Rozdział 2 (Maks)
Maks stanął przed drzwiami budynku stworzonego niemal w całości ze szkła, do którego uczęszczało pół miasta, by uzyskać poradę w sprawie dziwnych programów. Tak, dziwnych programów, ponieważ większość ludzi podająca się za specjalistów nie miała zielonego pojęcia o tym, jak pracować z klawiaturą i myszką, kiedy przyjdzie do nich klient z dość nietypowym zapytaniem.
Nie lubił, gdy ludzie kłamią w swoich listach motywacyjnych. Owszem, czasem nabywają tych umiejętności później. Jednak brak profesjonalizmu był dla Maksa prawdziwą udręką, jakiej doświadczył, gdy szukał pracy. Przebrnął przez kilkanaście miejsc, w których ludzie zaczęli go nienawidzić za to, że umiał więcej niż oni. Tak było niemal od zawsze. Nic nie poradzi na to, że uwielbiał rozkładać wszystko na czynniki pierwsze i wyszukiwać informacji w miejscach, do których inni ludzie nie mieli dostępu.
Kiedy stracił już wszelką nadzieję, natrafił na ogłoszenie, w którym poszukiwano młodych specjalistów do pomocy, najlepiej studentów informatyki. Chociaż jeszcze nie studiował, postanowił spróbować. Pojawił się na dniu próbnym i dał z siebie wszystko. Pokazał nie tylko to, o czym powiedział na rozmowie kwalifikacyjnej. Jego obecny szef był pod takim wrażeniem, że postanowił go zatrudnić, mało tego – oznajmił, że jeśli Maks będzie pracował dla jego firmy, on opłaci jego studia. Chłopak jeszcze nigdy nie usłyszał tylu wspaniałych wiadomości w jednej wypowiedzi.
Wszedł do pomieszczenia, ściągając kurtkę w korytarzu. Czuł się tutaj jak w akwarium. Zresztą, takowe znajdowało się przy wejściu. W budynku roiło się od zielonych roślin, szczególnie kaktusów, które były ulubioną florą osoby zarządzającej firmą. Uwielbiała tworzyć swoje własne terraria. Poza kaktusami, chłopak widział jeszcze paprocie, słynne z tego, że pochłaniały szkodliwe toksyny. Zadbano także o wystrój wnętrz, jego pracodawca uwielbiał się wszystkim zajmować sam. I do tego miał świetny gust.
Maks wszedł do gabinetu najważniejszej osoby w tym budynku. Miał się tu meldować codziennie.
– Dzień dobry, panno Miles.
Kobieta o długich ciemnych włosach obróciła się na krześle, poprawiając swoje okulary.
– Wszystkie notatki leżą na twoim biurku. Mam nadzieję, że zajmiesz się tym jeszcze dziś.
– Jasne, panno Miles.
– Miłego dnia, Maks – powiedziała, wracając do uzupełniania swojego planera.
Maks skinął głową, wychodząc z jej gabinetu. Nigdy nie spodziewałby się, że szefem pierwszej firmy infobrokerskiej w Auditum będzie kobieta. Kobieta, którą wszyscy wokół nazywali silną i niezależną. Wielu mężczyzn zazdrościło jej sukcesów na polu zawodowym. Na szczęście dwudziestokilkuletnia panna Miles radziła sobie bez nich. Zresztą, jej nazwisko było bardzo znaczące, ona po prostu walczyła do końca i nigdy się nie poddawała. Nie znosiła sprzeciwu, ale mimo wszystko była osobą bardzo otwartą i serdeczną. Za to kochali ją wszyscy pracownicy. Nawet przeciwnicy nie mogli jej odmówić tego, że była wyjątkowo uparta w dążeniu do celu i gdy miała swój plan, natychmiast go realizowała – konsekwentnie i z rozmachem.
Maks wziął kawę z ekspresu stojącego w przedsionku i wszedł do pomieszczenia, które mu przydzielono. Usadowił się w fotelu i odstawił kubek z kawą na bok. Był to pokój, w którym znajdował się cały potrzebny mu sprzęt elektroniczny. Wreszcie czuł się jak u siebie w domu. Poza tym, właśnie tak ucharakteryzował ten pokój. Na półkach pojedynczej szafki walały się dokumenty, właśnie tak jak lubił. Zerknął na notatki, które zostawiła mu panna Miles. Musiał wziąć się do pracy. Zanim jednak się za to zabrał, zerknął na coś jeszcze – zdjęcie, w które wpatrywał się, gdy tylko miał wolną chwilę, przedstawiające jego przyjaciół.
Uśmiechnął się, podłączając sprzęt do zasilania.
