Rozdział 4 (Eliasz)


Syn Evansów właśnie skończył przygotowywać wszystkie materiały, jakich potrzebował. Wrzucił dokumenty do teczki, po czym jeszcze raz sprawdził, czy aby na pewno niczego nie zapomniał. Skinął głową, przyznając, że pamiętał o wszystkim, po czym wyszedł z pokoju. 
Rozejrzał się po domu. Rodzice jeszcze nie wrócili ze spotkania biznesowego. Postanowił zostawić im wiadomość, że wychodzi na konwersatorium. Znalazł jakąś pustą kartkę w kuchennej szufladzie, po czym sięgnął po długopis i nabazgrał kilka słów. Wyciągnął klucze z kieszeni i ruszył w stronę korytarza, łapiąc za swoją deskę. Naciągnął czapkę na uszy i zamknął za sobą drzwi, zmierzając w stronę furtki. 

Kiedy szusował przez miasto, przyglądał się ludziom wracającym z pracy. Większość życia spędzali, chcąc się czegoś dorobić. Uważał, że jemu przyszło to ze zbytnią łatwością. Pewnie inni ludzie, słysząc to, wybałuszyliby oczy i powiedzieli, że jest nienormalny. Może faktycznie taki był. Lubił patrzeć na zadowolonych mieszkańców sierocińca, kiedy podrzucał im różne zabawki czy też to, co często zostawało z hucznych imprez rodziców. Wszystkie przekąski, które inni by wyrzucili, Eliasz zbierał i zanosił potrzebującym. 


Chłopak uśmiechnął się w duchu. Joaquín nazwał go cholernym samarytaninem, ponieważ robił coś dla innych, nie oczekując niczego w zamian. Jednak Eliasz widział w tym sens. Czuł satysfakcję, jaką dawał mu uśmiech innych. Oczyma duszy widział babcię, która przed śmiercią wyznała mu, czego oczekuje. Kiedyś robił to wszystko dla niej. Teraz robi to przede wszystkim dla innych, ale też dla siebie. 

Najciekawsze było to, że po rozwiązaniu sprawy Zimmermannów – bo tak Naznaczeni mogli to nazwać oficjalnie – świat wydawał się cieplejszy. Jakby ktoś zdjął z Auditum mroczną powłokę i odrzucił ją. Miasto, pomimo listopadowej aury, zaczęło tętnić życiem. Być może nie było to widoczne na pierwszy rzut oka, jednak Eliasz odczuwał tę zmianę niemal od razu. Wystarczyło porozmawiać z kimkolwiek. Kiedy ludzie poczuli się bezpieczniej, spuścili z tonu. Owszem, zdarzały się sytuacje, gdy chłopak słyszał podenerwowanych czy poirytowanych sąsiadów, ale to wszystko mijało bardzo szybko. Emocje ludzi stały się o wiele bardziej pozytywne. 

Zmienili się też wszyscy jego przyjaciele. Siostry wreszcie poznały prawdę o Józefinie i Anieli, mogły odetchnąć z ulgą. Aggie stała się odważniejsza. To samo dotyczyło Maksa. Chłopak ewidentnie kochał tę dziewczynę i zrobiłby dla niej wszystko. Eliasz dobrze o tym wiedział, chociaż domyślał się, że Aggie nadal traktuje Maksa jak brata i nie jest w stanie odwzajemnić jego uczuć. Eliasz miał dziwne wrażenie, że to nie skończy się dobrze, jednak ta sprawa nie dotyczyła go bezpośrednio. Nie mógł się wtrącać. 

Największą zmianę przeszedł Kamil. Pokonał melancholię. I pomyśleć, że to wszystko przez Joaquína. Eliasz nigdy by nie przypuszczał, że ktoś tak nienawidzący ludzi i świata może tych ludzi i świat zmienić. Jak widać, boskie plany są nieprzewidywalne i wyjątkowo ciekawe. Co więcej, nikt nie przypuszczałby, że on sam – Eliasz Evans – dogada się z rodzicami. Przebaczenie ociepliło sytuację między nimi. Zaczęli rozmawiać o swoich potrzebach. Eliasz oczywiście nie ukrywał, że chciałby działać dla świata i robić to, na co oni nie wyrażali zazwyczaj zgody – czyli rozdawać pieniądze. Przekonał ich, że to nie jest rozrzucanie spadku na lewo i prawo – zaplanował wszystko tak, by go inwestować. Sama budowa sierocińca była wygraną życia, dała pracę wielu osobom i schronienie tym, którzy najbardziej go potrzebowali. Teraz dołożono nieco majątku, by ten sierociniec rozbudować i przyczynić się do większego dobra. Eliasz był dumny ze wszystkich ludzi, którzy się do tego przykładali. Sam również miał się tym zajmować. Rodzice postawili jednak jeden warunek – wróci na studia, jakie rzucił ze względu na opiekę nad babcią. Dzięki kierunkowi, jaki sobie wybrał, mógł pomóc wszystkim osobom z jego otoczenia. Nie chciał robić nikomu krzywdy, dlatego zdecydował się dowiedzieć o ludziach czegoś więcej, znać ich mocne i słabe strony, by pomóc im się rozwijać. 

