Rozdział 42 (Maks)


Kilka ostatnich dni było dla Maksa naprawdę niezwykłych. Spędził je z rodziną Fintan. Uznał, że to nieziemscy ludzie, pełni życia i uczuciowi. Musiał przyzwyczaić się do ich dziennego rytmu. Zawsze wstawał dość wcześnie, by zdążyć do pracy czy na wykłady, jednak teraz to się zmieniło – o poranku pierwszy schodził na dół, by się ogolić i umyć, ponieważ później nie miałby na to szans. Uwielbiał siedzieć w salonie przy porannej kawie, by obserwować bitwę pomiędzy domownikami o to, kto pierwszy ma wejść do łazienki. Ścigali się niemal wszyscy. I chociaż czasem się na siebie denerwowali, to jednak te sytuacje doprowadzały ich do śmiechu. Niebawem Fintanowie się godzili i znów wracali do rzeczywistości. 

Maks złapał się nawet na tym, że umiał porozumieć się z dziećmi, które biegały po tym domu jak szalone. Wcześniej ani razu nie przeszło mu przez myśl, by kiedyś być ojcem, ale przez Ginger czy Esther zaczął się poważnie nad tym zastanawiać. Według nich stanowił doskonały materiał na człowieka mającego zajmować się rodziną. Eileen próbowała odwieść domowników od tego pomysłu, bo myślała, że Maksa to denerwuje. Jednak chłopak zaprzeczył. Zwrócił wtedy uwagę na reakcję dziewczyny – odetchnęła z ulgą. Ona również umiała dogadać się z dziećmi, więc ucieszyła się, że znalazła kogoś takiego. 



Maks dobrze wspominał też wspólne wyprawy do pobliskiej stadniny, gdzie urwisy skakały wokół rodziców, by zabrano ich na kulig. Konie nie raz napędziły turystom stracha, szczególnie tym, którzy zachowywali się wobec nich nie w porządku. Większość dorosłych zazwyczaj miała ubaw z przerażonych dzieci. Maks śmiał się i cieszył z kilku powodów – po pierwsze, to były najlepsze zimowe ferie świąteczne, jakie do tej pory spędził wśród ludzi. Po drugie, Fintanowie przyjęli go z otwartymi ramionami i naprawdę zaczął ich traktować jak rodzinę, chociaż nią nie byli. Po trzecie – jeszcze nią nie byli, o czym Maks myślał, gdy ukradkiem zerkał na Eileen. 

Łapał się na tym coraz częściej. Nie miał pojęcia, czy dziewczyna zdaje sobie z tego sprawę, musiał wreszcie zrobić jakiś krok naprzód. Niestety, wydawało się, że nie ma na to szans. Eileen wciąż musiała pomagać albo swoim rodzicom, albo swojej siostrze. Maks zastanawiał się, jakim cudem ta dziewczyna znajduje czas na to, by żyć. W końcu zdał sobie sprawę z tego, że Eileen właśnie żyje – pomagając innym. To, że nosiła protezę, było tego doskonałym przykładem. Potrafiła się poświęcić. Podobno Esther wiele razy mówiła jej, by wrzuciła na luz, jednak Eileen nigdy nie chciała tego robić. Zachowywała się jak pracoholik. Maks zastanawiał się nad sposobem, który mógłby ją jakoś wyciągnąć z tego stanu. Nie mógł przecież dopuścić do tego, by Eileen zaharowała się na śmierć. Była dla niego zbyt cenna. 

Chwila oddechu miała nadejść w Sylwestra, chociaż z początku brzmiało to jak pobożne życzenie. Esther i Hugh wybrali się na bal sylwestrowy, zostawiając pod opieką rodziców Aarona i Axela. Oprócz nich w domu rozrabiał jeszcze Ethan, jednak on był bardziej usłuchany ze względu na siostrę. Cały boży dzień trzeba było się użerać z tą trójką. W końcu Maks nie wytrzymał i postanowił skonstruować coś, co ich zajmie. Do tego wykorzystał stary silnik znajdujący się w garażu Teda. Młodzi bacznie przyglądali się mu, gdy montował napęd przy ich sankach. Skrzydła motoru sprawiały, że sanki z łatwością mogły przesuwać się po śniegu; prosta blokada, jaką uruchamiano ciągnąc za sznurek, stała się hamulcem. Chłopcy mogli podróżować po wzgórzach i dolinach, będąc pod nadzorem Teda. W ten sposób dorośli mogli wreszcie odetchnąć. Aaron, Axel i Ethan wrócili z tej wycieczki tak wykończeni, że wylądowali w łóżkach wcześniej, nie chcąc nawet słyszeć o oczekiwaniu na Nowy Rok i sztuczne ognie, jakie widać było ze wzgórza, gdzie pobliska gospoda urządzała pokaz. 

