Rozdział 56 (Kamil)


Kamil wstał wcześniej od Brusa, by zrobić śniadanie i zająć się tymi sprawami, z którymi nie dał sobie rady wcześniej. Niedawno postanowił wpaść na pocztę i zrobić porządek z zamówieniami. Okazało się, że ktoś pozamieniał kartki z zamówieniami dla kuriera, nikt nie wie, jak – być może to sprawa przypadku. W każdym razie sprawę udało się wyjaśnić – w urzędzie pocztowym zepsuł się jakiś system i ludzie nie mogli otrzymać powiadomienia o tym przykrym incydencie na swój telefon, dlatego poszli tam, gdzie mieli najbliżej – czyli do sklepu Danileckich. Po całym tym wypadku Brus śmiał się, że być może on i Kamil powinni podpisać umowę z okoliczną firmą kurierską i zrobić ze swojego sklepu punkt odbioru paczek. Kamil wybił dziadkowi ten pomysł z głowy, uznając go za kiepską formę żartu. 

Wyszedł z łazienki i zszedł na dół, idąc w stronę kuchni. 

Zjadł śniadanie razem z Rafem. Psiak zajmował się właśnie wylizywaniem resztek ze swojej miski, Kamil zaś przeglądał gazetę, którą podrzucono wczesnym rankiem pod drzwi kamienicy. Festiwal zaczął się na dobre. Motywem przewodnim imprezy był kolor zielony, dlatego na ulicach już można było zauważyć ludzi z wpiętymi szmaragdowymi elementami wszędzie, gdzie to możliwe.

Kamil zmył naczynia i zostawił dziadkowi wiadomość, że wychodzi. Miał sporo do zrobienia i musiał skorzystać z okazji, gdy nie siedział w sklepie za ladą. 

Wsiadł na motocykl i założył kask, rozglądając się po ulicy. Włączył się do ruchu, kierując się pod podany adres. Miał się z kimś spotkać w miejscu, którego nie znosił. Niestety, jeśli naprawdę chciał zmian, nie mógł ominąć centrów handlowych. 

Wkrótce wjechał ruchomymi schodami na drugie piętro, gdzie przed jedną z wystaw ktoś na niego czekał. Przez moment Kamil zastanawiał się, czy nie zmienić kierunku, zanim ludzie go zauważą. Wziął się jednak w garść. 

Eliasz odwrócił głowę, zerkając na niego. Chwycił Kamila za ramię, wprowadzając go do pomieszczenia. Kamil nienawidził kupować nowych ubrań. Jednak zaufał słowom Evansa (który po swojej wycieczce do Włoch nabrał doświadczenia w kwestiach wyglądu), że zmiana wizerunku zaczyna się od zewnątrz, by nastąpić również wewnątrz człowieka.

Kamil wciąż nie mógł uwierzyć w to, że postanowił zwrócić się do przyszłego psychologa, mówiącego, że pora pozbyć się czarnych, mocarnych butów i ciemnych ubrań, które wyglądały jak te rodem z pogrzebów. Kamil nie był już w żaden sposób powiązany z czasem pozagrobowym, ponieważ miał zająć się życiem, a nie umieraniem. 

Eliasz znał go wystarczająco dobrze, by mu z tym pomóc. 


Wepchnięty do przymierzalni z masą ubrań, Kamil zastanawiał się, od czego zacząć. 

– Z ciemnych spodni nie musisz rezygnować, bo są świetnie. Ale zamień górę na coś lepszego. Co powiesz na biały t-shirt zamiast czarnego? Styl casual

– Co znowu? – zaśmiał się Kamil, zerkając na Eliasza z niedowierzaniem. 

– Codzienny. Ludzki. Zobaczysz, jeśli nie lubisz udziwnień, spodoba ci się. Swoją drogą, będę musiał cię zaznajomić z genialnym urządzeniem, jakie nieraz pomogło ludzkości dobrze wyglądać. Nazywa się żelazko – oznajmił Eliasz, wskazując palcem ugniecione ubrania Kamila. – Na pewno coś takiego posiadasz, więc zacznij używać. Nie lubię stereotypów, ale prawda jest taka, że jak cię widzą, tak cię piszą. Ty sam również lepiej się poczujesz. 

