Rozdział 13 (Kamil)


Kruczowłosy nie mógł uwierzyć w to, że dał się dziadkowi namówić, by zagrać cokolwiek. Wiedział, że wzbudzi tym zainteresowanie, którego bardzo nie chciał. Przysporzyło mu to kłopotu. Gdyby był zbyt niemiły, a dziadek dowiedziałby się o tym, co zaszło – a na pewno by się dowiedział – Kamil miałby przechlapane. Strata klientów nigdy nie jest dobra. 

Nie wiedział, co napadło Joaquina. Widział go, siedzącego przy radiu. Wsłuchiwał się właśnie w płytę z muzyką stanowiącą połączenie muzyki celtyckiej i orkiestralnej.

Ta muzyka miała w sobie coś niezwykłego i musiała się Joaquinowi bardzo podobać. 

Kamil ruszył się z miejsca i podszedł do niego. 

– Wrócę do gry na bodhránie – oznajmił nagle Joaquín, zanim kruczowłosy zdążył mu zadać jakiekolwiek pytanie. 

Kamil zerknął na niego z góry. To on umiał jeszcze grać na czymś innym niż ludzkie nerwy?

– Ta muzyka – ciągnął chłopak, wciąż stojąc naprzeciwko niego. – Znam ją. Tam, gdzie kiedyś mieszkałem z matką i ojcem... Wieki temu na tych ziemiach bytowali Celtowie, instrumentem, jakim się posługiwali, był bodhrán. Ich muzykę starali się naśladować grajkowie, którzy wiele razy pokazali się w naszej rodzinnej wiosce.

– To dlatego się zdenerwowałeś? Przez... wspomnienia? – spytał Kamil. 

Joaquín spojrzał na niego niemal nieprzytomnym wzrokiem. 

– Czasem żałuję, że nie czytasz w moich myślach. 

– Nie możesz po prostu powiedzieć, o co ci naprawdę chodzi? Łatwiej byłoby mi z tobą rozmawiać, gdybyś nie udawał, że nic się nie stało. 

Joaquin nie odpowiedział, wracając do pracy. Przez dalszą część dnia wykonywał wszystko to, co miał do zrobienia, bez słowa. Kamil postanowił, że nie będzie go o nic wypytywał. Zmuszanie ludzi do mówienia nie należało już do jego ulubionych zajęć. 

*** 

Brus wrócił pod wieczór, gdy chłopcy uporali się ze wszystkim. 

– Widzę, że robota wykonana. Spisaliście się – oznajmił dziadek, siadając na fotelu naprzeciwko kanapy.

Kamil zerknął na niego, ściszając telewizor. 

– Długo cię nie było – zagaił, ściągając stopy ze stołu. – Załatwiłeś wszystko? 

– Spotkałem znajomego, który zaprosił mnie na kawę. Rozmawialiśmy o tobie. Przyszło mi do głowy, że to mogłaby być świetna akcja promocyjna. Coś jak Skrzypek na dachu. Klienci zebraliby się od razu, słysząc coś takiego! 

Kamil zmrużył oczy, zakrywając twarz poduszką. Nie chciał tego. Najgorsze, co może być, to właśnie zamieszanie wokół niego. Postanowił zmienić temat. 

– Joaquín chce wrócić do gry na bodhránie. 

Oczy Brusa rozszerzyły się. Spojrzał na chłopaka, on zaś skinął głową. 

– Kamil, a gdybyście tak ty, Joaquín i Eliasz zebrali się we trzech? Evans grał kiedyś na gitarze – kontynuował Brus, nie dając za wygraną. 

– Dziadku, to było lata temu… Eliasz zaczął studia, nie będzie miał na to czasu. A ja pracuję. Joaquín też. Odpuść, co? 

– Dobrze, jak chcesz. Ale uważam, że powinieneś to przemyśleć, młodzieńcze – oznajmił Danilecki, wstając z fotela. – Spełnianie marzeń zaczyna się od ich posiadania. 

Kamil odwrócił głowę, obserwując dziadka wchodzącego do kuchni. Zastanawiałby się nad tymi słowami dłużej, gdyby nie Raf, który wskoczył mu na kolana, chcąc się usadowić na kanapie. Kruczowłosy zepchnął go na bok. Pies zerknął na niego gniewnie, po czym poszedł szukać chociaż odrobiny zainteresowania ze strony Joaquína. 


Kamil zerknął na nich. Raf położył się na kolanach chłopaka, obracając się ogonem do swojego właściciela. Kruczowłosy znał psa na tyle dobrze, by wiedzieć, kiedy szuka uwagi, a kiedy próbuje kogoś pocieszyć. W tej chwili... Pocieszał. 

Chłopak coraz bardziej martwił się o Joaquina.