Rozdział 53 (Eliasz)


Eliasz wstał bladym świtem, by móc przygotować się do wylotu. Samolot startował dość wcześnie, by wszyscy jego pasażerowie znaleźli się w Rzymie po południu. Na szczęście miał już wszystko przygotowane kilka dni wcześniej. Powiedział rodzicom o tym, dokąd się wybiera, oni zaś nie mieli nic przeciwko. Nie dlatego, że był już dorosły – uznali, że to doskonała okazja, by zwiedził włoską stolicę i nauczył się czegoś na konferencji. 

Gdy on i Oliver przeszli wreszcie przez kontrolę na lotnisku, pojawili się w samolocie i zajęli swoje miejsca. Eliasz spotkał tutaj kilku wykładowców ze swojego uniwersytetu, więc nie musiał się tłumaczyć, dlaczego nie ma go na wykładzie. Poza tym, Oliver miał wiele do powiedzenia na temat swojej pracy, więc profesorowie mogli usłyszeć o jego studium. 

Samolot wzbił się w powietrze, zaś pasażerowie mogli obserwować malejące miasta, których ogromne budynki wyglądały teraz jak mrówki stłoczone wśród swojego mrowiska. Dla niektórych taki widok był czymś zupełnie nowym, dlatego w samolocie dało się usłyszeć ciche okrzyki zachwytu. W końcu białe chmury przesłoniły te widoki. Przypominały niebiańską pościel lub aksamitne poduszki rzucone na królewskie łóżko. Na horyzoncie pojawiło się słońce, wciąż niedostrzegalne dla tych, którzy zmuszeni byli zostać na ziemi. 


Eliasz musiał powiedzieć przyjaciołom, że w dniu swoich urodzin zwyczajnie nie będzie go w Auditum. Nawet gdyby ktoś chciał do niego zadzwonić, chłopak dowiedziałby się o tym później, ponieważ tryb samolotowy uruchomiony w telefonie nie dawał mu możliwości porozumienia się ze światem na czas lotu. Dlatego też wszyscy wiedzieli, że zobaczą się po jego powrocie do kraju.
Zerknął na Olivera, który niedawno zasnął. Podobno wczoraj wieczorem znowu siedział nad papierami, przeglądając listę osób, które będą przemawiać na konferencji. Wypisał sobie pytania, które z chęcią by zadał, gdyby tylko miał taką możliwość. 

W rzeczywistości chłopak wiedział, że celem Olivera nie była konferencja. Domyślił się tego, obserwując zachowanie Acrisa. Odkąd poznał historię Emmy, próbował jakoś przekonać swojego mentora, że wracanie do przeszłości nie ma sensu. Nie dlatego, że źle mu życzył. Wręcz przeciwnie, byłoby wspaniale, gdyby Oliver znów mógł być z Emmą, gdyby wszystko się między nimi ułożyło. Jednak wydawało się, że jest to nierealne i Eliasz był tego świadomy, a Oliver... Jeszcze nie. 

Samolot przebył swą trasę bez żadnych turbulencji i po kilku godzinach spokojnie wylądował na lotnisku w Rzymie. Obsługa lotu podziękowała wszystkim pasażerom za bezpieczną podróż i poleciła się na przyszłość. Eliasz obudził Olivera, podając mu okulary. Obaj wyskoczyli z samolotu, ciągnąć za sobą walizki. Przeszli przez kontrolę paszportową i w końcu opuścili teren lotniska. 

Eliasz rozejrzał się po okolicy. Wiedział, jaki jest klimat śródziemnomorski, jednak nie spodziewał się, że tak szybko zobaczy ludzi bez kurtek. Włosi rozprawiali ze sobą, będąc tylko w lekkich bluzach, niektórzy nie mieli na sobie nawet tego, spacerując po ulicach w koszulkach. Potrzebowali także okularów przeciwsłonecznych. W okolicach działały już lokalne lodziarnie, zapraszając smakoszy do siebie. 

Oliver złapał nadjeżdżającą taksówkę. Swobodnie rozmawiał w ojczystym języku. Obaj wsiedli do samochodu, zaś psycholog wyjaśnił taksówkarzowi, do jakiego hotelu chce się dostać. 

– Dziwne, że nie zapomniałeś ojczystego języka, skoro tak rzadko bywasz w domu – powiedział Eliasz, kiedy mijali okolice Koloseum. 

Il troppo stroppia – podsumował Oliver. – Co za dużo to niezdrowo. 

Gdy dotarli do hotelu, obsługa zabrała ich bagaże. Udali się do pokojów. 

Eliasz rozejrzał się po pomieszczeniu, stając przed oknem, z którego rozpościerał się widok na Campo de’ Fiori. Okoliczna architektura wyglądała naprawdę niesamowicie, szczególnie w promieniach zachodzącego słońca, które rozlewało swój blask po całej okolicy. Najbardziej niesamowicie prezentowało się oczywiście Koloseum, jednak Eliasz nie mógł sobie odpuścić przejścia przez Villa d’Este, królewskiego ogrodu czy też ogrodów Borghese. Jednym z największych zabytków była też Fontanna di Trevi, gdzie ludzie wrzucali pieniądze, by wrócić do Rzymu jeszcze raz lub znaleźć miłość. 

