Rozdział 41 (Kamil)


Omijając niezmienne od kilkunastu dni śnieżne zaspy, Kamil wrócił do domu razem z Joaquínem, dziadkiem i Rafem. Brus obiecał, że weźmie na spacer pozostałych domowników, jednak kruczowłosy nie spodziewał się, że wszyscy spotkają się w tej samej części miasta. Nie było nic lepszego, niż cała rodzina czekająca na tą jedną osobę. 

Wszedł do domu, ściągając buty, w podeszwach których wciąż znajdowały się resztki śniegu. Usiadł na schodach i otrzepał je, nie chcąc nabrudzić w całym mieszkaniu. 

W przeciwieństwie do ludzi, Raf zupełnie się tym nie przejmował. Po tym, jak Brus odczepił smycz od jego obroży, pies od razu pobiegł do kuchni, kręcąc się po niej jak oszalały. Kamil pokręcił głową z niezadowoleniem, jednak Joaquín zaczął się śmiać. Zawołał Rafa do siebie, po czym zwyczajowo osuszył mu łapy. Później wziął mopa i zaczął ścierać wszystkie mokre ślady łap, jakie czworonóg zostawił w mieszkaniu. 

Kamil zastanawiał się nad tym, jak sprzątanie może sprawiać, że człowiek czuł się lepiej. Naprawdę nie podejrzewał, że Joaquín może nie znosić ogólnego nieporządku. Owszem, jego biurko było rozgardiaszem kredek, ołówków i markerów, szkiców i notatek. Jednak jeśli chodziło o całokształt, chłopak wiedział, że też ma pewne obowiązki. Może ujrzał je, gdy wreszcie założył okulary? Kamilowi nie chodziło tylko o fizyczne szkła, miał na myśli to, co znajdowało się wewnątrz Joaquína. Ludzką uczuciowość ciężko było rozgryźć, ale na pewno każda istota posiadała taki system, mniej lub bardziej skomplikowany. Jeśli starała się go ukryć, pewne trybiki w końcu wyskakiwały ze swoich ustalonych wcześniej miejsc. I wszystko trzeba było wymieniać, reperować, składać od nowa. 

Kruczowłosy nie myślał o ludziach w kategoriach robotów. Wiedział, że człowiek również jest mechanizmem, tyle tylko, że żywym. Dlatego zastanawiało go, co takiego stwierdził dzisiaj Joaquín, ponieważ wyglądał tak, jakby stał się drugim Kolumbem, który odkrył Amerykę po raz kolejny – tuż po Wikingach, którzy zrobili to kilka stuleci wcześniej. Joaquín najwyraźniej otrzymał kolejne potwierdzenie tego, nad czym się zastanawiał. 

Kamil wiedział, że są pewne tajemnice, których jeszcze długo nie odkryje. Nie spieszył się jednak. Trenował się w cierpliwości, co pomagało mu widzieć w ludziach to, czego nie zobaczyliby inni, zatraceni w czymś, co powinni zostawić na sam koniec. Nie chciał stawiać woźnicy przed koniem tak, jak jego ojciec. 

Zastanawiał się, czy kiedykolwiek powinien spróbować odnaleźć swoich rodziców. Chociażby po to, by wiedzieć, gdzie są. Czy jeszcze pamiętają, kim jest. Czy nie zatarli w pamięci jego śladów... 
Pomysł ten jednak zniknął tak szybko, jak się pojawił. Po co szukać miłości w miejscach, gdzie na pewno się jej nie znajdzie? Nie mógł marnować życia w ten sposób. Miał obok siebie ludzi, których naprawdę kochał i nie wyobrażał sobie ich stracić. 

Joaquín wyjrzał z kuchni i zawołał go.


Wszyscy siedzieli przy stole, wsłuchując się w wiadomości nadawane w radio. Ostatnimi czasy Auditum było wyjątkowo spokojne. A może to on przestał przejmować się tym, co działo się z ludźmi? Nie słyszał wielu informacji o nieszczęśliwych wypadkach innych, nawet jeśli, to nie była jego sprawa. Nadszedł czas, by oddać cesarzowi to, co cesarskie. Jednym słowem – by ludzie wybrani do pełnienia pewnych urzędów naprawdę zajęli się swoją robotą. Spiker wspomniał o tym, że o północy pod ratuszem miejskim rozpocznie się pokaz fajerwerków, burmistrz zapraszał na to wydarzenie wszystkich mieszkańców Auditum, by razem świętowali rozpoczęcie Nowego Roku. W końcu wiadomości dobiegły końca, a w radio znowu można było usłyszeć popularne piosenki. 

Kamil odkrył ostatnio, że Joaquín umie gotować. Co prawda, nadal siedział nad przepisami, ciężko było z nich nie korzystać, szczególnie jeśli były skomplikowane. Niemniej jednak, chłopak czerpał radość ze stania nad kuchenką, a jeszcze bardziej cieszył się, gdy coś mu się udawało. Kamil zastanawiał się, co sprawiło, że Joaquín tak dobrze dogadywał się z Brusem. Tak, dziadek umiał rozmawiać z każdym, więc z Joaquínem również nie miał problemów. Jednak między nimi nawiązała się bardzo specyficzna więź – Brus zaakceptował to, że między chłopakiem a Kamilem coś jest. To „coś” ciągle się rozwijało, kruczowłosy nie miał co do tego wątpliwości. 

Zerknął na Joaquína, który był dzisiaj wyjątkowo rozkojarzony. Kamil wciąż zastanawiał się, co takiego chłopak ukrywa. Nie mógł przecież go wypytywać, jeśli będzie chciał coś powiedzieć, na pewno to zrobi. Poza tym, wspomniał, że to musi zostać niespodzianką. To był prawdziwy test cierpliwości. 

Gdy dziadek poszedł się zdrzemnąć, Joaquín wymknął się z kuchni i narzucił na siebie kurtkę, po czym wyskoczył z mieszkania. Kamil nie miał pojęcia, dokąd chłopak zmierza. 

Spojrzał na Brusa, który właśnie odwrócił się na sofie. Chłopak uśmiechnął się lekko i wyprowadził Rafa z pokoju, po czym przykrył dziadka kocem. Jeśli mieli iść oglądać pokaz fajerwerków we trzech, to dziadek musiał się teraz zdrzemnąć. Kamil upewnił się, że nic go nie obudzi, po czym poszedł na górę do pokoju. 

W wolnych chwilach siadał przy biurku, przeglądając szkice, które wykonał Joaquín. Chłopak zostawił je u niego w pokoju, opowiadając o swoich wizjach. Miał naprawdę niesamowity talent. Jego prace były enigmatyczne, skrywające w sobie wiele tajemnic, ale też prawdziwe. Każdy mógł je interpretować tak, jak chciał. 

Kamil wziął w dłoń swoje skrzypce, które leżały u niego w pokoju od jakiegoś czasu. Odkąd zrozumiał, co sprowadziło do niego Joaquína, nie mógł się z nimi rozstać. Jego talent ściągnął do domu kogoś, kogo tak długo szukał. 

Kruczowłosy śmiał się sam z siebie. Co by było, gdyby nie porzucił gry? Czy wtedy spotkałby Joaquína o wiele wcześniej i nie musiałby o niego tak długo walczyć? 

Nie wiedział tego, ale był wdzięczny losowi, że sprawy potoczyły się w ten sposób. 

Uniósł smyczek, wygrywając na skrzypcach kolejne dźwięki. Próbował łączyć w swojej głowie wizje, jakie miał Joaquín, gdy szkicował swoje prace, oraz to, co on sam czuł. Dzięki temu wygrywana przez niego muzyka była prawdziwa. Tak, jak jego uczucia. 

Nawet nie zauważył, że Joaquín zdążył już wrócić ze spaceru i stanął w drzwiach, wpatrując się w niego. 

