Rozdział 55 (Joaquin)


Marzec okazał się o wiele cieplejszy, niż mieszkańcy Auditum mogliby przypuszczać. Pierwsze dni zaskoczyły wszystkich słońcem, chociaż wiatr nadal dawał się we znaki. Ludzie przygotowywali się do Dnia Świętego Patryka. Zanim Joaquín znalazł się w pracy, zdążył zebrać garść ulotek i naklejek związanych z tą imprezą. Wepchnął je do torby i pchnął drzwi redakcji, wchodząc do budynku wraz ze swoją zakupioną niedawno hulajnogą. Kilkoro jego współpracowników zrobiło sobie porannej kawy. On zaś ruszył w stronę czajnika, by zaparzyć jaśminową herbatę na dobry początek dnia. Wziął kubek z gorącym napojem do pokoju i usiadł przy biurku, pochylając się na kartką. Dzisiaj mógł pracować sam, gdyż Alison musiała wziąć przymusowy urlop z powodu przeziębienia. 

Kilka dni temu Brus wrócił z sanatorium. Obecnie wyglądał jak nowonarodzony. Joaquín zastanawiał się, jakie metody stosowano w ośrodku, by przywrócić przebywającym tam ludziom radość życia. Co prawda entuzjazm dziadka Danileckiego nigdy nie gasnął, jednak mężczyzna często skarżył się na dolegliwości zdrowotne z racji wieku. Czas, jaki spędził pod opieką sanitariuszy, był prawdziwym wypoczynkiem. 

Chłopak uniósł głowę, kręcąc ołówkiem w dłoni. Usłyszał, jak ktoś puka do drzwi. Stanęła w nich pani Whelan, trzymając w dłoni kopię nowej okładki, którą Joaquín niedawno jej wręczył. 

– Nie sądziłam, że kiedyś to powiem, ale wybór ciebie na to stanowisko był jednym z najlepszych w moim życiu – oznajmiła kobieta, zerkając na niego z dumą. – Według najnowszych statystyk znowu przybyło nam czytelników! 

– To dobra wiadomość – odparł Joaquín, sącząc swoją ulubioną herbatę. 

– Mam dla ciebie jeszcze lepszą! – kontynuowała kobieta, pokazując chłopakowi jakąś ulotkę. – Wybierzesz się do Baile Átha Cliath jako nasz reporter, by zająć się artykułem na temat festiwalu. 

Joaquín zatrzymał kubek w powietrzu, miał wrażenie, że ostatnie słowa do niego nie dotarły.

– Ale… On trwa kilka dni, czy to konieczne, żebym… 

– To nie jest prośba, a twój obowiązek. Płacimy za twoją edukację. To ma być najlepszy reportaż, jaki napisałeś w swoim życiu, jasne? 

Pani Whelan wpatrywała się w niego z powagą. Według tego, co powiedziała, nie mógł zrezygnować. Zdaje się, że postawiła go przed faktem dokonanym. 


– W porządku – powiedział cicho, nie bardzo wiedząc, na co się godzi. 

– Doskonale. Dzisiaj wracasz wcześniej do domu, pakujesz się, wieczorem masz pociąg. Jeśli chodzi o święto narodowe, musimy być pierwsi. Na tym rynku to liczy się najbardziej. 

Joaquín skinął głową. Nigdy nie sądził, że będzie brał udział w wyścigu szczurów. 

Gdy skończył pracę, odebrał od pani Whelan wszystko, co było mu potrzebne na wyjazd i opuścił budynek redakcji, jadąc w stronę domu. 

Gdy złożył hulajnogę i postawił ją w przejściu, przywitał go Raf, skacząc wokół niego jak oszalały. Joaquín położył torbę na bok i zaczął głaskać psiaka, wkrótce lądując na schodach. Raf był już wystarczająco duży, by go przewrócić, poza tym – gdy stawał na łapach, niemal przewyższał go wzrostem. 

Joaquín rozejrzał się po mieszkaniu. Nie znalazł w nim ani Brusa, ani Kamila. Skierował swoje kroki w stronę zaplecza. Danileccy zajmowali się klientami oczekującymi na swoje zamówienie. Zdaje się, że w sklepie zrobiło się gorąco. Możliwe, że kurier nie dostarczył paru paczek. 

Joaquín wszedł do pomieszczenia, by zorientować się, o co dokładnie chodzi. 

– O, jesteś już? Dzisiaj skończyłeś wcześniej – zagaił z uśmiechem Kamil, cudem przebijając się między ludźmi stojącymi w kolejce. Wyglądał tak, jakby przez całą noc nie zmrużył oka, a przecież Joaquín wiedział, że to nieprawda. 

– Co się tu dzieje? Co ci ludzie robią? 

– Na poczcie coś nawalili, kurier pomieszał adresy, sam nie wiem – jęknął Kamil, pocierając twarz. – Wszyscy zbiegli się tutaj, by doprosić się swoich paczek. Jakby to była nasza wina. Boże, za co… 

Joaquín zerknął na Brusa, który starał się wytłumaczyć kilku osobom zasadę działania pobliskiego urzędu pocztowego. Pokręcił głową z niezadowoleniem. 

– Przydałaby się dodatkowa para rąk – westchnął kruczowłosy. – Jojo?  

Chłopak spojrzał na niego.

