Rozdział 59 (Maks & Eileen)


Eileen nie miała pojęcia, co szykowano na jej urodziny, które wypadały pod koniec kwietnia. Utrzymanie tajemnicy przed nią było bardzo trudne, ponieważ była dość dociekliwa i lubiła wiedzieć, co dzieje się wokół niej. 

Maks wyszedł z pracy, by odebrać bukiet z kwiaciarni. Tasha wiedziała, że dziewczyna skończy wcześniej, bo sama jej na to pozwoliła, chociaż Eileen nie miała o tym pojęcia. Maks miał zrobić jej niespodziankę. A to był dopiero początek. 

Pojawił się pod drzwiami Éclaircie, gdy kilku klientów właśnie wyszło, niosąc w dłoniach ciasta, przeznaczone zapewnie na majówkowe odwiedziny znajomych i bliskich. 

Eileen pożegnała się z Tashą. Stanęła na progu kawiarni, bez słowa wpatrując się w Maksa, który przyniósł jej bukiet ulubionych kwiatów. Przyglądała się im przez chwilę, nie wiedząc, co powiedzieć. 


– Maks? Co ty... 

– Wszystkiego dowiesz się na miejscu, 'Leen. 

Chłopak podał jej rękę i zaprowadził ją do samochodu, po czym wyjechał z centrum, omijając po drodze korki. 

Dziewczyna siedziała w milczeniu, wpatrując się w kwiaty. Chociaż nie miała pojęcia, co się wydarzy, na pewno domyślała się, z jakiej są okazji. 

Maks dostał od Fintanów wiadomość, by przywieźć Eileen do jednej z restauracji na obrzeżach Auditum. Gdy zajechali na miejsce, restauracja przypominająca ogromną myśliwską chatę była przystrojona światełkami i lampionami. 

Zaprowadził ją do środka, gdzie została powitana przez gości. Chłopak odnalazł wśród wielu twarzy również swoich przyjaciół, których Fintanowie nie omieszkali pominąć. Wszyscy byli w doskonałym nastroju. Zabawne, jak niewiele czasu potrzeba niektórym ludziom, by się poznać. Całą restaurację wypełniały radosne głosy i śpiewy. 

Gdy Eileen była zajęta przyjmowaniem życzeń, Maks poczuł, jak ktoś kładzie mu dłoń na ramieniu. Odwrócił głowę, widząc przed sobą Teda. Mężczyzna chciał zapalić papierosa i przy okazji porozmawiać z Maksem na osobności. Chłopak wyszedł za nim, stając na ganku. 

– Piękny mamy wieczór, nie sądzisz? – zagaił Ted, podpalając papierosa. 

Maks skinął głową, zerkając w niebo. Wiatr rozwiał wszystkie chmury, i chociaż nadal odznaczał się swoją obecnością, to jednak błyszczące w górze gwiazdy dodawały obserwatorom otuchy. 

– Powiedz mi, Maks… Co ty właściwie planujesz? 

Maks odwrócił się w stronę Teda ze zdziwieniem widocznym w oczach. 

– Co pan ma na myśli? 

Mężczyzna roześmiał się pod nosem, wypuszczając dym z ust. Pokręcił papierosem między palcami, po czym zerknął na Maksa z uśmiechem. 

– Eileen jest moją córką, chłopcze. Pytam z ostrożności. Po prostu… Życie Eileen diametralnie się zmieniło, odkąd pojawiłeś się na horyzoncie. 

– Mam się bać? Ja naprawdę nic... 

– Nie, wręcz przeciwnie! – odparł z uśmiechem Ted. – Być może jestem trochę przewrażliwiony, ale wierz mi, ty też byś był w moim wieku. 

Maks skinął głową. 

– Proszę się nie martwić, panie Fintan. Jeśli coś byłoby nie tak, ja…

Mężczyzna spojrzał na niego, i samym tym gestem przerwał mu wypowiedź. 

– Nie musisz kończyć, Maks. Ufam ci. Jak widać, nie każdy idzie śladem własnych rodziców. I Bogu dzięki! Tylko pamiętaj, że nasza rodzina i tak jest już spora – zakończył Ted, klepiąc Maksa po ramieniu. 

Minął moment, nim do Maksa dotarło, co takiego mężczyzna miał na myśli. Uśmiechnął się do niego i pewnie skinął głową. Od tej pory wiedział, że się dogadają. 

Wrócili do sali, na której goście zajęli się pokrojonym niedawno tortem. 

Maks podszedł do swojej dziewczyny, która – stojąc pod sceną – rozmawiała z Joaquínem i Kamilem o muzycznym repertuarze imprezy, stanowiącym część ich prezentu dla niej. Zabrali swoje ulubione instrumenty, dogadując się uprzednio z trio, jakie zostało przez Fintanów ściągnięte z okazji urodzin Eileen. 

