Rozdział 29 (Joaquin & Kamil)


Zbliżał się koniec listopada. Liście szeleściły pod nogami przechodniów, zaś kałuże powoli wysychały. Po nieustannych deszczach słońce postanowiło pokazać się mieszkańcom i nieco osuszyć powstałe w przeciągu tygodni sadzawki. Społeczeństwo Auditum mogło zostawić parasole w domach i wyruszyć na miasto bez obawy o deszcz, przynajmniej w ten weekend. Mimo jesiennej chandry, wielu osobników podążało przed siebie z uśmiechami na twarzach.

Wśród nich znajdował się też Joaquín, zmierzający do Éclaircie. Chłopak narzucił na siebie robocze ubrania, ponieważ czekała go rozrywka w postaci remontowania jednego z pomieszczeń kawiarni. Dokładniej rzecz ujmując, chodziło o przygotowywanie lokalu do urodzin Maksa. Chłopak oczywiście nie miał o niczym pojęcia, wszyscy starali się utrzymać to w tajemnicy. 

Joaquín odwrócił się, zerkając na Kamila, który niósł kilka przydatnych rzeczy wziętych ze sklepu – stare plakaty służące do zakrycia podłóg, poza tym właścicielka prosiła o jakieś pojedyncze drobiazgi, które mogłyby stać się ozdobami lokum – miała jakąś ciekawą wizję.

Jednak te fakty nie były powodem, dla którego Joaquín przyglądał się Kamilowi. Chodziło o to, co zaszło między nimi jakiś czas temu. Miał ochotę chwycić się za głowę i zastanowić się, jak to możliwe, że jego modlitwy zostały wysłuchane. 

Kamil zerknął na niego pytająco, więc Joaquín natychmiast odwrócił głowę, nie chcąc, by kruczowłosy znowu o wszystkim wiedział, odczytując to z jego twarzy. 

Stanął przed drzwiami Éclaircie i zajrzał do środka przez szybę. Zdaje się, że ostatni klient właśnie szykował się do wyjścia. Właścicielka podała mu płaszcz, również wychodząc na zewnątrz. Gdy zobaczyła Kamila i Joaquina, przywitała się z nimi, przedstawiła się i zaprosiła ich do środka mówiąc, że Eliasz już czeka w sąsiedniej sali. Przeszli przez pomieszczenie, znajdując się za regałami. Były rozsunięte, odsłaniając przed nimi dalszą część lokum. Do tej pory Joaquín ich nie widział, ponieważ widok przesłaniały mu książki. Teraz jednak właścicielka mogła wreszcie rozszerzyć salę i dlatego potrzebowała pomocy przy malowaniu. W tej części pomieszczenia zmieści się kilka dodatkowych stolików i mebli, które czekały tylko na to, by je tu ustawić. Wpierw jednak należało zająć się remontem. 

Kamil wyciągnął plakaty z torby i zaczął planować, jak je rozkładać. Joaquín stanął przy Eliaszu, rozglądając się po ścianach. Chłopak obrócił się w jego stronę i uśmiechnął.

– I co, sami mamy się tym zająć? – spytał Joaquín, zerkając na niego z ukosa. 

– Nie będziemy sami. 

Mówiąc to, obrócił się w stronę drzwi, skąd nadszedł Oliver. 

Zaraz za nim pojawiła się dziewczyna, której Joaquín wcześniej nie widział. Zdaje się, że Eliasz już ją poznał, ponieważ kiedy przyszła, od razu się z nią przywitał. Poprawiła warkocz ciemnych włosów i uśmiechnęła się zawadiacko. 

– Cześć, jestem Eileen – oznajmiła, unosząc dłoń. W pewnym momencie zmrużyła oczy, wpatrując się w Kamila. – Hej! Kojarzę cię! Twój dziadek ma sklep muzyczny. Słyszałam na rynku, mówił komuś, że nieźle grasz na skrzypach. Powinniśmy kiedyś zrobić tutaj wieczorek muzyczny. Co ty na to, Tasha? 

