Rozdział 7 (Kamil)


Kamil jechał przed siebie, obserwując świat zza szybki kasku. Mógł się wyrwać z objęć dnia i oderwać od wszystkiego, co miało związek z rzeczywistością. Wyruszał w samotną podróż, kiedy tylko miał ku temu okazję.

Wysłuchał dzisiaj opowieści o młodzieńczych latach dziadka, nawet jeśli znał je na wylot. Brus jednak nie musiał o tym wiedzieć. Umiał zachęcać innych do tego, by go słuchali. Najważniejsze jednak było to, że Joaquín dowiedział się czegoś więcej. Dzięki temu Kamil nie musiał się tłumaczyć i wymyślać historyjek na temat tego, gdzie obecnie są jego rodzice. Zresztą, sam tego nie wiedział. 


Był znudzony kłamstwami. Lepiej w ogóle nie ruszać tematów, o których nie ma się pojęcia. Wiedział, że dziadek również nie lubi o tym wspominać. Na całe szczęście Joaquín wcale o to nie zapytał, nawet jeśli takie myśli krążyły po jego umyśle. Może wiedział, że tym samym pociągnąłby za spust pistoletu, którego lufa skierowałaby się przeciwko niemu. Jednym słowem, nie mógł zbyt wiele powiedzieć o Andrzeju i Anieli. Ta ponura historia sprawiłaby, że Brus zacząłby na niego patrzeć w inny sposób niż dotychczas. 

Dziadek i tak był już wyjątkowo tolerancyjny. Być może domyślał się, dlaczego Kamil wytworzył wokół siebie mroczną aurę, by nikt nie mógł się do niego zbliżyć. Wcześniej chłopak tłumaczyłby się demonem, ale tylko przed samym sobą. Teraz demona nie ma, a mimo to Kamil odczuwał skutki jego działania. Może te demony wracają co jakiś czas, by przypominać o haniebnej przeszłości człowieka, by dręczyć wyrzutami sumienia, które nie prowadziły do żadnej pozytywnej zmiany. 

Dlatego Kamil wyruszał na miasto sam, by mierzyć się z myślami, które nie dawały mu spokoju. Po wszystkim, przez co przeszedł, wciąż miał nadzieję, że jego życie dopiero się zaczyna. Nie przejmował się przeszłością, bo znalazł powód, dzięki któremu wierzył w to, że najlepsze jeszcze nadejdzie. 

Zatrzymał się na górce, stając na zboczu. Ulica była całkowicie pusta. Chłopak ściągnął kask, wpatrując się w to, co miał przed sobą. Stąd widział całe miasto. Szpital otoczony był kolorowymi światłami, które migały również na kominach wielkich fabryk. Gwiazdy zostały rozsiane na nieboskłonie. Gdzieś w tle odzywały się psy, ich szczekanie było przemieszane z dźwiękami przejeżdżających przez miasto tirów i pojedynczych samochodów. 

Kamil przypomniał sobie noce pełne wrażeń, podczas których urządzał sobie dość niebezpieczne wyścigi, czasem z członkami gangów motocyklowych. Jako Kameleon czuł się bezkarny. Wydawał wszystkim rozkazy, rządził tak, jak kazał mu ojciec. Nie był szczęśliwy, ale wcześniej tego nie dostrzegał, zbyt przyćmiony motywem zemsty i chęcią zdobycia jeszcze większej władzy. Jego systemem była anarchia, bunt przeciw wszystkiemu. Teraz chciało mu się śmiać z samego siebie i nareszcie był do tego zdolny. Wtedy nie miał dystansu do świata, nie widział innych ludzi. Krzywdzenie ich swoją obojętnością wyrobił niemal do perfekcji. 

Eliasz cały czas próbował go uświadomić, ale Kamil brnął w to bagno coraz głębiej i głębiej. W końcu utkwił w nim tak głęboko, że nie mógł się ruszyć. Potrzebował liny, i to takiej, która zwiąże jego rozsypane kawałki życia w całość. 

