Rozdział 47 (Joaquin & Kamil)
Joaquín stał przy oknie, widząc jak Kamil pakuje do bagażnika samochodu walizkę dziadka, który właśnie wybierał się do sanatorium. Brus powoli zakładał kurtkę i szalik, sprawdzając czy zabrał wszystkie potrzebne dokumenty. Kamil jak zwykle nie dawał mu spokoju, więc Brus musiał się upewnić kilka razy, że na pewno ma papiery za pazuchą. Joaquín wstał razem z nimi kilka godzin temu, chociaż na dworze było jeszcze ciemno i większość miasta spała, a przynajmniej sprawiała takie wrażenie.
Brus założył czapkę i pożegnał się z Rafem, głaszcząc go za uchem. Pies chyba wiedział, co się szykuje, ponieważ nie odstępował go na krok. Mało brakowało, a wskoczyłby do walizki. Był naprawdę przyzwyczajony do swojego pana. Joaquín zastanawiał się czasem, do kogo bardziej – Brusa czy Kamila. Wydawało się bowiem, że to dziadek Danilecki spędza z czworonogiem więcej czasu.
Mężczyzna stanął przed drzwiami, a Joaquín wyszedł z kuchni, by mu pomachać.
– Nie spalcie domu, chcę mieć do czego wracać – zaśmiał się Brus, żegnając się z chłopakiem.
– Spokojnie, piwnica ocaleje – odparł Joaquín, śmiejąc się razem z nim. Obaj mieli absurdalne poczucie humoru, to też był jeden z powodów, dlaczego tak dobrze się dogadywali.
Chłopak narzucił na siebie kurtkę i wyszedł za mężczyzną. Nie mógł z nimi jechać, a dzisiaj miała przyjść kolejna dostawa instrumentów. Poza tym, musiał zrobić coś jeszcze, o tym im jednak nie wspominał.
– Aha, Joaquín – powiedział jeszcze Brus, zanim skierował się w stronę drzwi od strony pasażera. Odwrócił się, jakby chciał mieć pewność, że Kamil nie będzie tego słyszał. Gdy zobaczył kruczowłosego ustawiającego tylne i boczne lusterka, pochylił się nad Joaquínem.
– Powodzenia z pracą i nauką. Cieszę się, że mi o tym powiedziałeś. I nie bój się, proszę. Nic się nie stanie. Poradzimy sobie.
Joaquín skinął głową. W głębi duszy wiedział, że Brus ma niesamowitą zdolność dostrzegania w ludziach tego, co leży im na sercu. Bez względu na to, jak Kamil zareaguje na jego wiadomość, i tak mu ją przekaże.
– Dziadku, chcesz spóźnić się na pociąg? – spytał nagle chłopak, otwierając drzwi od strony pasażera.
– Już idę, wielkoludzie – odparł Brus, po czym znowu odwrócił się do Joaquína. – Trzymaj się, młody.
Chłopak skinął głową, obserwując mężczyznę, gdy ten wsiadał do auta. Kilka minut później samochód zniknął za horyzontem, zaś Joaquín wrócił do domu, by przygotować się do pracy. Gdy poszedł się ogolić, przyjrzał się sobie w lustrze. Okazało się, że chociaż nie lubi tłumów i ma jedynie kilku bliskich przyjaciół, to jednak przebywanie z wartościowymi ludźmi dodawało mu energii.
Potarł mokrą twarz ręcznikiem i odwiesił go, po czym narzucił na siebie bluzę i założył okulary. Nakarmił Rafa i wyszedł na zaplecze, gdzie czekały na niego paczki do rozpakowania. Powyciągał wszystko z kartonów i poustawiał na półkach. Dzisiaj sklep był wyjątkowo zamknięty właśnie z powodu dostawy i wyjazdu Danileckiego, więc Joaquín nie musiał się przejmować, że ktoś go tu zaskoczy. Ze spokojem zajął się instrumentami, a potem wyszedł z domu, kierując się w stronę redakcji Życia Auditum.