– Uważam, że powinnaś najpierw spytać samego zainteresowanego. 

Kamil nic nie powiedział, co zresztą Joaquína nie zdziwiło – kruczowłosy nie lubił mówić o sobie przy ludziach. 

– Jeśli mamy zmieścić się w czasie, to powinnyśmy już zacząć – kontynuowała Tasha, zerkając na zegar wiszący naprzeciwko niej, ponad regałami. 

Wyszła z pomieszczenia, zostawiając piątkę pozostałych rekrutów w ciszy. Długi czas się nie odzywali, więc Eliasz postanowił coś powiedzieć. 

– Wiecie, że Maks wynajmuje Eileen mieszkanie? 

Dziewczyna spojrzała na niego z wyrzutem, jakby to była jakaś wielka tajemnica. Po chwili jednak zaśmiała się i przyznała mu rację. Miała kłopoty mieszkaniowe, ale propozycja Maksa je rozwiązała. Joaquín uznał, że to naprawdę dobry pomysł – może dzięki temu Maks będzie miał towarzystwo. W końcu musiał pogodzić się z tym, że Aggie nie ma zamiaru wracać. 

– Przedwczoraj gruntowano ściany, dziś to my zajmiemy się resztą – powiedziała nagle Tasha, wchodząc do pomieszczenia. Niosła ze sobą wałki i pędzle. 

Wszyscy skinęli głowami. Kobieta zgłośniła muzykę i wróciła do pomieszczenia, podwijając rękawy. Otworzyła puszki z farbą, tłumacząc innym, jaką ma wizję. Mieli do dyspozycji zróżnicowane kolory tęczy. Tasha zdecydowała, że każda ze ścian będzie miała inny kolor, by nieco ożywić tę część pomieszczenia grą pastelowych barw. 

Ekipa stąpała po starych plakatach, malując ściany raz za razem. Atmosfera wkrótce się rozluźniła, a to za sprawą muzyki, która rozbrzmiewała w sali. 


Joaquín nie spodziewał się, że Eliasz znów zgromadzi wszystkich w jednym miejscu. Połączeni wspólnym celem, połączyli siły. Zupełnie tak, jak kiedyś. Co prawda towarzystwo było nieco wybrakowane, ale uzupełniało się doskonale. Chłopak cieszył się, że dzięki temu mógł poznać nowych ludzi.

Zabawne. Kiedyś by tak nie myślał. Teraz towarzystwo ludzi zupełnie mu nie wadziło. Polubił ich, odkąd zrozumiał, że nie wszyscy chcą dla niego źle. 

Zerknął na Eliasza. Zdążył się przekonać o tym, że blondyn od zawsze miał dar zaglądania w duszę drugiego człowieka, nieważne – z darem czy bez. Dar tylko wzmacniał tę umiejętność. Po jego utracie, Eliasz był tak samo bystry. 

Joaquín przypomniał sobie, ile razy podążał za Eliaszem, po raz pierwszy widząc go w parku przy rampie. Wtedy nie wiedział jeszcze, że ten cholerny samarytanin doprowadzi go do kamienicy Danileckich, której on poszukiwał od tamtej pamiętnej wigilijnej nocy kilka lat wstecz... A ich pierwsze spotkanie w Sali Światła? Evans nie był wtedy dla niego zbyt przyjemny, ale... Przecież od zawsze myślał o społeczeństwie. Obchodziła go większość, dlatego chciał zapobiec jej zagładzie. Joaquín zrozumiał to dopiero teraz, widząc, jak Eliasz pracuje dla dobra ogółu. I cieszył się, że mogli się jakoś zaprzyjaźnić. 

