Rozdział 23 (Joaquín)


Chłopak stał na środku swojego pokoju. Potarł twarz, zerkając za okno. Zapadł zmrok, wszystkie miejskie latarnie oświetlały już ciemną ulicę. Był wieczór, a on wciąż nie mógł uwierzyć w to, co właśnie zrobił. Wyjawił Kamilowi swoją przeszłość, najbrudniejszą część swojej ciemnej duszy – po prostu wyciągnął ją na zewnątrz i rzucił nią prosto w twarz chłopaka. Czuł się tak, jakby wywlekł z wnętrza cały brud, jaki niegdyś w nim spoczywał. Ciężar, jaki w sobie nosił, nagle stał się lżejszy. 

Czy długo stał w takim bezruchu? Ile czasu minęło od momentu, w którym Kamil wyszedł z jego pokoju, nic nie mówiąc? Joaquín nie miał pojęcia, że reakcja chłopaka będzie… wielką niewiadomą. Nie potrafił niczego dostrzec w oczach kruczowłosego. Gdyby chociaż zobaczył w nich pogardę albo wstręt, widziałby, z kim ma do czynienia. Tymczasem Kamil zachowywał się tak, jakby jego dusza gdzieś się wyniosła, jakby on sam… Umarł?

Joaquín położył się na łóżku, nie mając pojęcia, co zrobić. Postąpił słusznie, tak? Przez długi czas się wstrzymywał i nagle wyrzucił z siebie całą prawdę. Mimo wszystko nie czuł się spełniony. Czuł się gorzej, niż dotychczas. Nawet nie wiedział, co Kamil sobie o nim pomyślał. Co to było? Spodziewana odraza? 

Miał jednak wrażenie, że się mylił. Nie ujrzał obrzydzenia. Umiał je doskonale rozpoznawać, przecież widział je w oczach tylu osób, kiedy uciekał przed nimi. Był wyrzutkiem. Wszyscy patrzyli na niego ze wstrętem, nie chcieli mieć z nim nic do czynienia. Już nie był taki czysty jak dotychczas, na pewno nosił w sobie jakąś śmiertelną chorobę, jego krew została przecież zatruta. Tym go straszono, by nikomu nic nie mówił. Długo nie miał odwagi sprawdzić, czy to prawda. Nie było już żadnego przełamywania barier, skoro zostały zerwane już dawno temu. Kłamał, mówiąc, że ból był mu obojętny. On po prostu dobrze ukrywał to, że go odczuwa. Próbował się przyzwyczaić, ale demon nie pozwalał mu zapomnieć. Cały czas przypominał o swoim istnieniu. 

Joaquín dopiero teraz zrozumiał, że nie był wolny, uciekając z tamtego szpitala po morderstwie. Był przywiązany łańcuchami przeszłości do konkretnego miejsca i człowieka. Sam się uwięził, zrobił to z pomocą nienawiści i kłamstw, w które uwierzył. Przecież ktoś taki jak on nie miał szans na miłość. Był jak zużyta szmata, takie się tylko wyrzuca, jak towar z odzysku. Czuł się tak przez cały ten czas. 

Do momentu, gdy ktoś po raz pierwszy się uśmiechnął, ponieważ go zobaczył. Kamil nie uśmiechał się od dzieciństwa. I nagle coś w nim pękło na widok kogoś takiego, jak on? 

Zależy ci na moim nędznym życiu? 

Dla mnie... Jest większym darem niż myślisz. 

Joaquín wstał, opierając dłonie o materac. Czy naprawdę uważał, że to wszystko, co spotykało go do tej pory, było zasłużone? Skoro wygrał ze swoim przeznaczeniem, to nie musiał za nic dziękować i o nic prosić. Przecież i tak to wszystko dostawał. 

Nikt już nie wymagał od niego, by się poświęcał. Robił to, co mu się podoba, miał dach nad głową i pożerał zapasy z czyjejś lodówki. Spał w tym pokoju, który oficjalnie uznał za swój. Bo przecież mu się należało. 

– Gówno mi się należało – powiedział na głos, podchodząc do okna. 

Za kogo on się uważał? Za Wybrańca? Tylko dlatego, że żaden człowiek nie mógł sobie wyobrazić jego bólu? Przez to musiał działać sam, bo przecież… nikt go nigdy nie rozumiał.
Pozwolić się zrozumieć? Czy zrobił dla kogokolwiek wyjątek? Czy zachował się tak, jak zawsze – odrzucał innych, by nie dać im szansy na odrzucenie siebie? Naprawdę chciał, by ktoś cierpiał w ten sposób? Nie miał pojęcia, czy kogokolwiek to dotknęło. Więc dlaczego poczuł ból, gdy Kamil po prostu wyszedł bez słowa? 

