Rozdział 30 (Maks)


Maks nie spodziewał się, że poranek tak go zaskoczy. Gdy się obudził, w jego pokoju już migotały złociste promienie słońca. To one sprawiły, że pomimo jesiennej aury miał ochotę wstać. Podniósł się z łóżka i otworzył okno. Przywitał go lekki powiew wiatru, muskając go lekko po twarzy. Wokół fruwały jeszcze ostatnie liście o ciepłych, przyjaznych kolorach, tworząc na chodnikach coś w rodzaju grup tancerzy, którzy chcieli się pochwalić najlepszą choreografią przed mieszkańcami. Wydawało się, że każda pojedyncza osoba w Auditum miała w sobie jakiś pierwiastek szczęścia, a przecież za chwilę zima zapuka do drzwi tej mieściny. 

Chłopak zerknął na zegarek. Miał kwadrans na wyjście, na szczęście nigdy więcej nie potrzebował. Ruszył do łazienki, by wziąć prysznic i się ogolić. Gdy sięgał po ręcznik, by wytrzeć twarz z wody i pozostałości pianki po goleniu, usłyszał dźwięk kluczy przekręcanych w zamku i czyjeś kroki na korytarzu. Wychylił się z łazienki. Eileen właśnie zakładała płaszcz, wciągając swoje buty, które zakrywały protezę przed wszystkimi. Maks już zdążył się do niej przyzwyczaić. Od ich spotkania minęło kilka tygodni, od tamtego czasu dziewczyna zaklimatyzowała się w tym mieszkaniu. 

Odkąd Aggie odeszła, z nikim nie rozmawiał, kiedy wieczorem wracał z wykładów lub z pracy; po prostu rzucał się na łóżko i zasypiał. Eileen stała się jego wybawieniem – osobą, która za wszelką cenę chciała go nieco wyciągnąć z jesiennej chandry. Maksowi podobało się to, jak bardzo pozytywną osobą jest. Ciekawiło go, dlaczego po przejściu przez tak traumatyczne wydarzenie, jakim jest utrata nogi, dziewczyna potrafi żyć tak, jak każdy inny człowiek. Jeszcze zabawniejszy był fakt, że lubiła dużo wiedzieć. Nie, nie była ciekawska. Nienawidziła plotek, o tym zdążył się już przekonać – obydwoje się z tym zgadzali. Jednak tutaj nie chodziło o wścibstwo, chodziło o prawdziwą wiedzę. Eileen zadawała mu wiele pytań dotyczących techniki czy elektroniki. Zdziwiło go to, że nie robiła tego tylko po to, by zabić czas lub spróbować się z nim jakoś porozumieć. Ona naprawdę chciała to wiedzieć. Zdobyte informacje potrafiła później wykorzystać w praktyce z niezłym skutkiem wyjściowym. Maks cieszył się, że może komuś opowiedzieć o swojej pasji i nie widzi w oczach swojego rozmówcy znudzenia czy fałszu. 

Było wiele rzeczy, za które ją podziwiał – nie bała się pracy, a mimo wszystko była niesamowicie wrażliwą osobą. Taką, która potrafi znaleźć chwilę nie tylko na to, by naprawić zepsuty kran, ale też taką, która wieczorami słucha muzyki klasycznej, by się wyciszyć. Maks ostatnio złapał się na tym, że często zatrzymywał się przy jej drzwiach by usłyszeć, co tak zachwyca Eileen. I kiedy przypominał sobie dzień, w którym ją poznał, musiał przyznać, że nie popełnił błędu, kiedy zaoferował jej wynajem tego pokoju. Nie był bałaganiarzem, jednak dom jeszcze nigdy tak czysto nie wyglądał. Wreszcie mógł się w nim odnaleźć, zupełnie tak, jak ona. To miło, gdy współlokatorzy tak się dogadują. 

– Hejka, Maks – powitała go Eileen, wyrywając z zamyślenia. 

Maks uśmiechnął się, widząc ją. 

– Wychodzisz do pracy? Dość wcześnie. Przecież otwieracie o dziesiątej. 

– Tak, ale szefowa postanowiła szybciej zacząć przygotowania do i… – zaczęła dziewczyna, po chwili się zacinając. Zaróżowiła się lekko. – Inwentury. 

– Inwentury? – spytał sceptycznie, rzucając ręcznik na wiklinowy kosz na pranie. – W kawiarni? Sprawdzacie, czy wszystkie filiżanki są na stanie? 

Uśmiechnęła się niezręcznie, poprawiając szalik. Widząc cienie pod jej oczyma, których nie zdążyła ukryć pod podkładem, Maks domyślił się, że ostatniej nocy nie spała. Zastanawiał się, co było tego powodem. 

– Ja tylko pomagam! – podkreśliła Eileen, otwierając drzwi. – Wrócę po ciebie… Znaczy do domu wrócę… po południu. Kurka wodna, spóźnię się. Trzymaj się ciepło, Maks! – zawołała na pożegnanie, niemal zbiegając po schodach. Chłopak wyjrzał za nią na klatkę, po czym zamknął drzwi, przekręcając zamek. 

Eileen zachowywała się jednak bardzo dziwnie, gdy go zobaczyła, co wzbudziło jego wątpliwości. A jeśli się przeziębiła? Zastanawiał się, czy tacy ludzie jak ona są bardziej narażeni na jakiekolwiek choroby. Eileen nie była osobą, która chciałaby chwalić się swoimi problemami. Lubiła radzić sobie ze wszystkim sama, jednak dobrze wiedziała, że nie zawsze może. A poza tym, po co jej taka sukienka podczas ogarniania spraw biznesowych? Może nie chciała się przyznać, że ktoś miał zamiar skontrolować działalność Éclaircie. Tak czy siak, to nie był jego interes, więc dał temu spokój.

Maks wszedł do pokoju i narzucił na siebie pierwszą lepszą koszulę, jaką znalazł. Pachniała świeżością, wyprano ją dość niedawno. Przypomniał sobie, że przecież Eileen zbiera większość ich rzeczy, by nie marnować prądu i wody. Nie znosiła nieproduktywnego życia. Nie sądził jednak, że postanowi te ubrania również wyprasować. Nagle poczuł się tak, jakby ją wykorzystywał. W rzeczywistości wcale jej niczego nie podrzucał, sama chciała to robić. Mimo wszystko… Bytowanie przy Aggie nauczyło go jednego – ludzie mogą nie mówić, że im coś przeszkadza, z wielu powodów. On znał tylko swój motyw. Był tak bardzo zaślepiony, że nie zauważał, jak powoli wychodzi z niego życie, wyciągane dłońmi osoby, dla której niewiele znaczył. Nie chciał dopuścić do podobnych sytuacji. Musiał powiedzieć o tym Eileen. Tym samym zdał sobie sprawę z tego, że chyba przestała mu być obojętna. Sprawa nabrała nieco innych kolorów, odkąd zaczęli dzielić mieszkanie. W sumie nie wiedział, czemu to przyszło mu do głowy. 

Wyszedł z domu, zmierzając w stronę budynku, którego jedno z pięter należało do panny Miles. Dzisiaj postanowił odpuścić sobie wykład, gdyż już dawno wywiązał się z programu znajdującego się w sylabusie i zdał egzamin szybciej niż pozostali uczniowie uniwersytetu. Dzięki temu mógł się poświęcić pracy. 

Kwadrans później znalazł się w biurze, witając na parkingu swoją szefową, która właśnie niosła coś w kartonie, chowając to w bagażniku służbowego auta. 

– Witaj, Maks. Muszę na chwilę wyjechać, twoja praca już czeka. 

– Oczywiście, panno Miles. Coś jeszcze? 

– Dzisiaj kończymy wcześniej. Szykuje się miły dzień – oznajmiła kobieta, uśmiechając się enigmatycznie. – Do zobaczenia później! 

Maks stał na parkingu, zerkając na samochód swojej chlebodawczyni, która właśnie wyjeżdżała z parkingu. Co się działo z tymi ludźmi? Zbliża się jakieś święto? 

