Rozdział 21 (Joaquín)


Kilka dni po wyjeździe Aggie z Auditum Joaquín obserwował śladowe promienie słońca odbijające się w stojących od jakiegoś czasu kałużach, które za żadne skarby nie chciały zniknąć z powierzchni chodników i ulic. Wciąż było wilgotno, ludzie nie rozstawali się z parasolami i kaloszami; marudzili, gdy któryś z samochodów znowu opryskał ich ubrania. Mimo wszystko chłopak lubił przyglądać się poczynaniom mieszkańców, ponieważ wreszcie mógł powiedzieć, że jest częścią tej społeczności, nawet, jeśli znacząco się od niej różnił. 

Joaquín wyszedł z kuchni z kanapką w dłoni, kierując się w stronę sklepu. Wszedł do pomieszczenia przez zaplecze, widząc Kamila rozmawiającego z klientami. Kruczowłosy przewracał coś w kartonie, poszukując jakichś pakunków. Towarzystwo nastolatków odebrało swoje kolekcje, po czym wyszło na zewnątrz, skacząc przez kałuże. Kamil stanął w oknie, kręcąc głową z niedowierzaniem. 

– Jasny gwint, ale burdel – powiedział, mijając Joaquína w drzwiach. Wyciągnął mopa z szafy, po chwili wrócił do pomieszczenia i zaczął wycierać mokre ślady pozostawione przez ludzi na podłodze. Joaquín wpatrywał się w te zamaszyste ruchy, podgryzając chleb. Najwidoczniej kruczowłosy bardzo nie lubił abnegacji i bałaganiarstwa. 

Podniósł oczy i spojrzał na niego, uśmiechając się. Joaquín nie zdążył nawet przełknąć ostatniego kęsa dość sporej kanapki, więc zakładał, że wygląda jak chomik, który prawie się zadławił. 

– Przysłali płyty, które trzeba dostarczyć pod nowy adres. Zajmiesz się tym? – spytał Kamil, wrzucając mopa do wiadra. – Weź tę niebieską paczkę. 

Joaquín wzruszył ramionami, po czym podszedł do kartonu, wyciągając z niego zamówienie. Ruszył w stronę zaplecza, skąd wziął lnianą torbę. Dokończył drugie śniadanie, narzucił na siebie kurtkę i ruszył w stronę drzwi, wychodząc na miasto. 

Zbliżał się koniec listopada, widział osoby spacerujące już w zimowych paltach. Sam niemal zawsze miał zimne dłonie, był niezłym zmarzluchem, więc w sumie ich rozumiał. Idąc przez most zauważył też ludzi, którzy biegali ze stoperami w dłoniach, omijając kałuże.
Kiedyś sam biegałby po uliczkach, a teraz wolał obserwować szalone wyczyny ludzi z bezpiecznej odległości. W takie dni siedzenie w oknie i wpatrywanie się w ciemny krajobraz z kubkiem herbaty w dłoni uważał za jedną z najlepszych metod relaksu. Nikt nie zrzucał go z parapetu, kiedy chciał na nim posiedzieć. Mimo wszystko nadal ćwiczył, nie mógł sobie odpuścić wieczornego joggingu. Jednak bieganie w okularach było dość uporczywe. Poza tym, odniósł wrażenie, że odkąd odrzucił swojego demona, nie miał już takich umiejętności jak kiedyś. Zaczął myśleć nad tym, co robi. Nie był w stanie skakać po budynkach. Jego organizm reagował na wszelkie zmiany. Zdaje się, że tamte lata zupełnie go wykończyły. Poza tym, wolał się zająć nadrabianiem innych zaległości – umysłowych. 