Kruczowłosy narzucił na siebie koszulkę przyniesioną przez Eliasza. 

– Teraz lepiej – oznajmił chłopak. 

Kamil zerknął na swoje odbicie w lustrze. Dotychczas zlewał się w jedno, będąc czarną plamą wśród innych ludzi. Teraz jego twarz była bardziej widoczna wśród innych. I zdał sobie sprawę z tego, że nie wygląda tak źle. Odkąd miał przy sobie Joaquína, nie musiał się tym przejmować. 

Może to prawda, że przebywanie z ludźmi o określonych intencjach sprawia, że myślimy, mówimy i robimy pewne rzeczy. To z kolei znaczyłoby, że on sam mógł wcześniej zatruwać otoczenie innych swoimi złymi emocjami. Eliasz pewnie przyznałby mu rację. Jesteśmy w stanie odkodować uczucia ludzi znajdujących się w pobliżu, a nawet je przejąć. 

Kamil stanął przed przyjacielem, rozkładając dłonie. Ubiór został zaakceptowany. Zamienił ciężkie buty na tenisówki w kolorze jeansów i czarną górę na białą, na którą mógł narzucić ciemniejszą koszulę.


*

Po wizycie w centrum handlowym Eliasz zaciągnął Kamila tam, gdzie nie był już dawno. Przekroczył próg salonu fryzjerskiego, ponieważ został do tego zmuszony. Evans stwierdził, że musi coś zrobić z gniazdem na głowie. Na szczęście Kamilowi udało się jakoś dojść do konsensusu, pozbywając się nadmiaru włosów wchodzących mu do oczu. 

Nawet nie zdążył się zorientować, gdy dzień przeciekł mu przez palce. Na pewno nie był to stracony czas. Cieszył się, że dzięki temu, jak wyglądał teraz, przestał przypominać swojego ojca. Nie był tym samym, groźnym człowiekiem jak on, chociaż umiał się bić. Był po prostu sobą, tą lepszą wersją siebie. Na tym zależało mu najbardziej. 

– Wielkie dzięki, w sumie to nie wiem, co bym bez ciebie zrobił – powiedział Kamil, gdy on i Eliasz stanęli przed wejściem do Éclaircie

– Po to masz przyjaciół, Kam. Żebyś nie zapomniał. 

Kamil skinął głową, wchodząc razem z nim do kafejki. 

– Cześć, chłopcy… O matko… Kamil! – zaczęła Eileen, z niedowierzaniem przykładając dłonie do twarzy w geście zaskoczenia. – To się nazywa dobra zmiana! Tasha! Musisz to zobaczyć! 

Kobieta wyszła z kuchni, stając obok przybyłych gości. Zerknęła na Kamila z podziwem, obejmując go wzrokiem od stóp do głów. 

– Kto dokonał tego cudu? – zagaiła, chociaż znała odpowiedź na to pytanie. – Eliasz, jesteś geniuszem. Kamil wreszcie nie przypomina grabarza. 

– Dzięki za słowa otuchy – jęknął chłopak, śmiejąc się po chwili. 

Wszyscy spojrzeli po sobie z uśmiechem. 

– Co powiecie na kawałek ciasta i dobrą kawę? – spytała Tasha, zapraszając gości do stolika. – My również zrobimy sobie przerwę. 


