Rozdział 38 (Maks)


Gospodarstwo agroturystyczne rodziny Fintan należało do jednych z najpiękniejszych, jakie Maks kiedykolwiek widział. Może wynikało to z faktu, że – jak do tej pory – niewiele takich miejsc miał okazję zobaczyć, niemniej jednak, ta okolica należała do wybitnie czarownych i cieszących oko. Jakby skrawek małej wioski ukryto pośród wzgórz, niedostępnych dla zwykłego człowieka. Niedaleko znajdowała się stajnia, a w niej trzy konie oraz dwa źrebaki, należała do znajomych rodziny. Gdy Maks i pozostali członkowie rodziny Eileen przyjechali na miejsce poprzedniego dnia, dwa konie o lśniącej, białej sierści właśnie zachwycały zwiedzających, wioząc ich ośnieżoną dróżką. Zorganizowano przejazd, w którym wzięło udział kilkanaście osób. Wyglądało to naprawdę niesamowicie, tym bardziej, że wielkie sanie przypominały posrebrzaną karocę, zaś konie były wyjątkowo potulne i doskonale wiedziały, czym jest prawdziwy kulig. 


Ogromny budynek, który był wykonany niemalże w całości z drewna, lub sprawiał takie wrażenie, pokrył biały puch oraz błyszczące w świetle lampek sople lodu. Ośnieżone krzewy i drzewa iglaste wszelkiej maści wyglądały naprawdę czarująco, wszędzie dało się odczuć magiczny, świąteczny nastrój. Gdy nadszedł wieczór, wokół roznosił się zapach igliwia, który stawiał na nogi nawet najbardziej zmęczony organizm potrzebujący wypoczynku. 

Jeszcze wczoraj wieczorem Maks zastanawiał się, jakim cudem tu trafił. Gdy stanął na progu domu, przywitał go dźwięk wiszących u góry dzwonków. Drzwi otworzyły się, on zaś ujrzał państwo Fintan – Ginger oraz Teda. Eileen była lustrzanym odbiciem matki, jednak kobieta miała dłuższy warkocz spięty w kok, nosiła też owalne okulary. Ojciec Eileen był wysokim mężczyzną o ciemnych niczym dziegieć włosach, który dużo czasu spędzał w polu i nabył przez to sporej masy mięśniowej. Na oko mieli ponad pięćdziesiąt lat. Tuż obok nich znajdował się Ethan, który ucieszył się na widok siostry. Widząc ją, chłopak podbiegł do niej i przytulił się. Rósł w zatrważającym tempie, był niczym tyczka, sięgał jej do ramion. Jako jedyny członek rodziny miał kręcone włosy. 

Esther i Hugh bez zbędnych ceregieli wprowadzili swoich synów, Aarona i Axela, do mieszkania. Chłopcy nieśli klatkę, w której znajdował się Liam, Hugh ciągnął za sobą walizkę Eileen, zaś Esther wzięła kuferek dziewczyny. Maks przyglądał się tym rodzinnym niuansom, nie mając jeszcze pojęcia, że poczuje się w tym mieszkaniu tak dobrze. 

Dom naprawdę błyszczał. Lakierowane drewno, harmonijny wystrój i eleganckie wnętrza – to było dewizą nie tylko mieszkania, lecz także domków, które Fintanowie wynajmowali turystom. Maks w końcu dowiedział się, dlaczego Eileen zaczęła pracować w Auditum. Kilka miesięcy temu jeden z domków zaczął się palić. Aby nie było dużych strat, należało jak najszybciej zająć się jego odbudową, jeszcze w trakcie dochodzenia. Tak naprawdę Eileen nie musiała pomagać rodzicom finansowo, chciała na jakiś czas wyrwać się z domu. Po tym wydarzeniu przebywanie z Ginger i Tedem stało się nie do wytrzymania, ponieważ zrobili się nadmiernie nerwowi. Niemniej jednak sprawa szybko się wyjaśniła. Ostatecznie okazało się, że to jeden z klientów nieopatrznie strącił starą naftową lampę tam, gdzie znajdowało się nieco siana. Rodzina otrzymała odszkodowanie. Mimo wszystko Eileen nie miała zamiaru rezygnować z pracy u Tashy, ponieważ przebywanie z ludźmi sprawiało jej dużo radości, darzyła kobietę sporym szacunkiem i nie chciała się z nią rozstawać. Poza tym, za zarobione pieniądze wykombinowała dla siebie znakomitą steampunkową protezę. 