Joaquín pomyślał w tej chwili, że nie rozumiał siebie. Jak więc inni mogli go zrozumieć? Jak mogli go pokochać, skoro sam siebie nienawidził? A Kamil? Czy on też go teraz nienawidził za jego przeszłość? Mógłby od razu powiedzieć, że tak… 

Ale Joaquín nie mógł mówić za niego. Musiał to usłyszeć. 

Wyszedł z pokoju, rozglądając się po korytarzu. Kiedy zszedł na dół, wciąż widział nieruszoną kurtkę chłopaka, buty także były na swoim miejscu. Więc nadal tutaj był. Joaquín odwrócił głowę, słysząc jakieś skomlenie. To Raf czatował pod drzwiami Kamila, leżąc w skulonej pozycji. Joaquín na chwilę wstrzymał oddech. Po chwili wypuścił go, chcąc się opanować. Ruszył w stronę drzwi, wymijając czworonoga. Zapukał cicho. Drzwi same się uchyliły. 


Kamil siedział na podłodze w siadzie skrzyżnym w jakiejś dziwnej zadumie. Wokół niego leżały rozrzucone jakieś kartki, jakby próbował coś napisać. Joaquín zauważył, że służyły one do zapisywania nut, a połowa z nich była jakimiś zniekształconymi słowami. To wszystko oświetlała niska poświata lampki stojącej na biurku.

Kiedy kruczowłosy odwrócił głowę, Joaquín zauważył, że miał przeszklone oczy. Dlaczego? Przecież ta historia nie miała na niego żadnego wpływu, a zachowywał się tak, jakby był jej częścią. Joaquín nie miał pojęcia, co o tym myśleć. Nie wiedział, jak rozpocząć rozmowę, zabrakło mu języka w gębie. Wpatrywał się w Kamila, stojąc w drzwiach. Oczekiwał jakiejś odpowiedzi, wskazówki, cokolwiek. Głosu, który powiedziałby mu, co ma robić. Jedyne, co słyszał, to uporczywe bicie swojego serca i ciężki oddech. Musiał myśleć za siebie. Odczuwać cokolwiek związanego z tą chwilą. 

– Kami… – zaczął, przerywając grobową ciszę. 

Chłopak uniósł głowę, zerkając na niego niepewnie. Joaquín zamknął za sobą drzwi i podszedł bliżej, stając naprzeciwko niego. Teraz spoglądał na niego z góry. 

To nie mogła być pogarda. Ludzie nie płaczą, kiedy czują pogardę. Ludzie płaczą, gdy coś ich boli. Płaczą, bo są nieszczęśliwi z jakiegoś powodu. Więc z jakiego powodu to nieszczęście dotknęło Kamila? 

– Ja po prostu nie potrafię znieść myśli, że ktoś mógł ci to zrobić. Że ktoś cię wykorzystał. Sprawił ci ból, którego do tej pory nie możesz zapomnieć. Kiedy o tym myślę… Ja nie mogę o tym nie myśleć… – wydukał nagle Kamil łamiącym się głosem. – Nawet nie wiesz… Nie wiesz, jak bardzo chciałbym wziąć ten ból i przeżyć go za ciebie, żebyś się z nim nie męczył zupełnie sam. I wkurzam się, bo wiem, że nie mogę. Chciałbym, ale mi na to nie pozwalasz.

Joaquín wpatrywał się w Kamila, próbując poskładać jego wypowiedź w spójną całość. Dlaczego on chciał się z nim zamienić miejscami? Naprawdę był gotów przeżyć coś takiego, by mu pomóc? 

– Czemu chcesz to zrobić? 

Kruczowłosy spojrzał na niego i uśmiechnął się niemal przez łzy. 

– Ech… Naprawdę tego nie rozumiesz, prawda? W sumie… ja też nie. Podobno nie możesz pokochać kogoś, jeśli sam siebie nienawidzisz, ale… U mnie to nie działa. Nie jestem chyba normalnym człowiekiem – powiedział z nutą goryczy w głosie. – Zależy mi na kimś, kto nienawidzi wszystkich wokół, nawet mnie. 

Joaquín wzdrygnął się, słysząc to. Samotność naprawdę zabijała go przez lata. 

– Ja cię nie nienawidzę... Ja cię kocham – szepnął. – Jeśli jeszcze potrafię po tym, co zrobiłem. 