– O, już jesteś – powiedział nagle Kamil, gdy zdał sobie sprawę, że jest obserwowany. Odłożył skrzypce na bok. – Biegłeś? 

Zadał to pytanie, ponieważ Joaquín był cały zaczerwieniony. Trzymał w dłoni jakąś gazetę. 

– Nie pytaj mnie o nic, bo jeszcze chwila i się wygadam! 

Kruczowłosy zerknął na niego ze zdziwieniem. 

– Co znowu wygadasz? – spytał, zerkając na papiery trzymane przez chłopaka. – Co to jest? 

Joaquín pokręcił głową, odmawiając mu odpowiedzi. 

– Musisz poczekać. Ja też czekałem. Ale wierz mi, jest na co. 

Kamil nic nie zrozumiał z tej wypowiedzi. Uśmiechnął się pod nosem. 

– No to mamy problem, bo znudziłem się czekaniem – oznajmił nagle, niespodziewanie łapiąc Joaquína w pasie. Zarzucił go sobie na plecy tak, że chłopak widział teraz świat do góry nogami. 

– Co ty ro… Okulary mi spadają, puszczaj mnie! 

– O, jesteś cięższy niż kilka miesięcy temu – stwierdził kruczowłosy, kładąc go na łóżku. – Wreszcie zacząłeś normalnie jeść. No tak, jak znika nam pół lodówki... 

– Zejdź ze mnie, Kamil! – szarpał się Joaquín, jednocześnie się śmiejąc. – Przestań! 

– Wydusisz w końcu tę tajemnicę czy nie? 

– Nie! – odparł chłopak, chcąc się wyswobodzić z jego objęć. – Szantażujesz mnie! 

Kruczowłosy zdawał sobie z tego sprawę. Przypomniały mu się średniowieczne tortury, chociaż wtedy, gdy chciano coś osiągnąć, zabijano, a nie łaskotano. A może jednak? Kamil zdążył dowiedzieć się, które części ciała chłopaka są najbardziej podatne na takie pastwienie się nad nimi. 

– Dobra… – wybełkotał Joaquín. – Poddaję się… 

Nie miał już siły się śmiać. Po drodze okulary zsunęły mu się z twarzy na tyle, by zapodziać się obok łóżka, jednak nic im się nie stało. Chłopak skulił się i odetchnął, poprawiając koszulkę. Odepchnął od siebie Kamila i założył okulary. Poprzewracał swoje włosy dłonią, by wróciły do normalności. Jeśli tak wyglądała śmierć ze śmiechu, to Joaquín prawie doświadczył tego stanu. 

– No, to co się stało? – spytał Kamil, gdy chłopak oparł się o jego ramię, chcąc go zepchnąć z łóżka w ramach zemsty. Nie dał jednak rady, jakkolwiek by się starał. Siła nie brała się znikąd – albo mięśnie, albo inteligencja. Joaquín musiałby chyba oprzeć się o jego plecy i odepchnąć się od ściany, na co jeszcze nie wpadł. W końcu odpuścił i położył głowę na jego kolanach, wpatrując się raz w sufit, raz w Kamila. 

– Sam przeczytaj. 

– Cokolwiek to znaczy, niech ci będzie. 

Joaquín podał Kamilowi gazetę. Chłopak rozwinął ją, widząc to, co zapisano na przedniej stronie. Przerzucił kartki. Esej Joaquína umieszczono w gazecie. Co więcej, znajdowały się tam jego ilustracje. 

Kamil spojrzał na Joaquína z niedowierzaniem. Nie bez powodu Brus mówił o nim, że jest roztrzepany jak jajecznica. 


– To świetna wiadomość, ale... Czemu nic nie powiedziałeś? 

– Rany… Kami, nooo… – jęknął Joaquín, zakładając ręce na piersi. Tym razem spojrzał mu prosto w oczy. – To tylko drugie miejsce. Zresztą, jeśli mówię o niespodziance, to daj mi trochę czasu! Wiesz, jak trudno mi utrzymać coś w sekrecie przed tobą? Naprawdę chciałbym ci mówić o wszystkim, ale tym razem nie powiem. I tak już za dużo wiesz. 