Dlaczego tą liną stał się Joaquín? Kruczowłosy zaczął podejrzewać, że demony wyczuwały się nawzajem. Ale to musiało być coś więcej, tylko że z początku Kamil za nic nie mógł sobie tego „czegoś” wyobrazić. Połączenie między demonami zniknęło, a on mimo wszystko nie mógł się uwolnić od uczucia, które towarzyszyło mu od chwili poznania Joaquína. Wydawało mu się, że jest ono prawdziwe, ludzkie. 

Taaa... Nie mógł się uwolnić? Raczej... Nie chciał. To uczucie było dobre, bo za każdym razem, kiedy o nim myślał, cieszył się, nie wiedząc zupełnie, dlaczego. 

A jeśli ich przeszłość naprawdę była ważniejsza, niż myślał? Przecież nie wyczytał z myśli Joaquína absolutnie wszystkiego. Jeśli chłopak sam nie zdecyduje się na to, by to skomentować, Kamil mógł tylko marzyć o takiej ewentualności. Nie wyciągnie z niego wierzeń siłą. Miał wrażenie, że to bolałoby bardziej niż rany cielesne, jakie na nim kiedyś widział. 

W sumie nie zamierzał, jednak aby go opatrzyć po heroicznym uratowaniu Francisa, musiał zająć się nie tylko jego poharataną dłonią. Wtedy zobaczył to, czego nigdy nie chciałby posiadać na sobie – dziesiątki blizn, jedne kompletnie mogły się zagoić, inne zostawały na dłużej. Już wtedy Kamil zaczął się zastanawiać, jak bardzo przeklęte było życie Joaquína i kto dopuścił do tego, by chłopak tak cierpiał i wszędzie widział zło. 

Wiadomość o tym, że Joaquín zniknął po pożarze w starej cegielni, była dla Kamila prawdziwym ciosem. Obwiniał się o to dniami i nocami. Może dlatego pozostali Naznaczeni nie mogli go znieść. Mimo wszystko kruczowłosy wierzył w to, że chłopak nie mógł umrzeć. Nieustannie szukał znaków, zupełnie tak, jak kazała przepowiednia. To dało mu nadzieję. 

Misją Naznaczonych było przecież sprowadzenie Wybrańca do Sali Światła. I właśnie to Kamil zrobił, odnajdując go wśród Zagubionych. To, że sprawy potoczyły się nieco inaczej, niż sobie zaplanował, było tylko wynikiem proroctwa, o którym przestał myśleć. Szkoda, że nie obudził się sam. Potrzebował ujrzeć swoją przeszłość, by to zrobić.
Udało się. Teraz widział nie tylko ciemność. W tej ciemności lśniło światło. I nie istniało bez mroku. Idealna symbioza. Mógł odpocząć, chociażby teraz. 


Wciągnął leśne powietrze w płuca, po czym odetchnął głęboko. Założył kask i ruszył w dalszą trasę. Po drodze mijał zalew, w którym odbijał się księżyc. Uśmiechnął się.

Wrócił do domu po północy. Ściągnął buty i zostawił je na korytarzu razem z kurtką i kaskiem. Wyszedł na tył budynku, zerkając na budę Rafa. Dostrzegł psiaka wyglądającego z zewnątrz. Zwierzak przymykał oczy. Nawet jemu chciało się spać. 

Chłopak ruszył w stronę toalety. Prysznic przydawał się po takim wypadzie. Zawsze miał wrażenie, że to właśnie w tym miejscu przychodzą mu do głowy najlepsze pomysły. Teraz jednak był zbyt zmęczony by myśleć. Chwycił za piżamę, którą poprzednio zostawił na wiklinowym koszu i ruszył w stronę pokoju. 

Zatrzymał się przed drzwiami prowadzącymi do pokoju Joaquína. Uchylił je lekko, widząc zapaloną lampkę nocną. Chłopak spał, przykryty książką. Kamil uśmiechnął się pod nosem. Wszedł do pomieszczenia i ściągnął Joaquínowi książkę z twarzy. Odłożył ją na półkę. 

Zerknął na śpiącego chłopaka, który przytulił do siebie poduszkę tak, jakby to miało mu dać ukojenie. 

Może kiedyś Kamil dowie się o nim całej prawdy i sam przestanie ją ukrywać. 

Kruczowłosy wyłączył lampkę nocną i wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi.