Rozdział 52 (Maks)



Maks czekał na Eileen w budynku szkoły gastronomicznej. Dziewczyna miała dzisiaj dzień wolny, by podejść do egzaminu praktycznego. Chłopak zastanawiał się, jak to wygląda. Czyżby jury chodziło wokół stołów i oceniało, który wypiek wypadł najlepiej? Dla Maksa było to niemożliwe. W końcu sam wygląd nie świadczy o smaku. Czasem to, co się świeci, wcale nie jest złote. Zdał sobie z tego sprawę, od kiedy Eileen zaczęła oglądać kulinarne programy w telewizji. Czasem siadał razem z nią, by obserwować kucharzy lub cukierników kłócących się o to, która potrawa jest najlepsza. Stali przy blatach ubrani w fartuchy i ścigali się, bowiem ogromny zegar wiszący nad ich głowami odliczał im czas do końca zadania. Maks stwierdził, że praca pod presją nie należy do jego ulubionych, ale zdaje się, że Eileen nie miała z tym najmniejszego problemu. Przecież właśnie przez to przechodziła w Éclaircie, gdzie zamówienia sypały się jak śnieżna lawina, a ludzie słabej woli natychmiast zrezygnowaliby z takiej pracy. Nie każdy nadawał się do gastronomicznego świata, gdzie zwykłego obywatela potrafili przeczołgać jak żołnierza po błotnistym gruncie. Wymagający klienci często zmieniali zdanie, dlatego lokale musiały mieć swoją politykę działania, by nie okazało się, że zrealizowane zamówienie nie zostało odrzucone. 

Maks nie musiał już zastanawiać się, jak Eileen poradziłaby sobie z tym fantem, jednak dziewczyna dość mocno przeżywała dzisiejszy egzamin. Chciał jej powiedzieć, że nie ma się czym martwić, ale takie słowa zupełnie nie trafiały do zestresowanej osoby, odbijały się od jej uszu jak groch od ściany. Zanim zaproszono ją do sali, dziewczyna dreptała po korytarzu niczym Liam po swojej klatce. Maks postanowił wziąć ją na kolana i uspokoić. Nie wyobrażał sobie, żeby mogła normalnie funkcjonować w takich warunkach, jakie stwarzała rywalizacja. Całe szczęście, że on nie musiał rywalizować, gdy zdawał egzamin na prawo jazdy albo egzaminy na uczelni. Owszem, wielu studentów podkładało sobie nogi, ale zazdrość nie była elementem, który należałoby wpisywać w stosunki międzyludzkie. W ten sposób ludzie tylko pogarszali swoją sytuację, ponieważ nienawiść nie przynosiła żadnych korzyści, oprócz zaangażowania emocjonalnego, które wyniszczało człowieka od środka. 

Teraz chłopak sam czekał w korytarzu, myśląc nad tym, jak wyglądały te swoiste zawody w pieczeniu ciast. Takie wyroby musiały odznaczać się czymś wyjątkowym, jeśli miały zostać zauważone. Oczywiście, każdy miał swój gust i mógł wybierać spomiędzy tysięcy propozycji, jakie obecnie znajdowały się na rynku. Istniało wiele cukierni o swoistym rodowodzie, które od wieków ze sobą rywalizowały. Zdarzało się jednak, że klienci odwiedzali je wszystkie i nie rezygnowali z żadnej. W tym biznesie nie chodziło tylko o pieniądze, ale też o uznanie. Eileen z kolei chciała spełniać swoją pasję. 

Maks cieszył się, że mógł tu dzisiaj siedzieć, ponieważ panna Miles wybrała już odpowiednich kandydatów na stanowiska w swojej firmie. Oczywiście byli to ci, o których wspomniał chłopak. Najwidoczniej szefowa ufała mu na tyle, by nie sprawdzać pretendentów po raz kolejny. Gdy Maks starał się o tę pracę, też dał z siebie wszystko. Panna Miles potrafiła docenić ludzi, którzy rzetelnie pracowali nie tylko na sukces firmy, ale też swój. Dlatego dobrze dogadywała się z ludźmi zdającymi sobie sprawę ze swoich możliwości. 