Wzruszył ramionami, idąc w stronę schodów prowadzących do gabinetu. 

Przez pół dnia siedział przed ekranem laptopa, zajmując się tabelkami w programie kalkulacyjnym. Zbliżał się koniec miesiąca, musiał sporządzić raport dotyczący własnej pracy. Gdyby istniała rubryka „czynności wykonywane”, wpisałby tam „wszystko”, bo tym się właśnie zajmował. Roześmiał się, sięgając po kubek z kawą. Nie był geniuszem, ale o bycie takim często go proszono. Wolał się od tego odżegnywać. 

Zastanawiał się, co porabiała reszta. Czasem widział Eliasza na wydziale, kiedy chłopak szedł coś załatwić z dziekanem. Był starostą swojego roku i nie dziwota, że został wybrany do tej roli, doskonale się nadawał. 

Słyszał też od Eileen, że ostatnimi czasy Joaquín wyszedł do ludzi. Kiedy spytał dziewczyny, skąd go zna, odparła, że młody dostarczył im płyty ze sklepu Danileckich. Było to bardzo prawdopodobne.

Kiedyś Maks szczerze wątpił w to, by chłopak był zdolny do nawiązania kontaktu z ludźmi. A teraz? Joaquín miał swoją bratnią duszę, Kamila. Te słowa miały dla nich o wiele większe znaczenie niż dla pozostałych.

Maksa nie przerażał fakt, że Joaquín jest inny – wcale się tak nie zachowywał. W ogóle nie przypominał człowieka swojego pokroju. Łamał wszelkie stereotypy. Zresztą, Kamil również. Maks uznał, że ci goście tak czy siak byli jego kumplami po tym, przez co razem przeszli. Poza tym, Joaquín stanął kiedyś w obronie Maksa i chłopak był pewien, że tego nie zapomni. Jest mu coś dłużny. 

Z kolei Oliver... Ten gość był naprawdę w porządku. Maks nie mógł mu niczego zarzucić. Niezły perfekcjonista. W końcu mieszkał sam, nie mógł się zapuścić – nie ten psycholog, który niedługo stanie się doktorem. Acris wysoko mierzy. Wie, jak kulturalnie wyglądać, ale potrafi nieźle przyłożyć tym, którzy mu podskakują. Cóż, Oliver mierzył wysoko już wtedy, gdy na własną rękę zajął się sprawą Zimmermannów. Poradził sobie całkiem nieźle, czym wzbudził spore zainteresowanie wśród reszty ekipy. Maks doszedł do wniosku, że dla niego nie ma znaczenia, kto kim jest. Ludzie są ludźmi bez względu na to, co robią i myślą, co wyznają lub robią. 

Maks zamknął program po kilku godzinach, wyłączając sprzęt. Wcześniej chciał zabrać resztę papierów do domu, ale zrezygnował z tego pomysłu. Musiał nauczyć się oddzielać godziny pracy od czasu należnego mu odpoczynku. 

Zamknął pokój i skierował się w stronę drzwi. Wychodząc z budynku, zerknął jeszcze w stronę okna, by upewnić się, że wyłączył wszystkie światła. Robiło się coraz ciemniej i to dość prędko, odkąd przestawiono zegarki na czas zimowy. Dziś jednak nie musiał się o to martwić ze względu na słońce. Najprawdopodobniej było to pożegnanie z tymi cieplejszymi promieniami. Maks zapiął kurtkę pod samą szyję i ruszył w stronę domu. Chyba niczego nie zapomniał. 

Obserwował przechodniów pomykających po chodnikach, na których ostatnie liście stały się zupełnie brązowe. Były one przeganiane przez ludzi chodzącymi wokół z ogromnymi rurami wypluwającymi powietrze. Ostatnio zwykłe grabie stały się niemodne, mimo wszystko Maks mógł się założyć, że stary Danilecki nadal by ich używał. 

Stanął przed drzwiami, szukając kluczyków w kieszeniach swoich spodni. Odstawił torbę, zdając sobie sprawę z tego, że jedyny klucz jaki ma, to od swojego pokoju w biurze. Więc jednak o czymś zapomniał. Musiał zostawić je w pracy. 

Napisał wiadomość do Eileen. Jeśli dobrze pamiętał, już powinna wrócić, ale gdy dzwonił do domu, nikt mu nie otwierał. Musiała dłużej zostać chociaż mówiła, że wróci szybciej? 
Kilka sekund później dostał odpowiedź. Miał iść w stronę Éclaircie. Nie wiedział, po co, skoro był już niemal pod drzwiami mieszkania. Mimo wszystko Eileen nie udzieliła mu odpowiedzi na to pytanie, powtórzyła tylko to, co napisała wcześniej. 

Wzruszył ramionami i zawrócił, kierując się we wskazanym kierunku.
Kiedy zaszedł na miejsce, wydawało się, że w środku nikogo nie ma. Otworzył drzwi. Rozpiął kurtkę, szukając jakiejś znajomej twarzy. W końcu z kuchni wyszła Eileen. Dopiero teraz zobaczył, że na jej szyi cały czas lśni naszyjnik, który jej niedawno podarował. Dziewczyna miała na sobie skromną pomarańczową sukienkę, bez żadnych specjalnych wzorów, zupełnie tak, jakby wykonała ją sama. Dobrze komponowała się z jej butami i protezą, której nie dało się już tak dobrze ukryć. Eileen wyglądała naprawdę ślicznie. 

Zdał sobie sprawę, że zbyt długo się jej przygląda, kiedy dziewczyna stanęła w bezruchu i przechyliła głowę, machając do niego dłonią. 

– Miałem tylko zabrać klucze, ale… Co tu się stało? – zapytał, wieszając kurtkę przy drzwiach. – Znowu bezpieczniki poszły? 

– Można tak powiedzieć. Ostatnio mieliśmy remont. Rzucisz na to okiem? 

Maks zerknął na nią sceptycznie. 

– Wiesz… Nie jestem elektrykiem, nie wiem, co tu zaszło. Jeśli ktoś uszkodził przewody, to będzie spory problem i… 

– Spokojnie, z tym na pewno sobie poradzisz – uśmiechnęła się dziewczyna, łapiąc go za rękę. Jej dłonie były niezwykłe, pomimo wykonywania tylu prac pozostały subtelne, delikatne. Maks nic nie powiedział, dając się jej prowadzić pomiędzy stolikami. Wiedział, że klienci ukradkiem na nich zerkają. Nie wiedział tylko, po co. 

Eileen zatrzymała się przed pomieszczeniem, którego wcześniej nie było. Maks rzucił okiem na regały stojące obok i obrócił się w jej stronę. 

– No dobrze, o co tu naprawdę chodzi? 

– O ciebie, Maks – odparła, sięgając dłonią przed siebie. – Gotowe! 

W tym samym momencie niektóre z barwnych świateł rozbłysnęły za jego plecami jaśniej niż dotychczas. Usłyszał szuranie krzeseł, klienci wstali ze swoich miejsc, również rozglądając się dokoła. Kilka sekund później Maks usłyszał jakieś ciche skrobnięcie i zobaczył płomień przed swoimi oczyma. Ten płomień zbliżał się do niego coraz bardziej i bardziej. W pewnym momencie stał się fontanną iskier, która rozświetliła mrok panujący w pomieszczeniu. 

– NIESPODZIANKA‼! 

Ten radosny okrzyk wydobył się z ust wszystkich osób, które znał. Wokół światła pojawiły się twarze Joaquína, Kamila, Eliego i Olivera, razem z Tashą. Niosła ogromny tort w kształcie czegoś, co mogło przypominać mu tylko klawiaturę. Ciasto podzielono na kawałki, oznaczając je kolejnymi znakami QWERTY. 



Maks był w takim szoku, że nawet nie zauważył, kiedy wszyscy klienci Éclaircie zaczęli cieszyć się razem z nimi, klaszcząc radośnie. Świeczka powoli zaczęła się wypalać, więc inne światła rozjaśniły salę. 

