Rozdział 8 (Maks)


Maks siedział przed ekranem laptopa, kończąc ostatnie zlecenie od panny Miles. Zbliżała się pierwsza, on zaś padał z nóg. Był jednak na tyle świadomy, by wiedzieć, jak zakończyć zdanie. Zapisał plik i zamknął system, odkładając sprzęt na bok. Przeciągnął się powoli, ściągnął rękawy koszuli, po czym skierował swe kroki w stronę kuchni. Wyciągnął z torby opakowania po kanapkach i zostawił je na stole. Wstanie wcześniej, by uszykować sobie drugie śniadanie do pracy. Miał jeszcze zajęcia na uczelni, na szczęście mógł sobie dopasować plan do własnych potrzeb. Poza tym, to nie była nauka, lecz czysta przyjemność – większość zagadnień opanował sam, a na studia poszedł tylko dla formalności, czyli przysłowiowego papierka. 

Stanął przed lustrem w łazience, myjąc zęby. Okupował prysznic wcześniej, gdyż Aggie zwykła brać długie kąpiele, kiedy musiała się zrelaksować. Zaskoczyła go dzisiaj. Gdy wrócił do domu, czekał na niego obiad. To nie było tak, że Aggie nie zajmowała się niczym, przecież ten widok nie był dla niego czymś nowym. Dzisiaj postanowiła jednak wypróbować jakiś nowy przepis i okazało się, że mimo pierwszej próby, wyszło jej coś niezwykłego. Maks lubił próbować zagranicznych przysmaków, dlatego dziś miał okazję spróbować, czym jest japońska zupa miso. 

Wszedł do pokoju po cichu, siadając na swoim łóżku. Zgasił światło i położył się, wpatrując się w tańczące po suficie punkciki, zapewne odbicia świateł miejskich. 

Dobrze pamiętał o tym, że zbliżały się urodziny Aggie. Mówiło się, że mężczyźni nie pamiętają o datach, ale ciężko mu było nie pamiętać, skoro jego własne urodziny zbliżały się równie szybko. Musiał coś wymyślić. No i zastanowić się nad prezentem. Przychodził mu do głowy tylko jeden… Nie chciał robić zamieszania, nawet jeśli mu zależało. Wiedzieli o tym wszyscy wokół. Zastanawiał się, jak bardzo istotne było to dla samej dziewczyny. Wciąż żyła w swoim świecie. 


Nigdy nie myślał o tym, że ich relacje mogą się tak gwałtownie zmienić. Wcześniej byli tylko rodzeństwem. Na szczęście nie biologicznym. Maks przechodziłby teraz piekło wiedząc, że nie może nic z tym zrobić. Nie chciał nikogo krzywdzić tylko ze względu na to, co sam czuje. Miał jednak wrażenie, że Aggie przyzwyczaiła się do jego obecności. Kiedy jeszcze cierpiała z powodu monofobii, nigdzie się bez niego nie ruszała. Z początku ta ciągła obecność nieco go drażniła. Ale jego uczucia się zmieniły. Zdaje się, że jej również. Maks jednak wciąż nie był pewien, na ile. Nawet jeśli przez tyle lat byli w tym samym domu, wcześniej to nie miało takiego znaczenia. Aż do teraz. 

Gdy Maks posiadał jeszcze swój dar, rozumiał wszystkie języki świata, ale często nie mógł zrozumieć Aggie. Nie rozumiał jej również wtedy, gdy stwierdziła, że lubi Eliasza bardziej, niż myślała. Cokolwiek to znaczyło, z początku Maks w ogóle nie był tym wyznaniem zainteresowany. Z biegiem czasu jednak zaczął się tym przejmować. W końcu miarka się przebrała. Wiedząc, jaką kobietą jest pani Dempsey, Maks naprawdę zaczął martwić się o Aggie. Nie chciał, by dziewczyna stała się kimś pokroju swojej matki. Nie chciał, by ktokolwiek ją skrzywdził. Czasem Maks miał wrażenie, że Aggie jest zbyt ufna, może nawet naiwna i myśli innymi kategoriami niż on. Była świetna na polu duchowym, mistycznym. On zaś był człowiekiem, który wolał patrzeć na świat realnie, nie zaś – magicznie. Nawet posiadanie daru glosolalii było dla niego ciężarem, ponieważ nie umiał tego logicznie wytłumaczyć. Łatwiej było mu po prostu pogodzić się z tym faktem. 

