając się pieszczot. – A... Gdzie jest Kamil?
– Pojechał zawieźć samochód na przegląd do znajomego mechanika, coś tam się zaczęło knocić – odparł Brus, wieszając szalik na haczyku. – Zostawi go w warsztacie i wróci na nogach.
– Gdzie to jest?
– Dwie przecznice stąd, już kiedyś tam razem byliśmy, pamiętasz? – powiedział Brus, podając mu adres.
Chłopak zaczął się ubierać.
– Idę po Kamiego – wyjaśnił. – Po drodze zrobimy zakupy na kolację, bo w lodówce nic już nie ma. Dziadku, zrobisz mi jakąś listę?
Brus uśmiechnął się do niego.
– Kupcie, co chcecie. Tylko pamiętajcie o Rafie, bo jego karma się skończyła.
Chłopak skinął głową, po czym wziął pusty plecak i wyszedł z mieszkania.
* * *
Kamil wracał od mechanika, obserwując po drodze gwieździste niebo. Tutaj, w tych ciemnych zakamarkach miasta, lśniące punkty Wszechświata były bardziej widoczne. W oknach kamienic paliły się światła, ludzie powoli wracali do domów.
Kruczowłosy stanął na zakręcie, widząc biegnącą ku niemu niską postać. Zmrużył oczy. Po chwili zdał sobie sprawę, kto to i też zaczął biec w jego stronę.
– Znalazłem cię! – zawołał Jojo, prawie na niego wpadając. – Dziadek mi powiedział, że będziesz tędy szedł. Hej, musimy iść po jakieś zakupy na kolację, bo padam z głodu.
– Mogę ci coś powiedzieć?
– Możesz mi to mówić po drodze – oznajmił chłopak, ciągnąc go za sobą.
Obaj ruszyli w stronę centrum.
– No? To o co chodzi? – zagaił Joaquín, gdy szli pustą ulicą, na której świeciły już latarnie.
Kamil odetchnął ciężko, w końcu opowiedział mu, o czym rozmawiał z dziadkiem. O nieobecności, tęsknocie i wszystkim tym, co go dręczyło.
– Ja też potrzebuję twojego towarzystwa – zakończył, zerkając na niego z ukosa. – W sumie... Nieco bardziej niż inni.
Joaquin wpatrywał się w niego przez chwilę, po czym złapał go za rękę.
– Ja twojego też, Kami. Myślałem dokładnie o tym samym, dlatego od jakiegoś czasu dzieje się to, co się dzieje. Ale wynagrodzę ci to, bo...
– Jak chcesz to zrobić? – przerwał mu kruczowłosy. – Przecież pracujesz, a jeśli nie, to się uczysz.
– Daj mi skończyć! – zaśmiał się Jojo, dając mu kuksańca w ramię. – Ostatnio miałem wiele na głowie, bo chciałem pozaliczać egzaminy w przedterminie. Pooddawałem wszystkie prace i, o ile nie będę miał żadnych poprawek, oczekuję chociaż dwóch tygodni tygodni wolnego.
– Naprawdę?
Joaquín nadal się śmiał.
– Naprawdę. Możemy teraz zrobić te zakupy?
Kruczowłosy skinął głową. Lata temu nie byliby w stanie normalnie rozmawiać. Teraz nie mieli przed sobą żadnych tajemnic.
– "Wynagrodzisz mi te nieobecności", tak? – rzucił, kiedy on i Jojo weszli na ścieżkę prowadzącą do osiedlowego sklepu. – Masz coś konkretnego na myśli?
– A ty? – zagaił Jojo.
Kamil spojrzał w niebo, chcąc powstrzymać uśmiech.
– Mam – powiedział w końcu. – Ciebie.
Ta sugestywna chwila milczenia chłopaka była wszystkim, czego Kamil potrzebował, by wiedzieć, że nie musi więcej prosić.
_________________________________________________________
1Nawiązanie do legendy o Richardzie Joyce'u, rzekomym twórcy pierścienia claddagh.
*Jaszko to zdrobnienie od imienia Joachim (polskiego odpowiednika imienia Joaquín).