Rozdział 51 (Kamil)


Pogoda na wybrzeżu naprawdę potrafiła zaskakiwać, szczególnie wczesną wiosną. Od morza często wiały porywiste wiatry zmieszane z mżawką, parasole latały po ulicach łącznie z innymi przedmiotami, które groziły okolicznym mieszkańcom utratą zdrowia lub życia. Tym razem jednak atmosfera dopisywała wszystkim. Ludzie z wioski spacerowali po ścieżkach prowadzących w kierunku plaży. Mogli podziwiać fale tworzące się na słonowodnej tafli lub wskoczyć na łódź, by pobujać się na morzu. 

Kamil prowadził dziadkowe auto, przyglądając się krajobrazowi. Joaquín jak zwykle zasnął, ale kruczowłosy nie mógł go za to winić. Organizm chłopaka bronił się, walcząc ze swoją naturalną reakcją. Z powodu choroby lokomocyjnej, przy długich odległościach Joaquín zwyczajnie nie wytrzymywał i musiał zażyć tabletkę, chcąc te reakcje uspokoić. Niestety, zasypianie podczas podróży to efekt uboczny leków. Jedynym świadomym podróżnikiem oprócz Kamila był w tym samochodzie Raf, który wystawiał swój jęzor za szybę, fascynując się jazdą. 

Chłopak zatrzymał samochód na parkingu, który prowadził do przystani. Wyłączył silnik i otworzył drzwi, wdychając świeże powietrze. Od razu poczuł niesamowity zapach, mieszankę jodu i morskiej świeżości. Odwrócił głowę, słysząc jęczenie Rafa. Pies już szykował się do wyjścia, skacząc po tylnym siedzeniu. W międzyczasie obudził się Joaquín. Poprawił swoje okulary, z niedowierzaniem zerkając przez okno. 

– Cholera, znowu wszystko przespałem! Czemu mnie nie obudziłeś? 

Kamil miał mu powiedzieć, że lubi patrzeć, jak śpi, ale nie odezwał się ani słowem. 

Joaquín nie czekał na jego odpowiedź. Wyskoczył z samochodu, rozglądając się dokoła. 

– Tu jest niesamowicie! – zawołał, odwracając się do Kamila, który właśnie przypinał smycz do obroży niesfornego Rafa. 

– Najlepsze dopiero przed tobą. Chodźmy się przejść. 

Joaquín skinął głową, idąc obok niego i czworonoga, który nie mógł się doczekać spaceru.

Wybrzeże było naprawdę piękne, szczególnie teraz, gdy wszystko wokół w końcu zaczynało rozkwitać. Pierwsze oznaki wiosny właśnie się pojawiły, w postaci pojedynczych kwiatów wyrastających gdzieś pośród traw czy koniczyny, która powoli pokrywała kolejne połacie ziemi. Przed spacerującymi po plaży ludźmi rozciągał się widok tańcujących fal. Wiał dość porywisty, lecz w miarę ciepły wiatr, który psuł fryzury nawet najbardziej ułożonych turystów. W tle można było dostrzec wzniesienia, które z tej odległości przypominały góry otaczające morze. 

Kamil pamiętał historię tej rybackiej wioski. Fama głosiła, że została założona przez Wikingów, nie bez powodu w okolicy znajdowała się tematyczna karczma, w której można znaleźć nie tylko rybackie sieci i kotwice, ale też okrągłe tarcze ozdobione runicznymi symbolami. Wiedział o tym wszystkim, zanim wymyślił, że zabierze tu Joaquína, który fascynował się historią walecznych zdobywców z Północy. 

Była to część jego wielkiego, powoli realizowanego planu. Niespodzianka ukrywana od jakiegoś czasu.

Postanowił, że przypomni Joaquínowi o szczęśliwych momentach z przeszłości, wiążąc je z teraźniejszością. Była to walka z amnezją dysocjacyjną, dziurą w pamięci, jaką pozostawił po sobie jego demon. Miejsca, w których Jojo znalazł się kiedyś z rodzicami – lub te podobne – miały mu pokazać, że wszystko się zmienia, życie również. 

Miłość i ufność to aspekty, które zniknęły w ponurej przeszłości chłopaka, dlatego nie było innej alternatywy, jak tylko znów je odnaleźć. Kamil miał zamiar mu w tym pomóc. 

Spojrzał na Joaquína, który właśnie zaczął przyglądać się znaleziskom wyrzuconym na brzeg. Podniósł jedną z muszli, obracając ją w dłoni. Uśmiechnął się i schował kilka z nich do kieszeni, stając naprzeciwko morza, od którego tafli odbijało się światło zachodzącego powoli słońca. Kamil podszedł do niego, czując powiew wiatru, który właśnie układał fale wedle swojej woli. 