Fintanowie wiele razy dziękowali Maksowi za pomoc. Jednak on wcale nie potrzebował słów wdzięczności. Przecież właśnie dzięki tym ludziom mógł wykorzystać swoje pomysły i znów poczuć, że żyje. Do tej pory ukrywał te pomysły gdzieś w szufladkach swojego umysłu, teraz miał motywację, by wreszcie wyciągnąć je na światło dzienne. Tą motywacją była Eileen, której trudno było uwierzyć, że Maks do tej pory nie chwalił się swoimi umiejętnościami. Oto nadszedł czas, by je wykorzystać. 

Późnym wieczorem okazało się, że Ginger i Ted również nie mają zamiaru wyruszać na spacer do gospody, by ujrzeć pokaz sztucznych ogni. Uznali, że muszą pilnować chłopców, poza tym – wygrzewanie się przed kominkiem było lepszą opcją, niż przeciskanie się pomiędzy zaspami z latarką czy lampionem w dłoni. Na całe szczęście, przynajmniej dla Maksa, Eileen nie chciała rezygnować z tej rozrywki. Matka pouczyła ją, by ciepło się ubrała, na co dziewczyna zareagowała tylko głośnym westchnięciem. Musiała na siebie uważać ze względu na protezę, by przypadkiem nie zetknąć się ze śniegiem i nie doprowadzić do odmrożeń. Eileen dobrze wiedziała, co ze sobą zrobić. 
Zanim wyszli, Maks na wszelki wypadek opracował trasę, jaką mieli podążać. Tym razem zrobił to bez pomocy elektroniki, orientując się tylko w mapach, jakie dał mu Ted. Nakreślił sobie drogę, miał też plan B, gdyby jednak coś się stało. W końcu znajdowali się w okolicach wzgórz, a przezorny zawsze ubezpieczony. Eileen, widząc Maksa, zaczęła się śmiać. Nie dlatego, że sama niczego nie planowała – doskonale znała te ścieżki, przecież tu się urodziła. 



Ruszyli z Maksem w stronę gospody, idąc wytyczoną ścieżką. Dziewczyna wpatrywała się w gwiazdy, zaś Maks patrzył pod nogi, by żadne z nich się o coś nie potknęło. Spacerowali wytyczoną przez sanie śnieżką, więc tutaj śnieg mógł być nieco zmrożony. Łatwo było się poślizgnąć i wywrócić czy nawet wpaść do rowu. Chociaż Eileen zarzekała się, że ma buty doskonałe do chodzenia w takich warunkach, Maks obawiał się za każdym razem, gdy dziewczyna zachwiała się chociaż odrobinę. Naprawdę nie chciał, by coś jej się stało. 

Gwiazdy, wespół z księżycem, zachwycały swoim blaskiem. Na niebie, gdzie nie widać było żadnych miejskich świateł, lśniły niczym cała eskadra zmierzająca do boju z mrokiem nocy. Dojście do gospody nie było trudne, zajmowało ponad kwadrans, więc Maks miał chwilę czasu na przemyślenia. W głębi duszy dziękował losowi za to, że mógł pobyć z Eileen sam na sam. Co miał jej powiedzieć? Tak naprawdę to sam nie wiedział, co myśli. Wiedział, że przy niej bardzo dobrze się czuje. 

– Moja rodzina nieźle dała ci w kość, prawda? – powiedziała w końcu Eileen, przerywając ciszę panującą wokół. – Potrafią być denerwujący. Szczególnie, jeśli dowiedzą się, że mają pod ręką mechanika, elektryka czy opiekuna dla dziecka. Wtedy zrobią wszystko, by wycisnąć z ciebie każdą kroplę umiejętności. Ja w sumie nie mam im tego za złe. To naprawdę dobrzy ludzie. Wspierali mnie w najgorszych chwilach, nie mówiąc już o tej protezie… 

Maks spojrzał na nią ze zdziwieniem chcąc, by kontynuowała swoją wypowiedź. Domyślał się, co takiego proteza miała wspólnego z najgorszymi chwilami, ale chciał znać więcej szczegółów tej sytuacji. 

– Powiedzmy, że miałam chłopaka, dopóki nie dowiedział się, że grozi mi bycie inwalidą. Zerwał ze mną w ten sam dzień, w którym straciłam nogę, po prostu wysyłając mi wiadomość. Tak, wiem, to było bardzo inteligentne z jego strony, prawda? Minęło już kilka lat, wyprowadził się do stolicy na studia prawnicze, więc się z tym pogodziłam. Mimo wszystko, okropne są spojrzenia ludzi, którzy patrzą na ciebie jak na człowieka gorszego sortu tylko dlatego, że jesteś inny. 

