Rozdział 17 (Joaquín)


Joaquín siedział z tyłu, trzymając się blisko kruczowłosego. Wciąż zastanawiał się nad tym, co tak właściwie zaszło między Maksem i Aggie. Usłyszał, że chłopak był w niej zakochany, ale to o niczym nie świadczyło. Gdy Naznaczeni mieli do czynienia z demonami, nie mogli być niczego pewni. Nawet jeśli zapadły się pod ziemię, wciąż nie byli pewni tego, co ich czeka. Nie chodziło o to, że znowu będą popełniać błędy – to akurat nie ulegało wątpliwości. Mogli mieć raczej trudności z odróżnieniem rzeczywistości od fikcji. Joaquín był przekonany, że zanim odnalazł Naznaczonych – albo oni jego – każdy z nich musiał się z tym mierzyć. Jednak punktem kulminacyjnym była walka w opuszczonym zamku należącym niegdyś do Perduella. To wtedy powinni się pożegnać ze swoją przeszłością. Wydaje się, że nie każdemu się udało. 

Aggie postanowiła to zrobić w dość niekonwencjonalny sposób. Joaquín nie był do końca przekonany, jaką osobą była jej matka, najwidoczniej nie należała do osób szczerych albo godnych zaufania. Podobnie sprawa wyglądała z ojcem Maksa, więc w gruncie rzeczy nieźle się dobrali. Tak czy owak, Joaquín – od pierwszych chwil, gdy poznał Aggie – miał wrażenie, że jest ona dość zamknięta w sobie, nawet jeśli na taką nie wyglądała. Był inna... Pod wieloma względami.

Tak samo jak on. Dlatego wstawił się za nią, kiedy mówiła o tłumieniu wszystkiego wewnątrz. Ponieważ też przez to przeszedł. Kiedyś czuł się tak, jakby to nie on podejmował decyzje. Całe jego życie było podporządkowane komuś, kogo nawet nie znał. Nie miał pojęcia, co w nim siedzi – przynajmniej do czasu, gdy ujawnił się jego demon. Co by się stało, gdyby jego matka nie miała daru i nie odkryła planów sekty? Gdyby jego ojciec nigdy nie poznał matki, a ona nie wyciągnęłaby go stamtąd – czy stałby się mordercą? Czy nadal by żył? Czy on, Joaquín, w ogóle by się urodził? Czy musiałby cierpieć i przez całe życie uciekać? Czy obyłoby się bez wizyt w domu dziecka, poprawczaku i szpitalu psychiatrycznym, bez bijatyk i morderstw? Czy nadal czułby ból tamtych dni, wiedząc, że to, co stracił, już nigdy do niego nie wróci?


Nie znał odpowiedzi. Zastanawiał się, czy w ogóle jest sens zadawać te pytania. Przecież ludzie nie chcą takich historii, a nawet jeśli, to tylko dla chwilowych emocji, sensacja sprawia, że ich nudne życie staje się ciekawsze. Jeśli zobaczą w gazecie nagłówek głoszący o jakiejś masakrze czy gwałcie, kręcą głową. Owszem, westchną kilka razy, może przewrócą oczyma, ale czy w ogóle się przejmą?

Joaquín szczerze w to wątpił. Gdyby zobaczyli taką osobę na ulicy, wytknęliby ją palcami. Musieli się jakoś bronić, wierzyć w sprawiedliwy świat, w którym zło sięga tylko osób, które na to zasłużyły. W ten sposób ofiara stawała się winna. Sama się o coś prosiła, prawda? Przecież tak właśnie myśli większość współczesnego świata. Był traktowany w ten sam sposób. 

Dlatego nie chciał myśleć o Aggie źle. Nie rozumiał jej sposobu myślenia, ale zaakceptował jej decyzję. Może jego zdanie wcale się nie liczyło, jednak czuł, że musi to zrobić – nawet jeśli przez to oberwał. Jednak gdyby to samo spotkało Maksa, wprowadziłoby pomiędzy nich coś, czego nikt nie chciał – zawiść. Joaquín miał już dość agresji, ponieważ zniszczyła jego życie. Nie mógł pozwolić na to, by inni jej doświadczyli. Wystarczy, że on przez to przeszedł. 
On… i jego ciało. Gdy o tym myślał, wciąż czuł tamten ból. Czasem, gdy sobie to przypominał, jego organizm reagował tak, jakby to działo się właśnie teraz. Nienawidził swojego ciała za to, do czego doszło. Czasem dotyk innych ludzi parzył go niczym ogień, innym razem przypominał chłód lodu. Mogliby się domyślić, że coś jest z nim nie tak. 