Wiedział też, że Eliasz zna Kamila najdłużej z nich wszystkich. Joaquín chciałby wiedzieć, co działo się podczas jego nieobecności, poznać punkt widzenia Evansa, który z pewnością zdążył przejrzeć wszystkich dokoła siebie. 

Obrócił głowę i poczuł, że coś mokrego dotyka jego czoła. 

– Hej! – obruszył się. 

– Przepraszam! Trzymałam go w tej pozycji, bo myślałam nad pewnym wzorem, a ty akurat... – zaczęła Eileen, próbując się wytłumaczyć z tego, że Joaquín miał w tej chwili żółtą plamę na czole, bo napatoczył się na jej pędzel. 

– Skoro już zaczęłaś, powinnaś dokończyć – wtrącił nagle Kamil, podchodząc do chłopaka z tajemniczym uśmieszkiem na twarzy. 

– Co ty mi tu... – wybełkotał Joaquín, ale nie skończył, bo w tym samym momencie kruczowłosy uniósł pędzel, dokańczając na jego czole rysunek czegoś, co miało przypominać gwiazdę. 

Eileen zaczęła się śmiać, pokazując Joaquínowi jego odbicie w szybie otwartego w sali okna. 

– Sądzisz, że to jest zabawne? – rzucił chłopak, słysząc również śmiech Kamila. Chwycił za swój pędzel i machnął nim w jego stronę. 


Kruczowłosy ochronił się dłonią, uciekając przed kolejnymi kroplami farby lecącymi w jego stronę. 

– Chłopaki, bo cała robota pójdzie na marne! – oznajmił Eliasz, chcąc ich rozdzielić. 

– To wcale nie jest głupi pomysł! – wtrąciła nagle Tasha, pstrykając palcami. Zamoczyła pędzel w farbie i zamachnęła się, pochylając w stronę ściany.

Farba powoli spływała po niej, tworząc kolorową mozaikę. Kobieta uśmiechnęła się i skinęła głową, zerkając w stronę pozostałych. 

– Pobawmy się w Pollocka – powiedziała. 

Wszyscy spojrzeli po sobie, zastanawiając się nad tym. 

Joaquín jako pierwszy rzucił się do pędzli, machając nimi w stronę ściany. Tęczowa mozaika zaczęła się powiększać. 

Po chwili pozostali dołączyli do niego. 

Kilkadziesiąt minut później sala mieniła się blaskiem farby. Wnętrze sali jeszcze nigdy nie było tak abstrakcyjne. 

Tasha skinęła głową z zadowoleniem, ocierając czoło. 

– Joaquín, chyba masz w sobie duszę artysty – oznajmiła, obracając się w stronę chłopaka.

– Moja mama była malarką. Może to dziedziczne.

– Co na ten temat mówi nauka? – wtrąciła zaciekawiona Eileen. 

Oliver i Eliasz spojrzeli po sobie z uśmiechem. 

– To zależy.

Joaquín roześmiał się, słysząc to. 

– Kochani, chyba zasłużyliśmy na przerwę – oznajmiła Tasha, kładąc ręce na biodrach. – Kto ma ochotę na ciasto prosto z pieca? 

Wszyscy spojrzeli na nią, uśmiechając się do siebie. 

***

Kilkanaście minut później byli już gotowi do dalszej pracy. Eliasz i Oliver pomagali Tashy z meblami, zaś Eileen zajęła się przygotowywaniem ozdób. Joaquín zbierał z Kamilem wszystko to, co do tej pory było umazane resztkami farby. Wyrzucili śmieci i wrzucili pędzle do wody, by nie zaschły. 

Kiedy meble pojawiły się już na swoich miejscach – a były to kolejne regały na książki, które Tasha wyciągnęła z zaplecza – wszyscy zaczęli je układać. Później Kamil zajął się zawieszaniem kolorowych taśm, które przywiązał do regałów. Wkrótce na środku sali znalazł się większy niż dotychczas stół, przy którym ustawiono krzesła. Tasha przytargała wielobarwne balony wypełnione helem i przymocowała je do regałów, a Eileen zajęła się myciem podłogi. 