Psychologia była idealna do tego celu. Co prawda był już listopad i studenci rozpoczęli naukę miesiąc temu, jednak udało mu się pozałatwiać to i owo dzięki znajomościom ojca. Oczywiście Eliasz musiał nadrobić wszystkie zaległe testy i sprawdziany, więc porządnie przykładał się do nauki. Materiałów jednak było zbyt wiele, by mógł to zrobić sam. Dlatego też znalazł sobie korepetytora, który zgodził się przekazać mu wszystkie notki i podręczniki, jakie tylko posiadał. Tym człowiekiem był oczywiście Oliver. 

Eliasz zastanawiał się, jakim cudem Naznaczeni nie odnaleźli jeszcze jednego członka ekipy. W końcu było tylko pięć medalionów, a osób posiadających dar mogło być znacznie więcej. Eliasz doszedł jednak do wniosku, że jego dar mógł być głęboko ukryty i obudził się dopiero wtedy, gdy Oliver doznał szoku. Pracował z więźniami, więc w gruncie rzeczy mógłby doświadczać go codziennie. Jednak tragiczna historia Zimmermanna uderzyła go najbardziej. Postanowił rozwiązać tę tajemniczą sprawę samotnie, bez udziału strażników. Całe szczęście. Najgorszym posunięciem byłoby wciągnięcie w sprawę tych, którzy nie mieli pojęcia o tajemnych zagrywkach świata pozaziemskiego. 

Eliasz zatrzymał się na światłach, obserwując przejeżdżające po jezdni samochody. Wiatr rozwiewał leżące na niej liście, sprawiając, że każdy z nich wykonywał swój własny taniec. Evans uśmiechnął się lekko, widząc to. Najlepiej było dostrzegać piękno w małych rzeczach. Szkoda, że nie wszyscy to potrafili, tłumacząc się brakiem czasu. Owszem, ludzie nie mieli czasu. Sami postawili sobie granice. Teraz Eliasz rozumiał, co Kamil miał na myśli, mówiąc o wyścigu szczurów. Nawet Naznaczeni brali w nim udział. Za wygraną batalię należał im się słuszny odpoczynek i normalne życie. 

Wszyscy przechodnie ruszyli przed siebie. Eliasz odepchnął się od krawężnika i również do nich dołączył, wymijając ich slalomem. 

Dotarł pod blok, w którym mieszkał Oliver. Rozejrzał się wokół. Wszystkie budynki położone były naprzeciw siebie, otaczały je ogródki stworzone przez lokatorów poszczególnych klatek, którzy zajmowali się swoimi krzewami. Teraz ziemię pokrywały tylko suche liście i te rośliny, które wytrzymywały jesienną temperaturę. 

Chłopak zerknął na zegarek. Zastanawiał się, czy Oliver wrócił już z pracy. Z tego, co pamiętał, Acris pracował do późna, ale dzisiaj miał wyjść wcześniej ze względu na inne zajęcia. Evans podszedł do domofonu. W międzyczasie z budynku wybiegło kilkoro dzieciaków, więc skorzystał z okazji i wszedł na klatkę, trzymając swoją deskorolkę pod pachą. Wszedł na piętro i stanął przed drzwiami mieszkania Olivera. Kiedy już miał zamiar zapukać, usłyszał czyjeś kroki na schodach. Odwrócił głowę. Z góry zbiegł jakiś dzieciak, na oko dziesięcioletni, trzymając w dłoniach jakąś puchatą kulkę przypominającą śnieżną bilę. Chłopiec minął Eliasza, zakładając czapkę na swoją czuprynę o hebanowych włosach. Zanim jednak otworzył drzwi prowadzące na zewnątrz budynku, odwrócił się do Evansa i uśmiechnął szeroko. Eliasz odwzajemnił ten gest, nie bardzo wiedząc, o co chodzi. Po chwili namysłu postanowił wyjść za dzieciakiem. 