Kamil przyglądał się roześmianemu towarzystwu. Bardzo mu takich ludzi brakowało – osób zadowolonych z faktu istnienia, nie doszukujących się błędów, lecz spoglądających na radosne strony życia. Wiedział już, skąd biorą swoją pozytywną energię. Mieli ją wewnątrz siebie. Też chciał stać się taką latarnią. Teraz, gdy o tym myślał, zdał sobie sprawę, że liczą się tylko ci, którzy są blisko niego, którzy go wspierają, nie zaś ci, których nie ma. Był pełen podziwu dla dziadka, bo pomimo ciężkiego stanu zdrowia, Brus nadal przekazywał mu swoje pozytywne wibracje, i to przez cały ten czas. Nawet wtedy, gdy Kamil w zupełności na to nie zasługiwał. Joaquín robił to samo, nawet jeśli sam przeszedł przez gorsze piekło. A Eileen? Kamil wiedział, że każdy ma swoje własne cierpienia i rozumie je na swój sposób. Jego los również leżał w jego rękach. 

– Kamil? Wszystko okay? – spytała Eileen, wyrywając go z zamyślenia. 

– Teraz już tak – odparł, uśmiechając się w stronę pozostałych. 

– Nie do wiary. Kilka lat starałem się zmusić go do tego, by się uśmiechnął – westchnął Eliasz, podpierając głowę dłońmi. – A Joaquín zrobił to w kilka miesięcy. 

– Z prawdziwą miłością nie wygrasz – podkreśliła Eileen, z dumą zakładając ręce na piersi. – Niektórych ludzi łączy siła wyższa. Trzeba w nią uwierzyć, wtedy będą dziać się cuda.  

Blondyn roześmiał się i skinął głową, po czym zerknął na Kamila. 

– Cieszę się, że wróciłeś do świata żywych. 

Kamil spojrzał na niego i uśmiechnął się szczerze. 

Jakiś czas później Tasha pożegnała wszystkich, stając w progu kawiarni. Eliasz zaproponował Eileen, że odwiezie ją do mieszkania, a Kamil wsiadł na motocykl, by ruszyć w stronę dworca. 

* * *

Pociąg zjawił się na stacji punktualnie. Chłopak stanął na peronie, rozglądając się za turystami przybyłymi do Auditum. Minusem było to, że Joaquína ciężko było dostrzec pośród tylu osób, szczególnie jeśli byli to ludzie wyżsi od niego. Kruczowłosy odnalazł jednak coś, co mogło być tylko bagażem Joaquína, ten znajomy brelok z pingwinem przypięty do przedniej kieszeni ciemnozielonego plecaka rozpoznałby wszędzie. 

Podróżnik odwrócił się, słysząc swoje imię. Kamil stanął naprzeciwko niego, oczekiwał jakiejś reakcji. Joaquín stanął w bezruchu, wpatrując się w niego z niedowierzaniem. Na jego twarzy pojawił się rumieniec, on zaś zakrył usta dłonią, jakby nie mógł uwierzyć własnym oczom. Poprawił okulary i pokręcił głową. Po chwili z uśmiechem pobiegł w stronę Kamila, rzucając się w jego ramiona. 


– Hej, nie widzieliśmy się tylko kilka dni! 

– Nie mogę się doczekać, kiedy ci wszystko opowiem – odparł Joaquín, podnosząc głowę. – Wyglądasz…

– Noo...? 

– Bardzo mi się to podoba – powiedział Joaquín, łapiąc go za rękę. – Chodź ze mną. 

Kamil zerknął na niego, nie mając pojęcia, dokąd chłopak go prowadzi. Zorientował się po kilku minutach, gdy obaj znaleźli się przy budce fotograficznej. 

– Nie wiem, czy to jeszcze zobaczę, więc muszę to uwiecznić! – zawołał Joaquín, wciągając go do środka. – Na pamiątkę szczęśliwego powrotu, co? 

Kamil uśmiechnął się, siadając obok Joaquína. Dotychczas nie lubił fotografii, ale te były wyjątkowe i wcale nie kojarzyły mu się źle. Mógł uśmiechać się do woli, ponieważ nikt mu tego nie zabraniał. Tego chcieli ludzie – szczęścia. On był szczęśliwy właśnie teraz. Tak bardzo, że musiał się tym szczęściem z kimś podzielić.