– Pomyśl życzenie, Maks – powiedziała Tasha, uśmiechając się łagodnie. – One naprawdę się spełniają, musisz tylko uwierzyć. 

Maks nie miał pojęcia, co zrobić. Czy było coś, czego chciał? Nie znał swoich wymagań. A może… Po prostu miał już wszystko, co było mu potrzebne. Przynajmniej na razie. 

Chłopak zerknął na Eileen. Kiedy uśmiechnęła się do niego, odwzajemnił gest, po czym odwrócił głowę w stronę tortu i zdmuchnął świeczkę. 

Wszyscy unieśli kieliszki z szampanem w górę, wyśpiewując mu najlepsze życzenia, jakie kiedykolwiek mógł usłyszeć. Nie wiedział, że tyle osób pamiętało o nim nawet wtedy, gdy on sam o sobie zapominał. To było naprawdę niezwykłe uczucie, nawet jeśli dotychczas nie lubił być w centrum zainteresowania, chyba zacznie mu się to podobać. Każdy z przybyłych gości złożył podpis na ogromnej karcie z życzeniami, którą można by uznać za sporych rozmiarów obraz. Zdaje się, że wykonał ją Joaquín, ponieważ tylko on mógł odziedziczyć takie zdolności po matce. Zresztą, do tej pory na jego dłoniach było widać ślady po kolorowych przyborach i skrawki papieru na bluzie. 

Muzyka grała w najlepsze. Wszyscy bywalcy Éclaircie mogli zachwycić się tortem przygotowanym specjalnie na tę okazję oraz specjalnościami przyszykowanymi przez Tashę. Podczas gdy klienci usiedli w sali i w końcu zajęli sobą, Maks i pozostali znaleźli się w świeżo odmalowanym pomieszczeniu, na środku którego postawiono stół mogący pomieścić ich wszystkich. Eileen zaprowadziła chłopaka ma miejsce i wyciągnęła zza pleców coś, co przypomniało koronę wykonaną z pozłacanego papieru, po czym wsunęła mu ją na głowę. Jej włosy delikatnie musnęły go po szyi, a jej dotyk był przyjemnie kojący… Nagle zaczął zwracać na to uwagę. Ta świąteczna atmosfera musiała mieć na niego ciekawy wpływ. 

– Kolejny rok, co? Jeszcze moment i będzie z górki – oznajmiła Tasha. 

Maks zerknął na wszystkich. 

– Ja… Nie wiem, co powiedzieć. 

– Zwykłe dziękuję wystarczy – oznajmił Joaquín z uśmiechem. Maksa naprawdę zdziwiło, że w tonie jego głosu nie było już ironii ani złośliwego sarkazmu. Ten chłopak się zmieniał, i to na lepsze. Więc cuda naprawdę się zdarzają. 

– Naprawdę dziękuję – powiedział Maks po chwili milczenia, poprawiając koronę, która spadła mu na czoło. – Kompletnie o tym zapomniałem. 

– Nic dziwnego, skoro cały czas pracujesz – oznajmił Eliasz, siadając obok. – Ty też musisz mieć coś z życia, panie Kaiser. Co to za cesarz bez uczty? 

– Przynależność społeczna należy do głównych motywów potrzebnych człowiekowi, by jakoś przetrwał w świecie. Nawet, gdy jest się geniuszem – rzucił Oliver, zakładając ręce na piersi. 

– No dobrze, kochani. Nie będziemy przedłużać, pora wziąć się za świętowanie! – zawołała Tasha, stając pośrodku stołu. – Pomogę jubilatowi kroić tort, co? 

Maks przyglądał się towarzystwu, które nagle stało się dla niego bliższe, niż dotychczas. Wcześniej tego nie dostrzegał, ale czasem ludzie, którzy są genetycznie dalecy, w rzeczywistości stają się dla ciebie rodziną. Naprawdę nią byli, teraz mógł to wyczuć. I podejrzewał, że tak zostanie już na zawsze. Tacy przyjaciele wchodzą do twojego życia, jeśli cały świat już dawno z niego wyszedł. Wszyscy ci, który widział, byli dla niego tym lepszym światem. Światem, który rzucał jakieś światło na jego ciemne drogi, by mógł trafić do celu. 