Na dworze zapadał zmrok, jednak chłopiec skierował się w stronę parkingu, wypatrując kogoś. Dopiero teraz Eliasz dostrzegł, że trzymaną przez chłopca białą kulką był szczur. Czy to nie o nim opowiadał mu Oliver, kiedy tłumaczył, jak Evans ma trafić do jego mieszkania? Więc ten chłopiec to Alexis. Acris zajmował się nim, kiedy rodzice chłopca siedzieli w pracy do późna. 

W końcu na parking podjechała srebrna toyota, zaś kierowca wyszedł z samochodu, niosąc w dłoniach siatki z zakupami. 

– Oliś! Jesteś wreszcie! Ja i Junior nie mogliśmy się doczekać! 

Eliasz uśmiechnął się, widząc jak Oliver próbuje się odpędzić od Alexisa i jego zwierzaka. Psycholog wskazał dzieciakowi drzwi i w tej samej chwili zauważył Evansa. 

– Długo czekałeś? Musiałem zrobić zakupy, obiecałem małemu, że razem upichcimy kolację. Nie masz nic przeciwko? – zaczął Oliver, chcąc wyciągnąć klucze z kieszeni. 

– Nie jestem mały! – żachnął się Alexis, robiąc obrażoną minę. 

– Dobrze, szeregowy. Proszę natychmiast wstukać kod, mamy ważną misję do wykonania. 

– Tak jest! – oznajmił chłopiec, salutując. 

Oliver uśmiechnął się szczerze. Przypominało to bardziej szelmowski uśmiech nastoletniego chłopaka niż dorosłego mężczyzny, jednak Evans zdawał sobie sprawę z tego, że jego mentor miał wiele twarzy. 

Trójka weszła do mieszkania Acrisa. Evans ściągnął kurtkę i powiesił ją, biorąc również rzeczy pozostałych towarzyszy. Zawsze rozglądał się po tym mieszkaniu tak, jakby był tu po raz pierwszy. Nie było małe, jednak sprawiało takie wrażenie. Może to dlatego, że Oliver był dość wysoki, wzrostem przewyższał Kamila, a to już coś. Poza tym, miał masę rzeczy – książek, obrazów czy chociażby świeczników, a to sprawiało, że mieszkanie stawało się mniejsze. Eliasz mógłby przysiąść, że Acris zbiera zbyt wiele rzeczy. Psycholog powinien wiedzieć, że wartość sentymentalna przedmiotów nie równa się ich przydatności. 

Kuchnia należała do jednego z najbardziej przytulnych pomieszczeń tego mieszkania – o dziwo. A to dlatego, że zmysł kolekcjonowania różnych rzeczy podsunął Oliverowi pomysł, by umieścić szafkę w ścianie. W niej znajdowały się pudełka odpowiednio opisane, zaoszczędzono więc sporo miejsca, przy okazji upodabniając to miejsce do kuchni znajdujących się w niejednej restauracji. 

Alexis zostawił swojego szczura Juniora w salonie Olivera, gdzie znajdowało się coś w rodzaju akwarium. Nie było tam jednak rybek, a labirynt, po którym szczur mógł się kręcić do woli. Zdaje się, że był wykonany samodzielnie, i to przez Olivera. Eliasz nie podejrzewał go o takie zdolności. Ten człowiek musiał być wyjątkowo kreatywny. 

Oliver wypakował wszystkie zakupy i odszukał na półce radio, włączając je. Eliasz doszedł do wniosku, że Acris musi być zwolennikiem mało znanych stacji, bowiem takie utwory nie leciały w popularnych playlistach od kilku lat. Evans zdziwił się jeszcze bardziej, kiedy większość ruchów Olivera podczas przygotowywania posiłku była podyktowana rytmem utworu Felicità. Gdyby nie to, że chłopak opierał się o framugę, już by leżał, próbując powstrzymać śmiech. 