Po rozwiązaniu sprawy Joaquína i zniszczeniu złowieszczych planów sekty, ich życie wróciło do normy. Kamil wreszcie się uśmiechał, Eliasz wrócił do rodziców, a Aggie podjęła rozsądną decyzję – przestała myśleć o Evansie jak o swoim chłopaku. Może to zabrzmi paskudnie, ale Maks jeszcze nigdy nie był tak zadowolony. Nie miał pojęcia, gdzie doszukiwał się szans, ale przebywanie blisko Aggie traktował jako rzecz tak naturalną, że nie wyobrażał sobie życia bez niej. W gruncie rzeczy spędzali ze sobą całe życie. Zanim Kamil i Eli odnaleźli ich, by wkręcić w paranormalną działalność (chłopak do tej pory zastanawiał się, czy to nie był tylko dziwny sen), Maks i Aggie traktowali swój dar jako umiejętność przydatną do przetrwania. Radzili sobie sami. Mogli pozwolić sobie na mieszkanie dzięki rodzicom, którzy byli tak zajęci sobą, że zwyczajnie przestali zajmować się pociechami. Pan Kaiser i pani Dempsey uznali widocznie, że ich dzieci poradzą sobie same.
Maks od początku wiedział, że to wszystko było strasznie dziwne. On i Aggie byli skazani tylko na siebie. Żyli sobie w spokoju do dnia, w którym okazało się, że ich dar może się przydać do rozwiązania sprawy Zimmermannów. Udało się. Znowu mieli spokój, zaś Maks – dobrze płatną pracę. Dzięki temu mógł zapanować nie tylko nad budżetem, ale też nad swoim zdrowiem. Nie stresował się już tak bardzo jak kiedyś i nie podejmował pochopnych decyzji. Bycie hakerem zamienił na infobrokering, wyszukiwanie informacji. Zlecano mu różne zadania, czasem czuł się jak sieciowy detektyw. Teraz, gdy już nie posiadał daru znajomości wszystkich języków, posługiwał się tylko tymi, których nauczył się w szkole. Reszta nie była mu potrzebna. I tak szybko odnalazłby odpowiedzi. Przecież do tego go wybrano.
Od jego pierwszego spotkania z Joaquínem minęło sporo czasu. Wciąż pamiętał, że chłopak uratował go przed sługusami Perduella. Mimo wszystko Maks uważał, że Joaquín jest mocno pogubiony. Musiał mieć za sobą jeszcze bardziej porąbaną przeszłość niż Kamil. Ta dwójka doskonale do siebie pasowała. Kruczowłosy nigdy nie był zbytnio otwarty, nawet wtedy, gdy znajdował się przy Elim, który przecież był ostoją szczęścia. A teraz? Maks zwyczajnie go nie poznawał. Z naburmuszonego i nieprzyjemnego Kamil zmienił się w przyjaznego i prostolinijnego, potrafił nawet się uśmiechać. Co się z nim, do licha, stało? To niemożliwe, by Joaquín spowodował taką wielką zmianę, jakby ściągnął z Danileckiego klątwę melancholii, o ile coś takiego w ogóle istniało.
Kamil zawsze wyróżniał się wśród Naznaczonych. Żadnej taryfy ulgowej, wszystkich traktował tak samo. Nawet Aggie, która przecież była dziewczyną i w gruncie rzeczy powinien być dla niej łagodniejszy. Maks czuł, że szlag go trafiał, kiedy Kamil był dla niej chociaż trochę szorstki. Danilecki niemało się rządził, jednak był w ich gronie najstarszy i w sumie najbardziej doświadczony, więc to go nieco usprawiedliwiało – to i przepowiednia, jaką pozostawiono Naznaczonym. Sporo też namieszał, biorąc udział w nielegalnych wyścigach motocyklowych. Jak on to mówił? Że wolał zbierać informacje w terenie? Nieźle się kamuflował i chyba nie bez powodu nadano mu ksywkę Kameleon.
To dziwne, ale gdy Naznaczeni próbowali rozwiązać zagadkę Anieli Zimmermann, nie dowiedzieli się o sobie zbyt wiele. Każdy z nich miał jakieś sekrety. Czasem najciemniej jest pod latarnią. Teraz, kiedy jest już po wszystkim, chyba pora to zmienić.
Drzwi pokoju uchyliły się, zaś do środka zajrzała panna Miles.
– Kaiser, czekam na te dokumenty – powiedziała. – To, że jesteś najmłodszy z ekipy nie oznacza, że masz się opierniczać – dodała, grożąc mu palcem z uśmiechem na ustach.
– Kiedy ja nie… – zaczął, ale nie dokończył. Uśmiechnął się tylko i zasalutował. – Tak jest, pani dyrektor!
Panna Miles skinęła głową i zamknęła drzwi, wracając do swojego gabinetu.
Chłopak wziął do ręki zlecenia i zaczął je przeglądać.