Maks skinął głową. Znał masę takich ludzi. A jeśli chodzi o bycie zostawionym przez kogoś w ostatniej chwili… Cóż, też to przeżył. Nie chciał jednak mówić zbyt wiele o Aggie, by nie martwić Eileen swoimi problemami. Dziewczyna i tak domyśliła się, że z dzień, w który się poznali, Maks był w opłakanym stanie z powodu tej uciekinierki. 

– Wygląda na to, że Wszechmogący nie każdego rozpieszcza – roześmiała się Eileen, trącając go w ramię. – Cieszę się, że chociaż ciebie postawił na mojej drodze. 

Maks zerknął na dziewczynę. Jej uśmiech znowu sprawił, że nie wiedział, co powiedzieć. Nie musiał jednak nic mówić. Rozumieli się bez słów, ponieważ myślał o tym samym. Eileen była darem od losu, od Wszechmogącego – nieważne, po prostu była, to się liczyło. Gdy znaleźli się pod gospodą, dojrzeli wiele ludzkich twarz, które rozświetlone były przez rozmaite lampiony znajdujące się wokół budynku. Na parkingu rozstawiano powoli sprzęt, jaki miał posłużyć do bezpiecznego odpalania sztucznych ogni. Ludzie zaczęli wychodzić ze swoich domków, ustawiając się wokół pracującej ekipy. Wielu z nich miało na sobie stroje nadające się wyłącznie na bal gdzieś w pomieszczeniu, jednak narzucili na siebie płaszcze i wyszli na zewnątrz, by przyjrzeć się wszystkiemu z bliska. 

Eileen znalazła wolną chatkę, na ganku której można było usiąść, by przyjrzeć się fajerwerkom. Maks ściągnął swój szalik i podał jej go, by nie siadała na zimnych schodach. 

– Lekarzem też jesteś? – zaśmiała się. – Mam dłuższą kurtkę, nic mi nie będzie. Ale skoro nalegasz… Oboje się zmieścimy. Usiądź bliżej mnie. 

W ten sposób siedzieli bardzo blisko siebie, stykając się ramionami. Maks zastanawiał się, kiedy nadejdzie odpowiednia chwila, by powiedzieć jej, co tak naprawdę czuje. Eileen wciąż wpatrywała się w przechodzących wokół niej ludzi, którzy nieśli w dłoniach jakieś przekąski. Chłopak zauważył, że dziewczyna uwielbiała siedzieć w kuchni, by obserwować przygotowywane ciasta. Sama świetnie stała się na równego rodzaju wypiekach. Gdy Maks i ona rozmawiali kilka dni temu, dziewczyna powiedziała, że chciałaby zostać cukiernikiem i w tym kierunku też się uczy, dlatego wyruszyła do miasta, by zdobyć doświadczenie w branży cukierniczej. Tasha dała jej taką możliwość, gdy tylko przejęła władzę w Éclaircie. Zaproponowała pracę i staż, dzięki któremu dziewczyna mogła się kształcić w kierunku cukiernictwa. 

Maks zaczął się zastanawiać, dlaczego tak się działo. Przecież panna Miles pojawiła się u niego, gdy miał zły humor po rozstaniu z Aggie. Maks nie wiedział, co kryje się w Éclaircie, ale tak, jak zazwyczaj nie wierzył w zabobony, teraz musiał przyznać, że to miejsce należało do magicznych. 

Gdy zbliżała się północ, wszyscy bywalcy gospody znaleźli się w pobliżu ekipy przygotowującej pokaz, by wpatrywać się w kolorowe światła. W pewnym momencie Maks poczuł, że Eileen oparła się o jego ramię. Musiała być bardzo zmęczona po całym dniu pomagania w domu. 

– Jesteś śpiąca? Nie musimy tu czekać, jeśli nie chcesz – powiedział, zerkając na nią. W tym samym momencie poczuł zapach jej włosów. Skojarzył mu się z domem wypełnionym świętami – pomarańcze i goździki, te dwa aromaty łączyły się ze sobą w doskonałej harmonii. 

– Żartujesz sobie, Maks? – odparła dziewczyna, siedząc w bezruchu. – Nie po to szliśmy tyle czasu, by teraz zawracać. Poza tym… Tak jest mi wygodnie. Z tobą. 

Po chwili zdała sobie sprawę z tego, co powiedziała, bowiem odsunęła się od niego, zaś na jej twarzy pojawił się rumieniec, inny niż ten, którym odznaczał się chłód nocy. 

– Znaczy, ja... To nie zabrzmiało dziwnie, prawda? Ha, może jednak jestem zmęczona…

– Nie, nie zabrzmiało – odparł Maks, wpatrując się w jej oczy. 

