Rozdział 44 (Joaquin)


Rok 2015

Ustrojone i kolorowe od światełek choinki powoli traciły swoje igły, jednak śnieg wciąż pokrywał ulice Auditum, nawet trzy tygodnie po świętach. Mieszkańcy korzystali z dobrobytu leniwego weekendu, śpiąc dość długo. Ulice nadal były puste, choć zbliżało się południe. 

Joaquín obudził się przed Kamilem, skradając się do łazienki. Gdy zdążył się umyć i ogarnąć, zarzucił na siebie nową bluzę i spodnie, po czym ruszył w stronę kuchni. Przez kilka ostatnich dni ustalał z Brusem, co ma zrobić. Danilecki przygotowywał się do wyjazdu do sanatorium i Kamil zupełnie zapomniał o tym, że na dwa dni przed wyjazdem dziadka obchodzi dwudzieste pierwsze urodziny. Dlatego też biegał jak zakręcony, by pozałatwiać wszystkie najważniejsze sprawy, zanim mężczyzna wyjedzie. Dzięki temu Brus i Joaquín mogli wszystko zaplanować, nie martwiąc się niechcianym wówczas towarzystwem jubilata.

Joaquín przeznaczył pieniądze z wygranej na kilka nowych, ciepłych ciuchów i przybory, jakich potrzebował do pisania i rysowania. Ukrywał jeszcze jedną tajemnicę, ale przysiągł sobie, że o niej nie dowie się absolutnie nikt, chyba że włamie mu się do umysłu. Na szczęście Kamil nie umiał już tego robić, więc Joaquín wyjawi ten sekret, kiedy przyjdzie czas. Tym razem jednak zwracał większą uwagę na to, co robi i mówi, gdyż był jak otwarta księga. Uczył się kiedyś, jak zachowywać kamienną twarz, ale ta umiejętność odeszła razem z darem. Widocznie będzie musiał zacząć od nowa. 

Pojawił się w kuchni, witając Rafa. Pies najwidoczniej wiedział, że ma siedzieć cicho, ponieważ usiadł w kojcu, wpatrując się w Joaquína ze spokojem. Gdy dostał swoje śniadanie, zajadał się nim na tyle cicho, by nie wzbudzić podejrzeń. 

Chłopak obiecał Brusowi, że zajmie się śniadaniem. Wyciągnął z szafki wszystkie niezbędne produkty i zakasał rękawy, by nie ubrudzić nowych rzeczy. Gdy stał nad miską, odmierzając odpowiednią porcję składników, zachciało mu się śmiać. Przypomniał sobie, dlaczego to robi. 

Jego sposób na szczęście to robienie nowych rzeczy. W kuchni siedział już jakiś czas, wciąż się uczył. Wykorzystywał swój potencjał. Dotychczas nie myślał o tym zbyt wiele, ale możliwość zobaczenia uśmiechu na czyjejś twarzy była dla niego naprawdę niezwykłym przeżyciem. Miał wtedy wrażenie, że ludzkie oczy lśnią, zupełnie tak, jakby ktoś rzucał na nie jakąś wiązkę światła. Wydawało się, że mają własne życie, które wychodziło z głębi, jakby było obrazem duszy człowieka. O tym starał się pisać w esejach. Dziwnym trafem, właśnie takie przemyślenia podobały się ludziom. Nie sądził, że jego myśli mogłyby kiedyś do kogoś trafić, a zachwycić – tym bardziej. Mylił się. 

Wyjrzał przez okno, słysząc czyjeś kroki na schodach. Poprawił okulary i zobaczył idącego w stronę drzwi kamienicy listonosza. Bardzo nie chciał, by w mieszkaniu rozległ się dźwięk dzwonka, który niepotrzebnie by wszystkich pobudził. Wyskoczył więc z kuchni i otworzył drzwi, witając mężczyznę na progu. Odebrał trzy paczki, które były zaadresowane do Kamila i wyglądały na prezenty urodzinowe. Pierwszą z nich wysłał Eliasz, była starannie zapakowana. Podobnie było z paczką od Olivera. Jeśli chodzi o trzecią, Joaquín nie znał adresu, zobaczył jednak imiona nadawców – Maks Kaiser i Eileen Fintan. Od kiedy to nadają paczki wspólnie i spod jednego adresu, i to nie z mieszkania Maksa? 


