Rozdział 33 (Kamil)


Chłopak był na siebie wściekły za to, że nie mógł wykonywać powszednich obowiązków tak, jak zawsze. Nienawidził chorować, bo wtedy czuł się absolutnie bezużyteczny. Dlatego zawsze robił wszystko, by być na nogach. Potrafił napchać się tabletkami czy proszkami tylko po to, by odciążyć Brusa. Nie chciał, by dziadek nad nim tkwił, nie znosił takich sytuacji. To on miał się zajmować ludźmi, a nie na odwrót. 

Tym razem jednak nie mógł od tego uciec. Od samego rana czuł się niewyraźnie, począwszy od zacięcia się przy goleniu, a skończywszy na krwotoku z nosa. Musiał się przepracować. Niewystarczająca ilość snu i nagła zmiana pogody, połączona z ogromnym stresem spowodowanym przez naglących go klientów, wreszcie zrobiła swoje.
Nie pamiętał już, kiedy ostatnio leżał pod taką ogromną ilością koców. Nie spodziewał się, że zimowe przeziębienie uderzy go z całą siłą. Najwyraźniej odbierało sobie poprzednie lata, w których Kamil jakoś zdążył je przechytrzyć. W końcu urodził się zimą, w styczniu, w czasie śnieżnobiałej zamieci. 

Wpatrywał się w sufit, na którym pojawiły się już jasne przebłyski rzucane przez latarnie miejskie i świąteczne światła. Chyba przespał większość dnia, nie mając pojęcia, co dzieje się wokół. Niczego nie słyszał i nie czuł, nawet teraz. Jego organizm odmówił mu posłuszeństwa. Nie chciał nawet kichać, bo wszystko zaczęło go boleć. Miał tylko nadzieję, że nie przeleży świąt w łóżku. Dziadek obiecał, że ciocia Maryś zorganizuje Wigilię i wszyscy trzej mieli się u niej pojawić. Najlepsi znajomi dziadka i część rodziny wreszcie poznałaby Joaquína. Kamil wciąż zastanawiał się, jak miałby go im przedstawić. W gruncie rzeczy wiedzieli, dlaczego Joaquín tu pracuje i mieszka, chociaż nie znali jego mrocznej historii. Powiernikiem tego sekretu był tylko on i po części Brus.

Kamil naprawdę nie mógł uwierzyć w to, że Joaquín zajął się jego obowiązkami po to, by on mógł leżeć w łóżku. Zastanawiał się, jak chłopak sobie z tym wszystkim poradził. Do tej pory mógł go obserwować przy pracy. Miał wrażenie, że w Joaquínie śpi potrzeba zadośćuczynienia i właśnie teraz ją realizuje. Jednak kruczowłosemu wcale nie chodziło o żadną zapłatę za to, co robił. To dziwne, co uczucia robią z człowiekiem. Przestaje liczyć, kto jest mu winny i co. Jakby to nie miało już żadnego znaczenia, nigdy nie miało. 

Chciał wstać i jednocześnie nie mógł, czując jak coś ciężkiego trzyma go w ciepłym łóżku. Nie mógł nawet głośno popsioczyć, bo ochrypnięty głos odebrał mu tę możliwość. To był chyba najgorszy stan, przez jaki ostatnio przechodził. 


Odwrócił głowę, słysząc jak ktoś uchyla drzwi. Joaquín kazał Rafowi zostać na korytarzu, sam zaś wszedł do środka, niosąc coś w dłoni. Z miski ulatniała się para, tworząc nad nią coś w rodzaju obłoku. Joaquín położył talerz na szafce nocnej razem z łyżką. 

– Proszę. To powinno ci pomóc. 

– A co to jest? 

– Zupa, nie widać? – prychnął Joaquín, chowając ręce do kieszeni bluzy. – Dziadek mówił, że masz jeść, póki jest gorąca. 

Kamil oparł się o ścianę i pociągnął nosem. To faktycznie miało jakiś zapach, mało tego, dość przyjemny zapach warzyw i dobrze dobranych przypraw. Wszystko potwierdziło się, gdy zaczął jeść. Musiał przyznać, że naprawdę poczuł się lepiej, nawet lekarstwa nie dawały takiego efektu. Oczywiście nadal pociągał nosem, ale drgawki ustąpiły. 

– I co? – dopytywał Joaquín, jakby sam tę zupę przygotował. 

– Dobra, jak zawsze – odparł Kamil, odkładając pusty talerz na szafkę. – Zająłeś się zamówieniami? 

Chłopak skinął głową, wpatrując się w pościel. Kruczowłosy zauważył w jego włosach fragmenty jakichś pociętych wstążek. Zdaje się, że tego dnia klienci dali mu popalić. Joaquín nareszcie utrzymywał jakieś kontakty międzyludzkie. 

