Rozdział 34 (Maks)


Siedziba firmy panny Miles jaśniała niczym gwiazda, bowiem szefowa postanowiła ustroić wszystko na święta. Nawet kaktusy były obwieszone kolorowymi światełkami. Przy wejściu stała piękna choinka ze srebrnymi kokardami i białymi lampkami, pod nią zaś ustawiono atrapy prezentów w barwnych pakunkach. W siedzibie rozbrzmiewała okolicznościowa muzyka, a największym powodzeniem cieszył się jak dokąd utwór Chrisa Rei Driving Home for Christmas. Nie bez powodu. Wszyscy pracownicy zasuwali jak na saniach, by skończyć pracę nieco wcześniej i wyskoczyć na miasto w poszukiwaniu prezentów, zanim wszystko zniknie z wystaw. 

Maks siedział przy biurku z filiżanką gorącej kawy, wstukując w klawiaturę ostatnie słowa, jakie miał zawrzeć w tym zleceniu. Raz po raz zerkał na zegarek, chcąc się wyrobić jak najwcześniej. W gruncie rzeczy nie miał pojęcia, po co. Nigdzie się nie wybierał. Zastanawiał się, co będzie robić w święta. Ojciec nie dawał znaku życia, pewnie znowu wybrał się za granicę. Chłopak pokręcił głową z dezaprobatą. Nie tylko on wcale się nie odzywał. Maks nie miał jednak zamiaru do tego wracać, nie chciał roztrząsać starych spraw.

Słysząc pukanie, zerknął zza ekranu monitora. Panna Miles stanęła w drzwiach, spoglądając na niego zza okularów. Czapka Mikołaja pasowałaby do jej eleganckiej czerwonej sukienki. 



– Już kończę, panno Miles – powiedział chłopak, ściągając nogi z biurka. 

– Spokojnie, Maks. Przyszłam zapytać o coś innego. Niedługo planuję spotkanie w okolicznej restauracji, moja rodzina i wielu naszych współpracowników też tam będzie. Nie chciałbyś może iść z nami na wspólną uroczystość wigilijną? 

Maks uśmiechnął się lekko. Nie chciał psuć tej atmosfery. To nie tak, że czuł się tam niepotrzebny. Po prostu nie wyobrażał sobie spędzać świąt w towarzystwie, które doskonale bawiło się we wspólnym gronie. 

– Bardzo dziękuję za zaproszenie, ale… Już coś zaplanowałem – odparł, chociaż wiedział, że to nieprawda. 

– Naprawdę? Och. No cóż, w takim razie zwijaj się, niedługo zamykamy biuro – odparła kobieta z uśmiechem. – I nie kryj się już, wiem, że trzymasz nogi na biurku. 

Zaśmiał się, spoglądając na nią. Oczywiście, że to wiedziała, miała oczy i uszy szeroko otwarte. Usiadł tak, jak należy, i wrócił do pisania. Panna Miles skinęła głową i przymknęła drzwi. 


Wszyscy opuścili biuro niemal w tym samym momencie. Pożegnali się w holu i ruszyli każdy w swoją stronę, podążając po wydeptanej w śniegu ścieżce. 

Maks szedł przez miasto, wpatrując się w migające światła ozdabiające kamienny most. Auditum wyglądało naprawdę pięknie. Szczególnie podobali mu się ludzie niosący w dłoniach świąteczne pakunki. Dzięki nim białe ulice zamieniały się w kolorowe szlaki. Wydawało się, że mieszkańcy wcale nie złoszczą się na to, że śnieg pokrywał dosłownie wszystko, co spotkał na swojej drodze. Barwne płaszcze i kurtki znikały za drzwiami, chowając się przed zimnem, a mimo wszystko atmosfera była naprawdę ciepła. Maks musiał wpaść do Éclaircie i złożyć Tashy życzenia. Wciąż był pod wrażeniem tego, jakie urodziny mu wyprawiono. Początkowo nie mógł uwierzyć, że to wszystko działo się w rzeczywistości. Ale nie śnił, a nawet jeśli, to był najlepszy sen, jakiego kiedykolwiek doświadczył. 