Popisowym – i ulubionym – daniem Olivera było spaghetti, o tym Eliasz zdążył się już dowiedzieć. Tym razem jednak psycholog zdecydował się na coś innego. Wkręcił Alexisa w mycie zieleniny, a dokładniej rukoli, do której przygotowywał specjalny sos. Eliasz nigdy nie uwierzyłby, że jakiekolwiek dziecko pomagałoby w kuchni z ochotą, tym bardziej przy warzywach. A jednak, zobaczył to na własne oczy. Alexis nawet zręcznie posługiwał się nożem przy krojeniu pomidorów cherry, nawet jeśli przez cały czas pracy stacjonował na taborecie. W międzyczasie Oliver grillował cukinię na specjalnej patelni, raz po raz zerkając na Alexisa, by ten nic sobie nie zrobił. 

– Dasz mi jakieś zajęcie? Głupio się czuję, nic nie robiąc – powiedział w końcu Eliasz, podchodząc do niego. 

– Na dolnej półce regału w salonie są talerze i sztućce, powyciągaj je, jeśli chcesz – odparł Oliver, sięgając po ciabatty. – Nie sprzątnąłem laptopa, mógłbyś to zrobić? 

Eliasz skinął głową, kierując się w stronę pokoju. Odnalazł zastawę, po czym rozstawił ją na stole, odkładając laptopa na półkę pod telewizorem. W tej chwili na myśl przyszło mu pytanie, które powinien zadać Oliverowi już dawno temu; dlaczego on wybrał sobie psychologię więzienną, a nie został specjalistą od psychologii dziecka? Doskonale sprawdziłby się w tym fachu. Ciekawe, co leżało u podstaw jego decyzji. 

Evans ściągnął ze stołu dokumenty, chcąc odłożyć je na stosik po przeciwnej stronie. Jego uwagę przykuł jednak list napisany odręcznie, wciśnięty pomiędzy służbowe papiery. Chłopak nie miał w zwyczaju przeglądać czyjeś korespondencji, jednak pismo nadawcy było tak ładne, że nie mógł się powstrzymać. Może należało do kobiety. Eliasz przekonał się o tym, kiedy zajrzał do listu. Zdaje się, że to matka Olivera postanowiła do niego napisać. Evans zdążył się już dowiedzieć, że Oliver wyprowadził się z rodzinnego domu po to, by studiować. Jednak nie spodziewał się, że Acris nie będzie odwiedzał rodziców. No, chyba że wolał korespondencję listowną. Widocznie jego rodzice nie mieli pojęcia o nowoczesnych technologiach. A może po prostu nie chcieli ich w swoim domu. Eliasz potrafił to zrozumieć, znał takich ludzi. 

Chłopak odłożył dokumenty, słysząc jak ktoś wchodzi do pokoju. Alexis właśnie niósł miseczkę z jakimś sosem, z zadowoleniem stawiając ją pośrodku blatu. Wrócił do kuchni, zaś Eliasz podążył za nim. 

Wokół roznosił się niezwykły zapach świeżego pieczywa i warzyw. Chłopak już dawno nie próbował jedzenia, którego nie przygotowała osoba pracująca w restauracji. Był przyzwyczajony do tego, że zapracowani rodzice zwykle nie mieli czasu na przysłowiowe mieszanie w garach i polegali na zamówieniach. 

Oliver wstawił czajnik na gaz, wręczył Eliaszowi jego porcję, po czym zabrał talerz swój i Alexisa, uroczyście wypraszając wszystkich z kuchni. 

Panowie usiedli przy stole, wpatrując się w kolację. 

– No, smacznego – rzucił Oliver, sięgając po sztućce. 

Eliasz musiał przyznać, że był pod wrażeniem wielozadaniowości Olivera. Poza tym, to była chyba najlepsza kolacja, jaką kiedykolwiek jadł. 



– Psychologia, gastronomia, czegoś jeszcze nie wiem? – zagaił Evans, zwracając się do Acrisa. 

– Oliś jest najlepszy! – podkreślił Alexis, sięgając po kolejną kanapkę. 

– Nie podlizuj się – zaśmiał się Oliver, przy okazji rozczochrując mu włosy. Odwrócił głowę w stronę kuchni, słysząc gwizd czajnika. – Zaraz wracam. 

Eliasz uśmiechnął się pod nosem, zerkając na Alexisa. Chłopiec spojrzał na niego, odzywając się po chwili. 

– Uczysz się z Olisiem? Szkoła jest nuuuudna – oznajmił, przeciągając ostatnie słowo. 