Wszedł do niskiego budynku i skierował się na piętro. Minął szklane drzwi i zapukał do pokoju redaktor naczelnej. Kobieta miała swoje lata, jednak mimo przyprószonych siwizną ciemnych kręconych włosów i grubych okularów na nosie, nadal była pełna życia. Chłopak jeszcze raz zerknął na tabliczkę z imieniem stojącą przy kubku na przybory do pisania. Pani Brigid Whelan mogłaby być jego babcią.
Gdy redaktor zobaczyła go w drzwiach, zaprosiła go do środka, każąc mu usiąść przy biurku. Joaquín rozpiął kurtkę i zajął miejsce w fotelu, wyciągając z torby swój notes.
– Cieszę się, że zdecydowałeś się przyjść. Rozumiem, że oferta tej pracy cię zainteresowała? – zagaiła kobieta, kładąc przed sobą pracę Joaquína.
Chłopak skinął głową. Nie pojawiłby się tutaj, gdyby było inaczej.
Zaproponowano mu prowadzenie działu kulturalnego. Jego esej spodobał się, nawet jeśli zajął drugie miejsce. Pani Whelan stwierdziła, że potrzebuje w redakcji kogoś, kto non stop będzie się doskonalił i zdobywał doświadczenie, zaś Joaquín postanowił odpowiedzieć na to ogłoszenie jako pierwszy. Nie była to praca, w której stałby się dziennikarzem – nie musiał biegać za celebrytami albo przepychać się w tłumie, by sfotografować wydarzenia kulturalne. Co tydzień miał do napisania jakiś tekst na podany lub wybrany temat, by mieszkańcy – jak mówiła pani Whelan – mogli rozwijać się kulturalnie. Podobno redaktor dostała wiele wiadomości od czytelników, którzy nie mogli uwierzyć w to, że tekst Zimmermanna czyta się z taką łatwością, nawet jeśli napisał go ktoś tak młody. Podobno jakaś osoba w redakcji zdecydowała, że wywiesi sobie cytaty z eseju nad łóżkiem, co było dla Joaquína absurdalne, jednak cieszył się, że go doceniono.
Jedynym warunkiem, jaki chłopak musiał spełnić, było dokształcenie się. Mógł to robić w domu, do czego zresztą był przyzwyczajony. Jako że (oprócz obowiązkowych: angielskiego i matematyki) wybrał sobie przedmioty humanistyczne: historię, filozofię, sztukę oraz język hiszpański, miał tylko kontaktować z wyznaczonymi nauczycielami, by co jakiś czas pisać test sprawdzający. Chciał zdać obowiązkowy egzamin państwowy w przyspieszonym tempie, (pani Whelan zgodziła się opłacić jego naukę), więc postanowił poświęcić na to każdą wolną chwilę*.
Jedynym warunkiem, jaki chłopak musiał spełnić, było dokształcenie się. Mógł to robić w domu, do czego zresztą był przyzwyczajony. Jako że (oprócz obowiązkowych: angielskiego i matematyki) wybrał sobie przedmioty humanistyczne: historię, filozofię, sztukę oraz język hiszpański, miał tylko kontaktować z wyznaczonymi nauczycielami, by co jakiś czas pisać test sprawdzający. Chciał zdać obowiązkowy egzamin państwowy w przyspieszonym tempie, (pani Whelan zgodziła się opłacić jego naukę), więc postanowił poświęcić na to każdą wolną chwilę*.
– Chcę, byś poznał, jak pracuje się w redakcji i w międzyczasie się uczył – powiedziała Whelan, podając Joaquínowi dokumenty. – Pod twoją pieczą znajdują się felietony oraz ilustracje. Zobaczymy, jeśli będziesz rozwijał się dalej, to kiedyś napiszesz coś więcej? Nasz poprzedni rysownik zrezygnował z tej pracy po napisaniu swojej własnej powieści, mam nadzieję, że ty nie znikniesz tak szybko.
– Nie wydaje mi się, żebym kiedykolwiek napisał powieść, którą ludzie chcieliby przeczytać – zaśmiał się Joaquín, biorąc do ręki pióro.
– Nigdy nie mów nigdy, chłopcze. Czasem książka jest tak fantastyczna, że nieproszona wychodzi z szuflady, zaskakując samego autora – odparła pani Whelan, składając parafkę w swojej części dokumentu. – Dokumenty załatwione. Pokażę ci twoje stanowisko.
