Rozdział 25 (Maks)


Chłopak zamknął klapę laptopa, niemrawo się w nią wpatrując. Musiał w końcu zapomnieć o ostatnich wydarzeniach. Nie wiedział tylko, jak się do tego zabrać. Zastanawiał się, czy matka Aggie faktycznie postanowiła zostawić jego ojca. Nie podejrzewał, żeby mężczyzna do niego zadzwonił albo poinformował go o tym w jakikolwiek sposób. Był zbyt dumny, ponieważ kiedy Maks mówił mu o tym, że coś mu nie pasuje, ten zwyczajnie go nie posłuchał. Jednak teraz również Maks czuł się jak ostatni kretyn, ponieważ postąpił podobnie jak ojciec – też pozwolił na to, by go wykorzystano, bo miał szczerą nadzieję, że będzie inaczej, że Aggie będzie inna niż matka i zmieni się dzięki niemu. Jak mógł być tak głupi i oczekiwać, że w ogóle będzie w stanie zrobić coś, czego większość ludzi nie potrafiła? Nawet Eli, do którego przecież Aggie próbowała przemówić, nie dał się na to nabrać. Maks miał wrażenie, że do tego dochodził jeszcze inny powód, że Eliasz mógłby się znacząco różnić wymaganiami co do tego, z kim mógłby być, ale Maks nie chciał o tym myśleć na poważnie, póki nie miał dowodów. Jednego był pewien – jemu spodobała się dziewczyna. 

Może właśnie dlatego nie stawiał oporów, by Aggie mogła tak po prostu odejść. Skoro chciała podejmować własne decyzje, nikt jej tego nie zabraniał. Nawet jeśli Maks szczerze wątpił w to, że nie urobiła jej matka, to jednak nie mógł z tym nic zrobić. Przez cały czas chciał ją bronić, ciekawe przed czym. Czy ona kiedykolwiek była zagrożona? Kiedy? Gdy sama wciskała się pomiędzy innych facetów, by się czegoś dowiedzieć? Czy może wtedy, gdy bawiła się nimi, popisując się swoimi kobiecymi atutami? Maks pokręcił głową, wyrzucając z niej wszystkie ordynarne stwierdzenia, jakie przyszły mu na myśl. On też był facetem i dał się ogłupić. Mało tego, dał się okraść w ten sam sposób. Szlag go trafiał, kiedy o tym myślał. Był tak wściekły, że nie mógł nawet normalnie myśleć. 
Wyszedł na korytarz i ubrał się do wyjścia. Zabrał bilecik od panny Miles, po czym zamknął drzwi i wyszedł z domu. Musiał coś ze sobą zrobić. Jeśli dłużej siedziałby w tym domu, w końcu by oszalał. 

Wymijał ludzi spacerujących po mieście. Chociaż robiło się późno, nadal widział wiele osób, które zmierzały w stronę restauracji czy kawiarń. Być może ta mgła spowodowała, że dzień stawał się krótszy. Faktycznie, wieczór zbliżał się wielkimi krokami. Jednak miasto było oświetlone dzięki latarniom i kolorowym neonowym szyldom, więc nie musiał się martwić, że nie zobaczy miejsca, do którego właśnie zmierzał.

Zatrzymał się przed ogromną szybą, na której ktoś wypisał jakieś sentencje. Maks ich nie rozpoznawał, chociaż miał do czynienia z wieloma książkami w swoim życiu. Być może to był pomysł nowych właścicieli miejscowej kawiarni, która z jakichś niewiadomych mu powodów nazywała się teraz Éclaircie

Chłopak ściągnął czapkę i wszedł do pomieszczenia, które niemal natychmiast olśniło go swoim wyglądem. Nie było zbyt wielkie, ale sprawiało takie wrażenie. Wokół znajdowały się kolorowe girlandy, które rozświetlały lokum. Wprowadzały dość ciekawą atmosferę, podobnie jak i grająca tu muzyka. Poza tym, wszędzie wokół znajdowały się jakieś ozdoby wywieszone na sporych regałach z książkami i czasopismami. Na parapecie rozstawiono filiżanki i dzbanuszki, zaś w oknie od środka wywieszono sporych rozmiarów serce złożone z kolorowych żyłek, jakich używano w kwiaciarniach. Maks zwrócił też uwagę na okrągłe stoliki i dobrane do nich nietradycyjne krzesła z ciekawymi zdobieniami, które również przypominały mu serca, prawdopodobnie z powodu sposobu, w jaki zagięto metalowe łuki. 

