Rozdział 57 (Maks)


Pewnego kwietniowego popołudnia Maks siedział w swoim biurze, przeglądając najnowsze wydanie gazety, którą rano podrzuciła mu szefowa. Znajdował się w nim artykuł napisany w całości przez Joaquína. Chłopak został wysłany do stolicy, by uczestniczyć w festiwalu kwiatów. Jego reportaż był wypełniony masą zdjęć i przemyśleń. Maks musiał przyznać, że fotografie prezentowały się całkiem dobrze, ale jeśli Maks miałby kiedyś porównać zdjęcia wykonane przez Kamila i Joaquína, Kamil wygrałby w przedbiegach – nie tylko z Joaquínem. Może przez swoje stoickie nastawienie potrafił skupić się na szczegółach danego obrazu. Wcześniej, dzięki jego umiejętnościom, Naznaczeni mogli dojrzeć na fotografiach wiele ciekawych rzeczy. Teraz to uległo zmianie, nie musieli już za niczym ganiać. 

Maks odłożył gazetę na bok i zabrał się za raport. Wczesnym rankiem zepsuła się jedna z maszyn, szefowa zdecydowała, że wezwie fachowca. Maks musiał rozmawiać z wszystkimi osobami, które wcześniej używały oprogramowania, by dowiedzieć się, czy ktokolwiek zawinił. Tym razem była to – według każdego pracownika – złośliwość rzeczy martwych. Maks wolał nazywać to złośliwością producentów. Nie miał jednak ochoty wykłócać się z firmą o nic, więc zostawił to w rękach szefowej, która miała w tej dziedzinie zdecydowanie więcej doświadczenia. 

Chłopak zerknął na telefon poruszający się po blacie biurka. Przyszła wiadomość od Eileen, oznajmiająca, że dziewczyna będzie musiała siedzieć z Tashą do późna. Maks pokręcił głową. Więc dzisiaj również zje obiad zupełnie sam. Nie, żeby go to jakoś specjalnie martwiło, przecież działo się tak już od ponad tygodnia. Wydawało mu się, że ani on, ani Eileen nie mają czasu na nic. Ona wychodziła rano, by zajmować się pracą w kawiarni, biegała po piętrze i parterze, by klienci mogli dostać swoją ulubioną kawę lub wypiek. On wychodził razem z nią, idąc w stronę dobrze znanego mu szklanego budynku, by znowu spędzić czas przed ekranem monitora i stukać w klawiaturę. W związku z natłokiem pracy, Maks i Eileen widywali się tylko wieczorami, ale byli tak zmęczeni, że nie mieli siły zamienić ze sobą nawet słowa. 

Maks zastanawiał się, kiedy będą mieli trochę czasu dla siebie. Niedawno pojechał z Eileen do jej rodziców, ponieważ Esther zachorowała, a Ginger nie miała czasu, by zajmować się dzieciakami – w okresie wiosennym gospodarstwo agroturystyczne Fintanów było oblegane przez klientów. Maks po raz kolejny musiał poczuć się jak ojciec, ponieważ wszyscy trzej chłopcy nie dawali mu spokoju. Traktowali go niemal jak boga, boga elektroniki, który poradzi sobie z niemal każdym problemem. Dla Maksa było to zwyczajne logiczne myślenie, jednak dla nich – niewyobrażalne cuda. On sam był już nieco zmęczony prostotą rzeczy, jakie sprawiały problemy dzieciakom, więc stworzył dla nich coś w rodzaju poradnika. To jednak nie powstrzymało ich przed wystrzeleniem bezpieczników w całym domu, gdy próbowali kombinować coś przy lampie w pokoju, wykrzywiając ją we wszystkie strony. Maks uznał, że należy ich trzymać z dala od domu. Wpakował chłopców do samochodu Hugha, po czym zabrał ze sobą Eileen i cała piątka wybrała się na łyżworolki.

Gdy Maks przeglądał zdjęcia na telefonie z tamtego dnia, przypomniał sobie minę Eileen, kiedy po raz pierwszy wszedł na rolkowisko. Miał już nieco doświadczenia w jeździe, czym wzbudził ogólny zachwyt na twarzach swoich towarzyszy. Axel wyruszył na w trasę na torze jako pierwszy z rozrabiaków. Za nim podążyli Aaron i Ethan. Chociaż cała trójka na początku wywracała się, gdy któremuś udało się w końcu stanąć na rolkach tak, jak trzeba, pozostali byli na tyle zmotywowani, by ruszyć przed siebie. 

Maks odłożył telefon na bok i wrócił do pisania raportu. Skończył ostatnie zdanie i wydrukował dokument, zanosząc go do pokoju szefowej. Panna Miles poprosiła go skinieniem palca, by zostawił papier na biurku, po czym wróciła do rozmowy. Ostatnimi czasy nie rozstawała się z telefonem. Maks miał nadzieję, że ta praca nie zabiera jej całego życia, tak jak jemu. 

Potarł oczy, miał już dość siedzenia przed ekranem monitora. Nie robił tego po przyjściu z pracy lub uczelni do domu, jednak nie opuszczało go wrażenie, że przydadzą mu się specjalne okulary. Może po prostu potrzebował odpoczynku, nie zaś kolejnej porcji kawy. 