Joaquín skinął głową i wyszedł za panią Whelan, kierując się na drugie piętro. Gdy mijał kolejne pokoje, zerkano nań ze zdziwieniem i zainteresowaniem jednocześnie. Widział osoby pochylone nad biurkiem, piszące coś na kartkach lub klikające w klawisze klawiatury. W większości byli to dorośli ludzie mający już swoje rodziny i dzieci, nawet wnuki. Zdaje się, że wyróżniał się tutaj jako jeden z nielicznych. Ludzie w jego wieku roznosili gazety, nie pracowali w nad tekstami czy ilustracjami.
Pani Whelan wprowadziła go do pokoju, gdzie znajdowały się dwa biurka. Jedno z nich należało do dziewczyny, która zajmowała się redakcją maszynopisów. Szatynka miała krótkie do ramion włosy ukryte pod berecikiem stylizowanym na francuską modłę. Rozpoznała Joaquína niemal natychmiast, ponieważ gdy tylko chłopak wszedł do pomieszczenia, ściągnęła słuchawki z uszu i zerwała się z krzesła, wskazując go długopisem.
– To ty napisałeś ten esej! – zawołała, pokazując na ramkę stojącą na jej biurku. – Szkoda, że ja nie mam takiego talentu.
Joaquín spojrzał na nią. Całe szczęście, że nie musiała doświadczyć tego, co on, by taki talent posiadać. Nie chciał się jednak tłumaczyć z prywatnych przeżyć, które poukrywał pomiędzy wierszami eseju.
– Alison, to jest Joaquín – wtrąciła pani Whelan, pokazując na chłopaka. – Alison pracuje tu już dwa lata, wszystko ci wyjaśni. Oto twoje biurko, będziesz mógł na nim bałaganić do woli już od przyszłego tygodnia, gdy zaczniesz pracę. Na regale znajduje się papier zwykły i do szkicowania, gdyby jego albo jakichś innych przyborów zabrakło, powiedz od razu, załatwimy to przy następnych firmowych zakupach.
Joaquín skinął głową, odprowadzając wzrokiem panią Whelan, która udała się do sąsiedniego pokoju. Musiał przez chwilę porozmawiać z Alison, by dowiedzieć się, jak funkcjonować w tym środowisku.
– Dlaczego oprawiłaś to w ramkę? – spytał, przyglądając się temu, co znalazł na jej biurku.
– Twoje rysunki są takie żywe. Mam wrażenie, że mówią do mnie z kartki. Człowieku, powinieneś ilustrować książki!
– Może najpierw zacznę od poziomu zero, czyli podłogi – zaśmiał się, nie mogąc uwierzyć w jej entuzjazm. – Powiesz mi, jak się tu pracuje?
Alison skinęła głową, rozpoczynając swoje dywagacje.
– Wiesz, ilu ludzi nas czyta? Ta gazeta jest najbardziej poczytna w całym Auditum, co tydzień schodzi kilka tysięcy egzemplarzy, a czytelników przybywa z każdym dniem. Nie byłoby tak, gdyby nie praca całej ekipy. Pani Whelan jest bardzo wymagająca, więc lepiej trzymaj się deadline’a, bo inaczej będzie źle. Poza tym, trzeba się przykładać do roboty. Reszta ludzi jest zajęta swoimi sprawami, większość z nich ma już rodziny, ale znajdą czas, by trochę z tobą pobajdurzyć o życiu. Jak dla mnie spoko, też to polubisz, ale to my jesteśmy jedynymi młodymi w pobliżu, więc lepiej się wspierać – zaśmiała się Alison, kręcąc długopisem w dłoni. – Gdy gazetę trzeba oddać do druku, wszyscy biegają jak kot z pęcherzem, do tego też musisz się przyzwyczaić. Na szczęście przyjaznej atmosfery ci u nas dostatek, więc nie powinieneś się martwić. A, jeszcze jedno. Wiem, że szefowa ma już ponad pięćdziesiąt lat, ale jest bardzo oblatana. Nie musisz się bać, gdy chcesz o czymś pogadać. Swoją drogą, masz chwilę? Właśnie kończę pracę na dziś, skoczmy na jakieś żarcie czy coś, to opowiem ci więcej.
Joaquín spojrzał na zegarek. Jeśli dobrze wyliczył, to Kamil powinien wrócić za godzinę. Do tego czasu chyba zdąży.
– W porządku – powiedział, uśmiechając się do Alison.
Jakiś czas później siedzieli w pobliskim lokalu, czekając na zamówioną pizzę. Alison uparła się, że ciasto koniecznie musi być grube i posypane sporą ilością sera. Joaquín nie protestował, mógłby zjeść dosłownie wszystko, a rzadko miał okazję wyjść gdzieś z kimś, kogo poznał zaledwie przed momentem.
Alison wydawała się bardzo otwartą osobą. Okazało się, że ma prawie dwadzieścia trzy lata i niedawno skończyła studia dziennikarskie. Miała jednak większy talent do poprawiania czyichś błędów niż pisania własnych tekstów, zresztą czuła się w tym najlepiej. Czytała wiele książek, by się doskonalić, dlatego też wyjątkowe przemyślenia Joaquína zwróciły jej uwagę. Ilustracje chłopaka również znajdowały się poziom wyżej od jej gryzmołów, chociaż on nie uważał ich za dzieła sztuki.
– Matka była malarką, a ojciec stolarzem – wyjaśnił. – Może to dziedziczne.
Alison, słysząc to, zaczęła się zastanawiać przez moment.
– Serio? Skąd to wiesz? – spytała w końcu, gdy pizza nareszcie dotarła na ich stół.
– Musiałbym spytać kumpli, oni się tym zajmują – odparł Joaquín, mając na myśli Eliasza i Olivera, którzy już zdążyli poznać pochodzenie niektórych umiejętności i zachowań ludzkich. Co jak co, ale znali się na tym lepiej niż on.
Joaquín i Alison jeszcze długo siedzieli w pizzerii, rozmawiając o tym, co ostatnio działo się w Auditum. Chłopak mógł odetchnąć z ulgą, że żadna z tych rzeczy go nie dotyczyła.
*
Wrócił do kamienicy po południu, gdy miasto ogarnęła już szarówka. Zostawił buty w korytarzu, zawiesił kurtkę na kołku i ruszył przed siebie, ślizgając się po podłodze w ciepłych skarpetkach. Gdy dotarł do kuchni, zauważył że w pomieszczeniu siedzi Kamil. Chłopak przeglądał gazetę, ostatni numer Życia Auditum, robiąc jakieś notatki. Gdy zauważył Joaquína, zamknął notes i odłożył go.
– Cześć, Jojo. Gdzie byłeś?
Joaquín poprawił okulary.
– W mieście – odparł spokojnie, opierając się o narożnik. – Odwiozłeś dziadka?
– Jasne! Podobno już dojechał na miejsce.
Joaquín stał w bezruchu. Nie, nie może przemilczeć tego, co się dzisiaj wydarzyło.
Kamil wpatrywał się w niego, jakby wiedział, że usłyszy coś ciekawego.
– Stało się coś?
Joaquín skinął głową. Poszedł po torbę i wyciągnął z niej to, co dostał od pani Whelan. Położył dokumenty na stół.
– Zaczynam płatny staż w gazecie – powiedział, siadając naprzeciwko niego. Złożył dłonie na stole. – W przyszłym tygodniu. Praca w sklepie jest okay, ale chcę się realizować w tym, co naprawdę lubię. Chcę się dalej uczyć. Posłuchaj, Kami, miałem ci powiedzieć wcześniej, ale...
– Jojo – przerwał mu Kamil, łapiąc go za rękę. – Czemu się tak denerwujesz?
– No wiesz, to w sumie duża zmiana, a ja też nie byłem na to przygotowany, to znaczy byłem, bo przecież złożyłem papiery, ale nie spodziewałem się, że mnie przyjmą i jakoś tak totalnie mnie zaskoczyli, kiedy zadzwonili do Brusa, bo jeszcze nie mam telefonu, więc on pożyczył mi swój, no i wezwali mnie na rozmowę, i dostałem staż, opłacą moją naukę, dzięki nim mogę zdać egzamin państwowy, bo chcę się uczyć i chociaż nie wiem, jak sobie z tym wszystkim poradzę, chcę spróbować i...
