Rozdział 37 (Kamil)
Gdy zbliżał się wieczór, trzej mężczyźni znaleźli się w mieszkaniu cioci Mary. Kamil dobrze pamiętał, jak wyglądało, ponieważ od czasów jego dzieciństwa niemal się nie zmieniło. Nadal znajdowało się w blokach, lecz było bardzo przytulne, sam salon mógł pomieścić kilkanaście osób. Jak co roku, stała w nim młoda choinka ozdobiona kolorowymi łańcuchami i girlandami, skrzyły się na niej brokatowe bombki, których ciocia strzegła jak oka w głowie, ponieważ stanowiły najładniejszą świąteczną ozdobę całego domu – dostała je od swoich dzieci, które porozjeżdżały się po świecie.
Ciocia Mary mieszkała sama. Była pulchną, lecz bardzo miłą szatynką o krótkich włosach, niższą nawet od Joaquína. Kamil zerknął na niego, gdy kobieta witała się ze wszystkimi. Najwyraźniej chłopak cieszył się, że widział tyle nowych, przyjaznych twarzy. Jego wcześniejszy strach gdzieś zniknął, a zastąpiła go wewnętrzna radość, którą mógł przekazać innym. Czasem najlepsze prezenty były ukryte w sercach, o czym kruczowłosy przekonał się po raz kolejny w ciągu kilku dni.
Chociaż tylko Kamil znał całą historię życia Joaquína, musiał coś powiedzieć cioci, by wszyscy wiedzieli, z kim mają do czynienia. Mary sama przeżyła wiele życiowych huraganów, spędziła trochę czasu w domu dziecka, wiedziała też, co to znaczy nie mieć rodziców. Dlatego tak dobrze rozumiała się z Joaquínem. Chłopak musiał to wyczuć, gdyż nie był niczym skrępowany, rozmawiał z nią tak, jakby była również jego ciotką. Swoją drogą, Kamil nie wyobrażał sobie inaczej. Jojo był częścią jego życia, więc... rodziny również.
Jako że na niebie zaczęły migotać pierwsze gwiazdy, wszyscy zasiedli do ogromnego stołu, na którym stały talerze pełne świątecznych potraw. Większość rodziny Kamila pochodziła z Polski lub miała polskie korzenie, więc Wigilię urządzono wedle tejże tradycji, w tym języku odbywały się rozmowy. W tle grały ludowe kolędy, które starsi znali na pamięć. Zaczęli je wyśpiewywać, więc atmosfera się rozluźniła. Wszyscy rozmawiali ze sobą i śmiali się, wspominając dawne dzieje. Joaquín wsłuchiwał się w te historie z uśmiechem. Czasy, w których inni ludzie go nie interesowali, już minęły.
– Słuchajcie – oznajmił nagle Brus, sięgając po kolejną porcję pieczonych ziemniaków z przyprawami. – Kamil wrócił do gry na skrzypcach.
– Naprawdę? – zachwyciła się ciocia Mary, zerkając na chłopaka zza okularów. – Nie sądziłam, że kiedyś do tego dojdzie. Nasz rebeliant nie jeździ już na motocyklu?
– Jeździ, tylko nie odgraża się ludziom – wtrącił Joaquín. – I naprawdę świetnie gra.
– Fakt, w tej muzyce można się zakochać – zagaiła Mary, jednocześnie spoglądając na Joaquína. Zmieszany chłopak ukrył twarz za kubkiem z kompotem.
– Nie masz innego wyjścia, jak tylko koncertować! – rzucił wujek Stefan, klepiąc się po brzuchu, jakby udawał bęben. Był prawdziwym kawalarzem, lecz tym razem mówił poważnie. Poparła go Sofia, najlepsza przyjaciółka cioci Mary, jej prawa ręka i sąsiadka zza ściany.
Kamil poczuł na sobie wzrok wszystkich osób zgromadzonych przy stole. Mógł przecież odmówić, prawda? Wszyscy i tak słuchali kolęd, które ciocia miała zgrane gdzieś na płycie, którą odtwarzała w tle.
– To może ja zacznę – powiedział nagle Joaquín, wstając od stołu. Pobiegł na korytarz po torbę. W środku znajdował się bodhrán.
– Długo nie grałem, ale wciąż czuję rytm tej kolędy – zaśmiał się Joaquín. – Zakochałem się w niej... Jakiś czas temu.
Słysząc jego głos, Kamil nagle doznał olśnienia. Zapomniał o tym, że wieczorami słyszał jakieś ciche dźwięki dochodzące z piwnicy. To dlatego chłopak chodził ze słuchawkami na uszach. Uczył się słów utworu.
– Toż to jedna z moich ulubionych kolęd! – zawołała ciocia, klaszcząc w dłonie. – Dzięki moim dzieciom znam cały tekst.