Eliasz zastanawiał się, czy Oliver wrócił tu po raz kolejny właśnie po to, by odnaleźć utraconą miłość. 

Włączył swój telefon, więc od razu zadzwonili do niego rodzice pytając, czy on i Oliver szczęśliwie dotarli na miejsce. Poza tym, chcieli złożyć mu życzenia urodzinowe. Poza rodzicami odezwali się też jego przyjaciele. Eliasz uznał jednak, że nie będzie obciążał ich kosztami, więc pogadają, jak tylko wróci do Auditum. 

Zapukał do pokoju Olivera. Wszedł do środka, widząc mężczyznę, który właśnie przyglądał się mapie zdobytej w recepcji. 

– Powinieneś zobaczyć to wszystko, historia Rzymu jest niesamowita – oznajmił Acris. 

Eliasz pokręcił głową, wpatrując się w sufit. 

– Nie zapomnij, po co naprawdę tu przyjechaliśmy. Jutro zaczynają się konferencje. Nawet jeśli wszystko rozplanujemy, zobaczę tylko część tych barokowych zabytków. 

– Ha, już to rozplanowałem – podkreślił Oliver, pokazując mu mapę. 

Eliasz przyjrzał się liniom nakreślonym na kartach. Wszystko było dokładnie obliczone, łącznie z czasem oczekiwania w kolejkach i zwiedzania poszczególnych obiektów. 

– Kiedy to zrobiłeś? 

– Siedziałem nad tym w nocy. Mówiłem, że bez tego nie wylecę. 

Evans oddał mu mapę, wychodząc z pokoju. 

Miał wrażenie, że Oliver próbował odnaleźć Emmę, nie zaplanować wycieczkę. Eliasz miał wrażenie, że jeżeli Acrisa nie dopilnuje, stanie się coś dziwnego. Oliver był dorosłym mężczyzną, ale... Eliasz miał na uwadze, że często właśnie tacy ludzie nie myślą logicznie. 

Wieczorem obaj wyszli z hotelu, by przejść się po Campo de’ Fiori. Na placu stał stary hotel Boutique, który o tej porze roku zaczynał porastać już ozdoby bluszcz. Jego liście lśniły w świetle latarni miejskich. Życie w Rzymie rozpoczynało się dopiero teraz. Mieszkańcy wyszli na zewnątrz, gawędząc wesoło. Siedzieli w restauracjach lub przed lokalami, wielu z nich zajadało się pizzą lub lokalnymi przysmakami kuchni śródziemnomorskiej. Po placu przechadzali się wędrowni grajkowie, którzy umilali turystom czas, wprowadzając ich w iście włoski nastrój. 

Eliasz stanął przed jedną z kafejek, by przyjrzeć się tutejszym zwyczajom. Oliver wdał się w rozmowę z kelnerką, wypytując ją o coś. Widząc kobietę wskazującą Acrisowi fontannę i pomnik stojące na środku placu, Evans mógł się jedynie wsłuchiwać w nieznane słowa, z których tylko część kojarzył. 

Oliver podziękował kelnerce i złożył zamówienie. 

– Campo de’ Fiori oznacza pole kwiatów, bo aż do średniowiecza plac był prawdziwą łąką. Za czasów Kaliksta III go wybrukowano – wyjaśnił psycholog, pokazując Eliaszowi punkty orientacyjne. – Kiedyś handlowano tu końmi. Z kolei tamten pomnik powstał ku czci powieszonego na szafocie filozofa Giordano Bruno. A jak podejdziesz do fontanny, znajdziesz na niej inskrypcję: Fa del ben e lassa dire, co znaczy: pomagaj i pozwól rozmawiać. Wpisuje się to w jego walkę o wolność słowa, którą zdecydowanie odbierał ludziom tamtejszy Kościół. Zresztą, nie tylko tamtejszy, jak widać. 

– Uczyłeś się tego na historii? 

Oliver skinął głową, zamykając kartę dań. Kelnerka przyniosła na tacy prawdziwe włoskie spaghetti z dużą ilością przypraw, ozdobione listkami bazylii. 


– Grazie – podziękował Oliver, po czym odwrócił się do Eliasza. – Tutaj kolacja jest posiłkiem celebrowanym nawet kilka godzin. Spróbuj, jak smakuje prawdziwa włoska pasta. To, co przygotowuję w domu, jest tylko jej namiastką. 

Eliasz skinął głową. Kiedy spróbował makaronu, dowiedział się, o czym mówił psycholog. Faktycznie, nie dało się porównać tych smaków. 

– A swoją drogą... Tanti auguri – dodał Oliver. – Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. 

Evans spojrzał na niego. 

– Dzięki, mentorze.