– Patrz, zaczęło się! 

Eileen odwróciła jego głowę w stronę gospody, gdzie dziesiątki fajerwerków pofrunęły w górę, by rozświetlić ciemne niebo. Ich parasole powoli otwierały się nad budynkiem, by kilka sekund później prysnąć, rozrzucając kolorowy pył po całym nieboskłonie. Ludzie składali sobie życzenia, przytulali się do siebie i śpiewali jakieś lokalne pieśni witające Nowy Rok. 

Maks był zbyt pochłonięty wpatrywaniem się w reakcje Eileen, by zajmować się fajerwerkami, które widział przecież co roku. Tym razem jednak obserwował je w towarzystwie dziewczyny, na której mu zależało. 

– Wiesz co, Maks? – zaczęła dziewczyna, wciąż wpatrując się w niebo pełne kolorów. – Podobno jeśli pomyślisz życzenie po północy w Nowym Roku, ono się za jakiś czas spełni. – O czym pomyślałaś? 

– Nie mogę powiedzieć, by niczego nie zepsuć, poza tym… 

Maks nie chciał już czekać na to, aż Eileen dokończy to zdanie. Gdy odwróciła głowę w jego stronę, taktownie ujął jej twarz w swoje dłonie i pocałował ją. 


Początkowo była zbyt zaskoczona, by w ogóle się poruszyć. Jednak po kilku sekundach zupełnie się rozluźniła i nieśmiało zaczęła odwzajemniać jego pocałunek. Maks totalnie zapomniał o tym, że wokół nich leżał śnieg, w którego białych zaspach odbijało się światło lampionów i sztucznych ogni. Mróz przestał mu przeszkadzać, gdy czuł przy sobie ciepło Eileen. Miała naprawdę wrażliwe usta, które odpowiadały na każdy dotyk, a ich smaku nie dało się przyrównać do żadnego istniejącego owocu, chyba że Maks jeszcze nie próbował czegoś tak słodkiego. Zupełnie się w tym uczuciu zatracił, bo tak bardzo brakowało mu chęci do życia, którą tylko Eileen mogła znów rozpalić. Teraz wiedział to na pewno. 

Gdy odsunęli się od siebie, dziewczyna wciąż była zarumieniona z wrażenia. W jej oczach lśniły okoliczne światła. W końcu uśmiechnęła się niezręcznie, jakby nie mogła uwierzyć w to, co się przed chwilą wydarzyło. 

– Rety… Wiedziałam, że marzenia się spełniają, ale to było naprawdę błyskawiczne – powiedziała w końcu, chowając twarz w dłoniach. 

Maks spojrzał na nią ze zdziwieniem. Po tych słowach wszystko to, co powiedziała mu od początku ich znajomości – od pierwszego spotkania w Éclaircie, poprzez prezent świąteczny aż po dzisiejszy dzień – zaczęło układać się w logiczną całość.

– Czekaj, to znaczy, że ty… – zaczął, myśląc nad jej słowami. 

– Przy tobie jestem taka szczęśliwa, że nawet nie umiem porządnie sklecić zdania… Ale nie sądziłam, że coś zrobisz, bo zawsze wydawało mi się, że masz inne rzeczy na głowie… Maks, co jest ze mną nie tak – nie wiem, czy mam się śmiać i płakać jednocześnie, bo właśnie tak się czuję… 

Maks pokręcił głową z uśmiechem, po czym potarł twarz dłońmi i zaczął śmiać się z własnej głupoty. Nie, to niemożliwe. Ten zbieg wydarzeń musi być przypadkowy. Nie wierzył w coś takiego, jak szczęście. 

A może od teraz powinien? 

– Pewnie myślisz, że zwariowałam – zaśmiała się Eileen, zaś jej śpiewny ton głosu sprawił, że Maks był już całkowicie rozstrojony. 

– W takim razie jesteś najpiękniejszą wariatką, jaką spotkałem na swojej drodze – powiedział, przytulając ją do siebie i całując w czoło. – Moją wariatką. 

Dziewczyna zaśmiała się, obejmując go. To były zdecydowanie najdziwniejsze komplementy, jakie mogli od siebie usłyszeć, ale w tych słowach kryło się coś więcej. W końcu mogli być razem i już żadne z nich nie musiało ukrywać swoich uczuć. 

Siedzieli tak przez dłuższy czas, wpatrując się w niebo, na którym powoli zanikały kolorowe przebłyski. A gdy wracali, szli pod rękę, także gdy zaszli do domu, Ginger przywitała ich w drzwiach, mówiąc, że nareszcie się doczekała. Wtedy jednak nie powiedziała, co miała na myśli. To miało wyjść na jaw później, dużo później.