Rozdział 40 (Joaquin)


Joaquín siedział na parapecie z kubkiem gorącej herbaty w dłoni. Musiał zrobić sobie przerwę. Ostatnimi czasy widział ludzi za często. Począwszy od dnia, kiedy musiał zastąpić Kamila w sklepie, aż do świąt. Danileccy mieli ciekawą tradycję – w czasie Bożego Narodzenia odwiedzali niemal całą rodzinę i znajomych. Miło było widzieć tyle osób, ale Joaquín doznał niemałego szoku. Mimo wszystko było to dla niego ciekawe doświadczenie. 

Chłopak zerknął za okno, widząc mężczyzn niosących kartony z fajerwerkami. Ludzie ćwiczyli wystrzały przed Sylwestrem, więc przez kilka ostatnich dni Joaquín nie mógł spać spokojnie, ponieważ Raf bał się tych odgłosów. Kamilowi było żal psa, więc wziął go do siebie do pokoju. Pies rozkładał się na całej długości łóżka, zapominając, że jego miejscem jest posłanie lub podłoga. 

Joaquín musiał przyznać, że taki układ mu nie odpowiadał. Miał tylko nadzieję, że Kamil tego nie odnotował. W końcu… Jak nisko trzeba upaść, żeby być zazdrosnym o psa? W dodatku psa, który przebywał tu dłużej, niż on sam. Joaquín nie mógł jednak nic na to poradzić. Uśmiechnął się pod nosem. 


Dopił herbatę i zszedł z parapetu, idąc w stronę drzwi. Zbiegł po schodach do kuchni i odstawił kubek do zlewu. Dziadek Brus właśnie jadł drugie śniadanie.

Joaquín zerknął na niego. Miał na talerzu kanapki z masłem i pomidorem… Chłopak zrobił się głodny. Znowu. Na szczęście Brus był na tyle miły, by mu coś zaproponować. 

Usiadł naprzeciwko mężczyzny. Brus od początku ich znajomości zaczął traktować go jak członka rodziny. Joaquín nie miał okazji często rozmawiać z nim twarzą w twarz, ponieważ Kamil zawsze był w pobliżu. Teraz jednak chłopak musiał lecieć do biura rachmistrza z fakturami, więc nie mógł im towarzyszyć. Sklep był dzisiaj zamknięty, więc pozostało im tylko siedzenie w domu i oczekiwanie na Nowy Rok. 

Brus nigdy nie wypytywał Joaquína o szkołę, wiedząc o jego zainteresowaniach. Widział chłopaka buszującego w książkach, więc mógł zakładać, że żaden potencjał nie był w tym domu marnowany. Kamil nie rozpoczął studiów, chcąc mieć oko na dziadka, przez co Brus zawsze się o niego martwił. Kruczowłosy był jednak człowiekiem, który radził sobie w niemal każdej sytuacji i doskonale wiedział, jak zająć się rodzinnym biznesem. 

Joaquín wciąż rozmyślał o tym, co Brus o nim wie. Tylko Kamil znał najbardziej negatywne aspekty jego przeszłości i tak miało pozostać. Mimo wszystko Brus musiał dowiedzieć się, co stało się z rodzicami Joaquína. Chłopak ustalił więc jednolitą historię – taką, w której jego matka ginie w pożarze, a ojciec umiera na zawał.
Pożar? To była prawda. Jako jedyny zdążył przed tym uciec. Poza tym, miał potwierdzenie – dzięki starym artykułom sprzed dziesięciu lat.
Zawał? No cóż... Ojca uznano za winnego z braku innych dowodów. W ten sposób chłopak mógł powiedzieć, że przebywał w domu dziecka. To z kolei wiązało się z chodzeniem do szkoły – to też było prawdą, przynajmniej do czasu. Mimo wiecznego uciekania, Joaquín nigdy nie odpuszczał i był w stanie nawet ukraść książkę, by przeczytać cokolwiek. Dlatego zupełnie nie rozumiał dzisiejszej kultury, wtykającej nos w telefon. Nagle wydało mu się, że jest strasznie stary, co było kompletną bzdurą. Z całego towarzystwa przyjaciół to on był najmłodszy. I najniższy, chociaż to przestało być już takim problemem. Bycie niskim miało swoje zalety. Szczególnie, jeśli chodziło o ukrywanie się, o czym zdążył się przekonać w przeszłym życiu. 

Brus wziął do ust ostatni kęs kanapki i zerknął na Rafa. Pies wstał z posłania i przydreptał do stołu, siadając obok mężczyzny. 

– Pora na spacer, rozrabiako. Wieczorem chwilę posiedzisz na zapleczu, gdzie nie będą cię męczyć te głośne wybuchy – powiedział Danilecki, drapiąc psa za uchem. – Joaquín, przejdziesz się z nami?

Chłopak skinął głową nic nie mówiąc, ponieważ wpakował do ust ostatnią kanapkę. 