Po jakimś czasie Maks usłyszał, jak drzwi otwierają się, zaś z pomieszczenia wychodzą wszyscy, którzy wzięli udział w gastronomicznych podbojach. Widział wiele emocji zamurowanych na twarzach uczestników, większość nich niosła w dłoniach jakieś certyfikaty. Tuż za nimi wyszła komisja, która nie odmówiła wzięcia ze sobą kilku przysmaków. 

Maks oparł się o ścianę, czekając na Eileen, która wyszła z pomieszczenia jako ostatnia. Spojrzała na chłopaka obojętnym wzrokiem. Chłopak nie miał pojęcia, czy powinien się martwić. W końcu Eileen przewróciła oczyma i z uśmiechem pokazała mu swój certyfikat. 

– Udało ci się! – zawołał, przytulając ją do siebie. 

– Wątpiłeś? – spytała wojowniczo. – Muszę koniecznie pokazać go Tashy! 

Maks skinął głową. Oczywiście, Tasha była jej mentorem. Zawsze mówiła, że zawdzięcza jej niemal wszystko, co potrafi zrobić, jeśli chodzi o sztukę cukierniczą. Na pewno się ucieszy wiedząc, że wiosenna kompozycja Eileen wzbudziła dość spore zainteresowanie wśród komisji. Dziewczyna nauczyła się wykorzystywać przedmioty codziennego użytku, by stworzyć niezwykłe kreacje. Maks zastanawiał się, czy układanie talerzy i ręczników jej w tym pomogło. 

Wyszli ze szkoły, kierując się w stronę centrum. Eileen musiała zadzwonić do Esther, by utrzeć jej nosa, ponieważ siostra cały czas mówiła, że jej się nie uda. A może tylko udawała, ponieważ Eileen podkręcała się przy atmosferze rywalizacji. Tak czy siak, Esther ucieszyła się tak pozytywną wiadomością i natychmiast zadzwoniła do matki, by przekazać ją dalej. Kilka minut później wiedziała o tym cała rodzina Fintanów. Maks zastanawiał się, czy ten telefon nie był jednym wielkim błędem, ponieważ teraz Ginger i Ted na pewno chcieliby, by Eileen przyjechała do domu na weekend, by pochwalić się swoimi umiejętnościami, co z automatu skreśliłoby wspólnie spędzony z Maksem czas. Na szczęście Eileen nie zrezygnowała z wcześniejszych planów i stwierdziła, że musi zostać w Auditum, by pomóc w kawiarni. Ta historyjka się przyjęła, więc chłopak odetchnął z ulgą. 
Maks i Eileen weszli do Éclaircie, przechodząc obok grupki klientów, która czekała na swoje zamówienia na wynos. Nowa kelnerka właśnie podawała im walentynkowe pakunki przygotowane przez Tashę. Eileen przywitała się z koleżanką, po czym weszła do kuchni, by pokazać kobiecie swój dyplom. Właścicielka zdjęła kuchenną rękawicę, którą właśnie wyciągała świeże ciasto z piekarnika. Wzięła dokument do ręki i przyjrzała się mu z podziwem. 

– Moje gratulacje, 'Leen! – powiedziała z dumą. – Zdecydowanie zasłużyłaś na dzień wolny. Całe szczęście, że dzisiaj nie ma takiego tłoku. 

Maks zerknął na Eileen, która nie mogła powstrzymać napadu szczęścia. Przytuliła się do Tashy, dziękując jej za wszystko. Zaskoczona właścicielka objęła ją delikatnie. Maks uśmiechnął się, widząc to. Eileen miała tutaj kolejną rodzinę. 

Wyszli z kafejki, idąc przez miasto budzące się do życia po zimowym śnie. Oznak wiosny było coraz więcej, nie dało się tego nie zauważyć. Na rynku pojawiło się więcej ludzi, niektórzy kupowali pierwsze sadzonki, by usadowić je w odtajałej już ziemi. Większość zabrała się za wiosenne porządki, wieszając dywany na okolicznych trzepakach. Wkrótce dało się słyszeć rytmiczne uderzenia o kobierce. 