Chociaż dla wielu ludzi jego pokroju dziwnie to brzmiało, książki zawsze go fascynowały. Matka tyle ich zilustrowała, że nie mógł od tego uciec. Sama go uczyła, przynajmniej… do czasu. Po jej śmierci Joaquín trafił do obcych ludzi, którzy mieli w nosie edukację takich jak on. Owszem, w domu dziecka czy poprawczaku zmuszano dzieciaki do nauki, ale żadne z nich naprawdę tego nie chciało. Nie miały dla kogo. Dla siebie również – w ogóle nie wierzyły w swoje umiejętności. W tamtym towarzystwie znalazło się niewielu tych, którzy naprawdę chcieliby poznać świat od innej strony. On zaś nie miał takich możliwości, ponieważ zawsze był wyrzutkiem. Kiedy wreszcie udało mu się uciec, próbował to nadrobić. Dlatego też miał problem z dostarczaniem kabzy za narko albo pojawianiem się w wyznaczonych miejscach – kradł albo zdobywał książki za niewielkie pieniądze. Później musiał się ich pozbywać, dlatego ucieszył się, gdy wędrując z Natanem po Auditum znalazł miejsce, gdzie te książki można było zostawiać. Żałował, że żaden człowiek nie wpadł na taki pomysł wcześniej, ponieważ jego byli towarzysze niedoli robili sobie z książek ognisko, by nie zamarznąć w nocy. On sam prowadził takie życie przez kilkanaście miesięcy. Mimo wszystko… Nie każdy z tych ludzi zasługiwał na jego współczucie. Wielu z nich własnymi rękoma sprowadziło na siebie ten los. W końcu uzależnienia stały się ważniejsze od prawdziwego życia. Tego Joaquín nigdy nie mógł zaakceptować. Tak samo, jak swojej ponurej przeszłości. 

Stanął na miejskim deptaku, rozglądając się za numerem budynku wypisanym na przesyłce. Poprawił okulary, idąc w stronę przeszklonego lokalu. Stanął przed ogromnym oknem, na którym ktoś popisał kredą różne cytaty, ukrywając pomiędzy nimi nazwy dań z menu. Niezły pomysł – połączenie biblioteki z kawiarnią. Joaquín spojrzał w górę, widząc nad drzwiami szyld kawiarni o nazwie Éclaircie



Wszedł do środka i natychmiast poczuł, jak zaparowały mu okulary. Rozpiął kurtkę i chwycił za koszulkę, przecierając szkła. Kiedy znów założył je na nos, poczuł wspaniały zapach. Było to połączenie kawy z dodatkiem czegoś bardzo słodkiego, chyba karmelu. Poza tym, wokół unosił się aromat ciasta. Pachniało wspaniale. 

Rozejrzał się po pomieszczeniu. Wszędzie znajdowały się półki z książkami, tuż obok stały okrągłe stoliki z antycznymi krzesłami pasującymi do tej wyjątkowej scenerii. Klienci siedzieli w ciszy, smakując ciasta albo przeglądając książki. Joaquínowi od razu przypomniała się inna kafejka, w której pojawił się jeszcze z Natanem. Jednak Éclaircie miała zupełnie inny klimat. 

Podszedł do blatu, na którym znajdowała się kasa i wyciągnął paczkę z torby, po czym nacisnął na okrągły pozłacany dzwonek leżący tuż obok słoika z napiwkami. Zerknął w bok, kiedy usłyszał, jak ktoś otwiera drzwi prowadzące najprawdopodobniej do kuchni. Z pomieszczenia wyszła kobieta o długich ciemnych włosach przeplatanych blond-pasemkami. Wyglądała młodo, ale chyba była sporo starsza od niego, miała nawet złotą obrączkę na palcu. Uśmiechnęła się, po czym podeszła bliżej i rzuciła okiem na to, czego pilnował. 

– Jestem Julie – powiedziała, podając mu dłoń. – To pewnie zamówione przez właścicieli płyty? 

– Mhm – mruknął cicho, podając jej przesyłkę. 

Wzięła od niego pudełko, po czym je rozpakowała. W środku znajdowały się płyty znanych artystów, ale też tych bardziej niszowych dla urozmaicenia. 