Kamil wpatrywał się w niego, nic nie mówiąc. Joaquin domyślał się jednak, że to wyznanie go zaskoczyło, być może jeszcze bardziej, niż poprzednie. 

Odetchnął, czując, że musi kontynuować tę historię. 

– Wiesz... Kiedyś Dex założył się ze mną o to, że jeśli się zakocham, mam sobie ułożyć życie i przestać się opierać. I przegrałem. Po jego śmierci długo nie mogłem się pozbierać. Sądziłem, że już nigdy nikogo nie pokocham. Nienawiść była osłoną, dzięki której nikt, kogo kochałem, nie umierał, ponieważ trzymałem go na dystans. Tak twierdził Strach, a ja dałem się mu omamić. Ale w końcu poznałem ciebie i... Przegrałem po raz drugi. 

Osunął się na ziemię tuż obok Kamila. 


– Powiedziałeś kiedyś, że jestem inny i miałeś rację – kontynuował Joaquin. – Zamieszkałem tutaj, wiedząc o swoich uczuciach do ciebie. Wpłynąłem na ciebie. Mój demon cię niszczył, wszczepił w ciebie moje emocje. Obarczył cię klątwą melancholii. To wszystko moja wina. Więc... Czemu mi współczujesz, zamiast wyrzucić mnie stąd? Jestem kłamcą, egoistą i... 

Urwał, gdy Kamil wyciągnął dłonie, objął jego twarz i spojrzał mu w oczy. 

– Nie jesteś – powiedział cicho kruczowłosy. – Nie możesz być wiecznie samotny. Nie jesteś demonem, tylko prawdziwym człowiekiem z krwi i kości. Już nie zamaskujesz prawdy kłamstwem. Nie tylko ty obserwowałeś ludzi, Joaquin. Sądzisz, że szukałbym cię, gdyby mi na tobie nie zależało? Już raz cię straciłem, kiedy demon zabrał cię do Otchłani. Winiłem się za to bez przerwy, bo mimo wszystko nienawiść Stracha nie była w stanie zniewolić twoich prawdziwych myśli. Wiedziałem więcej, niż ci się wydaje, odkąd tylko cię poznałem. Długo czekałem, aż przestaniesz udawać i męczyć się z tym, co czujesz, bo wtedy byłoby ci lżej. 

– Wiedziałeś... Przez cały czas? 

– Domyślałem się, ale chciałem to usłyszeć w realu, nie w twoich myślach. 

Wokół nich panował półmrok, jednak Joaquín mógł dostrzec, jak Kamil uśmiecha się do niego. Znał ten wzrok, znał ten uśmiech. Wróciły do niego wspomnienia sprzed kilku lat. Miał straszny mętlik w głowie, a jeszcze większy zamęt w ciele, gdy kruczowłosy w końcu przytulił go do siebie. 

– Ej... Co... – wydukał Joaquin, bo tylko to przyszło mu do głowy. Przez nadmiar emocji niemal stracił czucie w ciele, bo nie potrafił nawet wymówić niczego sensownego. 

Dlaczego dawano mu nadzieję tylko po to, by jego świat znów miał rozlecieć się niczym przeklęte lustro, które stało się narzędziem zbrodni? 

– Dobra, ale... – mruknął w końcu Joaquin, niezręcznie przerywając ciszę. – Jak ja mam to niby rozumieć? 

Wiedział, że Kamil się teraz uśmiecha, chociaż nie widział jego twarzy, bo wciąż byli do siebie przytuleni. 

– A jak myślisz? 

– Myślę, że teraz wszystko będzie dobrze. 

Milczał, wyczekując jakiejś głębszej refleksji na ten temat. 

– Też tak myślę – odparł w końcu Kamil. 

Joaquin prychnął z uśmiechem. Nagle poczuł się tak, jakby ktoś wstrzyknął mu w żyły lek na uspokojenie i mógł wreszcie normalnie zasnąć. 

Jeśli odpowie tak, to zostań z nim. Jeśli Cię zaakceptuje, to naprawdę Cię kocha. Bez względu na Twoją przeszłość. 

Kamil nie musiał mówić już nic więcej. Joaquin niczego więcej nie oczekiwał.


Czuł się jak chodząca samotność do czasu, gdy ktoś pokazał mu, że nawet pomimo bólu, jakiego kiedyś doświadczył, teraz jest w stanie wrócić ze świata umarłych do żywych. 

Człowieka nie można ocalić. Można go tylko kochać. 

Coś zaczęło się zmieniać, nie był już wewnętrznie martwy. Teraz się nie podda, bo wreszcie odnalazł dawno utracony sens istnienia.