– Dziadek miał rację, to naprawdę działa – oznajmił po chwili, zerkając na pusty talerz po zupie. – Masz tego więcej? 

– Mhm – odparł Joaquín, biorąc miskę w dłoń. 

Kamil czuł się naprawdę dziwnie, kiedy Joaquín się nim zajmował. Odczuwał zakłopotanie. Ale nie musiał się niczego wstydzić, przecież zajmujemy się tymi, na którym nam zależy. 

Zajmujemy się tymi, na których nam zależy. Przestudiował to zdanie jeszcze kilka razy, zanim doszedł do wniosku, że najwyraźniej nie tylko on tak myśli. 

Joaquín wrócił do pokoju z kolejną porcją zupy. Kamil musiał przyznać, że to było naprawdę rozbrajające – niedawny skrytobójca, który nie miał pojęcia, czym są ludzkie uczucia, nagle zaczął się troszczyć o tego, który należał do gatunku ludzi. Kruczowłosy nie posiadał się z radości, bo to oznaczało, że zmiany naprawdę są możliwe i zależą od tego, czy człowiek postanowi się im poddać. 

Kilka minut później talerz znowu stał pusty, a Kamil i Joaquín siedzieli w pokoju w zupełnej ciszy, wsłuchując się w dźwięki przejeżdżających ulicą samochodów. Na ulicy migotały kolorowe światła świątecznych wystaw, migoczący w ich poblasku śnieg prószył niewinnie, znowu zasypując miejskie chodniki. 

Ciszę tę przerwał Brus, który zapukał w drzwi, wchodząc po chwili do pokoju z zakupami w torbie. Zerknął na chłopców. 

– Jak się czujesz, Kamilu? Wyglądasz lepiej niż rano. 

– Tak, dziadku. Dziękuję za zupę, jak zwykle pomogła. Jesteś przednim kucharzem. 

– Och, nie dziękuj mi, tylko młodemu – podkreślił Brus, śmiejąc się. – Zrobił ją zupełnie sam. No, może z moją niewielką pomocą. Taką tyciuchną. 

Kamil rozdziawił usta, zerkając na Joaquína, który zacisnął swoje tak, jakby to miało się nigdy nie wydać. Chłopak wstał, podchodząc do okna. 

– Przywiozłem leki, gdybyś ich jeszcze potrzebował – zakończył Brus, chowając się za drzwiami. – Kuzyni przywiozą nam obiecane świąteczne drzewko. Pojadę je odebrać, a ty, Kamilu, ani mi się waż przemęczać. Ja i Joaquín sami je ubierzemy. We Wigilię jedziemy do ciotki i nie możesz nikogo zarazić. Rozumiemy się? 

– Też cię kocham, dziadku. 

Brus skinął głową z uśmiechem, zamykając za sobą drzwi. 

Kamil odwrócił głowę w stronę Joaquína, który wciąż usilnie wpatrywał się w okno, jakby miał tak zobaczyć jakiś cud. Kruczowłosy pokręcił głową z niedowierzaniem. 

– Naprawdę? Czemu się nie przyznałeś? 

– A po co, u licha? – żachnął się Joaquín, poprawiając okulary. – Dobre rzeczy się je, a nie przesłuchuje, kto je przygotował i dlaczego. 

Kamil zaśmiał się, widząc zawstydzenie na jego twarzy. Poprawił koc i oparł głowę o dłoń, wpatrując się w skonsternowanego chłopaka. 

– Pytam, bo dziadek od dziecka uczył mnie, że kucharzowi należy podziękować, Jojo – oznajmił kruczowłosy.

Po tym komentarzu Joaquín zaczerwienił się tak, jakby przed chwilą wrócił z dworu. 

– Będę ci naliczał odsetki, wielkoludzie. 

W jego okularach odbijały się światła miejskich latarni, a na jego ustach pojawił się łagodny uśmiech. Podszedł do łóżka, pochylając się nad chłopakiem. 

– Odpoczywaj, póki możesz. Więcej taki dobry nie będę. 

– Mam rozumieć, że będziesz jeszcze lepszy? – dopytywał się Kamil. 

Joaquín uderzył się otwartą dłonią w czoło, śmiejąc się. Po chwili jednak skinął głową, nie pozostawiając żadnych wątpliwości. 

– Dla ciebie mogę zrobić wyjątek – zakończył, wychodząc z pokoju. 

Kamil osunął się na poduszki, wpatrując się w powoli zamykane drzwi. Uśmiechnął się lekko, zakrywając się kocem.

Lekarstwa? Owszem. Najlepsze remedium miał w domu, w pokoju obok. Miał Joaquína.