Joaquín uśmiechnął się, słysząc jak kobieta zaczyna nucić razem z nim kawałek pierwszej zwrotki. Kamil również ją znał. W gruncie rzeczy sam dobrze God Rest Ye Merry Gentleman pamiętał. Przez lata wsłuchiwał się w brzmienie tej sędziwej kolędy, gdy liczna rodzina cioci, teraz rozrzucona po wyspach Wielkiej Brytanii, Szkocji i Irlandii, kiedyś zbierała się przy świątecznym stole, by wspólnie zanucić ją przy wieczerzy. To stało się tradycją.
Doszedł do wniosku, że nie ma sensu dłużej protestować. Wstał od stołu i otworzył futerał, wyciągając z niego skrzypce. Podłożył je pod brodę i nastroił, po czym ułożył smyczek pod kątem prostym. Zerknął na Joaquína, który czekał na niego z uśmiechem na ustach.
Gdy zaczęli grać, cała rodzina wsłuchiwała się w harmonijne dźwięki. Kamil i Joaquín znaleźli wspólny rytm. Wkrótce w mieszkaniu znów rozbrzmiały radosne głosy kolędników.
Tego wieczoru wszyscy cieszyli się z tego, że mogą spędzić święta w życzliwym gronie. Joaquín był zadowolony z siebie. Znów zachowywał się jak dziecko, które samo nauczyło się wiązać sznurowadła i wybrało się na wycieczkę po mieście, by oznajmić o tym wszystkim sąsiadom, mało tego, wszystkim mieszkańcom. Kiedyś Kamil śmiałby się z tego, jednak teraz rozumiał, skąd brała się ta dziecięca radość. Gdy człowiek odkrywał stary świat na nowo, znów uczył się żyć. W tej chwili odnalezienie sensu było największym celem każdej istoty ludzkiej. Kamil wiedział, że był na dobrej drodze. Nie tylko on, zresztą.
Zdaje się, że cała rodzina polubiła Joaquína. Ciocia Mary uwielbiała jego inteligentne docinki. Poza tym, chłopak widział pewne novum w rzeczach, które dla innych były zupełnie codzienne. Ostatnimi czasy Kamil dowiedział się również, że wbrew pozorom, Joaquín potrafi zagadać niemal do każdego. Porozumiewanie się z ludźmi z różnych poziomów społecznych nie sprawiało mu żadnego problemu, ponieważ sam odkrył, że czasem należy sięgnąć dna tylko po to, by się od niego odbić.
Gdy wujek Stefan i ciocia Mary zrobili sobie przerwę na papierosa, dziadek Brus i Sofia postanowili dołączyć do nich, by – jak to mówiło się w ich rodzinie – nabrać apetytu na deser podczas krótkiego spaceru po ulicy. Mogli wpatrywać się w okna kamienic, w których widać było inne rodziny siedzące przy ustrojonych świątecznymi potrawami stołach. Sylwetki mieszkańców poruszały się pomiędzy pomieszczeniami, gdzieniegdzie widać było rozświetlone choinki. Wszędzie słyszeli radosne śpiewy kolędników.
Kamil i Joaquín zostali w mieszkaniu, by posprzątać zbędne naczynia. Mieli na sobie swetry, które ciocia wykonała specjalnie dla nich, w ich ulubionych kolorach, granatowy z elementami kosmicznymi i zielony, z pingwinami i koniczynami. Początkowo kruczowłosy wpatrywał się w sweter z powątpiewaniem, bo jako dzieciak ich nie znosił. Jednak widząc, jak bardzo Joaquín cieszy się z prezentu, sam również ubrał swój.
Nie mógł zrozumieć chłopaka, który nie chciał wpakować naczyń do zmywarki, tylko wziąć do ręki gąbkę. Jak zwykle przesadził z płynem do naczyń. Bawienie się bąbelkami sprawiało mu sporo radości jak na człowieka, który niedawno przekroczył osiemnastkę. No cóż, widocznie każdy dorastał w swoim tempie.
– Twoja rodzina jest naprawdę w porządku – zagaił w końcu Joaquín, kiedy Kamil wycierał naczynia i układał je na blacie. – Nie miałem pojęcia, że mamy z Mary tyle wspólnego.
– Tak, ciocia jest naprawdę wspaniała. Dziadek zawsze ją wspierał, nawet w najgorszych chwilach, kiedy nie wiedziała już, jak sobie poradzić. I ona odwdzięczała mu się tym samym. Zawsze byliśmy dla siebie oparciem.
– I na tym polega u was bycie rodziną?
– Myślę, że tak.
Joaquín zamyślił się na chwilę, nic nie mówiąc. W tym czasie Kamil schował suche naczynia do szafki.
– W takim razie… – oznajmił nagle Joaquín, wpatrując się w gąbkę do mycia naczyń. – Co się stało z twoimi rodzicami?
