Rozdział 45 (Kamil)


Kamil wciąż był w stanie oszołomienia, gdy publiczność zaczęła opuszczać salę w pośpiechu. Nie miał pojęcia, jak reagować na to, co dzieje się wokół niego, kompletnie się wyłączył. Dzisiejszy dzień był dla niego jednym, wielkim podarunkiem. Tak niesamowitym, że niemal niewiarygodnym. To nie mogło być realne. A jeśli było, na pewno na to nie zasłużył. 

Spojrzał na Joaquína, który właśnie zaczął go dokądś ciągnąć. 

Dzięki karcie przetargowej, jaką był zdobyty smyczek, oraz kupione wcześniej specjalne bilety, chłopcom udało się dostać do skrzypaczki szybciej niż pozostałym osobom. Skrzypaczka uśmiechnęła się do Kamila, widząc w jego dłoniach swój smyczek. 

– Umiesz grać? – spytała, podając chłopakowi swoje skrzypce. Kruczowłosy był tak zszokowany, że Joaquín musiał go dźgnąć łokciem, by wreszcie się obudził. Kamil otrząsnął się, by się uspokoić. Zagrał kawałek utworu Stars Align

Skrzypaczka pokiwała głową i położyła mu dłoń na ramieniu. 

– Pasja. Miłość. Wszystko to posiadasz, widzę na pierwszy rzut oka – powiedziała, uśmiechając się do niego. – Mam nadzieję, że będziesz dbał o ten skarb, bo wiele osób go szuka, bezskutecznie. Wiesz, dlaczego? Bo on przychodzi sam. 

Chłopak zwrócił jej skrzypce. Kobieta skinęła głową i zawołała fotografa, uśmiechając się do zdjęcia, na którym razem z nią znaleźli się Kamil i Joaquín. 


Skrzypaczka wzięła notes, jaki podał jej Joaquín i zadedykowała jubilatowi swój autograf. Pożegnała się, z uśmiechem salutując. Wróciła do reszty swoich fanów. 

Chłopcy wyszli z budynku filharmonii, biegnąc razem w stronę samochodu. Kamil miał wrażenie, że dzisiejszy dzień napełnił go tak niesamowitą siłą, że mógłby przenosić góry. Wiedział, że ta siła wzięła się z wewnątrz, ale nie byłoby jej, gdyby nie Joaquín. 

Gdzie miał pomieścić uczucie, jakim go darzył? Nie miał nawet pojęcia, jak mu to powiedzieć. Tego nie dało się już wyrazić słowami. Będąc z kimś przechodziło się przez dobre i złe momenty życia. Piekło przeszłości obaj mieli już za sobą, nawet jeśli znów się na nie natkną, będą wiedzieli, jak sobie z nim poradzić. Zwykłe ziemskie problemy nie mogły im przeszkodzić, jeśli zajmą się nimi razem. Dobrymi chwilami Kamil mógłby zapełnić całe swoje doczesne życie. To, co wydarzyło się dzisiaj, na pewno było cudem, którego się nie spodziewał. 

Co on myślał, przecież ten cud znajdował się cały czas przy nim! 

Kamil dobiegł do Joaquína, który właśnie zatrzymał się przed samochodem, po czym uniósł go i okręcił wokół własnej osi. 

– Zakręci mi się w głowie, człowieku! – wrzasnął chłopak, śmiejąc się. 

Gdy kruczowłosy wreszcie się opamiętał i postawił go na ziemi, Joaquín chwiał się przez moment, próbując złapać równowagę. W końcu poprawił swoje okulary i zerknął na niego z ukosa, zakładając ręce na piersi. 

– Możemy spokojnie wrócić do domu? Nie jestem pewien, czy powinieneś prowadzić w tym stanie. 

– Jojo, to był najlepszy koncert, na jakim byłem! – zawołał Kamil. – Jesteś… 

– Geniuszem? – podpowiedział chłopak, wcinając się w jego zdanie. 

– Najważniejszym darem, jaki kiedykolwiek został mi dany stamtąd – dokończył Kamil, unosząc dłoń ze smyczkiem w stronę rozgwieżdżonego nieba. 

Spojrzał na Joaquína, który odwrócił się od niego, ukrywając rumieniec, jaki pojawił się na jego twarzy. 

– Jedźmy wreszcie, bo zaczynam marznąć. 

Kamil wskoczył na miejsce kierowcy, odpalając silnik samochodu dziadka. Joaquín usiadł obok niego, zapinając pasy. Kruczowłosy patrzył się na niego przez moment, nie mając pojęcia, co jeszcze mógłby powiedzieć. Chyba nie musiał zmuszać się do żadnych słów. Były zbędne. To, co wydarzyło się dzisiaj, nie da mu spać przez kilka następnych dni, może dłużej. Musiał się przecież skupić na tym, co działo się na ulicach. 

Udało im się dojechać do domu bez żadnych incydentów. Wysiedli z samochodu bez słowa, idąc w stronę kamienicy. Gdy weszli do środka, przywitał ich Raf, skacząc na swoich właścicieli. Kamil pogłaskał psa za uchem, każąc mu się uspokoić. 

Mimo późnej pory, Brus wyszedł z salonu, niosąc w dłoniach pusty kubek po szałwii, która pomagała mu zasnąć. 

– I jak, dobrze się bawiliście? 

Normalnie Kamil streściłby dziadkowi wszystko w zaledwie kilku suchych słowach. Tym razem jednak był tak szczęśliwy, że opowiedział mu całą historię, pokazując zdobyte przez Joaquína trofea. Brus wziął smyczek do ręki i przyjrzał się mu uważnie, poprawiając okulary. Zerknął także na autograf i dowiedział się, że wkrótce będzie mógł zobaczyć zdjęcie, na którym jego wnuk, Joaquín oraz słynna skrzypaczka są w trójkę. 