Lokal jak zwykle zachwycał gości. Kolorowe girlandy zostały wzbogacone o migoczące śnieżynki, zaś w menu znalazło się ciasto piernikowe i grzaniec, a także gorące kakao z piankami – wszystko to schodziło jak świeże bułeczki. Mimo późnej pory, kawiarnia wciąż była przepełniona. Maks przecisnął się pomiędzy stolikami, widząc Tashę rozmawiającą z klientami. Poza tym, dojrzał w tłumie Eileen, która jak zwykle nie miała problemów z natłokiem pracy. Uśmiechnął się, widząc ją w tej samej sukience, którą miała na sobie w dzień jego urodzin. Jej ruchy także się zmieniły. Były pewniejsze. Bardzo podobało mu się to, jak się porusza. Jej praca to nie było zwykłe wykonywanie obowiązków. To był taniec – pomiędzy stolikami, w rytm muzyki. W lokalu rozbrzmiewał właśnie utwór The Christmas Song  Owl City, doskonale tu pasował. Eileen często nuciła tę piosenkę. Miała naprawdę czarujący głos, który uspokoiłby największą śnieżną zamieć. Maks słyszał czasem, jak dziewczyna śpiewa w pokoju, zadurzył się w tym głosie, ale się do tego nie przyznawał. Zapewne zabrzmiałby jak idiota. 

Z zamyślenia wyrwała go Tasha, podchodząc do niego z uśmiechem. 

– Witaj, Maks. Masz ochotę na gorącą czekoladę i kawałek piernika? – zapytała, poprawiając kokardę swojego białego fartucha. 

Chłopak skinął głową. Oczywiście, że nie mógł odmówić. Atmosfera w kawiarni sprawiała, że nie mógłby tego odpuścić. 

Siedział przy ladzie, wpatrując się w okno. Tuż za szybą prószył śnieg, on zaś siedział w cieple, rozkoszując się deserem. Wokół roznosił się zapach suszonych pomarańczy i goździków, w których Eileen zrobiła ciekawe świąteczne ozdoby. Naprawdę miała do tego rękę. Jeśli chodzi o warsztat malarski, mogłaby się mierzyć z Joaquínem. 

Maks odwrócił głowę, słysząc swoje imię wśród dźwięków muzyki. Eileen podeszła do niego i uśmiechnęła się lekko. 

– Niedługo kończę. Chcesz na mnie zaczekać? Pójdziemy razem. 

– Jasne, czemu nie. Potrzebujesz jeszcze jakiejś pomocy? 

– Właściwie to… – odezwała się dziewczyna, splatając palce swoich dłoni. – Miałam cię poprosić, byś pomógł mi z prezentami dla rodziny. Muszę iść na pocztę, sporo tego jest. 

Maks zerknął na nią z ukosa. Jej rodzina również była spora, Eileen miała starszą o kilka lat siostrę Esther, która niedawno wyszła za mąż i już miała dwoje dzieci, oraz młodszego brata Ethana, który dopiero co poszedł do szkoły. 

– Nie będziesz tego nosić sama – odparł, dopijając czekoladę. 

Uśmiechnęła się, a rumieńce pokryły jej policzki. Ślicznie wtedy wyglądała, jednak Maks nie odważył się jej tego wyjawić. Słowa utknęły mu w gardle, gdy spojrzała na niego z błyskiem w piwnych oczach. Odwzajemnił uśmiech, siedząc w milczeniu. 

Niech to szlag. Musi się nauczyć rozmawiać z Eileen tak, jak należy. 

Poczekał, aż wszyscy goście opuszczą lokal. 

– Wesołych świąt, Eileen. Mam nadzieję, że spełnią się twoje marzenia – powiedziała Tasha, przytulając ją lekko. – Twoje też, Maks. Bardzo dziękuję za wszelką pomoc. 

Uśmiechnął się i skinął głową. Cóż więcej mógłby powiedzieć? Była naprawdę wspaniałą kobietą. Pożegnał się, po czym pomógł Eileen zabrać kilka pakunków i oboje wyszli z lokalu, przemierzając chodniki posypane skrzącym śniegiem. 

Przemierzali miasto w ciszy, ukrywając twarze za szalikami. Płatki śniegu tańcowały wokół nich. Eileen raz po raz łapała je na rękawiczkę, zachwycając się tym, że każdy z nich wyglądał inaczej. Potrafiło ją zadziwić niemal wszystko i naprawdę dostrzegała to, czego nie widzieli inni ludzie. Małe rzeczy były dla niej piękne, więc estetykę większych potrafiła docenić jeszcze bardziej. Jej spokój wniósł nieco słońca w pesymistyczny świat Maksa. Niewiarygodne, jak wiele potrafiła zmienić osoba, którą spotkało się przez przypadek. 

Na poczcie kolejki sięgały drzwi wyjściowych, jednak Eileen miała wyjątkowe szczęście – większość osób postanowiła ją przepuścić, tak po prostu. Dziewczyna uśmiechnęła się wesoło, wręczając pani w okienku kartę nadania paczek i świątecznych kartek. 

– Kurier zaraz podjedzie pod budynek – oznajmiła kasjerka, oklejając wszystkie podarki pocztowymi oznaczeniami. – Wesołych świąt. 

