Rozdział 12 (Joaquín)


Po Głównym Rynku przechadzała się kapela wygrywająca cygańskie melodie. Świat nagle wydał się lepszy, pełen kolorów i form o wyraźnych zarysowaniach. Ludzie odzyskali swoje dawne kształty. Budynki wróciły na swoje miejsca, wcześniej zastępowała je tylko wielobarwna mgła. Joaquín mógłby przysiąc, że zyskał nowe oczy. Szedł przed siebie, obracając głowę we wszystkie strony. Mieszkańcy zerkali na niego z niedowierzaniem w oczach, ale kompletnie się tym nie przejmował.

W końcu poczuł, że ktoś łapie go za kaptur. 

– Przestań, bo to wygląda, jakbyś się czegoś naćpał. 

– Widzę, nareszcie! – wybełkotał, obracając się w stronę Kamila. W tym samym momencie spojrzał mu w oczy. 

Było w nich coś, co przypomniało mu o przeszłości. 

Wiesz, co zabija ludzi? Samotność. Nie pozwól się jej pochłonąć. Jeśli ktoś powie ci, że mu na tobie zależy... Obiecaj mi, że nie będziesz się opierał i ułożysz sobie życie. 

Uczuć nie zakopiesz, bo one rzadko kiedy umierają. Zobaczysz, obudzą się z letargu, a ty nawet nie będziesz wiedział, kiedy. 

To znajome uczucie burzyło jego spokój.


– Joaquín? Wszystko z tobą w porządku? Przerażasz mnie. 

Chłopak pokręcił głową, obracając się tyłem do kruczowłosego. Po chwili ruszył przed siebie tak, jakby nic się nie stało. 

Jego życie było zależne od przepowiedni. Przeżył piekło, stracił przyjaciół, ludzi, których kochał. Zboczył z trasy, gubiąc się. Zwyczajnie go wykorzystano. Chciał uciec. Rządził nim demon, nie mógł się nawet przeciwstawić. Jego prawa zostały pogwałcone, on sam również. Zresztą, będąc w ośrodku Shanahana nie miał żadnych praw. Nie chciał, by jakakolwiek istota ludzka go dotykała. Nikomu nie pozwolił się pocieszać. Ludzie go obrzydzali. Bał się ich reakcji. Chciał mieć przy sobie kogoś, kto nie zostawi go bez względu na wszystko. To pragnienie długo trzymało go przy życiu, przypominało mu o sobie w snach. Wkrótce Joaquin postanowił coś zmienić. Walcząc z błędami przeszłości, miał znaleźć Naznaczonych. Ostatecznie to oni znaleźli jego. Pierwszy pojawił się Kamil. Potem wszystko zaczęło się sypać. Joaquín nareszcie mógł odbudować swój zniszczony świat. 

I przez cały ten czas miał wrażenie, że kruczowłosy też go szukał. 

Joaquin zerknął na Kamila z ukosa. Od kiedy odczuwał realny ból, cieszył się, że wreszcie stał się prawdziwym człowiekiem, nie zaś maszyną, która nie potrafi niczego odczuwać. Przerażała go wizja dorastania wśród ludzi, którzy na samą myśl o tym, że kogoś wykorzystano, odsuwają się na bok. Kto będzie chciał go dotknąć, gdy dowie się prawdy? 

Czy Kamil też przeżył coś strasznego? Joaquín wciąż chciał go spytać: co się stało z jego rodzicami? Gdzie są teraz? Dlaczego opiekuje się nim tylko dziadek? Czym właściwie jest "prawdziwa rodzina"? Czy w tym świecie istnieje coś takiego? Czy on potrafi kochać? 

– STÓJ! 

Ktoś krzyknął i pociągnął go za sobą. Joaquín usłyszał okropny pisk, później dźwięk klaksonu.

Kiedy wreszcie się ocknął, zauważył że Kamil trzyma go przy sobie, łapiąc oddech. 

– Co ty wyprawiasz? – jęknął chłopak, obracając go przodem do siebie. – Jesteś pewien, że dali ci dobre okulary? 

– Ech? 

– Jasna cholera! – Kamil podniósł głos, denerwując się. – Właśnie chciałeś wleźć pod ciężarówkę!

Joaquín wejrzał na ulicę, widząc ludzi wpatrujących się w niego. Chciał stąd jak najszybciej zniknąć.

Kruczowłosy zmrużył oczy i zerknął w bok. Wyraz jego twarzy złagodniał.

– Uważaj na siebie, okay? – odparł w końcu. 

Joaquín włożył ręce do kieszeni, po czym ruszył przed siebie, przechodząc po pasach.

Obaj chłopcy weszli do sklepu głównym wejściem. Brus stał przy ladzie, rozmawiając właśnie z klientem, niskim mężczyzną w jasnym płaszczu. 

– Dobrze, że jesteś! Możesz doradzić klientowi? – spytał Danilecki, wychodząc zza lady.

– O co chodzi? 