– Bardzo ci dziękuję. Tu są pieniądze – oznajmiła, podając mu zaklejoną kopertę. Chłopak skinął głową i schował ją do torby. Już miał zamiar kierować się do wyjścia, kiedy kobieta zaproponowała mu, by czegoś się napił. 

– Nie lubię kawy – westchnął, łapiąc za klamkę. 

– Och, wcale nie proponuję ci kawy. Co powiesz na herbatę z wiśniami? 

Ręka Joaquína zawisła w powietrzu. Herbatę? 

– Rozgrzejesz się – zachęciła go Julie, wskazując mu wieszak na ubrania. – Na koszt firmy. 

Jedzenie za darmo. Jego ulubione słowa.

Po chwili chłopak siedział już przy stoliku. 

Z kuchni wyszedł wysoki szatyn o dobrze wyprofilowanej ciemnej brodzie, niosąc w dłoniach tacę z dwoma talerzami z ciastem i dwoma naczyniami – w filiżance znajdowała się kawa, w szklanym kubku – cudownie pachnąca herbata. Mężczyzna stawił tacę na stole, po czym pochylił się nad kobietą i pocałował ją w policzek. 

– Dziękuję, Mal. Mógłbyś zabrać te płyty na zaplecze? – powiedziała Julie, odwracając się do mężczyzny. 

– Jasne, kochanie. Spokojnie porozmawiaj z gościem, w końcu to nasz ostatni dzień tutaj – odparł, uśmiechając się do niej i Joaquína. 

Chłopak spuścił wzrok, wpatrując się w to, co leżało na dnie szklanki. Zdaje się, że był to wiśniowy dżem. Kiedy spróbował herbaty, poczuł różnicę. Jeszcze nigdy nie próbował czegoś tak dobrego. 

– I jak? 

– Jest świetna – odparł, kątem oka zerkając na kobietę. – Ostatni dzień? 

– Wyjeżdżamy z mężem do Stanów – oznajmiła, pochylając się lekko. 

Sięgnęła po stary brulion leżący na jednej z półek. 

– Co to takiego? – spytał chłopak, biorąc widelec do ręki. Ciasto pachniało naprawdę aromatycznie i dobrze łączyło się z tą wyjątkową herbatą. 

– Och, to coś w rodzaju pamiętnika złożonego z maksym. Zapisuję w nim to, co przychodzi mi na myśl, kiedy rozmawiam z ludźmi. To taka moja pamiątka po tym miejscu. Historia złożona z porzekadeł. Bardzo życiowa, autentyczna. 

Joaquín spojrzał na nią ze zdziwieniem. 

– To są faktyczne przeżycia ludzi? – zapytał skonsternowany. 

– Czasem goście przeżywają wewnętrznie swoje historie, zaś w ich myślach pojawia się cytat, który doskonale je opisuje – wyjaśniła Julie. – Nikt z czytających nie wie, co przeżyła dana osoba. Wszystko podlega indywidualnej interpretacji. Dlatego te historie są tak uniwersalne. Czasem potrafią uratować czyjeś życie. 

Joaquín spojrzał na nią sceptycznie. Miał już do czynienia z księgami, które potrafiły zmieniać życie, a szczególnie jego. Otóż jego życie było jednym wielkim teatrem, komedią aktorów, którzy kolejno wchodzili na scenę i z niej znikali, gdy nie byli już potrzebni inscenizatorowi. Dramatem tych, którzy postanowili go wykorzystać do własnych celów i zniewolić jego duszę. Horrorem tych, którzy zostali skazani na życie w ciemnościach. Sensacją tych, którzy chcieli się uwolnić. Nawet jeśli nie wierzył w żadne księgi, z jedną z nich miał do czynienia bardzo długo. I w sumie… To słowa w niej zawarte uratowały mu życie. 

– To taka twoja wyrocznia czy co? – spytał po chwili milczenia. 