Ginger i Ted powitali Maksa tak, jakby znali go od co najmniej kilku miesięcy. Chłopak nie zdążył nawet się rozebrać, a już wprowadzono go do salonu, wypytując niemal o wszystko. Małżonkowie dowiedzieli się tych ciekawostek od Esther, która dodawała nieco własnych szczegółów do opowieści Eileen. Jednym słowem, Maks był geniuszem, który potrafił naprawić niemal wszystko, od miksera aż po eskalator. Chłopak zdementował te plotki, a mimo to zachwyt rodziny Fintan nie zmalał ani trochę. 

Eileen przerwała te ekscentryczne dywagacje, prowadząc chłopaka do jego pokoju. Powiedziała, że wypadałoby, gdyby gość odpoczął po podróży. Maks był jej za to bardzo wdzięczy. Eileen przeprosiła go za dziwne zachowania swojej rodziny. Jednak on wcale się nie gniewał. Nigdy dotąd nie widział takiej roześmianej grupy ludzi, nie licząc oczywiście swoich przyjaciół. Oznajmił nawet, że mógłby się do tego przyzwyczaić. Zastanawiał się, dlaczego Eileen ucichła, gdy to powiedział. I gdy myślał nad tym wczorajszej nocy, doszedł to wniosku, że dziewczyna zmieniła się od ich pierwszego spotkania. Zresztą, nie tylko ona. Z nim również działo się coś dziwnego. Nie odczuwał już takiej pustki po stracie Aggie. Czuł się naprawdę wolny, a jednocześnie mógłby tę wolność komuś oddać. Komuś, kto stałby się jego towarzyszem życia. 

* * *

W dzień Wigilii Maks wpatrywał się w okno, za którym widać było migające w oddali gwiazdy. One, jak i księżyc, były jedynymi jasnymi punktami na niebie. Wokół nie znajdowały się żadne lampy ani światła uliczne. Jedynie przy domkach wisiały niewielkie lampiony. Ta sielska atmosfera wprawiła Maksa w dobry nastrój, któremu towarzyszył wspaniały zapach lasu i świątecznych wypieków. Chłopak przydał się Fintanom gdzieś indziej, niż w kuchni. Udało mu się znaleźć problem, jaki dotyczył ruchomej bramy, pomagał Hughowi z naprawianiem dziecięcych sanek, a Tedowi z oświetleniem. 

Odwrócił się, gdy usłyszał ciche pukanie do drzwi. Uchyliły się lekko. Stanęła w nich Eileen. Maks spojrzał na nią uważnie, ostatnio robił to coraz częściej. Ciepły wełniany sweter i spódniczka sięgająca do kolan, kolejny skromny strój, w którym Eileen wyglądała lepiej niż niejedna modelka na okładce kolorowych magazynów. Była sobą, nie musiała nikogo udawać. Nie musiała też ukrywać swojej protezy, która nieźle wpasowała się w ten ubiór, będąc równie zdobioną fantastycznymi wzorami co sweter. Eileen uśmiechnęła się do Maksa i skinęła lekko głową, zapraszając go do jadalni, gdzie zebrała się reszta rodziny. 

Chłopak ruszył za nią, zerkając na jej szyję. Cokolwiek by się nie działo, zawsze miała ten naszyjnik przy sobie. Kiedyś nie zastanawiał się, z jakich powodów, bo każdy uznałby, że takiej wartościowej rzeczy nie należy gubić. Mimo wszystko, on był tym, który zapodział ów kosztowną rzecz, zaś Eileen ją znalazła. Nie tylko naszyjnik, ale też jego właściciela. Maks nie był przesądny, ale naprawdę chciało mu się śmiać, kiedy o tym myślał. Spotkał Eileen będąc w dołku i od tej pory wszystko toczyło się niekonwencjonalnym torem, kompletnie nieodgadnionym dla niego. 

Oboje znaleźli się w jadalni, gdzie przy ogromnym stole czekała już reszta familii. Maks usiadł pomiędzy Eileen a jej ojcem, nie mając pojęcia, jak wygląda tradycja w domu rodziny Fintan. Okazało się, że wieczerzę zaczyna się od fragmentu Pisma. Maks uśmiechnął się, słysząc jak Ted cytuje jedną z przypowieści. Od razu przypomniał sobie o Naznaczonych, których wskazówki również były na nich oparte. Wiedział, że prędzej czy później będzie miał z tym do czynienia. To była jednak przeszłość, którą nie musiał się dzielić. Każdy z Naznaczonych przyrzekł, że ta tajemnica nigdy nie ujrzy światła dziennego, że spłonie razem z medalionami. Tak też się stało. 

Mężczyzna zamknął wolumin, po czym poprosił wszystkich, by zasiedli przy stole, życząc im smacznego posiłku. Atmosfera, która panowała wśród tych ludzi, naprawdę się Maksowi spodobała. Chciał, by rodzinne święta tak wyglądały. Przyglądał się dzieciakom, które wzajemnie podawały sobie talerze z kolejnymi potrawami. O dziwo, żaden z chłopców niczego sobie nie wyrywał. Maks zastanawiał się, czy to dlatego, że pani Ginger miała na wszystkich oko, czy Ethan, Axel i Aaron byli grzeczni, by zasłużyć na świąteczne prezenty. Cokolwiek było powodem ich dobrego zachowania, sprawiło, że ta kolacja naprawdę się udała. Poza tym, pozostała część rodziny wcale nie traktowała Maksa jak obcego, przyjęli go jak dawno niewidzianego przyjaciela. 

Maks zerknął na Eileen, gdy Ted i Hugh wdali się w rozmowę na temat urządzeń rolnych, a Esther i Ginger wymieniały opinie na temat potraw. Eileen obserwowała wszystkich z uśmiechem. Zdaje się, że doskonale wiedziała, co się wydarzy. Mimo wszystko bawiła ją cała ta sytuacja. Gdy zauważyła, że Maks się w nią wpatruje, odwróciła się w jego stronę. Chłopak uśmiechnął się do niej. 

– Masz świetną rodzinę – oznajmił, odkładając szklankę z kompotem z suszonych owoców. 

– Zmieniłbyś zdanie, gdybyś przebywał z nimi na co dzień – odparła, kręcąc widelcem po pustym talerzu. – Ale i tak ich kocham. To najlepsi ludzie, jakich mogłabym mieć. 

Spojrzała na niego. W jej oczach zalśniły światła lampek choinkowych, wydawało się, że znajdowała się w nich cała galaktyka. Maks poczuł, że ogarnia go przyjemne ciepło, kiedy patrzył na dziewczynę. I kiedy miał się ku niej pochylić, Ted nieopatrznie uderzył nożem o talerz, oznajmiając wszem i wobec, że już po wieczerzy. 

– Kochani, pora na rodzinne kolędowanie! – oznajmił przyjaznym tonem. – Idziemy do salonu. Chłopcy, nie biegajcie po domu! 

Axel, Aaron i Ethan wypadli z kuchni jak z procy i pobiegli w stronę salonu, gdzie znajdowała się ogromna choinka przystrojona wielobarwnymi światełkami, girlandami i bombkami. Pozostali domownicy dołączyli do nich, siadając na kanapie naprzeciwko. Hugh podszedł do kominka i przerzucił nieco drewienek, by ogień znów zapłonął. 

Maks usiadł w fotelu, przez długi czas siedząc w ciszy. Zerknął w stronę świątecznego drzewka, przy którym stanęła Eileen w czapce Mikołaja, po kolei obserwując każdy z prezentów. Zdaje się, że to ona pełniła rolę pomocnika. W tej samej chwili Maks doznał olśnienia, przez które poczuł się jak najgorsza osoba w tym domu. Przecież on niczego dla nich nie miał. Zabrali go z domu tak szybko, że nawet nie pomyślał o tym, by cokolwiek zrobić. 

Eileen podała prezent swoim rodzicom. Kiedy go odpakowali, znaleźli w środku nowy zestaw porcelany ofiarowany przez Esther i Hugha, ponieważ dzieciaki zdążyły już wytłuc kilka wiekowych talerzy, jakie mieli w komodzie. Później podarki otworzyło małżeństwo, znajdując w środku komplet aksamitnej pościeli i kilka innych drobiazgów. Dzieciaki zachwycały się swoimi zabawkami. Ethan ucieszył się z tamburynu, jaki dostał od Eileen, ponieważ Axel i Aaron posiadali swoje marakasy. 
Maks uśmiechnął się, widząc zadowolone miny domowników. 

– A tutaj mam paczkę dla ciebie – oznajmiła Eileen, podając mu coś lekkiego owiniętego w ozdobny papier. – Miałam ci ją dać w urodziny, ale wtedy nie była gotowa. Zobacz, czy ci się spodoba. 

Chłopak wpatrywał się w prezent w milczeniu. Dziewczyna naprawdę go zaskoczyła. 


Ściągnął wstążkę i otworzył pakunek, odkładając papier na bok. Trzymał w dłoniach czerwoną czapkę oraz dość długi szal wykończony ozdobną włóczką w kolorach jesieni. Jeszcze nikt nigdy nie dał mu prezentu wykonanego własnoręcznie. Poza tym, urzeczywistnienie takiego kompletu musiało zająć jej strasznie dużo czasu. 