Niedługo po tym wysoki mężczyzna wyskoczył z auta, odbierając od nich paczki. Pożegnał się i ruszył na pocztę, skąd miał wziąć resztę pakunków. Maks zastanawiał się, czemu wszyscy robili to na ostatnią chwilę. Mieszkańcy Auditum musieli być specjalnie zapracowani. Wiedział, że dotyczyło to również Eileen. Dziewczyna jednak lubiła wyzwania, a mimo wszystko postępowała sensownie. 

– Dobrze, paczki dla rodziny już w drodze. Co jeszcze… – zaczęła, sprawdzając notki zrobione na kartce ukrytej wcześniej w kieszeni płaszcza. – Następny punkt programu: sklep Danileckich. 

Maks zerknął na nią ze zdziwieniem. 

– Cała nasza rodzina uwielbia kolędować – wyjaśniła Eileen. – Ethanowi bardzo podoba się tamburyn i chcę mu zrobić niespodziankę. 

Chłopak skinął głową, przystając na tę propozycję. 

Dzisiaj sklep był już zamknięty, ale Eileen umówiła się z dziadkiem Danileckim, że odbierze tamburyn, wchodząc do kamienicy. Maks również był tutaj po raz pierwszy. Widział wszędzie oznaki tego, że Raf nie szczędził sobie podróży po zaśnieżonych chodnikach. Zdziwił się jeszcze bardziej, widząc Joaquína z mopem w dłoni, który - nieświadomy, że jest obserwowany - wyśpiewywał swoje ulubione piosenki. Kiedy zauważył Maksa i Eileen, ściągnął słuchawki z uszu. Przetarł okulary i założył je na nos.


– Wpadłam po prezent dla Ethana – oznajmiła Eileen z uśmiechem. – Widzę, że praca wre! A gdzie jest Kamil? 

– Śpi – odparł Joaquín, zawieszając słuchawki na szyi. 

– Rety, co się mu stało? – zmartwiła się dziewczyna, przykładając dłoń do ust. 

– Przepracował się i padł, jak decha. Zaraz przyniosę tę paczkę, zaczekajcie tutaj. 

Maks zerknął na chłopaka, gdy ten ruszył w stronę zaplecza. Kamil zachorował, a Joaquín zajmował się całym domem? Cud. Po prostu CUD. Kaiser nigdy nie podejrzewałby, że były renegat będzie w stanie tak się poświęcić. Nie chodziło tylko o to, że zbliżało się Boże Narodzenie. Joaquín zaczął okazywać innym ludzkie uczucia, zaczął naprawdę żyć. Było to widać we wszystkim, co robił – robił to dla kogoś, nie dla siebie. 

Miłość faktycznie zmienia wszystkich ludzi na lepsze, nieważne, kim są. 

Chłopak wrócił, niosąc w dłoniach własnoręcznie owinięty w świąteczny papier tamburyn, którego radosny dźwięk rozniósł się po korytarzu. Wręczył go Eileen. 

– Wesołych świąt, Joaquín – powiedziała dziewczyna, chowając pakunek do torby. –Wybieracie się gdzieś w Wigilię? 

– Tak, ciocia Mary organizuje kolację wigilijną dla rodziny. 

– Mam nadzieję, że Kamil wyzdrowieje do tego czasu. Przekaż panu Danileckiemu najlepsze życzenia i ucałuj Kamila ode mnie. 

Joaquín spojrzał na nią lekko zmieszanym wzrokiem. Maks nie mógł już stwierdzić, czy miał zwidy, czy chłopak naprawdę aż tak się zaczerwienił i by to ukryć, odwrócił się, znowu chwytając za mopa.

Eileen wyszła pierwsza, zaś Maks zerknął jeszcze na Joaquína. 

– A jednak wróciłeś do świata znienawidzonych wcześniej ludzi.  

Joaquín spojrzał na niego. Uśmiechnął się, i to był najszczerszy uśmiech skierowany w stronę drugiej osoby, jaki Maks widział na twarzy tego chłopaka. 

– W końcu też jestem człowiekiem, nie? – odparł, salutując. – A prawdziwi ludzie mają uczucia. Trzymaj się, Maks. Wesołych świąt. 

– Nawzajem. I... zaopiekuj się Kamilem, okay? 

Chłopak skinął głową i odmachał mu, po czym założył słuchawki na uszy, kontynuując mycie podłogi. Maks zamknął za sobą drzwi i ruszył za Eileen, która czekała na niego pod schodami. 

*

Wrócili do domu. Dziewczyna zabrała się za pakowanie swoich rzeczy. Mieli po nią przyjechać starsza siostra z mężem i dziećmi. Cała rodzina zbierała się w gospodarstwie rodziców Eileen, by razem spędzić święta. Maks musiał przyznać, że nieco jej tego zazdrościł. Nie chciał jednak psuć świątecznego nastroju rodziny Fintan. Zastanawiał się tylko, dokąd pójdzie w te święta. Może wreszcie się wyśpi. 