Jednak inni ludzie nie byli Kamilem. Joaquín czuł, że wcale nie chce od niego uciekać. Dlatego doskonale wiedział, o czym mówiła Aggie. 

Czy Kamil był osobą, której mógł powiedzieć o tym, co się wydarzyło w przeciągu tamtych siedmiu koszmarnych lat? Wciąż głowił się, jak kruczowłosy zareaguje. Większość ludzi tego nie tolerowała. Gdy Joaquín wysłuchiwał tych historii, kręcąc się po slumsach, widział obrzydzenie na ich twarzach. Wszyscy bali się chorób i niemocy spowodowanej przymusem. Jednak nie narzekali, sięgając po strzykawki ze śmietników, by wstrzyknąć sobie kolejną porcję narkotyków, które wyżerały ich mózgi. 

Joaquín sam nigdy po to dobrowolnie nie sięgnął, nawet jeśli przez jakiś czas to przemycał, by zyskać coś, co mógłby później zastąpić jedzeniem. Wiele razy go zmuszano, by również pochłonął narkotyki, żeby spłacić długi. Stawiał się. Może to było powodem, dla którego wkrótce był niemal w pełni świadomy tego, że ktoś rozrywa jego ciało od środka. Demon nie pozwalał mu o zapomnieć, tak samo jak o śmierci tego, który go wykorzystał. Joaquín dokonał wtedy mordu, obserwując powolną agonię swojego dręczyciela, zaspokajając żądzę Demona Śmierci i ból po stracie tego, kogo kochał. Tylko w ten sposób mógł uciec z psychiatryka. Ból przeminął, zastąpiła go adrenalina. Wracał dopiero teraz, we wspomnieniach, zbyt żywych, by je zignorować, by zapomnieć. 

Wtedy Joaquín doszedł do wniosku, że śmiertelnicy myślą tylko o jednym. Nie są w stanie wytrzymać bez pożądania, zwodzeni przez zwierzęce instynkty. Za bardzo różnił się od ludzi. Oni chcieli mieć rodziny, on nie chciał, by jego przeszłość kogokolwiek dotknęła, by była źródłem pomówień. Oni chcieli być ze sobą, on bał się dotyku. Nie rozumiał ludzi, więc ich unikał. Sądził, że będzie to robił do końca życia, ponieważ nikt nie zaakceptuje tego, co się z nim stało – przynajmniej tego był pewien. 

Tymczasem, odkąd poznał Kamila, zmienił zdanie.  

To uczucie nie było tak silne dlatego, że było niedostępne. Walka z nim była jak walka z wiatrakami albo z falą, która przecież może zabić człowieka, jeśli ten nie pozwoli jej się ponieść. Dlatego też Joaquin pozwalał się nieść w ten sposób, jednak nie był pewien, czy wkrótce w tym uczuciu nie utonie. 

Miał nadzieję, że nie przekształcało rzeczywistości, ponieważ odniósł wrażenie, że przestaje być Kamilowi obojętny. Może właśnie przez to, że znowu się zakochał, widział różnicę – odczuwał ludzkie emocje bardziej, niż dotychczas. 

Gdy wrócili do kamienicy, Joaquín usiadł na schodach, ściągając buty. Usłyszał za sobą jakieś tuptanie i chwilę później zorientował się, że coś zaczyna go miziać po szyi. Kiedy odwrócił głowę, Raf liznął go w nos. 

Kamil, widząc to, zaśmiał się. 

– Chcesz herbaty? – zapytał, wieszając kurtkę. 


Joaquín skinął głową, głaszcząc Rafa. Lubił jego gęste, ciemne futro.

Kot Natan wolał uciekać i chować się przed światem – zupełnie tak, jak kiedyś on. Dlatego Joaquín miał tego dosyć, chciał się odciąć od ucieczek. Natan na pewno jest szczęśliwy z Francisem, a De Mercy zajmą się nimi tak, jak trzeba. 

Miał też nadzieję, że Aggie nie pożałuje swojej decyzji. Przynajmniej zdobędzie nowe doświadczenie. O to właśnie w życiu chodziło, tak sądził. 

Nadchodził czas zmian.