Maks zwrócił na nich uwagę, ponieważ faktycznie wyglądali jakoś... inaczej. Szczęśliwiej niż wcześniej, poza tym, dziewczyna miała rację – Kamil zmienił sposób ubierania się. Zawsze cechowały go ciemne niczym listopadowa noc ubrania, ale teraz nawet granat nie mógł sprawić, że wyglądał na pesymistę. Zresztą, pewnie i to się w nim zmieniło, chociaż melancholikiem pozostał, tak jak Joaquín na zawsze pozostanie cholerykiem – ponieważ takie posiadali temperamenty. Przynajmniej Eliasz podkreślał to na każdym kroku, podpierając się odpowiednimi cytatami z literatury psychologiczej. 

W pewnym momencie Eileen złapała Joaquína za lewą dłoń, wpatrując się w to, co miał na serdecznym palcu. 

– Joaquín, co ty tu masz? – spytała. Po chwili jednak rozdziawiła usta, wpatrując się w niego i Kamila z niedowierzaniem. – O rajuśku! Nie wierzę! 

– Co się stało? – rzucił Maks, podchodząc bliżej. 

– Jesteście zaręczeni! – kontynuowała Eileen, z radością rzucając się na Kamila i Joaquína i przytulając ich do siebie. – Gratulacje! Tak się cieszę! Od kiedy? 

– Eeee... Od półtora miesiąca – wydusił w końcu Joaquín, gdy zwolniła uścisk. 

Widać było, że on i Kamil są zakłopotani entuzjazmem dziewczyny, a Maks, wciąż będąc w szoku, domyślał się, dlaczego. 


Joaquín i Kamil byli inni i to nie tylko w jednym spektrum. Obalali stereotypy jak tylko się dało, a ich zachowanie było naturalne, zupełnie niewymuszone – tak, jak podejmowane przez nich decyzje. Maks nie potrafił tego nazwać inaczej niż braterstwem dusz.

Wyglądało na to, że szykowała się ciekawa ceremonia.

– Co się tu dzieje, co to za krzyki? – wtrącił nagle Eliasz, który ni stąd ni zowąd pojawił się wśród przyjaciół, niosąc w dłoni talerz z ciastem, nad którego przygotowaniem czuwała Tasha. 

– Eli, wiedziałeś o tym? – spytała Eileen, wskazując palcem na claddaghy Joaquína i Kamila. 

– Oczywiście – uśmiechnął się chłopak. – Musiałabyś ich widzieć, gdy się pierwszy raz spotkali, co to było... Prawda, Kam?

– Noo, Jojo napadł na mnie w-

– Bzdura, to ty ciągle za nim-

– Ej, ej, ej! – przerwał im Joaquín. – To są urodziny Eileen, prawda? To ona jest dzisiejszą gwiazdą wieczoru, a nie my. Możemy skupić się na ważniejszych sprawach? 

Eileen zaśmiała się, kręcąc głową z niedowierzaniem. 

– Masz rację, nie stójmy tutaj, bawmy się! Zarządzam to ja, gwiazda wieczoru! – zawołała dziewczyna.

Niebawem cała sala zaczęła tańczyć w rytm muzyki. 

Maks, otoczony gromadą znajomych osób, utwierdził się w przekonaniu, że to tutaj znajduje się jego rodzina. 

Gdy zespół postanowił zagrać wolniejszy kawałek, Eileen wtuliła się w ramię chłopaka. 

– Maks… – zaczęła. – Muszę ci coś powiedzieć. 

Chłopak spojrzał na nią z ukosa. 

– Nie masz pojęcia, jakim fanatycznym chłopakiem jesteś. Czasem mam wrażenie, że wcale na ciebie nie zasługuję – kontynuowała cicho. – A ty mimo wszystko zawsze znajdujesz się blisko mnie i… Jesteś najlepszym prezentem, jaki kiedykolwiek dostałam. 

Maks wpatrywał się w nią bez słowa. Jeszcze nigdy nie usłyszał czegoś takiego. Nie miał pojęcia, jak zareagować, bo w jego głowie pojawiły się nagle tysiące odpowiedzi. I żadna z nich nie była prawidłowa. Wcześniej jego życie wyglądało zupełnie inaczej i wcale nie myślał o tym, że kiedykolwiek pozna kogoś, kto będzie go rozumiał. A teraz? Nie wyobrażał sobie, by ktoś rozumiał go lepiej, niż Eileen. Pojawiła się w jego życiu, wywracając je do góry nogami. To była najlepsza zmiana, jaką przeżył w ciągu dwudziestu lat. Nie przypominał sobie lepszej. 

Eileen pocałowała go, po czym uśmiechnęła się. Odwzajemnił ten uśmiech. Nie musiał mówić nic więcej.