Chłopak ściągnął kurtkę i zawiesił ją w wyznaczonym do tego miejscu tuż za drzwiami. Gdy podszedł bliżej lady, zauważył że na półkach tuż za nim znajdowały się małe kaktusy, zupełnie jak w siedzibie firmy panny Miles. Maks nie miał pojęcia, co było takiego fascynującego w tych roślinach. Chyba to, że nie trzeba było ich tak często podlewać. 

Wziął do ręki broszurę leżącą na blacie. W menu napisali, że czołowym przysmakiem Éclaircie jest doskonała atmosfera. Dobra reklama, może dzięki niej przyciągali tutaj klientów – a tych było sporo nawet dziś, bo niektóre stoliki miały swoją rezerwację. Mimo wszystko Maks wolałby sięgnąć po ciasto marchewkowe i, o dziwo, znalazł takie w karcie dań. 

Podszedł do lady. Zza kuchennej zasłony wyjrzała wysoka, szczupła kobieta w ogromnych okularach. Długie ciemne włosy splotła w kok, miała na głowie tak zwany artstyczny nieład i było jej z nim bardzo do twarzy.

Znał ją. Wcześniej była pracownicą herbaciarni, którą odwiedzał Eliasz, ale i większość mieszkańców Auditum. 

– Witam, jestem Tasha. Miło mi cię tu gościć – powiedziała, uśmiechając się do niego. Maks zauważył, że wręcz kipiała szczęściem. Zastawiał się, jak to możliwe. 

– Przyszedłem to zrealizować – oznajmił, wyciągając z kieszeni bilecik od panny Miles. Tasha wzięła go do ręki i przyjrzała się mu uważnie, po czym skinęła głową i wyciągnęła z kieszeni notesik, zapisując w nim kilka informacji. 

– Potrzebuję jeszcze twojego imienia, żebym wiedziała, kto dostarczył mi kupon. 

Maks uznał, że to dość nietypowe, ale przystał na ten pomysł. Widocznie właściciele nie chcieli, by dzielił ich od klientów jakiś niepotrzebny dystans. 

– Wskażę ci stolik, dobrze? – zagaiła Tasha, prowadząc go na podest znajdujący się przy oknie. Było stąd widać całe miasto. Maks usiadł w fotelu, a kobieta spisała jego zamówienie.

Gdy zniknęła za drzwiami kuchni, chłopak odwrócił głowę, wpatrując się w jesienny krajobraz miasta. Kiedyś włamywałby się do systemów, by buszować w jakichś bazach danych i straszyć korporacje. Teraz nie byłby w stanie zrezygnować z pracy u panny Miles. Bardzo podobało mu się tamto miejsce. Poza tym, jakiekolwiek nielegalne handlowanie informacjami mogłoby wprowadzić zamęt w jego życie. Miał normalną pracę, uczył się, nie miał na co narzekać. 

Mimo wszystko nie czuł, że jest szczęśliwy w jakikolwiek sposób. Czegoś mu brakowało, tylko nie potrafił tego czegoś znaleźć. Raczej nie zacznie wierzyć, że wizyta tutaj w jakikolwiek to zmieni. Nie wierzył w takie rzeczy. Nawet wycieczka na zamek Perduella nie sprawiła, że zaczął patrzeć na świat oczyma osoby wierzącej w jakieś cuda. To dziwne, ale cały czas miał wrażenie, że to był zwykły sen, iluzja stworzona przez ludzi. Zresztą, już dawno się zakończyła. Nie było powodu, by do niej wracać. 