Wkrótce trójka ruszyła w stronę parku. Widzieli ludzi spacerujących ze swoimi psami. Raf obwąchiwał wszystko dokoła. Gdy Joaquín obserwował czworonoga, zdał sobie sprawę, dlaczego w domu Danileckich nie ma dywanów. Posiadanie dywanu i psa nie idzie ze sobą w parze, ponieważ wszędzie wala się sierść. Chłopak wiele razy musiał tę sierść zbierać. Na szczęście sprzątanie nie było dla niego problemem. Przyzwyczaił się do tego, że Kamil lubił porządek, nic dziwnego, skoro niemal wszystkim musiał zajmować się zupełnie sam. 

Joaquín otulił się kołnierzem kurtki. Wiedział już, kiedy zobaczy swój esej i komiksy w Życiu Auditum. Miał w planach kupić sobie coś, dzięki czemu mógłby się szybko przemieszczać. Wypatrzył już coś ciekawego, ale i tak skorzysta z tej propozycji na wiosnę. Mianowicie, od jakiegoś czasu przypatrywał się ludziom w skateparku. Wiedział, że Eliasz jest dobry w jeździe na deskorolce, Joaquín jednak wcale nie chciał iść w tym kierunku. To mogło brzmieć zabawnie, jednak dopiero teraz mógł spełnić swoje marzenie o posiadaniu hulajnogi. Ten sprzęt mógłby pomóc mu wrócić do dawnych umiejętności chociaż w małym stopniu. 

Jednak nie myślał tylko o sobie. Zbliżały się urodziny Kamila. Na każde pytanie dotyczące prezentu kruczowłosy odpowiadał słowami: Mam wszystko, czego potrzebuję. Joaquín zachodził w głowę, jak to możliwe. Czy Kamil naprawdę niczego więcej nie wymagał? Owszem, sklep przynosił zyski, nie było tak, że ledwo wiązali koniec z końcem, zawsze potrafili jakoś wyjść na prostą. Dlatego też Joaquín nie miał pojęcia, co zrobić. 

Chociaż… Gdyby się uparł, była jedna rzecz, o której Kamil nie wspomniał, ale można było ją dostrzec na plakatach w jego pokoju. Właściwie to nawet nie była rzecz, a osoba. 

Chłopak uśmiechnął się pod nosem. Miał już plan. 

Z zamyślenia wyrwał go Brus, który zniknął mu z pola widzenia. Joaquín obejrzał się za siebie. Zdaje się, że sporo wyprzedził dziadka Danileckiego i Rafa, zostawiając ich w tyle. Mężczyzna przywołał go ruchem ręki, zatrzymując się na drewnianym moście. Chłopak odwrócił się na pięcie i wrócił do nich, wpatrując się w zamarznięty strumyk. 

– Widzę, że nad czymś myślisz, młody – zauważył Brus, wycierając okulary o starą chusteczkę. – Przyzwyczaiłem się do tego, że Kamil nie chciał o niczym rozmawiać, ale… Milczący nie znaczy mądry. Bywają szuflady zamknięte na klucz, chociaż puste. 

Joaquín westchnął. Wiele razy wolałby milczeć i nie przebywać wśród ludzi. Natura dała im język i dwoje uszu, mieli bardziej słuchać niż mówić. Jednak przemilczenia dzielą bardziej niż nieobecności. Bał się tego, że zdobyta przez niego wiedza nie rozstrzygnie jednego problemu, jeśli po drodze nie postawi przed nim setki następnych dylematów. 

– Chodzi o to, że…– zaczął niepewnie. – Są rzeczy… O których im więcej się czyta, tym mniej się o nich wie. Człowiek zaczyna się ich bać, a jednocześnie nadal go pociągają. 

Mężczyzna poprawił okulary i zerknął na Rafa, który właśnie przyglądał się czemuś przebiegającemu po lodowej tafli. 

– Strasznie patrzeć niebezpieczeństwu w oczy, w dodatku gdy są piękne – odparł w końcu Brus, odwracając się do chłopaka. – Też czytałem Leca. 

Joaquín uśmiechnął się w duchu. Oczy o których myślał, w istocie były piękne. 

– Wiesz, Joaquín… Nigdy nie miałem okazji, by ci to powiedzieć – kontynuował Brus, wpatrując się w ludzi spacerujących po parku. – By podziękować ci za to, że pomogłeś Kamilowi stać się kimś, kto widzi w ludziach coś więcej niż tylko bezlitosnych egoistów. 

Chłopak zerknął na Danileckiego ze zdziwieniem. Brus nie był zaskoczony jego reakcją. Uśmiechnął się, zmarszczki na jego twarzy znowu zaznaczyły swą obecność. 

– Obiecasz mi coś? Nie mów Kamilowi o tym, co ci teraz powiem. Znowu denerwowałby się, że niepotrzebnie się o niego martwię – kontynuował mężczyzna, pocierając nos. – Tak to już jest, kiedy się kogoś kocha i chce dla niego jak najlepiej. 