Odwrócił się w stronę Joaquína i pocałował go, co uwiecznione zostało na ostatnim zdjęciu. Joaquín spojrzał na niego z zaskoczeniem, a w jego oczach coś zalśniło. Uśmiechnął się.

* * *

Wrócili do domu późnym wieczorem. Kamil nie musiał o nic wypytywać. Nauczył się, że życie z ludźmi polega na dawaniu im wolności, szczególnie tym, których się kocha. Dzięki temu wracali tam, gdzie był ich dom. 

– Przywiozłem nam coś – powiedział nagle Joaquín, wyrywając go z zamyślenia, gdy stanęli na środku salonu. Wyciągnął z plecaka ozdobne pudełko. Otworzył je, po czym pokazał Kamilowi jego zawartość. 

– Biegałem po całym Baile Átha Cliath*, ale było warto. Wreszcie znalazłem idealne! 

Kruczowłosy spojrzał na chłopaka z niedowierzaniem. Dobrze wiedział, co przed sobą widzi. Joaquín był tak zafascynowany irlandzką kulturą, że nie sposób było tego nie pamiętać.


Czarny pierścień Claddagh w liczbie dwóch. Wewnątrz znajdował się grawer z maksymą wyrażającą jego symbolikę: Ligean grá agus cairdeas réimeas deo, co w języku gaelickim znaczy: „Pozwól panować miłości i przyjaźni na zawsze”. Na zewnętrznej stronie znajdowały się posrebrzane dłonie symbolizujące przyjaźń, które trzymały serce – miłość. Na szczycie zaś tkwiła korona, symbolizująca wierność i uczciwość. 

– Jojo, co ty... Oświadczasz mi się? – zaśmiał się Kamil. 

To miało zabrzmieć jak żart, ale Joaquín wcale się nie roześmiał. Chrząknął lekko, poprawiając okulary. 

– Kami... Oświadczam ci, że stałeś się najważniejszą osobą w moim życiu.

Kamila zamurowało. Wpatrywał się w Joaquína w milczeniu. Sam chciał wypowiedzieć te słowa, sądził, że to on będzie grać pierwsze skrzypce – dosłownie i w przenośni – a teraz okazuje się, że wcale tak nie jest, a przynajmniej... Nie do końca. Joaquín znów obalił kolejny stereotyp jego świata.

To się naprawdę dzieje, to mi się nie śni? Wcześniej się śniło, teraz się spełnia? 

– Szukałeś mnie – wyjaśnił Joaquín, przerywając ten dziki natłok myśli. – Nie odwróciłeś się ode mnie, gdy powiedziałem ci prawdę o swojej przeszłości. Byłeś przy mnie... Mimo wszystko. A ja... Chcę być przy tobie tak, jak ty przy mnie. Codziennie. Aż do samego końca.  

Chociaż we wnętrzu kruczowłosego panowała burza, jego twarz pozostała spokojna, a przynajmniej on chciałby, by tak było. W końcu odzyskał przytomność umysłu. Uśmiechnął się do Joaquína, biorąc jeden z pierścieni. 

– Jesteś częścią mnie, Jojo – powiedział, po czym założył go na serdecznym palcu lewej dłoni chłopaka, sercem skierowanym do zewnątrz**. – I już zawsze będziesz.

Joaquín spojrzał na niego z uczuciem, czyniąc ten sam gest.

Byłeś moim światłem w najciemniejszej godzinie, oto moja przysięga: wyznaję, że będę wciąż wracał tam, gdzie jesteś


Wpatrywali się w siebie bez słowa, dopóki nie usłyszeli, jak ktoś otwiera drzwi wejściowe. Raf wbiegł do mieszkania, witając się z nimi. Brus wszedł do kamienicy zaraz za nim, zerkając na Kamila i Joaquína, stojących na środku salonu. Poprawił okulary, widząc claddaghy na ich dłoniach.

– Czy ja o czymś nie wiem? – spytał, zakładając ręce na piersi. 