– Sam zobacz. Przekartuj strony i zatrzymaj się w którymś momencie. 

Joaquín wziął do ręki wolumin o lekko zniszczonej okładce i wpatrywał się w niego przez chwilę, jakby spodziewał się, że zobaczy w nim coś specjalnego. Po chwili chwycił za grzbiet książki i otworzył ją, kartkując. Nieco pożółkłe strony przebiegały powoli w lewą stronę. W końcu zatrzymały się na cytacie niemal na samym końcu zbioru. Chłopak spojrzał na wpis odznaczający się ozdobnym pismem. Zastanawiające, że podobnych przyborów do pisania używała jego matka. Pióro miało zapewne ciemny tusz, pomieszany z czymś bordowym. 

– Przeczytaj – zachęciła go kobieta. – W ciszy, dla siebie. Możesz go później rozważać. Najlepiej będzie, jeśli po prostu go zapamiętasz i… wcielisz w życie. 

Joaquín poprawił okulary i spojrzał na kartkę, wczytując się w słowa. 

„Jest różnica pomiędzy ludźmi, którzy tylko cię pożądają, a tymi, którzy prawdziwie cię kochają. Ci pierwsi będą czekać na dobre czasy, wykorzystają twoje ciało, jednak uciekną, gdy ukażesz im swoją duszę. Ci drudzy zostaną przy tobie bez względu na to, jak bardzo mroczna jest twoja przeszłość. Ujaw im tajemnice, które skrywasz w swoim sercu. Oni wezmą twój ból i będą go przeżywać razem z tobą, by tobie było lżej. Staną się twoją podporą. Pamiętaj o nich, lgnij do nich, bo jesteś dla nim całym światem, chociaż jeszcze tego nie wiesz”. 

Chłopak długo wpatrywał się w ten cytat. Znał te słowa. Ktoś objawił mu tę prawdę niemal dwa lata temu, żegnając się z nim na zawsze. 

Twoja dusza jest prawdziwa. Jej nikt nigdy nie zabije. Ją zobacz najpierw. Zobacz siebie w kimś innym. Pozwól mu poznać swoją historię. Pamiętasz o zakładzie? Zadaj komuś to szczególne pytanie. Jeśli odpowie tak, to zostań z nim. Jeśli Cię zaakceptuje, to naprawdę Cię kocha. Bez względu na Twoją przeszłość. 

Miłość oznacza niesienie wspólnych problemów z kimś. Joaquin jej nie szukał, to ona znalazła jego. Gdy odpowiedział na jej wołanie, odebrano mu ją. Postanowił więc odrzucić uczucia, by nikt nie mógł już go skrzywdzić, zamienił je w nienawiść. 

To on był potworem, krzywdzącym tego, kogo kochał. 

Zamknął księgę, oddając ją w ręce Julie. Uśmiechnęła się do niego, chowając księgę do kartonu, który znajdował się przy ladzie. Chłopak podziękował jej za wszystko, po czym ubrał się i zabrał torbę, kierując się w stronę drzwi. 



















– Miło było cię poznać – powiedział. – Szczęśliwej podróży.
– Powodzenia, Joaquín – odparła Julie. – Obyś znalazł to, czego szukasz. 

*** 

Joaquín wrócił do kamienicy, kiedy na dworze panowała mgła. Sprawiała, że dzień stawał się o wiele krótszy. Wszedł na zaplecze, zostawił torbę i kurtkę na wieszaku, ruszył na górę do swojego pokoju. Podszedł do okna i otworzył je, siadając na parapecie. 

Wpatrywał się w przestrzeń przed sobą, zastanawiając się nad słowami, które utkwiły w jego pamięci. Jego słowa nie powinny wyrządzić nikomu krzywdy. Jedynie on mógł wyrządzić ją sobie, wracając do dnia, który odmienił jego postrzeganie świata na zawsze. Nadszedł czas, by wreszcie ukazać komuś swoją przybitą duszę.