– Szukam strun do gitary akustycznej, model SM44 – odparł mężczyzna. 

Kamil skinął głową i podszedł do jednej z szafek. Otworzył ją, po czym zaczął przeszukiwać koszyk.

Po kilku sekundach znalazł to, czego szukał. 

– O, właśnie te – oznajmił uradowany klient, zacierając dłonie.

Chłopak skinął głową i podał dziadkowi pudełko. Brus nabił towar na kasę i zapakował zakup w woreczek foliowy. Mężczyzna skinął głową, podał mu odliczoną gotówkę, po czym wyszedł ze sklepu, omijając Joaquína.

– Joaquín! Widzę, że masz okulary! – zawołał Brus, zamykając kasę. – Jak się w nich czujesz?

– Jakby coś zawadzało mi na nosie.

– Przyzwyczaisz się – odparł z uśmiechem Brus, klepiąc go po ramieniu.

– No dobrze, chłopcy – skoro faktury już rozliczone, trzeba wypakować sprzęt. Mogę na was liczyć, Kamil? Idę po receptę.

– Jasne, dziadku. Podwieźć cię do przychodni? 

– Nie, spacer dobrze mi zrobi. Nie mam daleko. Obiad jest w garnku, częstujcie się.

Joaquín uniósł głowę. Kamil zarzucał mu, że ma żołądek bez dna, ale nic nie poradzi na to, że Brus potrafi tak świetnie gotować. Był chyba mistrzem kuchni.

Chłopakowi brakowało domowego jedzenia. Kiedyś to było nierealne. A teraz? Miał wyjątkowe szczęście. 

Zerknął na Kamila, który od razu zabrał się do pracy. Poszedł za nim na zaplecze. Kruczowłosy chwycił za pudło, które leżało na jednej ze skrzyni. Podniósł je, przez przypadek otwierając jakiś futerał. Chyba chciał go natychmiast zamknąć, ale Joaquín mu na to nie pozwolił. Przeciskając się pomiędzy drzwiami a szafą, doskoczył do niego. 

– To są... – zaczął, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. 

– Skrzypce – zakończył Brus, który właśnie wszedł na zaplecze. – Nastrój je. 

– Nie teraz... Zobacz, ile tu tego jest – protestował Kamil, pokazując mu inne paczki. 

– No, zagraj coś… – ponaglił go Brus. – Może tę… Lisę? Lindę? Ach, starość nie radość, nie pamiętam imienia. Twoja ulubiona skrzypaczka! 

Lindsey, dziadku. 

– Mówię ci, Joaquín, w okolicy nie ma lepszego skrzypka – kontynuował Brus, poprawiając kołnierzyk koszuli, by założyć szalik. 

– Rany, dziadku… Nie spóźnisz się do lekarza? 

– Mam jeszcze czas. No, dalej. Twój ulubiony fragment tej kosmicznej piosenki? 

Moon Trance – zaznaczył Kamil. – No dobra, ale tylko kawałek. 

Chłopak usiadł, sprawdzając najpierw wszystkie struny. Zaczął od struny A i przesuwał palcem po kolejnych trzech, by dźwięki w połączeniu ze sobą stały się harmonijne. Zajęło mu to chwilę. Kiedy skończył, wstał, ponownie ułożył sobie skrzypce pod brodą i uniósł smyczek. Odetchnął i zaczął grać początkowe partie. Muzyka ta przypominała skradanie się kogoś w bezkresnej tajemnicy. Po chwili smyczek zaczął niemal latać po strunach. 


– Nie gra prawie od roku, a mimo wszystko nie fałszuje, to musi być jakiś dar – wtrącił Brus, kiedy w piosence zaczął się mostek. 

Joaquín jednak go nie słyszał. Zatonął w muzyce, kompletnie oderwał się od świata, a cała jego uwaga była skupiona na instrumencie i Kamilu. 

Wcześniej demon manipulował jego uczuciami. Teraz prawda stała się dla niego oczywista. 

To Kamil był człowiekiem, który grał na skrzypcach w tamtą grudniową noc, a w którego grze Joaquin zatracił się, gdy szedł przez miasto, myśląc o bezsensie swojego istnienia. To Kamil sprawił, że Joaquin zdecydował się walczyć ze Strachem o uczucia, które ten głos przemienił w nienawiść. To on był człowiekiem, którego muzyka śniła się Joaquínowi po nocach i kazała mu wracać w ciemne zaułki Auditum, szukając odpowiedzi. 

Kiedy smyczek został przeciągnięty po strunach po raz ostatni, Kamil odłożył instrument do futerału.

Joaquín wpatrywał się w przestrzeń przed sobą, wciąż milcząc. 


– Co jest, zatkało was? – zaśmiał się Kamil, wychodząc z zaplecza. – Wracam do pra… 

Nie skończył, gdyż gdzieś w pobliżu rozległo się klaskanie. 