– Szefowa wysyła mnie do stolicy na kilka dni – oznajmił Joaquín, pokazując mu bilet. – Muszę tam jechać, by napisać reportaż o Dniu Świętego Patryka. Nie mogłem odmówić, w końcu płaci za moją edukację, a nikt inny tego nie zrobi. Mam pociąg za dwie godziny, muszę się spakować. 

– Whelan wysyła cię tam, chociaż wie, że masz problemy z podróżowaniem, nie lubisz tłumów i wolisz pracować w ciszy? – spytał Kamil, zaś w jego głosie słychać było lekką irytację. 

Fakt, kruczowłosy znał go lepiej niż pani Whelan. Joaquín nie czuł się wykorzystywany, chciał pokazać, że można na niego liczyć. Z drugiej strony, miał wątpliwości. Nie chciał zostawiać swojego chłopaka z tym bałaganem na głowie. 

– W sumie masz rację, może powinienem z nią porozmawiać… 

– Leć na górę się spakować, zawiozę cię na ten pociąg – przerwał mu Kamil. 

Joaquín spojrzał na niego z zaskoczeniem widocznym na twarzy. 

– Przecież to twoja szansa, Jojo. Własny artykuł, nareszcie! – kontynuował kruczowłosy z pewnością w głosie. – Poradzę sobie, ja i dziadek wiemy, jak funkcjonuje się w tym biznesie. No idź. Ja muszę wrócić do rozwydrzonej klienteli. 

Joaquín nie miał pojęcia, co odpowiedzieć, więc Kamil pokręcił głową i złapał go za ramiona, okręcając w stronę schodów. Sam zaś zniknął za zasłoną, wchodząc z powrotem do głównego pomieszczenia sklepu. Joaquín jeszcze przez chwilę stał w bezruchu. Pokręcił głową, słysząc bicie zegara dobiegające z okolic ratusza. Pobiegł do pokoju, chwycił za plecak i zaczął wrzucać do niego wszystko to, co było mu potrzebne na wyjazd. 

Godzinę później był już gotowy. Kamil wyrwał się ze sklepu i poszedł po swój motocykl. Tylko w ten sposób mogli przebić się przez korki, jakie o tej porze panowały w mieście, gdyż ludzie wracali z pracy do domu. Joaquín mocno trzymał się chłopaka, obserwując mijane po drodze budynki. Kamil niemal bez wysiłku omijał wszystkie samochody, jakie tylko stawały mu na drodze. Zachowywał się tak, jakby sam się gdzieś spieszył. 

Joaquín wbiegł na peron razem z wjeżdżającym na niego pociągiem. Odwrócił się jeszcze w stronę Kamila, który siedział na motocyklu, obserwując go. Chłopak uśmiechnął się i pomachał mu. Joaquín powtórzył ten gest i obrócił się na pięcie, idąc za pozostałymi w stronę właściwego wagonu. 


Otworzył okno w swoim przedziale i zerknął na chłopaka. Kamil założył kask i ruszył, powoli znikając mu z pola widzenia. Wkrótce pociąg opuścił stację, a Joaquín usiadł przy oknie, wpatrując się w mijany krajobraz.

* * *

Wyszedł z pociągu dwie godziny później, gdy na dworze było już ciemno. Założył plecak i spojrzał na tablicę z mapą miasta. Zdaje się, że do swojego hotelu mógł przejść na nogach. Opuścił stację i znalazł się na chodniku. Zapiął swoją kurtkę, czując wieczorny powiew wiatru. Ruszył przed siebie, mijając po drodze zupełnie obcych sobie ludzi. Nie było to dla niego żadną nowością, biorąc pod uwagę życie, jakie kiedyś wiódł. 

Jego jednoosobowy pokój był dość przytulny. Joaquín zostawił swój plecak obok stolika nocnego i rzucił się na łóżko, wpatrując się w sufit. Musiał zaplanować, jak będzie wyglądać jego jutrzejszy dzień. Przede wszystkim, musi się wyspać. Ta podróż nieco go wykończyła. Może nie odczuwałby tego tak bardzo, gdyby nie musiał brać leków na chorobę lokomocyjną.

Spojrzał na swój służbowy telefon. To była pierwsza rzecz, którą pani Whelan postanowiła mu dać, kiedy dołączył do zespołu. Nie miał problemów z elektroniką, po prostu nie lubił, gdy ludzie wiedzieli, gdzie jest. To kolejne przyzwyczajenie z dawnych lat, którego musiał się wyzbyć. Zerknął na ekran komórki. 

Jesteś już na miejscu? 

Joaquín uśmiechnął się pod nosem, widząc wiadomość od Kamila. Odpisał, że tak i spytał, co u niego. 

Odpowiedź nadeszła pół godziny później, gdy Joaquín zdążył się już umyć i zająć przygotowywaniem konspektu na następny dzień. 

Właśnie zamknąłem sklep. Powodzenia jutro. 
PS. Masz pozdrowienia od dziadka. I Rafa też.
PS2. Kocham cię, śpij dobrze.

Joaquín uśmiechnął się, myśląc o kruczowłosym. Pracując w redakcji, miał dużo czasu na przemyślenia i podjął pewną bardzo ważną decyzję. Decyzję, która sprawi, że jego życie znów się zmieni – jego i jeszcze jednej osoby... A może pozostanie takie samo?

Dowie się tego już niedługo.

Odłożył telefon na półkę, wcześniej nastawiając budzik. Ściągnął okulary i odłożył je obok telefonu, kładąc głowę na poduszce.