Joaquín skinął głową, jednocześnie składając obietnicę trzymania języka za zębami. Brus zaczął opowiadać. 

– Trudno było mi znaleźć lekarstwo na smutki tego wielkoluda. Bardzo szybko się poddawał, począwszy od gry na skrzypcach, skończywszy na egzystowaniu. Wydawało mu się, że całe życie jest jednym wielkim pasmem nieszczęść, a ludzie istnieją tylko po to, by go denerwować. Wiesz, chłopcze… Gdy język potrafi już tylko narzekać i krytykować, to znaczy, że chore jest ludzkie serce. A gdy serce nie chce kochać, rozum w niczym mu nie pomoże. Kamil potrzebował jakiejś rekonwalescencji. – Mężczyzna urwał na moment. – I nagle, jak biczem strzelił, wszystko się zmieniło. Tamtego dnia, kiedy przedstawił mi ciebie… Dostałem dowód na to, że człowiek, boska karykatura, potrafi odnaleźć brakujące cnoty, nawet jeśli ma inne wymagania niż większość społeczeństwa. Nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby próbować zmienić Kamila na siłę. Jedyną zmianą, jakiej musiał doświadczyć, była zmiana serca. I wiesz mi, że w chwili, gdy zobaczyłem uśmiech na jego twarzy, naprawdę się uradowałem. 

Brus spojrzał na Joaquína z powagą w oczach. 

– Przez wiele lat próbowałem sprowokować w nim ludzkie uczucia nie wymagające interesowności, bezskutecznie. Tymczasem ty zrobiłeś to w przeciągu zaledwie kilku miesięcy. Musisz być naprawdę niezwykłym człowiekiem. Teraz rozumiem, dlatego Kamil był, i wciąż jest, taki wpatrzony w ciebie. Prawda jest taka, że ktoś musi nas, ludzi, kochać. Jeśli nikt tego nie czyni, bardzo szybko umieramy. Więc jeśli Kamil jest żywy, mając ciebie, ja również jestem. Stanowisz część mojej rodziny, Joaquín. Naszej rodziny. 

Gdy Brus skończył mówić, chłopak poczuł, że oczy mu się przeszkliły. Pociągnął nosem, chcąc powstrzymać łzy. Na szczęście okulary znów mu zaparowały, więc nie musiał się martwić, że Danilecki to zobaczy. 

Brus o wszystkim wiedział, a mimo to akceptował swojego wnuka takim, jakim on jest. Kochał go ze względu na wszystko i cieszył się, gdy Kamil wreszcie zaczął żyć wśród ludzi – już nie jako maszyna, a jako prawdziwy człowiek z krwi i kości. Joaquín sam zmienił się w podobny sposób. Zyskał to, na czym mu najbardziej zależało. Miał prawdziwą rodzinę. Miał kogoś, kto kochał go za to, że po prostu żyje, chociaż wcześniej nie wierzył, że na to życie zasługuje. 


Chłopak podszedł do Brusa i przytulił go najmocniej, jak potrafił. Mężczyzna uśmiechnął się i pogłaskał go po głowie. 

– Naprawdę się cieszę – podsumował Brus, kiedy Joaquín w końcu się od niego odsunął. – To będzie pierwsze szczęśliwe rozpoczęcie Nowego Roku dla nas wszystkich, czuję to w swoich wiekowych kościach. 

Joaquín uśmiechnął się do niego. Mężczyzna odwzajemnił uśmiech, po czym odwrócił się w stronę Rafa, który postanowił położyć się na moście, wpatrując się w swoich towarzyszy. Brus dał mu znak, że mogą ruszać w drogę. Pies podniósł się i odwrócił łeb, prowadząc mężczyznę przez most w stronę wyjścia z parku. 

Doszli do budynku, w którym znajdowały się biura księgowych. Brus zerknął na swój zegarek. Po chwili cała trójka usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Z podziemi, gdzie znajdował się gabinet, wynurzyła się kruczowłosa postać. 

Kamil wkładał jakieś dokumenty do teczki. Gdy znalazł się na chodniku, zatrzymał się. Spojrzał na Joaquína i dziadka, który prowadził Rafa na smyczy. 

– A co wy tutaj robicie? – zaczął Kamil, zupełnie zaskoczony ich obecnością. 

Joaquín uśmiechnął się, widząc zdezorientowanie na twarzy kruczowłosego, który najwyraźniej nie spodziewał się takiego komitetu powitalnego. Podszedł do niego i złapał go za rękaw kurtki, ciągnąc za sobą. Brus uśmiechnął się do nich i zarządził, że pora wrócić do domu na ciepły obiad. 

Gdy szli razem, Joaquín był już całkowicie przekonany, że nadchodzący rok musiał przynieść dobre zmiany.