Kamil stanął przed kilkoma osobami bijącymi brawo. Zdaje się, że klienci weszli do pomieszczenia, słysząc muzykę. Kiedy okazało się, że nie dobiega ona z radia, lecz jest całkowicie realna, byli pod wrażeniem. 

Brus przepchnął się między Joaquínem i Kamilem, przedstawiając kruczowłosego ludziom. 

– I to jest, proszę państwa, mój wnuk! – oznajmił, klepiąc Kamila po ramieniu. – Teraz mogę wyjść po receptę, poradzicie sobie? 

Dziadek Danilecki wyszedł ze sklepu, zostawiając wnuka z podekscytowaną klientelą.

Joaquín zerknął zza drzwi, widząc jak kilka osób na raz rozmawia z kruczowłosym na temat jego uzdolnień muzycznych. Chłopak natychmiast zdementował pogłoski, jakoby jeszcze chodził na lekcje gry. Może jak miał siedem lat... W końcu ćwiczył sam, będąc samoukiem. 

Wśród zainteresowanych było całkiem śliczne kółko uwielbienia. Ci kolesie, których Joaquín zdążył poznać w trakcie pracy dla Reutera, przechwalali się wszystkim, co mogli, by tylko zdobyć zainteresowanie jakiejkolwiek dziewczyny. Tymczasem Kamil zagrał na skrzypcach i to podziałało. 

Joaquin jednak wcale się temu nie dziwił, jego podekscytowało to samo. Czuł się jednak źle, widząc jak kruczowłosy jest otaczany przez tych wszystkich ludzi, podczas gdy on przeżywał duchowe katusze z powodu wspomnień. 

– Dobra, powiecie mi w końcu, po co tu przyszłyście? – rzucił z uśmiechem Kamil, zakładając ręce na piersi. 

Dziewczyny westchnęły zrezygnowane i powiedziały w końcu, czego szukają. Kamil poprosił Joaquína, by pozbierał kilka rzeczy z półek i je zapakował, on sam zaś zajął się podliczaniem wszystkiego. Jeszcze przez jakiś czas błagano go, by zagrał coś jeszcze, ale odmówił, wymawiając się brakiem czasu. 

Joaquín miał ochotę walić w ścianę tak mocno, by zrobić w niej dziurę, a następnie uciec gdzieś daleko. Oczywiście, że nie mógł tego zrobić. Przez jedną osobę, która go tu trzymała. Nawet jeśli była cholernie nieosiągalna... Najbardziej zadziwiające było to, że żaden inny człowiek nie wzbudzał w nim takich uczuć. Joaquinowi trudno było żyć w takim stanie. Walczył ze sobą, jak tylko mógł. Mimo wszystko miał wrażenie, że gdzieś w nim siedzi mała szczątka demona pożądania, że on ciągle wraca i podpowiada mu różne rzeczy. Tak, chłopak wyobrażał je sobie nie jeden raz. I cierpiał coraz bardziej. Jeśli bezmyślnie rzuciłby się na Kamila, straciłby szansę.

Jeśli taka w ogóle była. 

Jeżeli demony wracały, a na pewno wracały, przecież Superbia pojawiła się na początku istnienia, to musiały wyczuwać swoją obecność, przyciągać lub odpychać się nawzajem. Joaquin znał ich nazwy. Było ich więcej niż siedem, były ich miliardy i każdy miał inne imię.

Za bardzo mu zależało. Nie był w stanie tego znieść. Jakby był swoim własnym wrogiem. 

Kamil odetchnął z ulgą. Ruszył w stronę zaplecza, uprzednio zamykając okno, jakby nie chciał, by ktokolwiek słyszał, co dzieje się w sklepie.

Joaquin wziął nożyczki i zaczął rozcinać taśmę, którą oklejono jeden z kartonów. Otworzył go. W środku znalazł kilka mniejszych instrumentów – harmonijkę, flet i tamburyn. Były zapakowane pojedynczo, zapewne ściągnięte tu na zamówienie. 

Chłopak wyciągnął je na zewnątrz. 

Dlaczego wszystkie wspomnienia z przeszłości nagle zaczęły zalewać jego umysł, jakby miały udowodnić mu, że coś ważnego mu umyka? 

– Joaquin? – rzucił Kamil, ostrożnie odstawiając pudełko z gitarą akustyczną na bok. – Co się z tobą dzieje? 

– Jeśli skończyłeś te popisy, bierz się za robotę – wypalił nagle Joaquin. – Twój dziadek za chwilę wróci, a my niczego nie ruszyliśmy. 

Atmosfera na zapleczu zrobiła się strasznie ciężka. Joaquín złapał za instrumenty i wszedł do głównego pomieszczenia, rozkładając nowy nabytek na półkach. 

Jeśli będzie udawał, że wcale go to nie obchodzi, jakoś przeżyje. Sądził, że zatai uczucia pod płaszczem fałszywej obojętności albo uprzedzenia. 

Tymczasem, uciekając przed prawdą, powtarzał błędy przeszłości.