Jak wielkie było jego zdziwienie, gdy dowiedział się, że Eileen pracowała nad tym kompletem od dnia, kiedy poznali się po raz pierwszy. Widziała wtedy, że Maks nie ma czapki i szalika, bo przyglądała mu się, kiedy siedział w Éclaircie, a jej podejrzenia potwierdziły się, kiedy zaczęła wynajmować u niego mieszkanie. Zrobiło się jej go żal, bo dopadała go jesienna chandra. Wydawało jej się, że ogarniał go straszny chłód. Od tamtego dnia poświęcała każdą wolną chwilę na to, by wykończyć ten zestaw, bo chciała mu jakoś podziękować za to, co dla niej zrobił. 

– Może dlatego wygląda tak, jak wygląda. Jest złożony z części, tak jak życie z momentów – zaśmiała się dziewczyna, wstając powoli. 

Maks mógłby przysiąc, że w tym momencie pocałowałby ją, gdyby nie fakt, że wpatrywał się w nich cały salon. Nie chciał jednak robić zamieszania. Obiecał sobie, że następnym razem nie odpuści. Inaczej szczęście jeszcze większe od poprzedniego, o ile poprzedni stan mógł nazwać szczęściem, zupełnie zniknie z jego życia. 

– Czuję się jak niewdzięcznik, bo nic dla was nie mam – westchnął Maks, zerkając na rodzinę.

Wszyscy spojrzeli na niego ze zdziwieniem w oczach. 

– Żartujesz? – obruszyła się Esther. – A kto naprawił nam bramę? 

– I złożył sanki chłopaków? – wtrącił Hugh. 

– Oświetlenie też się samo nie naprawiło – podsumował Ted. – Jesteśmy ci naprawdę wdzięczni za to, że tu jesteś, Maks. Nasza córka nie mogła znaleźć lepszego człowieka, współlokatora i przyjaciela zarazem. 

Poczuł, że się czerwieni. Chyba po prostu usłyszał coś ponad to, ale… Czy oni naprawdę zaczęli go traktować, jak członka rodziny? Nie, to po prostu ta atmosfera. Przecież jeszcze go dobrze nie znali, prawda? 

Ginger klasnęła w dłonie, przerywając niezręczny moment ciszy. 

– Pośpiewamy sobie, prawda kochani? – zagaiła z uśmiechem, zerkając na pozostałych bywalców salonu. – Ted, skarbie? 

Mężczyzna skinął głową i wstał z kanapy, idąc w stronę kominka. Stał przy nim nieduży bęben klepsydrowaty. Ted usiadł z nim na kolanach i zaczął rytmicznie uderzać w membranę. – Chłopcy, możecie dołączyć, pobawimy się w kolędników! 

Aaron i Axel spojrzeli po sobie, po czym wzruszyli ramionami i ruszyli do korytarza. Chwilę później rozniósł się po nim dźwięk marakasów. Wrócili do salonu i usiedli przy choince, rytmicznie poruszając grzechotkami. Nawet Ethan wziął swój tamburyn, naśladując ojca. 

– Eileen, zaintonujesz coś? – spytała Esther, zerkając na siostrę. – Ty najlepiej wiesz, co pasuje do rytmu. 

Eileen usiadła na oparciu fotela tuż obok Maksa i odchrząknęła lekko, nucąc pierwszą linię świątecznej piosenki w rytm uderzeń bębna, marakasów i tamburyna. Nazywała się Little Drummer Boy i Maks musiał przyznać, że słyszał ją po raz pierwszy. Przestał zwracać na wszystko uwagę, wsłuchując się w głos Eileen. Po każdej zwrotce, jaką zanuciła dziewczyna, rodzina nuciła ciche pa rum pum pum, które doskonale wpasowało się w linię melodyczną utworu, przypominało ciche dziękczynienie małego dziecka. 

Come, they told me… A new born king to see... Our finest gifts we bring… to lay before the King… so to honor Him… when we come... Little baby… I am poor boy just like you… I have no gift to bring… Shall I play for you? 

Maks nawet nie zauważył, kiedy zaczął śpiewać z rodziną. Głos Eileen nadal robił na nim wrażenie i mógłby go słuchać bez przerwy. To dzięki niemu atmosfera wokół stała się taka pogodna. Długo nie zdawał sobie sprawy z tego, co tak naprawdę wtedy czuł. 