Kamil spojrzał na niego, stając nieruchomo. Nie sądził, że chłopak postanowi zadać mu to pytanie właśnie dzisiaj. Może dobrze, że to zrobił? Może nadszedł czas, by w końcu pożegnać się z niewygodnymi reminiscencjami.
Opowiedział mu tę historię. W ten sposób Joaquín dowiedział się, że Kamil był niechcianym dzieckiem, które matka usunęłaby za namową ojca, gdyby nie decyzja Brusa. Wystarczyło mu, że odeszła jego żona, Kalia, nie chciał słyszeć o tym, że straciłby jedynego wnuka. Miranda i Marcel ustalili, że zajmą się Kamilem, póki nie będzie na tyle duży, by zostać z dziadkiem. Wkrótce potem zniknęli, wybierając się w podróż dokoła świata. Przynajmniej oni to tak nazwali, w rzeczywistości nikt nie wie, co mieli na myśli, biorąc ze sobą tylko aparat fotograficzny, zgromadzone do tej pory pieniądze i spadek, jaki Marcel wydębił od swojego ojca.
Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że pomimo wszelkich zastrzeżeń, Brus im wybaczył. Opiekował się wnukiem najlepiej, jak mógł, chcąc zastąpić mu i ojca, i matkę. Kamil przestał tęsknić za rodzicami, których i tak większość czasu nie było w domu, nawet wtedy, gdy jeszcze przebywali w mieście.
Kamil skończył tę opowieść, mówiąc że nie życzy rodzicom źle. Życie i tak zawdzięczał dziadkowi. Jeśli Brus potrafił wybaczyć coś takiego, dlaczego Kamil miałby być emocjonalnie uzależniony od tęsknoty? To ona sprawiła, że stał się człowiekiem bez uczuć, bo cały czas chciał się upodobnić do rodziców. Zrezygnował z nienawiści i dzięki temu nie skończył źle.
– A potem spotkałem ciebie – powiedział, spoglądając na Joaquína. – Wywróciłeś życie Naznaczonych do góry nogami. I... moje też.
Joaquín wpatrywał się w niego swoim nieprzeniknionym wzrokiem. Po chwili uśmiechnął się i wytarł mokre ręce o ścierkę leżącą obok suszarki na naczynia.
– Wygląda na to, że nie tylko ja miałem zryte życie – podsumował, podchodząc bliżej chłopaka. – Rodzina ma wiele definicji. Dla mnie... Rodzina to ci, którym na nas zależy i którzy są dla nas całym światem. Wygląda na to, że jesteśmy rodziną, Kami.
Kamil wpatrywał się przez niego przez dłuższą chwilę, nie mając pojęcia, co powiedzieć. Miał wrażenie, że jeśli cokolwiek teraz powie, jego głos zabrzmi jak rozstrojone skrzypce. Zacisnął usta i przyciągnął chłopaka do siebie, przytulając go mocno.
Joaquín też go objął.
– Powiesz mi, co cię dzisiaj rano strzeliło? – spytał kruczowłosy.
– Jeszcze nie. Nie chcę zepsuć niespodzianki.
Kamil spojrzał na niego ze zdziwieniem.
– Niespodzianki?
– Hej, przestań mnie wypytywać – rzucił Joaquín, dając mu pstryczka w nos. – Nie mogę powiedzieć.
– Kiedyś zrobię się niecierpliwy, wiesz? – żachnął się Kamil, lecz na ustach miał pewny siebie uśmieszek. – A wtedy ciężko będzie mnie powstrzymać.
– To miała być groźba? – zaśmiał się Joaquín, zakładając ręce na piersi.
– To są fakty. Mówię, jak jest.
Kamil oddałby wszystko, by jeszcze raz zobaczyć tę zdezorientowaną minę na twarzy Joaquína, który wyglądał tak, jakby właśnie dowiedział się, że ma rozstać się z życiem za pięć minut. Kruczowłosy zaczął się śmiać, a Joaquín zacisnął zęby i zanurzył w dłonie w pianie, dmuchając ją w twarz Kamila. W ten sposób chłopak upodobnił się do wizerunku świętego Mikołaja, tylko jego broda szybciej zniknęła.
Gdy pozostali wrócili ze spaceru, ubrania chłopców były całe w pianie. Dorośli spojrzeli po sobie, po czym wybuchnęli śmiechem, podsumowując ich zabawy tylko jednym słowem: Młodzież.
Gdy znów zasiedli do stołu, ciocia Mary wyciągnęła z pieca świeżo upieczonego piernika. Wszyscy częstowali się ciastem i grzańcem przygotowanym przez wujka Stefana, który naprawdę znał się na rzeczy.
Kamil nareszcie miał jakieś klarowne pojęcie na temat rodziny i nie dopuściłby do tego, by cokolwiek się zmieniło. O taką rodzinę walczyłby do samego końca.