Joaquín stwierdził, że dowie się tego później. Podziękował listonoszowi i zamknął drzwi, niosąc paczki do kuchni. Położył je tak, by Raf nie miał do nich dostępu. 

Skończył w samą porę. Gdy nałożył śniadanie na talerze i wrzucił wszystkie niepotrzebne rzeczy do zlewu, w pomieszczeniu pojawił się Brus. Mężczyzna poprawił okulary i skinął głową. Zajrzał do szafki, gdzie znajdowało się ciasto przygotowane specjalnie na tę okazję. Udało mu się włożyć tam świeczkę, ponieważ nie wyobrażał sobie tortu urodzinowego bez niej. Potem stanął obok Joaquína. Chłopak wiedział, że wypiek miał poczekać, aż w domu zjawią się goście. 

Kamil pojawił się na dole kilka sekund później. Ściągnął z głowy ręcznik, którym suszył sobie włosy i został zaskoczony tym, co znajdowało się na stole. Joaquín uśmiechnął się w duchu, widząc jego reakcję. Owocowe naleśniki z syropem klonowym i szklanką soku – właśnie to stało się daniem, które przygotował. 

– Rany – jęknął kruczowłosy, kładąc ręcznik na oparciu narożnika. – To dla mnie? 

– Wiedziałem, że tak będzie – zaśmiał się Brus, zmierzwiając mu włosy. – Pamiętasz o rachunkach i zobowiązaniach, ale o sobie nie. Twoje urodziny, chłopcze. Jak to moi znajomi mówili… rok bliżej do śmierci. 

– Dziadku, to nie jest zabawne – obruszył się Kamil, mimo wszystko na jego twarzy pojawił się nikły uśmiech. Brus naprawdę miał dystans do siebie i świata. 

Wszyscy trzej usiedli do stołu. Mieli spokój dosłownie przez kilka minut, gdyż niedługo rozległ się dzwonek do drzwi. Do mieszkania wpadła ciocia Mary, ściskając Kamila jak swoje własne dziecko. Jej prezenty zawsze były dane od serca, tym razem postanowiła oprawić w ramkę wszystkie wspólne zdjęcia z ostatniej rodzinnej imprezy świątecznej, poza tym dorzuciła też parę innych drobiazgów. Kamil nawet nie zdążył jej dobrze podziękować, gdy w drzwiach pojawił się jeszcze wujek Stefan.

Brus postanowił, że należałoby poczęstować ich kawałkiem ciasta, więc Joaquín zajął się krojeniem osobiście. W końcu to on najlepiej znał się na obsłudze noża w tym domu. 

– Ależ ty się dzisiaj uwijasz, Joaquín – zagaiła z uśmiechem ciotka. – Szykujesz coś specjalnego? 

Chłopak skinął głową. W międzyczasie poczuł na sobie spojrzenie Kamila, jednak gdy skierował wzrok w jego stronę, kruczowłosy udawał, że nic się nie stało. Mimo wszystko się zaczerwienił. Ciekawe, o czym pomyślał. 

– A, właśnie – wtrącił Brus. – Widzieliście ostatnie Życie Auditum, prawda? 

– Czytałem niedawno – odparł Stefan, biorąc do rąk kubek z mocną kawą. – I te rysunki... Coś niesamowitego! 

– Racja – podkreśliła Mary, dzieląc swój kawałek ciasta na mniejsze kawałki. – Sama byłam zachwycona pomysłem. To prawda, co mówiłeś – talent po matce i ojcu, jak nic. 

Joaquín uśmiechnął się do nich, słysząc te słowa – jednak wewnątrz skakał z radości. Był jak nieposkromiony wulkan emocji, mimo wszystko chciał nad tym popracować. 

Mary i Stefan siedzieli z nimi jeszcze przez jakiś czas, rozmawiając o tym, co ostatnio działo się w Auditum czy ogólnie, w rodzinie. Na szczęście nie dochodziło do żadnych niepokojących precedensów, raczej do zabawnych sytuacji, które sprawiały, że wszyscy śmiali się do rozpuku. Joaquín po raz kolejny poznawał plusy i minusy posiadania licznej rodziny i stwierdził, że Danileccy w jego otoczeniu zdecydowanie mu wystarczą. I pies, ponieważ życia bez tego czworonoga sobie nie wyobrażał. 