Nic nie odpowiedzieli. Chyba nie musieli. Brus pokręcił głową i podszedł bliżej, przytulając ich. 

– Jesteście szaleni, chłopcy, ale i tak was kocham. Macie moje błogosławieństwo.

Spojrzeli po sobie, po czym uśmiechnęli się, ściskając go mocno.

* * *

Kamil zaczekał, aż wszyscy pójdą spać, po czym zapalił światło na swoim biurku i wziął do ręki jedną z książek, którą kiedyś dał mu Oliver. Sięgnął po kartkę przypiętą do zeszytu leżącego w szufladzie, po czym odznaczył na niej kilka rzeczy. Odkąd wziął się za lekturę, zaczął zapisywać wszystko, co chciałby w przyszłości zmienić lub zrobić. Jak do tej pory mu się udawało. I musiał przyznać, że czuł się coraz lepiej. 

Kamil przyjrzał się pierścieniowi, po chwili chowając twarz w dłoniach.

Dziadek miał rację. Spełnianie marzeń zaczyna się od ich posiadania. Kamil miał wcześniej tylko marzenie, a teraz to marzenie stało się rzeczywistością. Ten sen, powtarzający się miesiącami, ukazał mu jego prawdziwy świat.

Człowieka nie można ocalić, można go tylko kochać.

Właśnie dzięki temu... Odnalazł swoją bratnią duszę. Odnalazł miłość***.

Wstał od biurka i podszedł do okna, otwierając je. Do pokoju wpadło trochę chłodnego wiosennego powietrza, które rozwiało mu włosy. Uśmiechnął się, opierając o parapet. Objął wzrokiem śpiące miasto. W oddali słyszał szum samochodów, widział latarnie migające raz po raz, gdzieniegdzie pojedyncze osoby przechodzące przez ulice i wchodzące do mieszkań. W niektórych oknach paliły się światła, widocznie nie on jeden zajmował się czymś o tak później porze. Wiatr hulał po ulicach i poruszał gałęziami drzew, na których zawitała zieleń liści, a księżyc oświetlał niedostępne miejskie tereny. 

Kamil usiadł na parapecie z zeszytem i długopisem w dłoni. Kiedyś brakowało mu takich stanów spokoju, w których mógłby po prostu rozejrzeć się wokół i zauważyć, że ma po co żyć. Takie chwile nareszcie wróciły, odkąd zaczął budować szczęśliwe relacje z ludźmi. Nie był od nich zależny, a oni nie byli zależni od niego, jednak każda z osób cieszyła się, będąc blisko drugiej. Pokazywała, jak żyć, jak rozpalić światło, które tliło się w kimś od samego początku. 

Właśnie takie chwile sprawiały, że Kamil mógł przelać swoje teksty na papier. Mógłby kiedyś zebrać stare nuty i spakować je do jednego wora, a potem spalić, by pożegnać się z problemami. Teraz jednak wiedział, jak zrobić to samemu. 

Złożył kartkę ze swoimi zapiskami, po czym wyciągnął spod półki zapalniczkę i podpalił papier, pozwalając mu znikać powoli. Ostatecznie wypuścił go, pozwalając mu odlecieć razem z silnym podmuchem wiatru. Płomień zgasł, zaś pozostałości kartki poszybowały gdzieś w ciemną przestrzeń. Kamil pomachał papierkowi z uśmiechem, po czym zszedł z parapetu i zamknął okno.



_________________________________

*(gal.) Dublin.
** Tradycja: W Irlandii obrączkę ślubną nosi się na lewej dłoni. Gdy serce jest skierowane do wewnątrz dłoni, posiadacz pierścienia jest w związku małżeńskim, gdy do zewnątrz – osoba taka jest zaręczona.
*** "Gdy dwie pokrewne dusze się odnajdą, już nic ich nie rozdzieli", o czym mówiła Aniela w "Genezie" (s.139). Te słowa potwierdziła również Józefina w "Naznaczonych". Obie panie powtórzyły słowa przepowiedni dotyczącej bratnich dusz.