Po skończonej pracy wszyscy stanęli przed wejściem, przyglądając się efektowi. Pomieszczenie zmieniło się nie do poznania. Ściany mieniły się urozmaiconymi kolorami, meble lśniły nowością, zaś regały nareszcie nie stały puste. 

– Jesteśmy najlepszą ekipą, jaka chodziła po ziemiach Auditum – skomentowała Eileen, zakładając ręce na piersi. Tasha uśmiechnęła się do niej i skinęła głową. 

– Dobra robota – pochwaliła wszystkich. – Sala będzie odpoczywać do poniedziałku. Przygotuję wszystko do południa, a Eileen wyciągnie tutaj Maksa, gdy ten wróci z pracy.

– I pamiętajcie, ani słowa – wtrącił Eliasz, zakładając ręce na piersi. 

Wszyscy skinęli głowami, zgadzając się na ten warunek. 

*** 

Był wieczór, kiedy postanowili się pożegnać, stając pod drzwiami kawiarni. Joaquín ubierał kurtkę, wpatrując się w przestrzeń przed sobą, rozświetloną światłami latarni. 

– Hej, umm... – zaczął Eliasz. – Widzę, że ty i Kamil przestaliście udawać, że nic między wami nie ma i... Bardzo mnie to cieszy.

Chłopak spojrzał na niego z ukosa, jakby chciał spytać, skąd to wie. Evans uśmiechnął się, chowając ręce w kieszeniach spodni. 

– Jesteś jak otwarta księga – wyjaśnił blondyn, wpatrując się w świeczkę stojącą na parapecie. – Ale to dobrze. Człowiek, który ucieka od tego, kim jest, ucieka od samego życia. Cieszę się, że wreszcie to zrozumiałeś, Joaquín. Zresztą, nie tylko ty. 

Eliasz położył mu dłoń na ramieniu. 

– Wiesz, jak żyć w zgodzie ze sobą i ze światem? Po prostu bądź tym, kim jesteś i mów to, co czujesz. Ci, którzy mają z tym problem, nie są ważni, a ci, którzy są ważni... Nie mają z tym problemu – podsumował chłopak, uśmiechając się do niego.

Joaquín odwzajemnił ten gest. 

Wyszedł z kawiarni, stając przed Kamilem, który czekał na niego na placu.

* * *

Wrócili do kamienicy. Raf leżał przy schodach, a widząch ich wchodzących do pomieszczenia, zaczął radośnie podskakiwać. Okrążył korytarz, witając się z domownikami.

Kamil zajrzał do pokoju Brusa, by zobaczyć, że dziadek śpi, po czym cicho zamknął drzwi i poszedł zmyć z siebie resztki farby.

Joaquín zmieniał się albo... Wracał do tego, kim był naprawdę. Kruczowłosy zwrócił na to uwagę, ale dotychczas myślał, że ich szczera rozmowa wywołała takie zamieszanie. Wcześniej chłopak twierdził, że nienawidzi ludzi, a jakiekolwiek dobre uczucia, w tym miłość, już dla niego nie istnieją. Osoba skrzywdzona odrzuca innych nawet podświadomie, w głębi serca czując potrzebę posiadania kogoś przy sobie. Ta sprzeczna postawa ciała i duszy wprowadza zamęt w życie oberwanego od rzeczywistości człowieka. Da się jednak odwrócić ten proces zagłady. Trzeba tylko być cierpliwym.

Wyszedł z łazienki, wycierając włosy ręcznikiem. Wszedł do pokoju i przymknął drzwi. Usiadł na łóżku, założył słuchawki i zapalił lampkę nocną, sięgając po swój notes.

