Rozdział 19 (Maks)
Chłopak wszedł do mieszkania, zatrzaskując za sobą drzwi. Wiedział, że Kamil i Joaquín podążali za nim, zanim zdecydowali się pojechać do siebie, śledząc go aż tutaj. Miał nadzieję, że nie szukali guza, bo w tej chwili naprawdę miał ochotę kogoś pobić.
Wściekły, wszedł do pokoju, który wcześniej zajmowała Aggie. Dziewczyna zabrała wszystkie rzeczy i uciekła, wcześniej nie mówiąc mu ani słowa. Specjalnie zorganizowała to w taki sposób, by nie mógł niczego zrobić. Na blacie zostały tylko papiery podpisane przez nią, że zrzeka się praw do tego mieszkania i wszystkiego, co tutaj zostawiła. Maks ścisnął dokument, rzucając go w kąt. I tak nic nie należało bezpośrednio do niej, na cholerę to napisała. Gniewnie kopnął w stolik, przewracając go. Czuł, że jego oddech stał się ciężki, stracił nad sobą kontrolę. Po chwili podszedł do okna i otworzył je szeroko, chcąc zapomnieć o zapachu perfum, jaki jeszcze się tu znajdował. Potem położył się na łóżku, wpatrując się w sufit.
Czuł się tak, jakby ktoś przygniótł mu serce ciężkim głazem. Albo jakby ktoś wyciągnął je z niego, kopiąc jak zwyczajną gumową piłkę. Jednym słowem, stracił chęć do życia. Jedyna osoba, która była z nim przez większość czasu, postanowiła od niego uciec. Co jej tak ciążyło? To, że wszystko dla niej robił? To, że nie musiała martwić się pieniędzmi, bo znalazł sobie pracę po to, by mogli się jakoś utrzymać? Miał ochotę przeklinać jak szewc, ale nawet nie chciało mu się otwierać ust. Przejechał się na wszystkim. Miał rację, Aggie naprawdę przypominała swoją matkę, szczególnie teraz. Nigdy nie darzyła go żadnym większym uczuciem, po prostu go wykorzystała. Rany boskie, był na tyle głupi, by dać się w to wciągnąć. Nie miał już pojęcia, co naprawdę odczuwa – wściekłość, smutek? Nie wiedział nawet, czy nadal ją kocha, czy w ogóle ją kochał. Teraz raczej nienawidził. Nienawidził też siebie za to, że był zbyt naiwny i nieuważny. Musiała planować to wcześniej.
Wstał z łóżka i ruszył do swojego pokoju, uruchamiając laptopa. Tym razem sprzęt włączył się niemal natychmiast. Maks zalogował się do systemu, po czym otworzył przeglądarkę. Nie miał większych problemów z włamaniem się na konto dziewczyny, korzystając z zestawu podręcznych haseł. Idiotyzm. Nawet nie postarała się, by wymyślić coś kreatywnego. Przejrzał wszystkie emaile, jednak niczego nie znalazł. Zajrzał też do kosza, w którym ujrzał tylko pustki. Zdenerwował się jeszcze bardziej i wygrzebał w kartonie płytę, która pozwoliła mu dostać się na serwer. W internecie nic nie ginie, tego był pewien.
Pracował przez kilkadziesiąt minut, by dokopać się do usuniętych emaili. Kiedy wreszcie mu się udało, zauważył wiadomości wysłane z adresu pani Dempsey. Otworzył je i uważnie przejrzał. Poziom jego wzburzenia sięgnął zenitu. Tak, to był plan. W dodatku plan opracowany przez matkę Aggie. Mógł się tego spodziewać. Ta kobieta zasługiwała na to, by wysadzić samolot, w którym się znajdowała, usunąć jej rezerwację, włamać się na konto, odebrać wszystkie pieniądze i zmusić do powrotu tutaj, a potem wrobić ją w jakieś przestępstwo. Maks wiedział, jak spreparować zdjęcia, wiedział jak zniszczyć ludziom życie za pomocą techniki. W tej chwili chciał zrobić to samo Aggie. Byłaby doskonałą ofiarą, zbyt naiwną, by cokolwiek na to poradzić. On zaś śmiałby się z nich, oczekując jak dziewczyna przybiegnie do niego, błagając o przebaczenie.
Już miał sięgnąć po swojego pendrive’a, kiedy odezwał się dzwonek jego telefonu. Chłopak sięgnął po komórkę, która niemal wypadła mu na podłogę. Jego dłonie trzęsły się z nerwów. Nie wiedział, jak się uspokoić. Dzwoniła panna Miles, musiał odebrać.
– Słucham? – powiedział, chcąc brzmieć jak najbardziej naturalnie.
– Cześć, Maks. Jesteś w domu? Pytam, bo widziałam jak spacerujesz samotnie przez miasto w tę ulewę. Chciałam cię podwieźć, ale utknęłam w korku. Dobrze się czujesz? Masz przyspieszony oddech.