Siedział w pokoju, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi mieszkania. Wyszedł na korytarz, by otworzyć drzwi. Zobaczył w nich kobietę o krótkich ciemnych włosach. To musiała być starsza siostra Eileen. Uśmiechnęła się do niego, podając mu dłoń. 

– Siemka, ty pewnie jesteś Maks – oznajmiła, wchodząc do mieszkania. – Siostrzyczka mi o tobie gadała, faktycznie jesteś niezłe ciacho. 

Eileen wypadła z pokoju, naciągając na siebie sweter. Jej warkocz lekko się zelektryzował.

– Esther! – zawołała, czerwieniąc się. 

Maks nie wiedział, co odpowiedzieć na tę zaczepkę. Z drugiej strony, naprawdę ucieszył się na te słowa, bo to oznaczało, że Eileen jednak o nim mówi. 

– No co, mała? Prawdę mówię. Spakowana jesteś? Hugh czeka w naszym gracie razem z dzieciakami. Prezenty są u kuriera? 

– Tak, załatwiłam, co trzeba. Pomożesz mi z rzeczami? 

– Dawaj, co tam masz – odparła Esther, zawijając rękawy. Eileen podała jej klatkę z Liamem, sama zaś zabrała się za walizkę. Maks narzucił na siebie kurtkę i buty, zanim dziewczyna zamknęła drzwi od pokoju. 

– Ja to poniosę – powiedział, pokazując na walizkę. Eileen uśmiechnęła się do niego, ostatecznie niosąc bagaż razem z nim. Zeszli po schodach do rodzinnego auta Esther i jej męża, w którym już siedziała dwójka chłopców w fotelikach, tocząc bitwę z pomocą świątecznych lizaków. Samochód był na tyle duży, że pomieściłby dwie takie rodziny. 

Wkrótce walizki Eileen znalazły się w ogromnym bagażniku. Esther ostentacyjnie otrzepała dłonie, zamykając klapę. Cała trójka stała przez chwilę w milczeniu. Po chwili dorosła siostra postanowiła rozegrać sprawę po swojemu. 


– Powiedz, Maks, masz jakieś plany na święta? – zagaiła, kładąc mu dłoń na ramieniu. – Tak się składa, że mamy w naszym domostwie jeszcze jedno miejsce. 

Chłopak spojrzał na nią ze zdziwieniem. Eileen ukryła twarz w dłoniach, jakby miała się czego wstydzić. W tym wypadku nie mogła wygrać ze starszą siostrą. 

– Ja… Niczego nie planowałem, ale naprawdę nie mogę… 

– Och, daj spokój! Jak to leciało? – oznajmiła Esther, po czym chrząknęła lekko, zmieniając słowa piosenki Owl City. – She doesn’t have anyone at home to talk to… And you don’t have anything to do… So you’ll spend your Christmas with us. Co ty na to? – dopytywała kobieta, wciąż nucąc znajomy wers. 

Maks stał przez chwilę w bezruchu, nie wiedząc, co odpowiedzieć na tę propozycję. Esther była naprawdę miła, jej mąż również ją popierał. 

– Rodzice się zgodzą, lubią przyjmować gości. Poza tym, chcieli poznać człowieka, który pomógł ich córce znaleźć mieszkanie. Jedź z nami, chłopie. Odpoczniesz trochę od tej elektroniki. Spodoba ci się u nas, szczególnie w Sylwestra. Eileen, powiedz mu! 

Eileen nic nie powiedziała, tylko uśmiechnęła się niezręcznie i skinęła głową. Maks był niemalże stuprocentowo pewien, że w tym cichym geście kryła się wielka prośba, by się zgodził. 

Nie miał co robić w święta. I zawsze zastanawiał się, jak wyglądało rodzinne kolędowanie rodziny Fintan. Jak to mówiła panna Miles, w święta nikt nie powinien być sam. 

– Dobrze. Wezmę tylko potrzebne rzeczy – oznajmił po chwili ciszy. Esther klasnęła w dłonie i powiedziała, że poczekają na niego w samochodzie. Chłopak skinął głową i ruszył w stronę mieszkania. 

Jeszcze nigdy nie podjął takiej decyzji. Pomyślał jednak, że kiedyś musi być ten pierwszy raz. W gruncie rzeczy bardzo chciał poznać zwyczaje rodziny Fintan. 

Niebawem wsiadł do samochodu, zostawiając puste mieszkanie za sobą. 

Nie wiedział jeszcze, że po tej wizycie jego życie już nigdy nie będzie takie samo.