– Olisia by tu z tobą nie było, gdyby nie szkoła – wtrącił Oliver, wyglądając zza framugi. – Á propos, lekcje odrobione? Mama i tata kazali mi cię sprawdzić. Leć po zeszyty. 

Alexis przewrócił oczyma i jęknął coś pod nosem, niemal spływając po krześle. Po chwili jednak ruszył w stronę korytarza i zniknął za drzwiami. 

– Wybacz to zamieszanie – powiedział do Eliasza Oliver, wnosząc kubki z herbatą do salonu. – Jego rodzice zadzwonili do mnie w pracy, żebym go popilnował, bo późno wrócą z popołudniówki, a wyładował mi się telefon i nie mogłem do ciebie zadzwonić… Może nie będę cię tu trzymał i przełożymy to na jutro? 

– Nie musimy. Poczekam – odparł Eliasz, kończąc ostatni kęs ciabatty. – Może tego nie widać, ale niedawno sam chodziłem do szkoły. 

Oliver uśmiechnął się szeroko, po chwili wybuchając śmiechem. Jako że było to zaraźliwe, po chwili Eliasz również się śmiał, nie wiedząc, z czego. Radio ucichło, oni sami je zastąpili. 

Alexis wpadł do pokoju, rozrzucając po drodze kartki z zadanie domowym. 

– Ja też chcę usłyszeć ten żart! – oznajmił oburzony. 

Jakiś czas później cała trójka siedziała nad zadaniem Alexisa, wspólnie błądząc po matematycznych drogach. Eliasz mógłby przysiąść, że Oliver najchętniej wykazałby się swoją wiedzą o statystyce, niestety, nie było takiej potrzeby. Kiedy Alexis uporał się z ostatnim działaniem i dokończył kolację, Oliver zaprowadził go na górę. Rodzice Alexisa właśnie wchodzili do mieszkania, dziękując mu za zajęcie się synem. Eliasz wyjrzał zza framugi, chcąc im się przyjrzeć. Młodzi ludzie, mieli nie więcej niż czterdzieści lat. Wyglądało na to, że dość długo znali Acrisa i traktowali go jak członka rodziny. Oliver pogadał z nimi przez chwilę, pożegnał się z Alexisem i jego szczurem, po czym wrócił do mieszkania. 

– Dobrze, lecimy z dalszym materiałem – oznajmił, zamykając za sobą drzwi. Zerknął na zegarek, była już dziewiąta wieczorem. 

– Nie jesteś zmęczony? Przecież... 

– A skąd! – obruszył się mężczyzna, wchodząc do salonu. – Ja tak żyję. To czym mamy zająć się dzisiaj? 

Eliasz sięgnął po swoje notatki, siadając naprzeciwko Olivera. 

– Zdaje się, że regresją warunkową? Na kolokwium. 

– Powinienem mieć jakieś zadania. Daj mi chwilę. 

Oliver podszedł do regału i usiadł w siadzie skrzyżnym, otwierając szafkę. Wyrzucił z niej wszystkie książki, poszukując konkretnej lektury. Kiedy tak przeszukiwał wszystkie półki, Eliasz zaczął się zastanawiać nad pytaniem, które chciał wcześniej zadać. 

– Dobrze dogadujesz się z Alexisem. Świetnie sprawdziłbyś się w roli jego ojca. Czemu nie wybrałeś psychologii dziecięcej? 

Oliver przestał szperać w materiałach, wpatrując się w to, co trzymał w dłoniach. Nie odpowiadał przez kilka sekund, Eliasz zaczął więc myśleć, że zadał niewłaściwe pytanie. 

– Przepraszam, w sumie nie moja sprawa…– zaczął, ale Oliver odwrócił się w jego stronę. 

– Nieszkodzi – odparł mężczyzna, uśmiechając się lekko. Jednak w tym uśmiechu widniała jakaś niezręczność, co nie umknęło uwadze Eliasza. 

– Zdenerwowałem cię? 

– Trudno się nie denerwować, kiedy co rusz słyszysz to pytanie od rodziców, znajomych, a potem jeszcze od początkującego studenta psychologii – oznajmił nagle Acris ze stoickim spokojem. – Bez nerwów. Nie wywalę cię za to. Chyba, że oblejesz kolosa ze statystyki. 

Eliasz odetchnął z ulgą, widząc jak uśmiech wraca na twarz Olivera. Skinął głową i wciął od niego książkę dotyczącą metodologii badań psychologicznych.