– Tak, ja tylko… musiałem wyjść na spacer. Czy coś się stało? Wysłałem ten plik, dotarł?
– Oczywiście, już wysłałam go klientowi. Dzwonię z zupełnie innego powodu. Ostatnio dostałam kilka wejściówek do miejscowej kawiarni i można za nie dostać zniżkę na ciasto. Potraktuj to jako bonus do wypłaty. Właśnie podjeżdżam po twój blok, wrzucę ci bilecik do skrzynki.
– Niepotrzebnie by pani zmokła, panno Miles – odparł Maks, wyglądając przez okno. – Zejdę na dół.
– Ha, widzę, że lubisz jesienny deszcz. Polecam jednak normalny prysznic – zaśmiała się kobieta. – Dobrze, w takim razie możesz już zejść.
Maks zostawił telefon na biurku i założył kaptur, zbiegając na parter. Wyszedł z budynku i skierował się w stronę ciemnego opla stojącego pod drzewem. Panna Miles otworzyła szybę i podała mu wejściówki. Były owinięte w folię ochronną, by nie zmokły. Podziękował jej, czekając aż odjedzie spod bloku, po czym wrócił do budynku i otrząsnął się, zerkając na kartę, którą wręczyła mu szefowa. Wszedł po schodach do mieszkania. Powiesił kurtkę i ruszył do pokoju, siadając przy sprzęcie. Przez moment przyglądał się kolorowemu nadrukowi pełnemu wzorów książek i filiżanek z kawą i herbatą. Pokręcił głową i włożył je do kieszeni. Zamknął klapę laptopa, wpatrując się w otwarte okno. Krople deszczu wpadały do pomieszczenia, powoli tworząc kałużę na posadzce. Chłopak nie miał ochoty ruszyć się, by je zamknąć, gdy naszły go inne myśli.
Do jakiego poziomu zniżyłby się, hakując konto kogoś, z kim spędził całe życie? Kim by się stał, krzywdząc osobę, która skrzywdziła jego? Degeneratem. Żałosnym, zazdrosnym i zawistnym kretynem. Przestał myśleć logicznie, zupełnie stracił nad sobą panowanie, pozwalając się ponieść emocjom. Wiedział, że jego organizm zareaguje niemal natychmiast, ponieważ czuł, że jego serce chciało niemal wyskoczyć z klatki piersiowej i przerwać jego żebra. Na szczęście nie słaniał się na nogach, gdy widziała go panna Miles, bo zapewne powiedziałaby, że coś pił. Chłopak nie sięgał po alkohol, ale teraz poważnie to rozważał. Z drugiej strony, co by to dało. Zapijanie problemów pozwoli o nich zapomnieć tylko przez chwilę, powodując skutki uboczne – ból głowy i inne dolegliwości.
Sięgnął do kieszeni, szukając w niej naszyjnika, który miał wręczyć Aggie. Ku swojemu ogromnemu zdziwieniu wcale go nie znalazł. Zdjął bluzę i wywrócił ją do góry nogami, sprawdzając wszystko jeszcze raz.
– Ech, zajebiście – przeklął, rzucając bluzę na oparcie krzesła. Zdaje się, że zgubił ten nowy nabytek, który kosztował go pół wypłaty. Pewnie ktoś go znajdzie i weźmie albo zaniesie do lombardu, bogacąc się o pół tysiąca. Co jeszcze mogłoby go spotkać? Szkoda, że po drodze nie strzelił w niego piorun, nawet jeśli burzy wcale nie było.
Ruszył w stronę kuchni, szukając leków w apteczce. Potrzebował czegoś na uspokojenie. Wiedział, że dzisiaj spokojnie nie zaśnie. Gdyby był zdesperowany, zapewne wziąłby całe pudełko, by zasnąć na amen. W ten sposób pokazałby jednak, że ktoś go pokonał. Nie był kretynem, nie pozwoli nikomu cieszyć się ze swojego nieszczęścia. Miał już dość bycia wykorzystywanym przez ludzi, którym wcześniej ufał. Nie miał pojęcia, czym wypełnić pustkę, którą zaczęło zionąć jego serce. Musiał się czymś zająć, by o tym nie myśleć.
Wyszedł z pomieszczenia, zerkając na drzwi pokoju, który należał do Aggie. Wrócił tam, i wziął mopa, by zetrzeć wodę na podłodze. Stanął naprzeciwko okna, wpatrując się w miasto tonące wcześniej w ulewnym deszczu. Powoli przestało padać, z gałęzi drzew spadały teraz pojedyncze krople. Chłopak odetchnął głęboko, wciągając w płuca mroźne powietrze.
Wszystko się kiedyś kończyło. Miał nadzieję, że to uczucie rozpaczy też zniknie.