Rozdział 83 (Oliver)

ALL I WANNA DO IS STAY

Mężczyzna siedział przy biurku, uzupełniając dokumenty. Jeszcze tylko kilka stron i raport będzie skończony. Nareszcie miał pracę, którą lubił wykonywać. Wykorzystując swoje doświadczenie, pracował jako biegły psycholog. Siedział nad wieloma sprawami, głównie decydując o tym, do kogo powinno trafić dziecko po rozwodzie lub jak zająć się dzieckiem, które ma problem z prawem.

Zawsze uważał, że dobro nieletnich jest najważniejsze. Niestety, prawdą było, że psycholodzy mieli największy problem z rozwodami. Oliver doświadczył tego, rozmawiając z rodzicami, zajmując się wynikami ich testów. Widział, jak się zachowują, miał wrażenie, że nie rozumieją powagi sytuacji. A przecież to oni powinni wiedzieć najwięcej w tej sytuacji. Niestety, najciemniej jest pod latarnią...

Oliver zapisał dokument i wydrukował go. Spiął wszystkie kartki i odłożył je na biurko, prostując się. Spojrzał na zegarek. Uśmiechnął się. Zdąży na czas.

Ubrał się i wyszedł z biura, żegnając się z pozostałymi pracownikami.

Dzisiaj miał w planach spędzić czas z Claire. Będąc ostatnio u jej rodziców, świetnie się bawił. Dziadkowie Ashling to niezwykli ludzie, bardzo go polubili. Oliver wyczuł to niemal od razu, gdy pani Teagan wprowadziła go do domu zaraz po tym, jak wysiadł z samochodu. Miał wrażenie, że znali go niemal od zawsze i zastanawiał się, czy Claire o nim opowiadała. Okazało się, że nie tylko ona – również Ashling miała wiele do powiedzenia na temat psychologa.

Udało się zostawić Ashling u dziadków na czas wolnego od szkoły, dzięki temu on i Claire wreszcie mogli być sam na sam. Walentynkowa atmosfera, jaka panowała w lutym, dodatkowo wpływała na ich dobry nastrój.

Oliver wskoczył do samochodu, odpalając silnik.

*

Główne pomieszczenie Éclaircie było niezwykle przystrojone. Mieszkańcy wpatrywali się w to, co znajdowało się na wystawie – wyjątkowe filiżanki, ciekawe książki, cudowne wypieki nawiązujące do święta zakochanych. Oliver wyszedł z auta, otwierając drzwi dla Claire. Kobieta wyskoczyła na zewnątrz, obserwując wszystko z wielkim zaciekawieniem. Nie była tutaj pierwszy raz, do kawiarni Tashy zachodziła z Ashling wiele razy, jednak za każdym razem była zdumiona, jak szybko dokonywały się tutaj zmiany. A to wszystko dzięki pracy Eileen oraz pomocy Tashy.

– Gotowa? – spytał mężczyzna, stając przy Claire.

– Na wizytę tutaj? Zawsze – odparła, łapiąc go za rękę.

Uśmiechnął się.



Pierwszy raz poprosił Eileen, by pomogła mu w rozganizowaniu randki. Tak naprawdę chodziło tylko o wybranie stolika, ale dziewczyna, słysząc o jego pomyśle, koniecznie chciała zostać ich prywatną kelnerką. Oliver również ucieszył się z jej entuzjazmu, ponieważ to oznaczało, że wszystko będzie dopięte na ostatni guzik.

Nie mylił się. Już na wejściu Eileen podeszła do nich, wskazując stolik. Pomimo uroczystości obchodzonej co roku przez wszystkich zakochanych, mogli mieć trochę prywatności. Ich stolik znajdował się w ulubionym miejscu Olivera w całej kawiarni. Było to miejsce zaciszne i przytulne – stolik umieszczono pomiędzy półkami pełnymi książek, przez co był on nieco odgrodzony od pozostałej części Éclaircie.

Oliver i Claire zajęli swoje miejsca, biorąc do ręki podają przez Eileen kartę. Ponieważ przybyli tutaj dość późno, nie chcieli sięgać po kolację, a coś lżejszego. Na szczęście menu obfitowało w wiele możliwości wyboru.

Eileen przyjęła zamówienie i odeszła od ich stolika.

Oliver nie rozmawiał z Claire tak, jak pozostali bywalcy kawiarni. Między innymi dlatego, że nie była to ich pierwsza randka. Po drugie, wiedzieli o sobie o wiele więcej niż przeciętni zakochani, którzy dopiero co zdążyli się poznać. Wymieniali się wiadomościami niemal codziennie, więc tematy do rozmów im się nie kończyły. Poza tym, od jakiegoś czasu i tak zachowywali się jak rodzina, do czego Oliver zdążył się już przyzwyczaić, podobnie jak Claire czy Ashling.