Późnym popołudniem Kamil pomagał mu z naczyniami, gdy Brus zajął się dalszym pakowaniem swojej walizki. Joaquín długo stał w ciszy. Wciąż myślał o tym, co powiedziała ciotka Mary. Uwijał się, bo miał przed sobą ważną misję. 

Dlatego kruczowłosy tak się speszył przy stole, gdy kobieta podjęła ten temat. Najśmieszniejsze było to, że od jakiegoś czasu Joaquín czuł taką potrzebę wychodzącą gdzieś z wewnątrz i wiedział, że nie może się dłużej opierać temu głosowi ani pozostawać głuchym na jego wołania. 

Odłożył ostatnie naczynia na suszarkę i uśmiechnął się do Kamila. 

– Hej... Tak, jak obiecałem, pora na następną część niespodzianki. 

Kruczowłosy skinął głową. Gdy poszli zakładać kurtki, Brus wyszedł z salonu, tocząc po podłodze swoją walizkę na kółkach, bowiem szykował się do jutrzejszego wyjazdu. Postawił ją w korytarzu i spojrzał na chłopców. 

– Miłej zabawy, kochani – powiedział z uśmiechem, w międzyczasie głaszcząc Rafa, który pojawił się obok niego. 

– Jesteś pewien, że nie potrzebujesz żadnej pomocy, dziadku? – spytał Kamil, podnosząc kołnierz swojego płaszcza. – Jeśli zadzwonisz, to… 

– Kami... – odparł Brus, śmiejąc się. – Idźcie już. 

Mówiąc to, mężczyzna mrugnął do Joaquína. Chłopak spojrzał w bok, chcąc ukryć uśmiech, który właśnie pojawił się na jego twarzy. 

Gdyby nie śnieg i ostatnie przeziębienie, Kamil wsiadłby na motor, jednak postanowił nie ryzykować. Joaquín wskoczył do samochodu na przednie siedzenie, które zawsze musiał sobie poprawiać. Brus był od niego wyższy, więc potrzebował więcej miejsca dla swoich nóg, chłopak nie miał takiego problemu. Dzięki temu mógł wtulić się w fotel i nie przejmować tym, co działo się wokół. Przynajmniej do czasu, gdy sam będzie chciał zdać na prawo jazdy. W drodze chłopcy natknęli się na popołudniowe korki. Joaquín zerknął na Kamila, który siedział skupiony za kierownicą. Jego stoicyzm był bardzo potrzebny w trakcie jazdy, o czym Joaquín zdążył się już przekonać. W razie gwałtownego zahamowania drugiego kierowcy Kamil nie wychodził z samochodu po to, by spuścić komuś łomot. Lubił się przyglądać wojującym rodakom – przynajmniej do czasu, gdy nikomu nie działa się zbytnia krzywda. 

Dotarli na miejsce zanim zrobiło się ciemno. Joaquín rozejrzał się wokół. Spodziewał się, że zobaczy tu tłumy. Wciąż był lekko antypatyczny, jeśli chodziło o zetknięcia z nimi. Dlatego też trzymał się blisko Kamila. Nie chciał go zgubić w tłumie. Poza tym, musiał posłużyć mu za przewodnika i ukryć przed nim wszystko, co mogłoby zepsuć niespodziankę.

Wyciągnął z kieszeni bandanę, która miała mu posłużyć za opaskę na oczy. 

– Odwróć się, muszę ci to założyć. 

– Co ty kombinujesz? Co się tu w ogóle dzieje? 

– Dowiesz się w swoim czasie – odparł Joaquín, zawiązując bandanę. Złapał go za rękę. – Chodź za mną. 

Musieli zostawić kurtki w szatki. Joaquín czuwał nad tym, by Kamil nie ściągnął opaski, póki nie wejdą do sali. Być może już się czegoś domyślił, słysząc głosy innych ludzi, ale mimo wszystko Joaquín chciał utrzymać prezent w tajemnicy do samego końca. 