Rodzice zgotowali im dość ciekawy los. Ich decyzja wpłynęła na dalsze losy nie tylko ich obojga, ale też ich jedynaków. Ciekawe, co robili teraz. Otworzyli własny klub gdzieś na krańcu świata? Maks doszedł do wniosku, że w sumie był im za to wdzięczny. Może gdyby nie to, nigdy nie poznałby Aggie. To, co robili ich rodzice, było absolutnie nieważne. Liczyło się tylko to, co oni sami zrobią z własnym życiem. 

Wcześniej Aggie umiała zakręcić się wokół kilku facetów na imprezie, wiedząc o tym, że z chęcią dosypaliby coś do jej drinka. Zawsze śmiała się, widząc to, jak padali ofiarami swojej trucizny, ona zaś potrafiła to wykorzystać – ich pieniądze nagle znajdowały się w jej dłoniach. Maks nigdy nie wiedział, jakim cudem to knowanie nie obróciło się przeciwko niej. Może wzbudzała zaufanie swoją aparycją. On nie był zwolennikiem powierzchownych kontaktów. Może to dlatego, że nie wyobrażał sobie traktowania kogokolwiek jak towaru. A właśnie na to często patrzył, włamując się do systemów zawierających nagrania z imprez. Ciekawa forma szantażu. Jego też nigdy nie złapano. Wciąż nie wiedział, czym zasłużył na tyle szczęścia. W ogóle się nie bał. 

Takie akcje musiały kiedyś dobiec końca. Zostali znalezieni przez Kamila i Eliasza. Kamil dowiedział się o takich przekrętach najprawdopodobniej pocztą pantoflową, jako Kameleon idealnie wtapiał się w otoczenie. Eliasz zaś potrafił przejrzeć ludzi na wylot i przewidywał pewne wydarzenia. Ci dwaj wprowadzili Aggie i Maksa w świat Naznaczonych. Oczywiście nie obyło się bez groźby. Jedyną groźbą, jaka była Aggie prawdziwym piekłem, była realna możliwość oddzielenia go od Maksa. Dlatego oboje zgodzili się na warunki postawione głównie przez Kamila. O dziwo, nie był jakimś samozwańczym wodzem, jego imię zdradzało tajemnicę przepowiedni. Akolita. Lider Naznaczonych. Początkowo Maks kompletnie to olewał, jednak kiedy jego stan zdrowia się pogorszył, postanowił nie sprzeciwiać się proroctwu. Właśnie to było tak trudne do wytłumaczenia. Ilekroć miał dość tej pracy, ilekroć chciał uciec, jego organizm wysiadał. Dopiero później przekonał się, że wykańczał go demon przeszłości. Musiał skończyć z uciekaniem i stawić czoło temu, co czyhało na niego na tym świecie. 

Podobnie zresztą było z Aggie. Lęk przed samotnością faktycznie dawał się we znaki. Rozdzielenie się ich na zamku było więc prawdziwą próbą dla dziewczyny, która nie wyobrażała sobie życia bez aplauzu innych osób. Zawsze szukała tych, którzy mogliby ją podziwiać. Maks często zastanawiał się, czy to zasługa pani Dempsey. Doszedł jednak do wniosku, że kobieta nie miała z tym nic wspólnego. Aggie po prostu nie potrafiła podjąć żadnej decyzji sama. Gdy zmierzyła się ze swoim lękiem, wreszcie ruszyła naprzód. Maks był z niej naprawdę dumny. 

Ciężko jest uciec przed tym, co na nas ciąży. Więc może lepiej byłoby nie uciekać, tylko spróbować jakoś to obejść lub po prostu wziąć ten ciężar ze sobą? Czasem stawał się lżejszy, by po jakimś czasie zupełnie zniknąć. A może on nigdy nie znikał, po prostu stawał się obojętny, stawał się czymś codziennym? Jakakolwiek była odpowiedź na to pytanie, Maks wiedział, że zaakceptował to, co było już za nim. Pora żyć dniem dzisiejszym.