Usłyszał jakiś stukot. Zauważył, że na blacie jego stolika pojawił się talerz z kawałkiem ciasta marchewkowego i aromatyczna kawa. Pod kubkiem znalazł kartkę z napisem, który wprawił go w osłupienie – Uśmiechnij się, Maks. Podniósł głowę, szukając kogoś, kto mógł to tutaj zostawić. Czyżby tak się zamyślił, że nikogo nie dostrzegł i nie usłyszał? Wytężył wzrok, rozglądając się po pomieszczeniu. 

W pewnym momencie poczuł czyjeś włosy na swojej szyi i odwrócił się. Zobaczył przed sobą twarz uśmiechniętej dziewczyny z warkoczem i wplecioną w niemal rubinowe włosy spinką z pomarańczowym kwiatem. 


– No hej, Maksiu – powiedziała, witając się z nim uśmiechem. – Pierwszy raz tutaj? 

Skinął głową. Bardzo go onieśmieliła, nie miał pojęcia, czemu. Obróciłby się natychmiast, gdyby nie to, że zauważył w jej stroju coś znajomego. 

– Skąd to masz? – spytał, wskazując na błyszczącego kwiatka ukrytego w bransoletce. Była złożona z wielu innych kolorowych koralików i pierdółek, ale ten najbardziej się wyróżniał. 

– Co, to? Znalazłam na mieście pod jakimś blokiem. 

– Przecież to był fragment naszyjnika, którego niedawno zgubiłem! 

– Nosisz babską biżuterię? 

– C-co? Nie! – żachnął się Maks. – To miał być prezent… Dla kogoś. 

– Wyluzuj, żartowałam – zaśmiała się dziewczyna, klepiąc go po ramieniu. Potem ściągnęła bransoletkę i wypięła z niej kwiatek, podając go chłopakowi. 

– Babka mi mówiła, że znalezione nie kradzione, ale proszę – powiedziała z uśmiechem, zamykając kwiatek w jego dłoni. – Mam wisiorek w kieszonce innych spodni, więc będziesz musiał po niego przyjść kiedy indziej. 

Maks wpatrywał się w nią z niedowierzaniem. W jej piwnych oczach nie widział niczego złego, była zupełnie bezkonfliktowa. Zwyczajnie mu to oddała, nie pytając nawet, czy ta rzecz faktycznie do niego należy. 

– Em… Może to nie moja sprawa, jednak jesteś jakiś przybity – kontynuowała, zabierając tacę ze stołu. – Melancholia nie pozwala żyć, zrób coś z tym. 

– Eileen! Następne zamówienia są gotowe! – zawołała Tasha, wyłaniając się zza kuchennej zasłonki. 

– Przepraszam, już idę! – odpowiedziała dziewczyna. – Spadam do pracy, klienci sami się nie obsłużą, co nie? A, i Maks! – dodała, obracając się w jego stronę. – Uśmiechnij się! 

Maks wpatrywał się w nią, kiedy szła w stronę kuchni. Miał wrażenie, że chodzi w dość dziwny sposób za sprawą swojej prawej nogi, jakby lekko kulała. 

Spojrzał na kwiatek, który Eileen wsadziła mu w dłoń. Mimo swojej ceny stracił dla niego jakąkolwiek wartość. W sumie… Mogłaby go nosić dalej, przecież jej pasował. Ale gdyby go teraz oddał, zrobiłby z siebie kretyna. Powiedziała, że nadal ma fragment naszyjnika, srebrny wisiorek, prawda? Kiedy natknie się na nią kolejny raz, może jej go dać. W końcu go znalazła, a jemu nie był już potrzebny. 

Dokończył ciasto i kawę, po czym podszedł do wieszaka, ściągając swoją kurtkę. Pieniądze zostawił na ladzie. 

– Dziękujemy za wizytę – powiedziała Tasha. – Mam nadzieję, że jeszcze tutaj wpadniesz.

– W sumie to ja też – odparł, zakładając czapkę. Pomachał właścicielce, po czym wyszedł na zewnątrz, zamykając za sobą drzwi. 

Uśmiechnij się, Maks

To były słowa, które sprawiły, że chciał spytać, skąd Eileen bierze radość towarzyszącą jej przez cały czas. Musiał tutaj wrócić i zadać jej to pytanie osobiście.