Ludzie znajdujący się w audytorium szeptali, w ich głosach dało się wyczuć niemal wybuchową mieszankę podniecenia, podekscytowania i niecierpliwości. Publika ucichła nieco, gdy światła w sali zgasły, oświetlona została większa część sceny. Cicha muzyka miała przywołać zza kulis ukrywającą się tam niespodziankę. 

Joaquín uznał, że to dobry moment. 

– Możesz ściągnąć opaskę. 

Kamil zrobił tak, jak mu kazano. 

Jego ulubiona skrzypaczka wyszła słuchaczom naprzeciw i ukłoniła się razem z tymi, którzy jej towarzyszyli. Powitała wszystkich. 


– O... mój... Boże... – wydukał Kamil, bo to było jedyne, co mógł powiedzieć, gdy tłum znowu zaczął szaleć. – Nie wierzę. 

– Nie wierz, tylko słuchaj – odparł Joaquín, trącając go łokciem – Niespodzianka! 

Wszyscy zostali zaskoczeni niesamowitą ilością fantastycznej gry – nie tylko muzyki, ale też różnobarwnych świateł, niezwykłej choreografii i wspaniałego aktorstwa. Skrzypaczka grała i tańczyła, a towarzyszący jej tancerze podążali za nią krok w krok, dopasowując ruch swojego ciała do dźwięków jej muzyki. Recital porwał większość ludzi, którzy postanowili wspólnie ze sceną wczuć się w serce tego występu, czyli utalentowaną skrzypaczkę. 

Joaquín przez większość koncertu obserwował Kamila. Chłopak podążał wzrokiem za swoją idolką tak, jakby chciał z jej ruchów wyczytać, jak prawidłowo układać skrzypce. Joaquín widział wtedy w jego oczach niesamowitą głębię i kolor, niczym rozgwieżdżone niebo lub porywcze fale oceanu. Jego uśmiech nie przypominał tego, którym kruczowłosy obdarzał wszystkich na co dzień. Był uśmiechem, który Joaquín widział tylko w swojej obecności. Chłopak zdawał sobie sprawę z tego, że niewiele osób może zobaczyć prawdziwą pasję, nieziemski poblask otaczający człowieka, który naprawdę oddycha tym, czym się fascynuje. 

W tamtym momencie wiedział już, dlaczego zakochał się w Kamilu – ponieważ dostrzegł w nim to, czego nie widzieli inni. Zdaje się, że to działało w obie strony. 

Koncert dobiegł końca po dwóch godzinach. Skrzypaczka podziękowała publiczności za serce włożone w występ, ponieważ ludzie obecni na sali stali się jego częścią. Później zrobiła coś, czego Joaquín kompletnie się nie spodziewał. 

W ułamku sekundy zerwał się z miejsca i ku ogromnemu zdziwieniu pozostałej publiczności siedzącej w jego rzędzie – wskoczył na barierki i odbił się od nich, wyskakując wysoko w górę, by uciec oszołomionym ochroniarzom. Mało brakowało, a biegłby po ramionach publiki. Dosłownie czubkiem palców swoich dłoni złapał to, co kobieta rzuciła w stronę zgromadzonych na sali ludzi – smyczek, jakiego używała podczas występu. 

Joaquín wylądował wśród ochroniarzy, którzy nie mieli pojęcia, co z nim zrobić. Jednak po tym, jak skrzypaczka jeszcze raz podziękowała całemu audytorium, ludzie zaczęli z podziwem klaskać i znowu wstali z miejsc, dzięki czemu Joaquín mógł się wyplątać z tej sytuacji. Wyminął ochroniarzy i wrócił na swoje miejsce, odnajdując Kamila. 

– To chyba najcenniejszy prezent, jaki dla ciebie zdobyłem. 


Wręczył mu smyczek. Kruczowłosy długo wpatrywał się w chłopaka, w jego oczach lśniły światła otaczające scenę, a na jego twarzy malowało się niedowierzanie i zaskoczenie zarazem. W końcu ujął zdobyte trofeum w dłoń, delikatnie obracając je w palcach. Uśmiechnął się, nie odzywając się ani słowem. 

Nie musiał. Joaquín doskonale wiedział, co znaczyło to spojrzenie.