– Istnieją jeszcze miejsca, w których czas się zatrzymał – powiedział Joaquín, nie odrywając wzroku od fal. – Cieszę się, że tu przyjechaliśmy. 

Kamil uśmiechnął się do niego. Chłopak musiał zatrzymać ten czas, nakreślić na osi życia grubą linę odcinającą go od przeszłości, by już nigdy się nie odwracać i nie szukać przyczyn ani skutków w tym, co już było i nigdy nie wróci. Nie miał wpływu na przeszłość, ale przyszłość wciąż należała do niego. Tego musiał się trzymać, by jego myśli nie zawracały do tego samego punktu, który nie miał większego znaczenia. 

– Wiesz, co mi przypomina to morze? – zagaił nagle Joaquín, nie odrywając wzroku od fal. – Twoje oczy. 

Kamil spojrzał na niego. 

– Były takie, kiedy zobaczyłem je po raz pierwszy – kontynuował Joaquín, nieprzerwanie obserwując morze. – Wzburzone, zupełnie jak ty. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że po każdej burzy przychodzi spokój. Swoją drogą, masz pojęcie, że jako dziecko byłem w podobnym miejscu z rodzicami? – dodał, uśmiechając się. – Świat naprawdę jest mały. 

Kruczowłosy milczał. Na szczęście jego mina nie zdradzała jego wewnętrznego nastroju, inaczej cały plan spaliłby na panewce. 

Wiatr niósł ze sobą coś jeszcze. Kamil odwrócił głowę w kierunku dźwięków, które dochodziły zza jego pleców. 

Wiedział, że w okolicy coś się działo, dlatego zaplanował ten wyjazd. 

– Hej, słyszę jakąś muzykę... Chodźmy tam! – poprosił Joaquín, ciągnąc chłopaka za rękaw kurtki. Wskazał dłonią na budynek znajdujący się kilka metrów od plaży, na wzniesieniu, gdzie zaczęli schodzić się ludzie. 

Kamil zawołał za sobą Rafa, który do tego czasu leżał tuż obok nich, zakopując się w piasku. Pies otrząsnął się, rozrzucając wokół złociste ziarenka pochodzące z plaży. 

Czworonóg musiał zostać przed wejściem, jednak postawiono przy nim miskę z wodą i porcją karmy, którą karczma przygotowywała specjalnie dla przybyłych psich przyjaciół. Tymczasem Kamil i Joaquín weszli do środka, rozglądając się po pomieszczeniu. Tak, jak podejrzewał kruczowłosy, w środku znajdowały się sieci i tarcze przypominające o pradawnych założycielach rybackiej wioski. 

Chłopcy zajęli stolik stojący na podeście, skąd zza szyby można było obserwować wszystko, co działo się dokoła. Byli tutaj zupełnie sami, ponieważ większość ludzi wolała skryć się w głębi lokalu. Joaquín oparł głowę o dłoń, wpatrując się w szalejące wiosennym życiem morze. Tymczasem Kamil wpatrywał się w niego, zastanawiając się, jak zareaguje na to, co go czeka. 

Wkrótce wokół lokalu zapłonęły pochodnie, zaś w oddali było widać latarnię morską, której światło roztaczało się po falach. Mieszkańcy i część turystów nadal pozostali w zajezdni, wznosząc kolejne toasty za pomyślność następnych połowów. Niektórzy nawet dołączyli się do rytualnego tańca, stukając butami o podłogę w rytm muzyki wygrywanej przez okoliczny zespół. 

W czasie przerwy kelnerka podeszła do sześciu grających na scenie mężczyzn, podając im jakąś kartkę. Wokalista ujął papier w dłoń. Skinął głową, mówiąc coś swoim współtowarzyszom. 

Kamil wiedział, że to dobry moment. Mówiąc, że musi na chwilę wyjść, odszedł od stolika i skierował swoje kroki w stronę schodów prowadzących na scenę. 

Poznał grajków nieco wcześniej. Jeden z nich był kuzynem znajomego dziadka Danileckiego. Znali się z czasów, gdy Brus grał jeszcze na akordeonie. Kiedyś mężczyzna zaopatrzył się w drobniejsze instrumenty w jego sklepie. Kamil postanowił skorzystać z okazji, jaką był przyjazd zespołu do wioski, dlatego zaplanował wyjazd krok po kroku. Musiał uzgodnić z muzykiem, którą piosenkę zagrają, by mógł sięgnąć po pewien instrument. Załatwienie tego nie było łatwe, ale udało mu się. 

Gdy w sali rozległ się dźwięk gitary i banjo, Joaquín natychmiast przybiegł pod scenę. Kamil doskonale wiedział, że chłopak zna tę piosenkę, Celebrate* należała do jego ulubionych.