Kamil uśmiechnął się do niego. Joaquín rzeczywiście się zmienił. Wcześniej tylko by coś odburknął, teraz potrafił racjonalnie podejść do sprawy, nawet po kryzysie emocjonalnym. Poza tym, to nie było gadulstwo. On mówił o wielu rzeczach tylko jemu. Po tylu przejściach wybrał właśnie jego na swojego powiernika, i to sposób tylu mieszkańców Auditum. Kamil czuł się wyjątkowo, rozpierała go duma i wcale nie czuł się z tego powodu źle. 

– Zaufaj mi, ucieszysz się, że nic nie wiedziałeś – oznajmił Joaquín, wyrywając go z zamyślenia.

Kruczowłosy skinął głową. 

Usłyszeli czyjeś kroki na schodach. Dziadek Brus zapukał w drzwi i wszedł do pokoju wnuka, zapalając światło. Chłopcy doznali szoku, siedząc w półmroku przez tyle czasu. 

– Co jest, do diaska? – obruszył się Brus, poprawiając zapięcie swojego palta. – Raf już czeka na zapleczu ze swoją porcją kości z obiadu, a ja na was – w korytarzu. Kto chciał iść na pokaz sztucznych ogni? Marsz po kurtki, ale już! 

Mężczyzna natknął się jeszcze na gazetę przyniesioną przez Joaquína, która niesiona była podmuchem wiatru pędzących chłopców, gdy obaj zeskoczyli z łóżka i ścigali się po schodach, kto pierwszy się ubierze i wybiegnie z kamienicy. Dziadek wziął ją do ręki i zerknął na wytłuszczone nazwisko na liście laureatów świątecznego konkursu. 

Ach, ten Joaquín. Znów zaskoczył wszystkich wokół. 

Wkrótce wszyscy trzej szli w stronę Głównego Rynku, gdzie miał się odbyć pokaz. Wokół zebrały się już grupki osób stojących z szampanami i kieliszkami w dłoniach, wyszli z okolicznej restauracji. Zdaje się, że zorganizowano imprezę w stylu lat 80., bo gdzieś w tle grało Bridge To Your Heart zespołu Wax, najprawdopodobniej ze stojących pod wejściem głośników. 

– Więc to były okrzyki radości, tak? – zagaił w końcu Brus. 

Joaquín i Kamil spojrzeli po sobie, po czym obaj skinęli głową. 

– Ładne rzeczy – podsumował Brus, chowając gazetę do kieszeni. 

– To miała być niespodzianka! – bronił się Joaquín. 

– No cóż, masz talent, chłopcze. To żadna tajemnica. Tego nie ukryjesz – uśmiechnął się mężczyzna, klepiąc go po ramieniu. – Cieszę się razem z wami. O, zaczynają odliczać ostatnie sekundy! 

Stanęli przy ratuszu, skąd doskonale było widać operatorów imprezy ustawiających się powoli przy sztucznych ogniach. Każdy z nich dobrze wiedział, jak odpalić taką rakietę, by nie wyrządzić nikomu krzywdy. Ludzie zebrali się wokół, powoli odliczając czas do północy. Kamil poczuł, że ktoś łapie go za rękę. Spojrzał na Joaquína, który wtulił się w niego, chcąc uciec przed zimnem. Kruczowłosy schował go w swoich ramionach, stając z nim obok dziadka.


– Szczęśliwego Nowego Roku! – krzyknęli w końcu mieszkańcy, ciesząc się i tańcząc dokoła pomimo niskiej temperatury. Szampany wystrzeliły, podobnie jak i fajerwerki. 

Mieszkańcy Auditum obserwowali wielobarwne palmy rozkładające się na hebanowym firmamencie, rozświetlające go niczym różnokolorowe koce okrywające świat.

To było najszczęśliwsze rozpoczęcie Nowego Roku, jakie Kamil przeżył do tej pory.