Zastanawiał się nad tym, co takiego Eli powiedział Joaquínowi, gdy ten wychodził z Éclaircie. Wiedział jednak, że cokolwiek to było, mógł mu całkowicie zaufać. Evans był osobą, dla której to, kim kto jest, nie miało żadnego znaczenia. Oceniał ludzi za słowa i czyny, nie za orientację, wyznanie czy światopogląd. Był tak otwarty na świat, że dogadanie się z kimkolwiek nie sprawiało mu żadnego problemu. W gruncie rzeczy stanowił społeczny ideał – potrafił wytłumaczyć swoje stanowisko w taki sposób, by nikogo nie urazić, a jednocześnie przekonać do zmiany niebezpiecznych przekonań. Był z niego świetny materiał na psychologa. Widział w ludziach prawdę, jaką próbowali ukryć przed światem. Nic nie było mu obce, potrafił przemówić człowiekowi do rozsądku. Sam kruczowłosy dobrze wiedział, że gdyby nie Eli, nigdy nie przyznałby się sam przed sobą, co czuje. Evans doskonale go rozumiał. Może dlatego byli najlepszymi przyjaciółmi. Kamil nie mógłby mieć lepszego doradcy niż Eli. 

Kamil w ciągu lat przekonał się, że akceptacja, tolerancja i szacunek do drugiego człowieka są tym, czemu brakuje wielu osobom w dzisiejszych czasach. Dlatego cieszył się, że otrzymał je od dziadka, który zawsze starał się go wspierać. Kiedy kilka lat temu Brus znalazł się w szpitalu, Kamil niemal stracił rozum, chcąc go stamtąd wyciągnąć. To było niczym pociągnięcie za spust, skutków nie dało się odwrócić. To wtedy zamienił się w Kameleona. Nawet jeśli wszystko miało związek z Naznaczonymi, kruczowłosego bardziej obchodziło to, by dziadek żyje, niż dobro Zaginionych. Brus był jedyną osobą, na której mu zależało i nikt nie mógł zająć jego miejsca. Mężczyzna przeszedł przez dwie operacje serca, by wrócić do siebie. Kamil pomyślał wtedy, że ma wielkie szczęście, iż nie został zupełnie sam. Wtedy cały świat przestałby się dla niego liczyć, a on równie dobrze mógłby zniknąć z powierzchni ziemi.

Teraz miał przy sobie dwie osoby, za które mógłby oddać wszystko. Znowu miał ochotę żyć. Ostatnimi czasy był bliski depresji, o czym Oliver nie omieszkał mu powiedzieć, kiedy Naznaczeni zakończyli sprawę Perduella. Acris miał jednak nadzieję, że wszystko wróci do normy, ponieważ wbrew wszystkiemu, kruczowłosy się zmieniał. Kamil też miał wrażenie, że to właśnie zaczęło się dziać.

Uniósł głowę, słysząc jak ktoś otwiera drzwi jego pokoju.

Joaquín wszedł do środka, omijając poukładane na podłodze stosy papierów. 

Kamil zdjął słuchawki z uszu. 

– Nie mogę zasnąć – wyjaśnił Joaquín, uśmiechając się. 

Spojrzał mu w oczy. Wpadało w nie nieco światła ulicznego, które tworzyło też cienie okien na podłodze. Znowu miały ten wyjątkowy kolor.

– Nie stój tak, chodź do mnie – powiedział Kamil, podając mu drugie słuchawki, które za pomocą rozgałęźnika podłączył do jednego odtwarzacza. 

Joaquín ściągnął okulary, odłożył je na półkę i usiadł obok chłopaka w siadzie skrzyżnym, wsłuchując się w dźwięki utworu Master of Tides


Kamil zamknął oczy. Właśnie w ten sposób marzenia stały się rzeczywistością – gdy zaczął je realizować. I wciąż miał nadzieję na kolejne, bo... czasem to, co wygląda jak zbieg okoliczności, jest wyrafinowanym planem.