Kamil dołączył do gry podczas refrenu, wprawiając w ruch struny skrzypiec, które należały do jednego z grajków. 

Ludzie stojący pod sceną zaczęli stepować w rytm muzyki, jednocześnie wyśpiewując słowa utworu. 


Kamil wpatrywał się w Joaquína, który tańczył z ludźmi pod sceną, jednocześnie będąc w kompletnym szoku po tym, co widział i słyszał.

Przy okazji, kruczowłosy dowiedział się o nim czegoś nowego – nie miał pojęcia, że chłopak stepuje tak, jakby robił to od dziecka. 

Wspomnienia tego wieczora miały być równie radosne, jak on w tym momencie.

Zespół skończył grać, wznosząc toast za udany pobyt na wybrzeżu. Grajkowie zostali pożegnani przez gromkie brawa. Kamil oddał jednemu z mężczyzn skrzypce, dziękując mu. Muzyk skinął głową z uśmiechem i zszedł ze sceny, podążając za pozostałymi do stolika na chwilę przerwy. 

– Już jestem – oznajmił kruczowłosy, stając przed Joaquínem, który wciąż stał pod sceną i wpatrywał się w niego z niedowierzaniem. Chłopak nic nie odpowiedział, jedynie ukrył twarz w dłoniach, śmiejąc się. 

Ta reakcja mówiła sama za siebie. Kamil wiedział już, że może skreślić jeden z pierwszych punktów ze swojej długiej listy spełniania marzeń. 

* * * 

Wrócili do domu późnym wieczorem. Kamil uznał, że może zostawić Rafa w kojcu, ponieważ ta noc zapowiadała się wyjątkowo ciepło. Pies nie protestował. Od razu ułożył się w swojej budzie, nie czekając na specjalne zaproszenie. 

Kamil stanął w korytarzu, rozbierając się z kurtki i butów.

Ciekawe, jak bardzo potrafił zmienić to, co pamięta Jojo. 
Nie potrafił. Jednak mógł sprawić, że teraźniejszość i przyszłość będą bardziej obiecujące niż przeszłość. 

Gdy Kamil wrócił spod prysznica, Joaquín wciąż siedział nad swoimi rysunkami. Zdaje się, że ta praca naprawdę go zaabsorbowała. Kamil widział, jaką radość chłopak czerpie z przenoszenia wytworów swojej wyobraźni na kartki papieru. 

Kruczowłosy wrócił do swojego pokoju i otworzył okno, wpuszczając do pokoju trochę wieczornego powietrza.

Joaquín wszedł do pomieszczenia bez pukania, niosąc szkic w dłoniach.

– Spójrz – powiedział, pokazując mu go. Kamil usiadł na łóżku przyjrzał się temu uważnie. Zobaczył oko, wewnątrz którego znajdowało się wzburzone morze i to, co otaczało je dokoła – góry i doliny, jakie Joaquín widział na dzisiejszej wyprawie. 

– Nareszcie wiem, jak będzie wyglądać nowa okładka – oświadczył z dumą Joaquín, siadając blisko niego. 

Kamil spojrzał na niego z uśmiechem i skinął głową. Dzięki tej wyprawie Joaquín znalazł inspirację, więc kruczowłosy był już stuprocentowo pewien, że jego plan się powiódł. 

– To był jeden z lepszych dni mojego życia – powiedział chłopak. – Dziękuję ci. 

– Za co? 

– Za to, że jesteś. 

Wspomnienia. Te słowa pochodzą ze wspomnień Joaquína, więc... Udało mu się. Naprawdę mu się udało. 

– Jojo, ja...

Nie dokończył, ponieważ chłopak zamknął mu usta pocałunkiem.

Tego Kamil kompletnie się nie spodziewał. W tym momencie objęły nad nim kontrolę dwa skrajne stany – pierwszy, w którym czuł się pełen sił na tyle, by zaraz coś rozsadzić; i drugi, w którym stracił absolutnie wszystkie siły i pozwolił przejąć nad sobą całkowitą kontrolę.

W tym jednym momencie przestał się zastanawiać nad czymkolwiek i rozpłynął się w tych uczuciach, w dotyku i cieple Joaquína, który był tak blisko niego, jak nigdy dotąd. W jego ciele grała najlepsza muzyka, jaką tylko mógł wytworzyć i absolutnie nic nie mogło przerwać tego utworu podyktowanego uderzeniami dwóch serc bijących w jednym rytmie.


To był również najlepszy dzień jego życia.

_________________________________
* Celebrate jest utworem w oryginale granym przez Paddy And The Rats, ulubiony celtic punkowy zespół Jojo.