Chłopak przerwał swój słowotok, ponieważ zabrakło mu powietrza. Kruczowłosy uśmiechnął się do niego, czym sprawił, że Joaquín od razu się uspokoił.
– Tak naprawdę to... Nie wiedziałem, jak zareagujesz, Kami. Wiesz, większość czasu spędzaliśmy razem, teraz będzie nieco inaczej. Nie mam pojęcia, kto pomoże w sklepie, jeśli będzie nawał pracy. Czuję się głupio z tego powodu.
– Przestań tak myśleć. Dobrze, że robisz coś, co lubisz. Skoro sam chcesz się uczyć, to jeszcze lepiej. A jeśli będzie nawał pracy, znajdziemy kogoś – oznajmił Kamil. – Jesteś dla mnie o wiele ważniejszy niż jakiś sklep. Tylko nie mów dziadkowi – dodał cicho.
Joaquín zacisnął usta i położył głowę na ich złączonych na blacie dłoniach.
– O rany... Czym ja sobie na ciebie zasłużyłem?
Kamil położył głowę na swoich notatkach naprzeciwko niego.
– A co ja mam powiedzieć?
Spojrzeli na siebie, śmiejąc się.
– Wiesz, redaktorka jest niesamowita. Przy okazji, poznałem w redakcji bardzo fajną dziewczynę, Alison. Pracuje nad korektą – powiedział w końcu Joaquín, gdy podniósł głowę i poprawił okulary. – Rozmawialiśmy trochę. Wywiesiła sobie moje rysunki na ścianie.
– Żartujesz – odparł Kamil, chowając swoje notatki za plecami. – Myślałem, że to ja jestem twoim największym fanem.
– Weź się nie podlizuj, bo ciebie i tak nikt nie zas... – Urwał. – Hej, co ty tam ukrywasz?
– O nie, Jojo. Ty masz niespodzianki, i ja również. Dowiesz się w swoim czasie – zakończył kruczowłosy, wstając od stołu. – Spokojnie, spodoba ci się.
Joaquín odwrócił się, podążając za nim wzrokiem. Pokręcił głową, nie mogąc uwierzyć w to, ile szczęścia ma – jak stąd, do Marsa.
----------------------------------------
* Szkoła podstawowa w Irlandii to 8 lat nauki (Jojo najpierw był uczony przez Anielę w domu, tzw. homeschooling, później w publicznych placówkach). Po niej następuje szkoła ponadpodstawowa, która dzieli się na dwa cykle: młodszy cykl (obowiązkowy, 3-letni, egzamin: Junior Certificate - ten etap Jojo ma zaliczony, jeśli chodzi o posiadaną wiedzę - wbrew pozorom dzieciaki w ośrodku Shanahana miały obowiązek się uczyć, a Jojo spędził tam prawie 3 lata - teraz musi tylko zdać egzamin) oraz starszy cykl (nieobowiązkowy, 2- lub 3-letni, zakończony jednym z trzech egzaminów: tradycyjnym (LC), zawodowym (LCVP) oraz praktycznym (LCA). Ten ostatni umożliwia naukę na studiach wyższych.
----------------------------------------
* Szkoła podstawowa w Irlandii to 8 lat nauki (Jojo najpierw był uczony przez Anielę w domu, tzw. homeschooling, później w publicznych placówkach). Po niej następuje szkoła ponadpodstawowa, która dzieli się na dwa cykle: młodszy cykl (obowiązkowy, 3-letni, egzamin: Junior Certificate - ten etap Jojo ma zaliczony, jeśli chodzi o posiadaną wiedzę - wbrew pozorom dzieciaki w ośrodku Shanahana miały obowiązek się uczyć, a Jojo spędził tam prawie 3 lata - teraz musi tylko zdać egzamin) oraz starszy cykl (nieobowiązkowy, 2- lub 3-letni, zakończony jednym z trzech egzaminów: tradycyjnym (LC), zawodowym (LCVP) oraz praktycznym (LCA). Ten ostatni umożliwia naukę na studiach wyższych.