Zamknął wszystkie programy i wyłączył sprzęt. Wstał z krzesła i wyjrzał przez okno. Cieszył się, że tym razem nie kończył pracy w nocy, ponieważ na dworze było jeszcze jasno. Ubrał wiosenną kurtkę i wyszedł z pomieszczenia, zamykając drzwi. 

Idąc przez miasto, Maks przyglądał się ludziom spacerującym po ulicach. Wszyscy zapomnieli już o zimie, chociaż wiedzieli, że silny i chłodny wiatr nie da im spokoju tak szybko. Tutejsza pogoda była dość przewidywalna – po prostu zawsze należało być przygotowanym na niespodziewany deszcz, szczególnie w kwietniu. Maks zdążył się już do tego przyzwyczaić. 

Wrócił do domu. Liam dostał swoją porcję jedzenia, zaś Maks przygotował sobie obiad. Tym razem miał ochotę na naleśniki. Ginger robiła świetne dżemy, więc wreszcie miałby okazję ich spróbować. 
Wrócił do gazety, którą przeglądał rano. Artykuł o festiwalu czytało się naprawdę szybko i przyjemnie. Joaquín traktował tę pracę poważnie, w końcu znalazł coś, w czym jest dobry – pisanie własnych przemyśleń przychodziło mu z łatwością i zdaje się, że czytelnicy go uwielbiali. Maks zastanawiał się, czy chłopak zdecyduje się kiedyś przelać swoje pomysły na papier. Wszyscy przyjaciele sporo przeżyli, ich własne życie mogłoby się znaleźć na kartach powieści, ale Joaquín miał o wiele więcej do powiedzenia, w końcu to on był kiedyś Wybrańcem. Ktoś tak niepozorny mógł znaczyć tak wiele dla innych. Teraz Maks rozumiał, na czym polegało to wszystko. 

Siedział w salonie, dopóki na dworze nie pojawił się mrok wieczora. Eileen wróciła dość późno. 

– Co tam? – spytał chłopak, opierając się o framugę. 

– Jestem wykończona – oznajmiła Eileen, rozplątując warkocz przed lustrem stojącym w korytarzu. – Miałam wrażenie, że klientela nas pozabija. Cieszę się z sukcesów kafejki, ale to chyba przesada. Naprawdę, nie jesteśmy jedynym takim lokalem… 

– Jeśli chodzi o wyjątkowość, to jesteście – odparł Maks, szukając w szafce pudełka z odpowiednimi saszetkami. 

– Szczególnie Tasha. Czasem mam wrażenie, że mieszkańcy kochają ten lokal nie tylko ze względu na ciasto i kawę. Tasha roztacza wokół siebie niezastąpioną atmosferę – ciągnęła Eileen, wchodząc do kuchni. – Jak minął dzień? 

– Tak, jak zawsze. Może oprócz zepsutego sprzętu, ale... 

– Och! – zawołała Eileen, siadając przy stole. – Co się stało? Coś poważnego? 

Maks pokręcił głową. 

– Nie. Już się tym zajęli – powiedział, stawiając przed nią kubek z gorącym naparem. – Proszę. 

Eileen uśmiechnęła się do niego, zerkając na swoją ulubioną gorącą czekoladę z piankami. 



– Widziałeś, co stało się z Kamilem? – zapytała, sięgając po łyżeczkę. 

Maks pokręcił głową. Eileen spojrzała na niego ze zdziwieniem, po czym zaśmiała się cicho. 

– No tak, byłeś zajęty, kiedy ci to mówiłam. Nie poznałbyś go, gdyby przeszedł obok ciebie na ulicy.

Tym razem to Maks spojrzał na nią ze zdziwieniem. Widział Danileckiego zaledwie kilka tygodni temu i chłopak wyglądał tak samo, jak zawsze. 

Oparł głowę o dłonie, pozwalając Eileen kontynuować wypowiedź. 

– Szkoda, że już powiedziałam, bo byłbyś bardziej zaskoczony, ale… Kamil naprawdę się zmienił, i to podczas nieobecności Joaquina, który pojechał do stolicy na festiwal. O, właśnie – kontynuowała Eileen, wskazując dłonią na gazetę leżącą na blacie. – Wracając, tą przemianą zajął się Eliasz. Po powrocie z Włoch nabrał wprawy w kwestiach wyglądu. Wykonał kawał dobrej roboty, zważając na to, że – z tego, co wiem na jego temat – Kamila ciężko było zmienić. 

Maks skinął głową. Eileen miała rację. Eliasz od zawsze mówił, że Kamil jest niereformowalny, nigdy nie przejmował się ani wyglądem, ani zachowaniem – chociaż na dobrą sprawę wcale źle nie wyglądał, jednak nie Maksowi to oceniać. Jeśli kruczowłosy faktycznie się zmienił, to nie dlatego, że Eliasz zaciągnął go gdzieś siłą, tylko dlatego, że zrobił to dla Joaquína. Maks mógł być tego stuprocentowo pewien.

– Dzięki za czekoladę – powiedziała Eileen, całując Maksa w czoło. 

Chłopak uśmiechnął się pod nosem.