– Życie nareszcie spłaca nam długi, Kami – podsumował dziadek, oddając wnukowi jego prezenty. Kamil uśmiechnął się i objął go. 

Nie sądził, że kiedykolwiek to powie, ale nareszcie pokochał życie takim, jakim jest. Może dlatego, że miał dla kogo żyć. 

– Czas do łóżka, jeśli chcesz wcześniej wstać, by zawieźć mnie na pociąg tak, jak obiecałeś. Rano wsadzimy walizkę do bagażnika. Śpijcie dobrze. 

– Jasne. Dobranoc, dziadku. 

Brus uśmiechnął się do nich, po czym zostawił kubek w zlewie i ruszył w stronę swojego pokoju, zamykając drzwi. 

Kamil uśmiechnął się, wpatrując się w smyczek. Joaquín stanął obok niego. Ziewnął i przeciągnął się lekko. 

– Może go oprawisz czy coś, ja idę się ogarnąć – podsumował, idąc w stronę schodów. Kruczowłosy złapał go za rękę, odwracając go do siebie. Wpatrywał się w niego przez moment. Joaquín zerknął na jego dłoń, która wciąż uporczywie go trzymała, nie dając mu spokojnie pójść pod prysznic. 

– Jojo… To jest dla mnie tak niesamowite, że nie mam pojęcia, jak ci za to podziękować. 

Joaquín prychnął z uśmiechem, potrząsając dłonią – chciał, by wreszcie zwolnić uścisk. 

– Już mi dziękowałeś, Kami. Co najmniej sto razy. A, właśnie. W kuchni są twoje prezenty, przyszły dzisiaj rano – powiedział z uśmiechem. – Odpakuj je, ja idę na górę. 

Kamil zerknął na Joaquína, który skierował swoje kroki w stronę łazienki. 

Wszedł do kuchni, widząc usypiającego Rafa. Usiadł przy stole i wziął do ręki to, co Joaquín położył na lodówce. Prezenty od przyjaciół. Pierwszy, jaki wpadł mu w dłoń, przysłali Maks i Eileen. Kamil wiedział, że dziewczyna zaprzyjaźniła się z Maksem, ale nie aż do tego stopnia. Miał wrażenie, że dowie się czegoś ciekawego, gdy spotka ich po raz kolejny. 

Otworzył paczkę, wyciągając z niej wydzierganą z włóczki czapkę. Uśmiechnął się, widząc jej atramentowy kolor. Na pewno będzie ją nosił. W karcie urodzinowej przeczytał, że zawsze chodził z odkrytą głową, więc Eileen postanowiła temu zaradzić. Do życzeń dołączył się też Maks, dorzucając do paczki rozmaite słodycze, których nie można było znaleźć w Auditum. Kamil zaśmiał się, widząc to. Wiedział, że jako przyszły infobroker, chłopak jest dobry w wyszukiwaniu rzeczy, które dla innych były niedostępne. Przekopał się przez paczkę, znajdując czekoladki, które przypominały planety układu słonecznego. Zostawi je sobie na specjalną okazję, podobnie jak kubek z gwiezdnym motywem, jaki wynalazł dla niego Oliver.

Następny prezent zaskoczył go najbardziej. Spojrzał na kartkę, która była dołączona do niesamowitej pościeli, przedstawiającej chyba wszystkie galaktyki. 

Eliasz postanowił mu napisać oprócz życzeń jeszcze jedno zdanie. 

Szczęście jest jak cień: podąża za tobą nawet wtedy, gdy o nim nie myślisz. 

Kamil spojrzał na smyczek, który jeszcze niedawno należał do jego ulubionej skrzypaczki. O lepszej pamiątce z koncertu nawet nie marzył, a mimo wszystko miał jeszcze autograf i, już niedługo, wspólne zdjęcie. Położył głowę na blacie, zamykając oczy. W myślach przypomniał sobie wszystko, co wydarzyło się dzisiejszego dnia. W jego pamięci wciąż znajdowały się wspomnienia. Chciał je zakodować tak, by już nigdy ich nie stracić. 

Po chwili poczuł, że ktoś kładzie mu dłoń na głowie. Podniósł się, widząc przed sobą Joaquína, który miał już na sobie – tak jak zwykle wieczorami – jego stary granatowy t-shirt, z którego zrobił sobie piżamę. 

– Znam lepsze miejsca do spania niż stół – oznajmił, delikatnie przeczesując jego włosy swoją dłonią. – Chcesz rano odwieźć Brusa, czy nie? 

Kamil kątem oka zerknął na zegarek. Dochodziła północ, chwila stała się godziną. Nie spodziewał się, że tu zaśnie. 

Spojrzał na Joaquína, który wziął w dłoń prezent od Eliasza. Uśmiechnął się pod nosem. 

– Jest niesamowita – powiedział, wpatrując się w tęczę galaktyki rozrzuconą na pościeli. Uniósł dłoń, poprawiając okulary.

– Nareszcie pamiętam, by zabrać je z lustra – zaśmiał się, znów zerkając na materiał. – Ciekaw jestem, jak się pod tym śpi. 

– Ja też – odparł Kamil, narzucając pościel na chłopaka i siebie. – Chcesz to sprawdzić?


Joaquín spojrzał na niego, kręcąc głową, po czym dał mu kuksańca w ramię. 

– Dobranoc, Kami. 

– Ej, Jojo! – zawołał kruczowłosy, wychodząc za nim z kuchni. – Ale nie zaprotesowałeś! 

Odpowiedział mu tylko cichy śmiech chłopaka. 

Eliasz miał rację. Szczęście było przy nim, odkąd je dojrzał.