Zastanawiające, ale po ostatniej wymianie zdań z Claire dowiedział się, że ojciec Ash był do niego bardzo podobny. Interesowały go logiczne podejście do spraw, miał nawet podobny temperament. Oliver zastanawiał się, czy Ash nie poszukiwała w nim jakiejś ojcowskiej figury. Nie chciał się jednak zapędzać w te przemyślenia, ponieważ nie mógł zastąpić dziewczynie ojca, nieważne, jak bardzo by ją wspierał. Zresztą, to nie było ważne. Starał się wspierać Ash jak tylko mógł, podobnie zresztą było z Claire. Dobrze im się układało i miał nadzieję, że tego nie zrujnuje.

Eileen przyniosła do stolika zamówione przez nich dania, po czym ukłoniła się i ruszyła w stronę lady, chcąc obsłużyć przybyłych gości.

Oliver zastanawiał się, jak ten dzień spędzali pozostali jego przyjaciele. Wiedział, że Eliasz wyjechał na jakieś szkolenie organizowane przez jego uczelnię, więc o niego nie musiał się martwić. Były to ferie połączone z integracja studentów, więc chłopak wreszcie miał okazję zapoznać się z czymś więcej niż tylko z książkami i opiniami swoich wykładowców.
Maks nie czekał na Eileen w domu – Oliver zauważył go siedzącego na piętrze wśród regałów z laptopem w dłoni. Widocznie uznał, że nie będzie spędzał tego dnia w samotności i postanowił towarzyszyć swojej dziewczynie – od jakiegoś czasu narzeczonej – gdy ta przechadzała się po lokum, donosząc klientom zamówienia.

A skoro o zaręczynach mowa, Oliver potrzebował osoby towarzyszącej na pewną uroczystość, o której wiedział już od jakiegoś czasu. Gdy dostał zaproszenie, nie mógł uwierzyć, że jego przyjaciele zdecydowali się na to tak szybko. Z drugiej strony, wiedząc, przez co przeszli i znając ich uczucia, przestał się dziwić. Nie było związków bez kłótni, nie było związków bez jakiejś rozłąki i nie było związków bez cierpienia. Jednak jeśli człowiek potrafił wybaczać, był rozumny i wyciągał logiczne wnioski z zaistniałych sytuacji i naprawdę kochał, wszystko było możliwe. Tymczasem Joaquín i Kamil przeżyli wiele zła i rozczarowań. Gdy spotkali siebie, wszystko się odmieniło. Jeśli o tym mówiła przepowiednia zawarta w zwojach Anieli, znaleziona kiedyś przez przyjaciół Olivera, ci dwaj mieli pełne prawo być szczęśliwymi.

Byli inni, ale różnili się również od ludzi swojego pokroju. Cechowało ich coś, czego Oliver nie potrafił do końca zobrazować, ponieważ nigdy wcześniej czegoś takiego nie widział. W psychologii związki symbiotyczne można określać jako złe, gdy osoby nie potrafią bez siebie żyć i przybiera to oznaki patologii, jednak w przypadku chłopaków było zupełnie inaczej. Oni ufali sobie tak, jak nikt inny. Wiedzieli o swoich sukcesach i porażkach, rozumieli się. Wspierali się, jak tylko mogli. Joaquín naprawdę stał się częścią rodziny Danileckich już przed zaręczynami. Reszta to tylko formalności i prawne zapiski, których jednak potrzebował, by wieść normalne życie. Dobrze, że w tym kraju nikt nie mógł mu tego odmówić.

– Claire... – zaczął mężczyzna, gdy kobieta lekko obracała kieliszkiem z winem. – Miałem cię spytać o to wcześniej, ale dopiero teraz nadarzyła się okazja. Zechcesz mi towarzyszyć...?

– W czym dokładnie, misiu?

Oliver podał jej zaproszenie. Claire wzięła je w dłoń i przyjrzała się zdobieniom. Uśmiechnęła się, widząc nazwiska wymienione wewnątrz bileciku.



– Chłopak, który pisze te świetne felietony do Życia Auditum?... – Urwała, dopijając wina. – Więc to już ten czas? To cudowne, że jest szczęśliwy!

– Też tak myślę – uśmiechnął się mężczyzna. – Zasługuje na to.

Nie kłamał. Robił kiedyś przegląd prasy, wiedząc o sytuacji chłopaka i zauważył pewną zależność. Im bardziej szczęśliwy był Joaquín, tym lepsze felietony pisał. To, co przeżywał, miało wpływ na jego sposób pisania. Podczas upadków jego wywody były bardzo krótkie, tak jakby nie miał motywacji do ich rozwijania. Podczas wzlotów znów wiedział, jakie tematy poruszać. Ostatnio wszystko się unormowało, co oznacza, że jego praca nie była już aż tak zależna od jego emocji. A to oznaczało, że redaktor naczelna znów była zadowolona ze swojego pracownika.

– Nie ma bata, Oli, zabierasz mnie ze sobą – uśmiechnęła się Claire, stykając jego kieliszek ze swoim. – Ale koniec już o innych, teraz zajmiemy się sobą. 

– Właśnie takiej odpowiedzi oczekiwałem.
Nie tylko jego przyjaciele byli szczęśliwi. On również. Cieszył się szczęściem innych tak samo, jak swoim. Wreszcie wiedział, co to znaczy.