Cała rodzina śpiewała wspólnie przy pachnącej lasem choince, mieniących się światłach i cieple kominkowego drewna. Maks musiał przyznać, że to naprawdę wspaniali ludzie. Długo jeszcze siedzieli w salonie, rozmawiając o przeróżnych sprawach. Dopiero kiedy dzieciaki zaczęły robić się śpiące, Esther i Hugh zdecydowali, że pora do łóżek, bo trzeba jakoś dożyć do Sylwestra, a czekała ich jeszcze masa przygód. Maks nie spodziewał się, że rodzina ma w planach coś więcej. Okazało się jednak, że on również tu zostanie, ponieważ nie chcieli go puścić do domu. Roześmiał się, wiedział, że nie ma wyjścia. Zresztą… Wcale nie chciał opuszczać gospodarstwa Fintan. No, chyba że razem z Eileen. 

Moment, on naprawdę o tym pomyślał? 

Późnym wieczorem stał na werandzie w swoim nowym szaliku i czapce z kubkiem gorącej czekolady w dłoni. Gdy para unosiła się ku górze, on obserwował znajdujące się gdzieś w oddali lasy, wsłuchując się w dźwięki nocy. Położył kubek na stoliku i oparł głowę o dłonie, wpatrując się w krajobraz przed sobą. 

Kojącą ciszę przerwał szum szklanych drzwi przesuwających się po szynie, gdy Eileen wyszła na zewnątrz. Podeszła do niego i spojrzała przed siebie, przyglądając się niebu. 


– To była naprawdę udana Wigilia. I piękna noc. 

Maksowi nasunął się tekst, że nie tak piękna, jak ona, ale ugryzł się w język. Ostatnio, gdy próbował być romantyczny, dziewczyna od niego uciekła. Miał jakieś złe skojarzenia, bo… Cóż, właśnie powróciły. 

Przytaknął tylko, nie chcąc wprowadzać zamieszania. Albo mu się wydawało, albo atmosfera między nimi naprawdę zrobiła się gęsta. A im bliżej znajdowała się Eileen, tym bardziej Maks nie miał pojęcia, co ze sobą zrobić. To chyba jedno z najdziwniejszych uczuć, jakiego obecnie doświadczał. 

– Maks, muszę cię o coś spytać. 

Chłopak odwrócił głowę w jej stronę. Bawiła się palcami swoich dłoni, zaginając je jeden po drugim, jakby w ten sposób chciała się skupić. 

– Mam nadzieję, że nie czujesz się tak, jakby moja rodzina cię do czegoś przymuszała – westchnęła dziewczyna po chwili. – Potrafią być naprawdę namolni. Nie chciałabym, żebyś poczuł się jakoś… Eee… Osaczony ich obecnością. 

– Eileen… Gdyby coś mi się nie podobało, na pewno bym ci o tym powiedział. 

Nieprawda. Nie powiedziałby, tak samo, jak nie był w stanie powiedzieć o tym, co naprawdę czuł. Bo cały czas dusił to w środku, zupełnie tak, jak w towarzystwie Aggie. Nie mógł albo nie chciał się przeciwstawić jej zachciankom. Nie było nic gorszego, niż być więźniem własnego sumienia, a właśnie w taki stan się teraz wprowadzał. 

– …Maks? 

Eileen przerwała jego rozmyślania. Nie miał pojęcia, co do niego mówiła. Świetnie, po prostu cudownie. 

– Mówiłaś coś? 

– Spytałam, czy nie jesteś śpiący, bo zacząłeś powoli odpływać – zaśmiała się, po czym odsunęła mu włosy z czoła i spojrzała mu w oczy. – Jesteś tu? 

Była tak blisko. Jeszcze moment, a ją pocałuje, naprawdę niewiele brakowało. 

– Eileen! Możesz mi pomóc w kuchni? 

– Już idę, Esther! – zawołała dziewczyna, zdejmując dłoń z głowy Maksa. – Widzisz, właśnie o tym mówiłam. Chcesz tu jeszcze zostać? Zostawię uchylone drzwi. 

Dziewczyna wskoczyła do salonu, idąc w stronę kuchni. 

Maks stał jak wryty, zastanawiając się nad własną głupotą. Czy on naprawdę nigdy nie umiał wpasować się w odpowiedni moment, czy to inni kradli mu najlepsze okoliczności? 

Chłopak oparł się o drewnianą barierkę, wpatrując się w niebo, na którym zalśniła najjaśniejsza gwiazda, jakby chciała do niego mrugnąć. 

To był ten moment, w którym zdał sobie sprawę, że naprawdę zakochał się w Eileen.