Bez względu na to, jak wyglądała przeszłość tych ludzi, ona nie była już na pierwszym planie. Stanowiła tylko wskaźnik pomagający podejmować decyzje w przyszłości. Maks wiedział, że teraźniejszość jest dla niego o wiele ważniejsza, bo mógł ją spędzać z ludźmi, którzy wiele dla niego znaczyli. Mogli się od niego różnić absolutnie wszystkim – orientacją, wyborem życiowych dróg, wyznaniem. Nadal byli częścią jego świata. Świata, za który będzie dziękować do samego końca. 

Ta niezwykła urodzinowa impreza była jedną z najlepszych niespodzianek, jakich miał okazję doświadczyć. Wszyscy siedzieli do późna pogrążeni w rozmowie, a gdy za oknem zaczęło robić się ciemno, atmosfera stała się niezwykle nastrojowa. Pomieszczenie rozświetlały barwne lampiony, zaś muzyka sprawiała, że każdy zapomniał o reszcie świata chociaż przez chwilę. 

Lokal zamknięto dopiero o północy, gdy przyjaciele pomogli uprzątnąć pomieszczenie. Wszyscy rozstali się z uśmiechami na twarzach. 

***

Kiedy Maks przeglądał prezenty, znalazł to, co panna Miles chowała do bagażnika. Podarowała mu ekspres do kawy, taki sam, jaki miał w pracy. Nie sądził, że ona również zostanie w to wciągnięta. To dlatego mówiła o miłym dniu. Aż dziw, że nie pisnęła ani słowa. Zresztą, nawet Eileen to potrafiła, nawet jeśli na co dzień wiele mówi. Joaquín zajął się kartką, Kamil zorganizował muzykę, a Eliasz zorganizował mu nietypowy prezent – Maks już niedługo szykował się na skok ze spadochronu, o którym dotychczas tylko myślał. Tasha zadbała natomiast o menu i miejsce. Za remont wzięli się wszyscy jego przyjaciele. To doświadczenie musiało ich do siebie zbliżyć, dlatego dzisiejszego dnia wokół panowała tak niezwykła atmosfera. Maks w końcu dodał dwa do dwóch. Ostatnio wiele się wydarzyło, także w jego życiu. 

Jeszcze długo siedzieli z Eileen w kuchni razem z królikiem Liamem, śmiejąc się z tego, co się wydarzyło. Wciąż nie mógł uwierzyć to, że znalazł kogoś takiego jak ona. Dotychczas nie obchodziły go wymysły innych ludzi, jakiekolwiek sny czy wierzenia. Jednak zdał sobie sprawę z tego, że istnieje wiele światów, o których niekoniecznie mamy pojęcie. Te światy zderzają się ze sobą, pakując nas w nowe sytuacje. To dzięki nim stajemy się bogatsi o nowe doświadczenia. 

Maks zerknął na Liama, który skulił się w kącie swojej klatki, ukrywając pod sianem. 

– Na nas też już czas – oznajmiła Eileen, ziewając ukradkiem. – Mam nadzieję, że szefowa wybaczy ci jakieś jutrzejsze opóźnienia. 

– Jest bardzo wyrozumiała, nie musisz się o mnie martwić. 

– Wiem, że nie muszę, Maks. Świetnie sobie radzisz – powiedziała, biorąc klatkę z królikiem do swojego pokoju. – Dobranoc. 

– Dobranoc – odparł, chociaż w gruncie rzeczy wcale nie chciał kończyć tej rozmowy. Nie miał jednak zamiaru męczyć Eileen, naprawdę wiele jej zawdzięczał. 

Nawet nie zauważył, kiedy wcześniejszą dziurę i pustkę po Aggie zaczęło zapełniać zupełnie nowe uczucie, z którego zdał sobie sprawę dużo później.