Maks i Eileen wrócili do domu, zaś dziewczyna od razu udała się do pokoju, by zamieścić dyplom w specjalnie przygotowanej ramce. Gdy powiesiła go w swoim pokoju, z dumą założyła ręce na piersi i wpatrywała się w niego przez chwilę. Maks stanął obok niej i uśmiechnął się do dziewczyny. 

– Nie masz zamiaru spędzić tak całego weekendu, prawda? – zagaił, wyrywając ją z zamyślenia. 

– Zaproponuj coś – powiedziała, zerkając na niego z ukosa. 

– Jedziemy na wycieczkę. 

– Mam pożyczyć kołowrotek od Liama? – zaśmiała się Eileen. 

Maks pokręcił głową i wyciągnął z kieszeni kluczyki do samochodu. 

– Szefowa pożycza mi służbowe auto. To dokąd chcesz jechać? 

Eileen spojrzała na niego z niecierpliwością oczekującego. 

– Jedźmy na festiwal czekolady! Proszę, zaczyna się dziś wieczorem, zdążymy! 

Maks miał nadzieję, że będzie mógł od tego odpocząć, ale jeśli naprawdę jej na tym zależało, nie mógł odmówić. Skinął głową, zgadzając się, ona zaś z uśmiechem rzuciła mu się na szyję. Zaśmiał się. Najwyżej przez rok nie będzie jadł słodyczy. 

Wsiedli do samochodu godzinę później. Maks po raz kolejny uzmysłowił sobie, co to znaczy siedzieć za kierownicą. Musiał skupić się na jeździe. Eileen miała natomiast możliwość obserwowania wszystkiego, co znajdowało się na ich trasie. Chłopak naprawdę lubił jej dziecięcy zachwyt, chociaż większość ludzi doprowadziłby on do szału. On jednak nauczył się dostrzegać to, co najlepsze, właśnie dzięki niej. 

Dotarli do wskazanego przez Eileen miasta pod wieczór, a na miejsce wystawy pokierowały ich specjalne znaki. Wysiedli z auta, kierując się w stronę ogromnej hali, która znajdowała się w okolicznym muzeum. Już na wejściu natrafili na masę ulotek i informacji na temat festiwalu. Wystawiali się na nim najlepsi artyści z okolicy, by popisać się swoimi umiejętnościami. Eileen przyglądała się wszystkiemu, co prezentowano. Były to rozmaite ilości pralinek wyrabianych własnoręcznie, z najwyższej jakości kakao, kunsztownie ozdabianych. Można było znaleźć nawet artystów, którzy malowali swoje dzieła czekoladą. Eileen nie mogła odezwać oczu od misternych zdobień, Maks natomiast zastanawiał się, jak to możliwe, że ci wszyscy ludzie jeszcze byli tacy szczupli. Może prawdą jest, że kucharz nie opycha się swoimi dziełami, ale jednak musi ich spróbować. 



Chłopak zaciągnął Eileen do pijalni czekolady, by mogli usiąść chociaż na chwilę. Dziewczyna wciąż przeglądała wszystkie ulotki, jakie zdobyła od wystawców, a miała ich chyba z tonę. 

– Widziałeś? Ćwiczyli to przez lata! – zawołała, pokazując czekoladowy zamek ze zdjęcia, stworzony na jednym z tortów. 

Skinął głową, próbując czekolady. Na entuzjazm Eileen ciężko było odpowiedzieć inaczej niż tylko uśmiechem. Całe szczęście, że to rozumiała. 

– Chciałabym kiedyś tak umieć – westchnęła rozmarzona dziewczyna, biorąc do ręki swoją filiżankę. 

– Tylko błagam, nie ćwicz w naszej kuchni, bo nie będę w stanie spojrzeć na czekoladę nigdy więcej – zaśmiał się Maks, zerkając na nią z ukosa. – Żartowałem. Ćwiczenie czyni mistrza. 

Spojrzeli na siebie z uśmiechem. Maks bardzo polubił atmosferę panującą wokół nich, przy nikim nie czuł się dotychczas tak swobodnie. Siedzieli tak jeszcze przez długi czas, póki zgromadzeni na wystawie goście nie zostali zaproszeni na koncert. Maks uznał to za wspaniałe zakończenie dnia. Eileen wtuliła się w niego ramiona, wsłuchując się razem z nim w pogodne i harmonijne dźwięki instrumentów.